sobota, 21 września 2013

Martine

UWAGA! SPOILERY! 


Martine
Miasto Townview
Profesja  Trener
Debiut Odbicie w lustrze
Wiek 17
Krewni Nieznani
Osiągnięcia Nieznane
Wzór Eve

Charakterystyka Martine
Trenerka poznana przez Kyle'a i paczkę w Centrum Pokemon w Townview. Trenerzy z Corella pomagają jej w ewolucji Reflectiona. Pokemon Martine przechodzi przemianę dopiero w walce z Zespołem Witamina C.


 Pokemony
 - które ma przy sobie
Impression Ewoluuje z Reflectiona po walce z Zespołem Witamina C.
 - które ewoluowały, wypuściła, lub wymieniła
Reflection Jego trenerka chce, aby ewoluował. Dlatego też pojedynkuje się z Kylem.

środa, 18 września 2013

Terry

UWAGA! SPOILERY! 

Terry
Miasto Townview
Profesja Przedszkolak
Debiut Koszmar z ulicy Topolowej
Wiek 6
Krewni
  • matka
Osiągnięcia Nieznane
Wzór Arnold

Charakterystyka Terry'ego
Terry jest jednym z dzieci zamieszkujących ulicę Topolową w Townview. Podobnie jak inne dzieci znajduje się pod wpływem działania Dreammastera.

poniedziałek, 16 września 2013

Morty

UWAGA! SPOILERY! 

Morty
Miasto Novan City
Profesja Policjant
Debiut Co z ciebie wyrośnie?
Wiek ok.30
Krewni Nieznani
Osiągnięcia Nieznane
Wzór Koji

Charakterystyka Morty'ego
Policjant, a także prawa ręka Joela. Nie należy do najbłyskotliwszych policjantów pracujących w Novan City. Nie lubi się z Sandrą.

niedziela, 15 września 2013

Rozdział 28: W połowie drogi

Pomimo chłodnego poranka trybuny na boisku w Irina City zapełniły się bardzo szybko. Wszyscy oczekiwali kolejnych rozstrzygnięć. Ten etap konkursu miał wyłonić czwórkę finalistów, którzy za kilka miesięcy w Valesco Town zmierzą się o stypendium w regionie Liyah, plastikowy medal oraz możliwość udziału we finałach turnieju Jhnelle.
Kyle, Josh, Chris i Carter siedzieli na widowni przed samą sceną. Po chwili do grupy dosiadła się Zoe wraz z Rhythmoxem.
- Gdzie są Gary i Alissa? - zapytał zdziwiony ich brakiem Daniels.
- Alissa wyzwała go na walkę o odznakę - odparł brat dziewczyny.
- I teraz mi mówicie? - pomarkotniał Kyle. - Wolałbym obejrzeć ich walkę niż to.
- Przyznam, że także wolałbym obejrzeć ich walkę - Josh szturchnął Kyle'a. - Skoro ty zrezygnowałeś z ligi to wygląda na to, że Alissa i ja jesteśmy jedynymi reprezentantami akademii w Corella Town.
- Oficjalnie jeszcze nie - stwierdził z uśmiechem Carter.
- Jak to? - zmarszczył brwi Josh.
- Jeszcze nie powiedziałem o tym ojcu. Dopiero jak będę miał tę rozmowę za sobą i oczywiście tata mnie nie zabije - podkreślił nastrój Henry'ego.
- A co z twoim bratem? - wtrąciła Zoe.
- A co ma z nim być? I tak dzisiaj odpadnie z konkursu, a więc dla niego podróż kończy się tak czy inaczej - wzruszył ramionami Daniels. - Nie wierzę, że Jim może mieć tyle szczęścia i przejść po raz kolejny. Takich bajek to najlepsi dramaturdzy nie pisują...
Zostało kilka minut do rozpoczęcia kolejnego etapu konkursu. Mężczyzna z ekipy telewizyjnej prędko zbiegł ze sceny. Na jego miejscu pojawiła się Laurie Robinson. Przywitały ją ogromne brawa. Gdy ucichły dziewczyna przemówiła:
- Witam w kolejnym etapie konkursu koordynatorskiego. Dziś pożegnamy cztery osoby, ale to wy decydujecie, kto odejdzie, a kto zbliży się do głównej nagrody - wskazała na publiczność. - W podjęciu decyzji pomogą wam sędziowie. Piękna, wszystko wiedząca, czyli w zasadzie nieznająca się na niczym Paras Hitmonlee!
- Witajcie! - pomachała blondynka. - Cieszcie się, że tutaj jestem, bo jestem jedyną fajną osobą, która ratuje poziom tego programu. Zanim przejdziemy do żałosnych występów uczestników to chcę powiedzieć, że nie musicie mi dziękować za to, że tutaj jestem.
Z trybun rozdarły się krzyki niezadowolenia.
- Dziś mamy także jurorów gościnnych - zabrała głos Laurie. - J.J. Soot z Kabaretu Żartów Rozluźniających oraz Czarna Róża, wokalistka teatru Kawa.
Po oklaskach dziennikarka przeszła do prezentacji zawodników i ich pokemonów.
Na scenę zaczęli wychodzić kolejni uczestnicy konkursu. Pierwszy pojawił się Charlie niosący zmęczonego życiem Borobeara, zaraz za nim szedł Jimmy Daniels z Fairyfly. Motyl wywarł na publiczności bardzo dobre wrażenie, co wydało się zdziwić nawet samego koordynatora. Po nich na scenie pojawiły się Alexis i Sylvia w towarzystwie swoich pokemonów: Mousevila i stremowanego Biriego. Krok za nimi podążał Eddie, niosący na rękach żółtego Statusenta oraz Kara wraz z roztańczoną Isią. Przy ogromnych brawach na arenę wbiegła Crystal i jej Digster. Finałową ósemkę zamknęła Ashlyn i jej Pikaczu.
Rozpoczęły się pokazy. 
***

Tego dnia nie tylko na boisku szkoły podstawowej w Irina City miało dojść do ważnych rozstrzygnięć. Również w innych częściach miasta odbywały się ważne pojedynki zwiastujące półmetki celów. Dla Alissy zdobycie piątej odznaki oznaczało bardzo wiele. Wiedziała, że w momencie, kiedy uda jej się pokonać lidera z Irina City droga do turnieju Jhnelle stanie się realna. Walka o odznakę Gór była łatwa. Kamienne pokemony nie miały szans w starciu z Sequelem, drugi lider sprawił jej znacznie więcej trudności. Jednak pokonanie trawiastego przeciwnika uświadczyło ją w przekonaniu, że powinna zmierzać w kierunku ligi. Seth i jego ogniste pokemony nie stanowiły dla niej większej przeszkody. Dopiero walka z eksregulatorem sprawiła jej spore trudności. Dzisiejszy pojedynek z Garym był dla niej najważniejszy. Nie dlatego, że miała sięgnąć po piątą odznakę, ale ze względu na przeciwnika. Gary'ego znała od najmłodszych lat. Wanderer przyjaźnił się z jej bratem, a kiedy Christeensenowie przeprowadzili się do Kawy, a Chris zaczął pracować w teatrze, stał się dla Alissy kimś na kształt starszego brata lub kuzyna.
O tej porze roku plaże pustoszały. Nawet ci, którzy zostawali tutaj pomimo listopadowych chłodów dzisiaj wybrali rozgrywki koordynatorskie w centrum miasta. Jedynymi świadkami walki Alissy i Gary'ego miały być fale rozbijające się o brzeg, kilka drzew osłaniających plażę i port, do którego cumował właśnie jakiś statek.
Christeensen wyglądała nieco inaczej niż zwykle. Rubinowy kolor włosów zastąpił naturalny odcień. Teraz wyglądała jak setki innych dziewczyn. Zielona chusta obwiązywała ją w pasie tworząc prowizoryczną spódnicę, pod którą znajdowały się dżinsowe spodnie. Spod kraciastej koszuli wyłaniała się biała bluzeczka. Naprzeciw niej stał Gary Wanderer.
- Pasuje ci pojedynek przy użyciu trzech pokemonów?
- Tak - skinęła głową, a następnie zgarnęła z twarzy kosmyk włosów.
- Walczyłaś kiedyś na tak dużym polu?
Dziewczyna rozejrzała się po plaży.
- Zależy, gdzie są jego granice - odparła ostrożnie.
Lider westchnął ciężko.
- Powiedzmy, że arena rozciąga się od tych drzew do tamtych pali - powiedział, wskazując najpierw kilka sosen zbitych w mały zagajnik, a następnie na drewniane oznaczenia wbite w dno morza znakujące koniec "bezpiecznej strefy".
- Zgoda - skinęła niepewnie głową.
- Dla uczciwości będziemy mieli trochę plaży i trochę morza - wyjaśnił. - Poza tym lepiej dla Sequela. Będzie mógł się wykazać w wodzie.
Trenerka nie miała zamiaru używać Sequela. Friday wydawał jej się odpowiedniejszy do walki na tak dużej przestrzeni. Poza tym nie występował on na trasie Corella-Irina, a więc mogła liczyć, że zaskoczy lidera takim pokemonem.
- Zacznijmy od czegoś prostego - mruknął pod nosem Gary.
Z ziemi podniósł pierwszy pokeball, który przygotował na walkę z Alissą. Kula otworzyła się wypuszczając ze środka stworka o okrągłej bladej twarzyczce, ogromnych oczach i niebieskim tułowiu, które zachodziło na drobne łapki. Jedynym wybijającym się elementem na tle tego pokemona była czerwona kokarda na szyi.
- Kyly - powiedział grubym głosem.
Alissa wyjęła elektroniczny atlas pokemon z kieszeni i zeskanowała stworzonko.
- Killy - rozpoczął pokedex. - Błotno-wodna traszka. Jest jedynym pokemonem w regionie Jhnelle, u którego stwierdzono wyraźny dymorfizm płciowy. Po ewolucji dymorfizm płciowy zanika. Występuje na drodze do Velasco Town i w okolicach Irina City.
- Ty powinieneś sobie z nim poradzić - wyszeptała Christeensen wyciągając zza pasa pokeball.
Nad plażą uniósł się nietoperz o czarnych skrzydłach i nieco zaspanym wyrazie pyszczka.
- Bitebat, nie zawiedź mnie - powiedziała do pokemona.
Nietoperza złapała podczas wizyty w strefie Safari, ale do dzisiaj nie używała go w walce. Bitebat służył jej jako nocny zwiadowca. Jeśli Alissie zdarzyło się zabłądzić, nietoperz znajdował drogę niemalże od razu.
- Nie czekamy! Killy, wodna broń! - nakazał Gary.
Strumień wody wybił się w powietrze. Nietoperz skrzyżował skrzydła tak, aby atak przeciwnika rozprysł się o nie.
- Dobrze, teraz wykorzystaj piasek - Alissa przeszła do kontry.
Bitebat sfrunął nisko nad ziemię i machnął kilka razy skrzydłami. Żółty piasek uniósł się nad ziemię i oślepił Killy'ego. Pokemon lidera nie poddał się. Szybko strząsnął z pyszczka piach i ostrożnie cofnął się.
- Chyba nie traktujesz mnie poważnie skoro myślisz, że tak mnie pokonasz - pokręcił głową Gary. - Killy, pod ziemię!
Pokemon zniknął pod ziemią.
- On umie kopać. Bitebat, wznieś się wyżej... - Alissa ostrzegła swojego pokemona.
Nietoperz odbił się od ziemi.
- Specjalizuję się w wodnych pokemonach, ale naprawdę polegam na mieszankach typów - zaczął tłumaczyć Gary. - Większość trenerów skupia się na rozwijaniu umiejętności powiązanych z typem podstawowym pokemona. Ja wolę łączenie umiejętności pierwszego z drugim typem. I tak więc ziemia ma przewagę nad twoim Bitebatem. Killy, teraz! - dał znać siedzącemu pod ziemią pokemonowi.
Killy wyskoczył spod ziemi. Chwycił w powietrzu Bitebata i razem spadli do morza. Pokemon lidera wynurzył się i spokojnie dopłynął do brzegu, zaś nietoperz nerwowo machał skrzydłami, aby nie zatonąć.
- Wracaj! - nakazała Alissa.
Czerwony promień z pokeballa wyciągnął pokemona z wody.
- Nie chciałam cię używać już w drugiej rundzie, ale chyba nie mam wyboru - powiedziała dziewczyna zamieniając pokeballe.
Na polu walki pojawiła się uśmiechnięta Gooseberry.
- Gosia! - zawołała szczęśliwa z wyboru trenerki.
- Trawiasty - mruknął Gary. - Tu możemy mieć problemy. Killy, spróbuj buldożerzenia.
Pokemon uderzył łapkami w ziemię. Wszystko zatrzęsło się, mała agrestka podskoczyła. Nie odczuła jednak ataku. Piaszczyste podłoże nie służyło wykonaniu ruchu "buldożera", co działało na korzyść Alissy.
- Gooseberry, słodki zapach!
Agrestka wydobyła z siebie zapach owoców o poranku, który zemdlił przeciwnika.
- Alissa, wiesz co? - mruknął zawiedziony lider. - On nawet nie pije herbaty z cukrem, a ty atakujesz go słodyczą?
Christeensen pokręciła głową. Dziewczyna poczuła się znacznie pewniej.
- Dopóki jest otępiony! Absorbuj jego energię! - wydała rozkaz.
Gooseberry wchłonęła całą energię Killy'ego. Pokemon Gary'ego upadł na ziemię z wyczerpania. Nie był zdolny do dalszej walki.
Wanderer dokonał pierwszej zmiany. Na plaży pojawiła się zielona żaba, której ramiona porastał brązowy mech.
- A to co? - zaniepokoiła się Alissa.
Z doświadczenia wiedziała, że nie można oceniać przeciwnika po wyglądzie. Żaba prezentowała się niezwykle licho.
- Litoriamoss - zaczął pokedex trenerki. - Pokemon-akrobata. Jest niezwykle zwinny i szybki. Po ewolucji przenosi się ze stawu do lasu. Występuje w pobliżu zbiorników wodnych na terenie całego Jhnelle.
- Nie będziemy ryzykować! Użyj ponownie ataku absorpcji!
Gooseberry ponownie użyła ataku. Jednak tym razem atak nie zadziałał. Litoriamoss z nieco zdziwionym wyrazem pyszczka przyglądał się agrestce, która wkurwiała się poprzez niemoc wykonania polecenia.
- Dopiero coś ci mówiłem o łączeniu typów - westchnął Gary. - Litoriamoss ma podstawowy typ woda, zaś drugi roślina. Ten atak nie zadziała na niego. Powiem ci co zrobisz dalej... Wybierzesz ognistego pokemona, który może pokona Litoriamoss, ale przegra w pierwszym kontakcie z wodną bronią lub zaryzykujesz i użyjesz wodnego.
Wkurzona opornym przeciwnikiem Gooseberry postanowiła wrócić do pokeballa. Alissa sięgnęła po ostatniego pokemona.
- Friday! - zawołała. - Musimy działać szybko!
Z pokeballa wystrzeliło światło. Przed dziewczyną pojawił się szczur wodny o długim syrenim ogonie. Friday nie czekał. Od razu wypluł z pyska lodowy promień. Żaba odskoczyła uchylając się przed atakiem. Kątem oka zauważyła biegnącego w jej stronę przeciwnika. Pokemon przycisnął swoim ciałem Litoriamoss do ziemi.
Gary wycofał swojego pokemona. Odetchnął z ulgą. Przed walką obawiał się, że Alissa nie będzie wymagającym przeciwnikiem, a mimo najszczerszych chęci nie chciał poddawać walki i wręczać odznaki jeśli jego przeciwniczka na nią nie zasłużyła.
- Widzę, że się czegoś nauczyłaś. W takim razie... - po tych słowach z uśmiechem sięgnął po ostatnią kulę.
Na polu walki stanął Washdry. Friday warknął, jakby wyczuwając, że jego następny przeciwnik będzie znacznie trudniejszy do pokonania.
- Skoro już powiedzieliśmy A, trzeba powiedzieć B. Musimy nadal korzystać z lodowych ataków.
- A my zaczniemy od pompy wodnej! - lider poinstruował pokemona.
Washdry uderzył silnym strumieniem wody, który zepchnął przeciwnika do morza. Friday niemal od razu wyskoczył nad wodę.
- Chłodne żylety! - zawołała Christeensen.
Wokoło szczura wodnego zaczęły pojawiać się lodowe ostrza. Przez moment kręciły się wokół niego, aby po chwili wszystkie wystrzeliły w stronę Washdray'a, który cudem uniknął zetknięcia z nimi. Friday nie czekał na reakcję przeciwnika. Zaraz po tym ataku użył lodowego promienia. Szop pracz rozbił atak pięścią.
Pokemon wyzywającej trenerki zamarł w oczekiwaniu na atak ze strony przeciwnika.
- Niedobrze... Nadal ma siłę - mruknęła Alissa.
- Pora na nasz ruch... - uśmiechnął się Gary. - Washdry...
Pokemon nie reagował. Wanderer rzucił spojrzenie na szopa. Jego łapy ozdabiały sople lodu, a tym samym uniemożliwiały mu ruch. Zderzenie z atakiem Friday'a wywołało nieprzewidziane skutki.
- Zamrożenie osłabiło twojego pokemona, co oznacza, że mamy swoją szansę na zakończenie tej walki! - zawołała Alissa.
Friday podbiegł do Washdry'a i z całej siły zamachnął się ogonem. Cios powalił szopa na ziemię. To był koniec walki. Christeensen zwyciężyła pojedynek. Dziewczyna uklęknęła i wzięła głęboki oddech. Po chwili podszedł do niej Gary.
- Gratuluję - powiedział i wręczył jej odznakę Oceanu.
- Dzięki...
Nie zdążyła dokończyć słowa, gdy niebo pociemniało, jakby tuż przed sztormem.
- Co się dzieje? - spytała, odwołując do pokeballa Friday'a.
Gary spojrzał w stronę portu oddalonego od plaży kilkaset metrów. Nad statkami unosiła się postać otoczona niemal czarną poświatą. Sporadycznie pojawiały się błyski atakujących tajemniczego przeciwnika pokemonów.
- Lepiej to sprawdzę... - mruknął Gary.
Alissa ruszyła za liderem w stronę portu.
***

Kolejny etap konkursu dobiegł końca. Tym razem obyło się bez dziwnych zachowań pokemonów. Po krótkiej przerwie na scenie pojawiła się Laurie. W ręku trzymała kopertę z wynikami głosowania.
- Kolejno będę prosiła do siebie uczestników konkursu. Osoby, które w dzisiejszym głosowaniu zdobyły miejsca od piątego do ósmego odpadają - wyjaśniła. - Na początek Alexis i Ashlyn. Jedna z was zajęła ósme miejsce i odpada. Druga może przygotować się do finału. Program opuszcza Ashlyn i jej Pikaczu!
Zawrzały brawa.
- Nie! - wydarła się ośmiolatka. - To oszustwo! Jak to? - piszczała ze wściekłości. - Paras! Zrób coś!
- A co ja mogę? - wzruszyła ramionami jurorka.
- Ale jesteś moją kuzynką! Powiedz im coś - wpadła w histerię.
- Jesteś słaba to cię wypierniczyli - przewróciła oczyma Paras Hitmonlee.
- Nie chcę przerywać rodzinnych pogawędek, ale chciałabym ogłosić wyniki - wtrąciła się Laurie.
Rozwrzeszczana Ashlyn zeszła ze sceny w asyście ochrony.
- Jimmy, Crystal i Eddie! - zawołała Laurie.
Po chwili trójka koordynatorów stała na scenie obok prezenterki. Prowadząca zawody wyszczerzyła się do kamery i mówiła dalej:
- Powiem krótko. Jedno z was odpada. Pozostała dwójka spotka się w finałach w Valesco Town. Miejsce siódme zajmuje dzisiaj... - zrobiła pauzę. - Jimmy Daniels!
Rozbrzmiały oklaski. Siedmiolatek zszedł ze sceny bez większego żalu. Najważniejsze dla niego było to, że zajął siódme miejsce, gdy zarozumiała Ashlyn uplasowała się ósmym. Poza tym teraz przyświecał mu zupełnie inny cel. Musiał znaleźć sposób na wycyganienie odznak od starszego brata i udział w lidze Jhnelle.
- Kara, Sylvia i Charlie - wyczytała ostatnią trójkę półfinalistów. - Jedno z was przechodzi do ścisłego finału i w tym momencie mogę powiedzieć, że z pewnością nie jest to Kara.
Dziewczyna została pożegnana gromkimi brawami.
- Zostali nam Charlie i Sylvia. Rzadko zdarza się, aby w finale byli chłopcy - zaczęła Robinson.
Charlie i Sylvia stali wpatrzeni w dziennikarkę z przyklejonymi do twarzy uśmiechami.
- Zwykle mamy w finale trzy dziewczyny i jednego chłopaka lub same dziewczyny - mówiła dalej Robinson.
- Mów te wyniki, kretynko! - zawołał zniecierpliwiony mężczyzna z widowni.
Laurie rzuciła na niego gniewne spojrzenie i powiedziała:
- Charlie, jesteś czwartym finalistą.
Ponownie rozbrzmiały oklaski.
***

Do portu w Irina City dobił statek, na który czekali regulatorzy. Przesyłka, zdaniem profesora i Robina wymagała "podjęcia najwyższych środków ochrony". Dlatego też poza Thomasem i Angelą na transport oczekiwali również kłusownicy będący niższymi rangą od regulatorów. Jak się okazało paczka była wielkości telewizora i nie charakteryzowała się niczym nadzwyczajnym. Tom w asyście dwójki kłusowników zajął się rozpakowywaniem przesyłki. Znudzona pobytem w porcie Angela strzelała z kuszy do przelatujących nad wodą Birich.
- Jesteś pewien, że powinniśmy to tu rozpakowywać? - zapytała, nie przerywając swojego zajęcia.
- Profesor powiedział wyraźnie: "rozpakujcie przesyłkę na miejscu i pamiętajcie o zachowaniu ostrożności" - zacytował niedokładnie. - Swoją drogą, odłóż tę zabawkę i pomóż mi.
- Nic z tego. Dawno nie strzelałam. Też mógłbyś spróbować. Nawet nie wiesz jak to bardzo odpręża - stwierdziła. - Poza tym oboje wiemy co tam jest.
Tom rozchylił karton i zajrzał do środka. Na dnie pudła leżała owinięta w folię statuetka Pierota.
- Ehe... - mruknął.
Regulator schował przedmiot pod kurtkę.
Co planuje profesor? O czym nam nie mówi? Po co nam te statuetki skoro Pierot i Underpierot zostali wybudzeni? I dlaczego mieliśmy ją odebrać w Irina? - myślał Tom.
Niebo poczerniało. Na jego tle pojawiła się czarna kula światła. Po chwili ludzie znajdujący się w porcie zauważyli granatową istotę wyłaniającą się z cienia. Tajemniczy osobnik miał około dwóch metrów, koci łeb i duże czerwone oczy. Pod lewym uchem miał wytatuowaną czarną gwiazdę. Taką samą miał na nodze. Wokół szyi miał coś w rodzaju obroży złożonej z czarnych ostrzy, zaś jego ciało zakrywały postrzępione łachmany. Na ramieniu beztrosko zwisał łańcuch.
Na widok stworzenia kilka Birich postanowiło zatrzymać akcję serca i umrzeć ze strachu.
- Underpierot... - wyszeptał Thomas.
Bóg rozpaczy obudził się ze snu kilka tygodni temu. Jego natura zmuszała go do tego, aby poszukiwać Pierota. Nie mógł ścierpieć jego energii, a mimo to ciągnął do niej jak ćma do ognia. Wiedział, że musi zniszczyć bożka szczęścia. Dopiero wtedy będzie mógł zemścić się na tych, którzy doprowadzili do tamtej tragedii. Póki co musiał podążać za figurkami stanowiącymi jedyny ślad bytności Pierota.
***

Z drugiej strony nadeszli Alissa i Gary. Przez moment przyglądali się istocie w milczeniu. Christeensen wyciągnęła z torby pokedex i zeskanowała stworzenie. Pokedex przemówił:
Underpierot. Jeden z siedmiu legendarnych pokemonów Jhnelle. Bóg nieszczęścia stojący w opozycji do Pierota. W mitologii przypisuje mu się między innymi opiekę nad zagubionymi duszami i romantyczną miłością. W czasach antycznych symbolizowała go czarna gwiazda.
- Co robimy? - spytała Alissa.
Gary skinął głową w kierunku znajdujących się w centrum uwagi regulatorach.
- Na razie nic. Patrz i czekaj - odparł.
- Nie możemy pozwolić, aby złapali Underpierota - oświadczyła zdecydowanym tonem dziewczyna.
- Ciii... - mruknął Gary.
***

W końcu Underpierot wylądował tuż przed Thomasem. Regulator cofnął się krok do tyłu. Zastanawiał się, czy walka z tak silnym pokemonem ma jakikolwiek sens. Underpierot wyciągnął łapę w jego kierunku.
- Czego on chce? - zmartwiła się Angela.
- A jak myślisz? Figurki - mruknął, spokojnie wyciągając przedmiot z kieszeni kurtki.
- Chcesz mu ją oddać? - prychnęła dziewczyna.
- A co mam zrobić?
- Jeżeli ty nic nie zrobisz to ja się tym zajmę! - krzyknęła Angela.
Underpierot spojrzał w kierunku głośnej dziewczyny. Blondynka złapała za kuszę i namierzyła pokemona. Thomas wyciągnął z kieszeni pokeball. Chociaż nie był przygotowany na spotkanie z bogiem rozpaczy nie miał zamierzał marnować szansy na pojmanie pierwszego z pokemonów.
- Szykuj się - mruknęła Angela.
Broń z jej ręki wytrąciło uderzenie strumieniem wody. Regulatorka upadła twarzą na ziemię. Pozbierała się z leżącej pozycji, wycierając twarz z wody. Gniewnym wzrokiem spojrzała w miejsce, z którego padł niespodziewany atak. Z ukrycia wyszli Gary, Alissa i Sequel.
- Dobra robota, Sequel - pochwaliła pokemona Christeensen.
- Si! - zawołał kaczor.
Ciało pokemona pokryła jasna aura, która zaczęła rozrastać się wokoło niego.
- Czy on ewoluuje? - zdziwił się Gary.
Przed zgromadzonymi stanął znacznie większy od Sequela kaczor.
- Pre kwe! - zawołał.
- Prequel! - zawołała uradowana Alissa, ściskając swojego nowego podopiecznego.
Thomas uśmiechnął się. Nie był pewien, czy przyszła pora ewolucji kaczora, czy może też wspomogło ją działanie figurek. Raz jeszcze spojrzał na statuetkę zastanawiając się nad jej siłą.
Być może z jej pomocą udałoby nam się pokonać Underpierota tu i teraz? - pomyślał.
Angela korzystając z zamieszania jakie wywołała ewolucja Sequela poczołgała się po swoją kuszę. Naciągnęła cięciwę.
- Żeby jakaś gówniara tak mnie upokorzyła - mruczała pod nosem celując w Alissę.
- Czas zniszczyć figurkę! - zakomenderowała Christeensen będąca w trakcie krzyżowania (jak jej się wydawało) planów regulatorów. Razem z Prequelem ruszyła do przodu.
- Ostrożnie - zaczął ją strofować Wanderer.
Kaczor użył po raz kolejny ataku wodnym biczem. Siła wody była na tyle mocna, aby wyrwać statuetkę z ręki Thomasa. Przedmiot uderzył o ziemię i rozprysł się na drobne kawałeczki. W tym samym momencie brzuch Alissy przebiła strzała Angeli. Dziewczyna zachwiała się. Obraz przed jej oczyma stał się niewyraźny, a głosy dziwnie stłumione. Czuła jak po jej skórze płynie krew. Początkowo myślała, że to woda, ale ta była gęstsza i miała ciemny kolor. Było jej niedobrze. W końcu zrobiła nieuważny krok do tyłu i wpadła do wody.
- Nie! - wrzasnął Gary.
Lider odruchowo pobiegł w kierunku przyjaciółki. Wraz za nim ruszył Prequel.
Underpierot wpadł w furię. Trudno było stwierdzić, co było wynikiem jego szału. Nagły ruch ze strony lidera, a może zniszczenie statuetki, której poszukiwał?
Bóg rozpaczy podniósł łapę do nieba i utworzył nad głową białą kulę energii, którą wyrzucił w kierunku zbliżających się Wanderera i kaczora. Blask oślepił lidera.
Na polu bitwy zostali jedynie Angela i Thomas. Ich podwładni rozbiegli się w panice wraz z pojawieniem się Underpierota. Stwór raz jeszcze spojrzał w kierunku rozbitej figurki. Nie widział potrzeby walki z regulatorami. Tym bardziej, że ludzi interesowały walki pomiędzy nimi samymi. Kiedy rozpłynął się w powietrzu, niebo na nowo przybrało jasne barwy.
***

Gary otworzył oczy i podniósł się, dysząc ciężko. Leżał we własnym łóżku, obok siedziała Zoe.
- Nareszcie! - zawołała z ulgą.
- Co ja tutaj robię? - spytał gorączkowo.
- Leżałeś nieprzytomny na plaży - odparła żona. - Prequel nas do ciebie zaprowadził.
- Długo? Długo spałem?
- Znaleźliśmy cię wczoraj po konkursie - powiedziała.
- Underpierot musiał mnie teleportować z portu na plażę - zaczął sobie przypominać zajście z regulatorami.
Drzwi od pokoju uchyliły się. Do pomieszczenia weszli Kyle i Chris.
- Jak się czujesz? - spytał grzecznościowo Daniels.
- Alissa była ze mną - wyszeptał łamiącym się głosem lider. - Znaleźliście ją?
- Była z tobą? - zaniepokoił się brat dziewczyny. - Nie, nie widzieliśmy jej od wczoraj.
- Bo... Wydaje mi się, że... - zaczął się zbierać w sobie Gary - regulatorzy ją zabili.
________________________
Dex: 8, 57, 80, 117, 130

sobota, 14 września 2013

Joel Finnie

UWAGA! SPOILERY! 

Joel Finnie
Miasto Novan City
Profesja Policjant
Debiut Co z ciebie wyrośnie?
Wiek ok.43
Krewni
  • żona
  • trójka dzieci
  • Rachela (matka)
Osiągnięcia
  • status oficera policji
Wzór The Instructor

Charakterystyka Joela
Po nieudanym debiucie w mistrzostwach Jhnelle zostaje policjantem. o odbytym w Irina City szkoleniu policyjnym przenosi się do rodzinnego Novan City, gdzie zostaje mianowanym komendantem policji. Wysyła Sandrę z misją odnalezienia złodzieja  Novan City. W oczach liderki jest wulgarnym i nieprzyjemnym człowiekiem. Ma żonę i trójkę dzieci.

czwartek, 12 września 2013

Freddy

UWAGA! SPOILERY! 

Freddy Craven
Miasto Nieznane
Profesja Regulator
Debiut Koszmar z ulicy Topolowej
Wiek 17
Krewni Nieznani
Osiągnięcia
  • przynależność do Regulatorów
Wzór Pete Peebleman

Charakterystyka Freddy'ego
Przyłączył się do Regulatorow w wieku czternastu lat. Thomas byl dla niego kimś w rodzaju starszego brata i mentora zdradzającego mu tajniki tresury. Kyle i paczka po raz pierwszy spotykają Fredy'ego w Townview, gdzie jego pokemon karmi się energią dziecięcych snów. Nie jest tylko najbardziej zaufanym podwładnym Thomasa, ale i najsilniejszym z regulatorów. Bez trudu pokonuje pokemony Kyle'a. Zdaje się być jedynym regulatorem, który ma wątpliwości do działań profesora. Na polecenie Robina walczy z Joshem i Kylem o odznakę, którą celowo przegrywa.


 Pokemony
 - które ma przy sobie
Dreammaster Karmi się energią snów dzieci z Topolowej.
Scarecrow Po raz pierwszy zostaje użyty podczas podwójnego pojedynku z Kylem i Joshem.
Apeltale Pierwszy raz użyty podczas walki z Joshem w lidze.

Historia pojedynków
 Pojedynki Freddy'ego
 Przeciwnik Użyte pokemony Rezultat Wynik Nagroda Rozdział
 Przyjmujący Wyzywający

Matt Dreammaster - Nierozstrzygnięty - 19

Kyle Dreammaster 2-0 Wygrana - 19
Kyle, Josh Dreammaster, Scarecrow 2-0 Przegrana - 41
Josh Apeltale, Dreammaster, Scarecrow 2-1 Wygrana Top 14 53

środa, 11 września 2013

Celine

UWAGA! SPOILERY! 

Celine
Miasto Lakeside Town
Profesja Gospodyni
Debiut Trzęsawisko
Wiek ok.65
Krewni
  • mąż (+)
Osiągnięcia Nieznane
Wzór Rocket Scout

Charakterystyka Celine
Staruszka mieszkająca samotnie na bagnach w pobliżu Lakeside Town. Z sentymentem lubi wspominać swoją młodość, kiedy to nazywano ją "drugą Marilyn Monroe". Jej mąż do śmierci ochraniał lasy przed kłusownikami. Pomimo jego braku kobieta zdecydowała się nie opuszczać bagien i pomagać trenerom, którzy zabłądzili we mgle. Z chęcią przyjmuje do swojego domu Kyle'a i spółkę. Opowiada grupce jak wiele lat temu poznała rozpoczynającego swoją podróż Henry'ego Danielsa.

wtorek, 10 września 2013

Rozdział 27: Rodzina

Zoe Wanderer siedziała na wprost Rose i tylko kręciła głową nie mogąc uwierzyć w słowa przyjaciółki. Chociaż znały się od wielu lat Czarna Róża nigdy nie opowiadała o swoim życiu prywatnym. Gdy ktoś pytał ją o rodzinę, zbywała go zwykle kłopotliwym uśmiechem, albo zmieniała temat.
- Masz syna? - wydukała wreszcie Zoe. - Przepraszam, że tak się dziwię, ale to dla mnie szok.
- Dla mnie szokiem jest to, że Kyle tutaj się pojawił - mówiła ponurym, jednostajnym głosem. - Dzisiaj rano minęłam go przy wejściu do teatru, a potem przedstawił mi go J.J. Nawet go nie poznałam - wymamrotała pod nosem.
- A on ciebie?
- Nie mógł - odparła krótko. - Miał około trzech lat, gdy odeszłam. Nie dawałam znaku życia, aż w końcu Betty Daniels uznano za zmarłą.
- Mogę zapytać, dlaczego? - spytała nieśmiało Zoe.
- Już i tak wiesz więcej niż powinnaś, a nie chcę mieszać ciebie i Gary'ego w moje kłopoty.
- Więc musiało się wydarzyć coś naprawdę poważnego - pokręciła głową pani Wanderer.
- Co? - spojrzała na nią zaniepokojona.
Przez moment Rose wydawało się, że czymś się zdradziła, że Zoe domyśla się prawdy, że gdzieś napomniała o poszukiwaniach Underpierota.
- Użyłaś słowa "kłopoty" - oznajmiła. - Znam cię i wiem, że nie wierzysz w przeszkody i nigdy się nie poddajesz jakimś tam błahostką, które inni nazywają kłopotami. Dlatego mam wrażenie, że tym razem potrzebujesz pomocy.
- Nie - pokręciła głową. - Poradzę sobie. Po prostu pojawienie się Kyle'a zaskoczyło mnie i tyle.
- Co planujesz?
- A co mogę zrobić? Nic - odpowiedziała sobie.
- Możesz mu powiedzieć.
W ustach Zoe rozwiązanie wydawało się banalne.
- Już to sobie wyobrażam - powiedziała ironicznie. - "Cześć, Kyle! To ja twoja mama"! On nie zrozumie. Nawet ja nie rozumiem swojego postępowania.
- Los ci sprzyja, Betty - Zoe pozwoliła sobie na użycie "pierwszego" imienia Czarnej Róży. - Kyle będzie pracował w teatrze, a więc masz szansę... Jeśli nie na odzyskanie go to przynajmniej na nadrobienie zaległości.
- Może masz rację - uśmiechnęła się niepewnie. - Mam do ciebie jeszcze jedną prośbę. Nie mów nikomu o Betty.
- Ma się rozumieć - przytaknęła jej pani Wanderer.
Na jakiś czas Rose mogła zapomnieć o Betty i jej życiu. Wolała skupić się na teraźniejszości i jutrzejszym spotkaniu z Robinem. Ostatnio napominał jej coś o przesyłce z Black moon Island. Pojawienie się Kyle'a podziałało na nią jak wiadro lodowatej wody. Nadal nie mogła zebrać myśli i zająć się sprawami związanymi z bożkiem rozpaczy.
***

Co to jest kryzys? Kryzys to moment, w którym dochodzisz do wniosku, że nie wszystko idzie zgodnie z twoimi planami. Taka chwila musiała nastąpić również wśród członków organizacji przestępczej Zespołu Witamina C, za jaką uważali ją z pewnością Brenda i Brendan.
Podążali z wolna ulicami Irina City. Żadne z nich nie odezwało się słowem. Nie wiadomo, czy była to wina zmęczenia, oboje opuścili Townview późnym popołudniem, aby nad ranem pojawić się w Irina City, a może podłamały ich nieudolne próby zdobycia władzy w Jhnelle?
- Brendo! - jęknął Brendan. - Nogi wychodzą mi, kolokwialnie rzecz ujmując, z dupy z tego zmęczenia.
- Odwagi! - rzuciła dwudziestolatka. - Zaraz będziemy w moim domu.
- Twoim domu? - zmarszczył brwi. - Myślałem, że pochodzisz z Ortario, tak jak ja.
- Do szkoły w Ortario wysłali mnie rodzice - uzupełniła wcześniejszą wypowiedź.
Po tych słowach podeszła do jednego z niewysokich domków jednorodzinnych i nacisnęła dzwonek. Drzwi wejściowe otworzyły się niemal od razu. Zupełnie jakby ktoś czekał pod nimi na przybycie dziewczyny. W progu stanęła wysoka i chuda kobieta. Miała na sobie beżową garsonkę, a z jej oczu bił niewytłumaczalny chłód.
- Brendo, to ty? - mówiła z tą samą manierą, co członkini Zespołu Witamina C.
- Tak, matko! - odparła teatralnie.
- Wróciłaś... - mruknęła. - Widzę nie sama - zerknęła z niechęcią w stronę Brendana. - Cóż... Masz narzeczonego. Z jednej strony to dobrze, bo zejdziesz z naszego utrzymania, ale z drugiej on jest... - spróbowała skrytykować chłopaka. - Nie jest spełnieniem marzeń teściowej o zięciu - określiła delikatniej swój zawód.
- Nie! Brendan to tylko mój kolega i współpracownik! - wyprowadziła z błędu matkę.
Zaraz po tych słowach matka zaprosiła córkę i jej towarzysza do domu. Brenda opowiedziała matce, co działo się z nią po ukończeniu Wyższej Szkoły Nauk Wikliniarskich w Ortario City, jak poznała Brendana oraz o tym jak wspólnie zawiązali instytucję dobroczynną o nazwie Zespół Witamina C. Opowiedziała także o paśmie porażek organizacji. Matka z przerażeniem kręciła głową. Od samego początku istnienia organizacji finansowała zespół, a także jego działania. Nie miała świadomości, że jej ciężko zarobione pieniądze idą na instytucję przestępczą.
- Dotąd porażki nam nie przeszkadzały, bo jesteśmy idealistami - przyznała ze smutkiem w głosie Brenda.
- Tyle że teraz upadły nawet nasze idee. Padły jak Magikarp w nieszczelnym pokeballu - przytaknął jej Brendan.
- Potrzebujecie świeżej krwi w zespole! - zadecydowała władczo matka Brendy. - Przyjmiecie Britanny!
- Tylko nie ją! - wrzasnęła dramatycznie córka.
- Przyjmiecie i bez dyskusji!
- Ale... - jęknęła.
- Kim jest ta cała Britanny? - mężczyzna szepnął do ucha towarzyszki zapytanie.
- To moja siostra.
Do salonu weszła Britanny. Miała niespełna osiemnaście lat i była oczkiem w głowie matki. Jej dumą i wzorem "dziecka idealnego". Drobnej postury blondynka o szarych oczach i zgrabnym nosku była młodszą siostrą Brendy. Jej długie, kręcone włosy opadały na kościste ramiona. Miała na sobie czarny strój w pomarańczowe pasy przypominające uniform Witaminy C.
- Witaj, droga siostrzyczko! - zawołała słodziutkim, niby słowiczym głosikiem.
Nie czekając na reakcję czule objęła Brendę i wyszeptała:
- Wiem, że nie chcesz mnie ze sobą zabrać, ale to jedyny sposób, abym wyrwała się od matki.
- Ale...
- Jeszcze nie skończyłam - wymamrotała Britanny. - Nie jestem naiwna i wiem, czym się zajmujecie. Jeśli nie chcesz, abym doniosła mateczce. Przyjmiesz mnie z otwartymi ramionami.
- Witaj w Zespole Witamina C! - powiedziała Brenda z autentycznym bólem wypisanym na twarzy.
- To mi się podoba! - zawołała matka. - Zrobię wam zaraz zdjęcie.
Nie czekając na reakcję młodzieży wyjęła z szuflady aparat fotograficzny. Brendan i Brenda odruchowo ustawili się w pozycji, w której mieli zwyczaj wygłaszać motto. Pośrodku wcisnęła się Britanny.
- Brenda, przesuń się ciut, aby Britanny miała miejsce - nakazała kobieta.
Brenda posłusznie przesunęła się.
- Jeszcze troszkę, jeszcze... No śmielej - instruowała ją matka. - O, tak będzie idealnie!
Na fotografii znajdował się Brendan, Britanny i kawałek ręki Brendy.
***

Raz do roku w Irina City organizowane były targi pokemon. Do miasta zjeżdżali sprzedawcy, trenerzy i koordynatorzy z całego Jhnelle oraz sąsiadującego od północy regionu Liyah. Na targach prezentowano rzadkie pokemony, sprzedawano najdziwniejsze przedmioty pomocne trenerom w treningach oraz rozdawano doskonałej jakości karmy dla kieszonkowych stworków. Głównym założeniem targów była jednak nauka. Biorący udział w imprezie mogli wymieniać się doświadczeniem, metodami tresury pokemonów oraz historiami ze swoich podróży.
Po wczorajszej premierze aktorom Kawy należał się odpoczynek. Po wielu tygodniach wyczerpujących prób mogli odsapnąć. Poza udanym otwarciem "Wesołego Jhnelle", teatr zyskał nowego członka - Kyle'a Danielsa z Corella Town. Gary uznał, że najlepszym miejscem na znalezienie odrobiny wytchnienia będą targi pokemon. Będąc w olbrzymim gmachu, który na co dzień służy jako arena treningowa, ośmioosobowa grupa nieświadomie rozłączyła się w tłumie trenerów.
Alissa, Kyle i J.J krążyli pomiędzy stoiskami szukając co ciekawszych fantów. Nie posiadający pokemonów członek Kabaretu Żartów Rozluźniających wyglądał na nieco znudzonego wycieczką. Od czasu do czasu przyglądał się kolorowym pokeballom importowanym z Liyah, atlasom z obrazkami pokemonów lub dziwacznym przedmiotom wystawionym na sprzedaż. O wiele więcej przyjemności z wizyty na targach miał Rhythmox. Ryś siedział na ramieniu Danielsa i co jakiś czas wychylał się, aby dokładnie obejrzeć drobiazgi rozłożone na stołach. Jego drobne łapki, aż trzęsły się, aby tylko dotknąć czegokolwiek, coś nacisnąć i nieświadomie zepsuć. Tak, zdolność do wywoływania nieszczęść była jego największym talentem.
- Rit! - stwierdził, kwasząc minę na widok jagód.
- Tak - skinął głową Kyle. - Masz rację. Stare i zgniłe.
- Dlaczego nie złapiesz Rhythmoxa? - zadał pytanie J.J.
- Po co? - odparł zdziwiony trener. - Nie mam zamiaru kontynuować podróży, a więc pokemony nie będą mi potrzebne. Z resztą Rhythmox lubi mnie bez względu na to, czy jest zamknięty w pokeballu, czy chodzi luzem i nie należy do nikogo.
- Rit! - przytaknął ryś.
Od wczorajszego wieczoru Rhythmox chodził krok w krok za Kylem, którego kojarzył jako osobę przynoszącą mu jedzenie.
- Niezwykłe - parsknął J.J. - Zawsze myślałem, że to trenerzy łapią wybrane pokemony, a tu wygląda na to, że to pokemon wybrał sobie trenera.
Po tych słowach mężczyzna wyjął z kieszeni telefon. Na ekranie obok ikonki słuchawki pojawiło się imię Carter. Mężczyzna automatycznie odebrał połączenie.
- Co? - zapytał z subtelnością Taurosa.
- Gdzie jesteście? Ja, Gary i Charlie czekamy na was przy stoisku z trzodą chlewną - oznajmił.
- Zaraz przyjdziemy - odparł.
- A są z wami Chris i ten mały... Jak mu tam było... - próbował przywołać w pamięci imię Jimmy'ego. - Mały goblin.
- Gnom? Nie - odparł. - Zaraz ich znajdziemy.
- A wiesz, że... - zaczął podekscytowany.
- Zamknij się - mruknął J.J rozłączając się.
Wiedział, że Carter mógł godzinami wygłaszać jakiś bezsensowny monolog o największych bzdurach. Takich jak zbieranie kapsli od butelek, czy gry komputerowe. J.J uważający się za najpoważniejszego członka Kabaretu Żartów Rozluźniających uważał, że jego kolega cierpi na zwykłą dziecinność.
- Carter i reszta czekają na nas - zwrócił się do swoich nastoletnich towarzyszy. - Idziecie?
- Za moment - powiedziała Alissa oglądając stoisko z bransoletkami.
Aktor skinął głową i ruszył w poszukiwaniu pozostałej części grupy.
- Skoro ja nie będę dalej podróżował to może ty zajmiesz się moimi pokemonami? - zaproponował Kyle.
- Nie - odparła krótko nie odrywając wzroku od akcesoriów rozłożonych na stole. - Mam przy sobie pięć pokemonów, z których nie zrezygnuję, a szkoda, aby twoje zamiast pracować czekały na ławce rezerwowych - jak to określała przechowalnię u profesora Hardinga. - Poza tym... - kontynuowała po pauzie - masz już cztery odznaki. Wiesz ile cię dzieli od ligi?
- Tyle że nie interesuje mnie liga.
- Zostaw je Charliemu, albo Jimowi.
- Charlie nie radzi sobie z jednym pokemonem, a Jimmy'emu się nie należą - powiedział z brutalną szczerością.
- To zostaw je sobie. Po tym jak zaczniesz pracę w Kawie pokeballe nie będą cię szczypać w łapy. Spójrz na Cartera, albo Gary'ego. Są w teatrze, a znajdują czas na pokemony - podała za przykład przyjaciół.
- Twój brat też ma pokemony?
- Nie wiem - odparła obojętnie trenerka. - Pewnie ma tak samo wyimaginowane pokemony jak tą swoją arenę i tytuł lidera.
Znudzony rozmową Rhythmox niepostrzeżenie zeskoczył z ramienia Danielsa. Z ziemi nie widział zbyt wiele. Ze wszystkich stron otaczał go las przechodniów. Po chwili ciemne oczka stworzonka wypatrzyły klatki z pokemonami. Ryś ochoczo ruszył w stronę wystawy trzody chlewnej w nadziei, że być może zaprzyjaźni się ze stworkami.
- Nadal jesteś na niego zła? - Daniels niepostrzeżenie zmienił temat. - Nie chciał źle.
- Szósty adwokat mojego brata - mruknęła ironicznie. - Nie potrzebnie wszyscy się wtrącacie - dodała na uspokojenie. - Jestem wkurzona, bo okłamywał mnie od chwili, w której znalazłam się w Corella i co gorsza nie miał zamiaru mi się przyznać.
- Jak to ci poprawi humor - zaczął niepewnie Daniels - to na drugie mam Colin.
Dziewczyna uśmiechnęła się i pokręciła głową.
- Co myślisz o tym? - Kyle zwrócił uwagę na kolorowe kamienie.
- Kamienie ewolucyjne - odparła.
- Bardzo przydatna rzecz! - dodał Josh Allen.
Kyle odwrócił się na pięcie. Do straganu zbliżył się ich rywal. Miał na sobie szarą kurtkę ze ściągaczami, zaś na ramieniu wisiała czarna torba z białym napisem.
- Liczyłem, że się spotkamy na targach - powiedział z chytrym uśmiechem.
- Tak? - Daniels zdziwił się nader przyjaznym powitaniem ze strony Josha.
- Może jakiś mały pojedynek? - zaproponował Allen.
- To chyba z Alissą, bo ja rezygnuję z udziału w lidze - pokręcił głową.
- Chwila - przerwał mu Allen. - Zaczęło robić się ciekawie, a ty od tak sobie rezygnujesz?
- Tak - odparł obojętnie i odwrócił się w stronę straganu. - Zaczynam pracę w teatrze.
- Wody, ognisty, elektryczny i trawiasty! - zawołał energicznie sprzedawca, który wcześniej wcisnął mistyczny kamień młodszemu Danielsowi.
- Może wziąłbym jeden? - spojrzał pytającym wzrokiem na Christeensen.
- Jak chcesz - wzruszyła ramionami dziewczyna.
- Tanio, bo za piątaka - zaczął Bernie.
- Ognisty dla Huffa - powiedział zdecydowany.
- Bardzo dobry wybór! - zawołał sprzedawca. - Dziesiątaka, poproszę!
- Mówił pan: "piątaka" - przypomniał mu Kyle.
- Gdzie!? - oburzył się cwany sprzedawca. - Taki dobry kamień dla Huffa! Żeby się w Arise zmienił i piątaka? Niech stracę! Dorzucę jeszcze mistyczny kamień!
- W takim razie dziękuję - odparł pośpiesznie Kyle.
- Dobra! - zawołał Bernie. - Po co zaraz rezygnuje i gada, że nie kupi? Od razu jakieś pogróżki werbalne stosuje. Chce za piątaka to dostanie za piątaka. Ździerca! - mruknął. - Moim dzieciom odmawia posiłku, a mi spłaty pożyczki od bukmachera.
Daniels schował kamień do plecaka. Trójka trenerów zaczęła przedzierać się przez gąszcz straganów w poszukiwaniu pozostałych.
***

J.J, Carter, Gary i Charlie stali obok zagrody z pokemonami. Najmłodszy z nich wychylał się za wysoki płot zbudowany z drewnianych pali i głaskał różowe prosiaki. Wyglądały one zupełnie zwyczajnie. Okrągłe niczym piłka pokemony były całe różowe. Na prawie jednolitej masie jedynymi rozpoznawalnymi akcentami były duży ryj, drobne uszy i tępe spojrzenie. Miały krótkie, galaretowate nóżki, dzięki czemu gdy biegały wyglądały przekomicznie.
- Chrumkasia - zaczął pokedex Charliego. - Pokemon-prosiak. Nauczony życia w otoczeniu ludzi jest niezdolny do zatroszczenia się o samego siebie na wolności. Jeżeli Chrumkasia znajduje się na wolności szybko szuka trenera, który chciałby ją złapać. Występuje na farmach hodowlanych.
- Czyli Chrumkasia podkłada się trenerom - pokręcił głową Gary.
Na stogu siana tuż obok drugiej zagrody siedział Rhythmox. Jednym okiem zerkał na śpiące owieczki, a drugim wpatrywał się w tłum ludzi. Po chwili do grupki dołączyli Chris i Jimmy. Twarz siedmiolatka lepiła się od waty cukrowej. Uwielbiające, a przy tym nie martwiące się o wagę prosiaki zaczęły nerwowo węszyć słodki zapach.
- Chłi! Chłi! - zaczęły piskliwie zawodzić.
- Meee! - zaczęły alarmować rozbudzone Meerysie.
Pokedex Charliego ponownie poszedł w ruch:
- Meerysia. Ognista owieczka jest jednym z najwrażliwszych pokemonów regionu Jhnelle zaraz obok Birich. W momencie, gdy czuje zagrożenie jej wełna rozrasta się kilkakrotnie chroniąc w swoim wnętrzu pokemona. Bardziej odważne Meerysie w wypadku niebezpieczeństwa zioną ogniem, gdzie popadnie. Pokemon występuje na farmach hodowlanych.
Chris z niepokojem spojrzał na Meerysie, a potem znów na swoich towarzyszy.
- Powinniśmy wracać już do Kawy - oznajmił. - Poszukam siostry i Kyle'a.
- A co z naszym dniem wolnym? - przypomniał mu Carter.
- Chyba nie chcesz całego dnia siedzieć i patrzeć na świnki i owce? - zapytał bez przekonania J.J.
Mina Cartera wyrażała jednak chęć zostania na targach do zamknięcia.
- Jestem głodny - westchnął Gary. - Faktycznie, zbierajmy się.
Przez głośniki zamieszczone pod sufitem rozbrzmiał histeryczny śmiech jakiejś kobiety. Większość z uczestników targu zwróciła na niego uwagę.
- Witajcie! - rozbrzmiało.
Spojrzenia zgromadzonych w sali pokierowały się na piramidę skrzyń ustawioną obok zagród z pokemonami. Na samym szczycie siedzieli Brendan i Brenda. Gdy zapadła cisza, dziewczyna rozpoczęła:
- Piękni i młodzi.
- Do akcji gotowi – dodał Brendan.
- Złodziejskiemu kodeksowi...
- Momencik - weszła jej w słowo Britanny. - A ja to co? Pies?
- Nie rozumiem? - zdziwiła się Brenda.
- Gdzie jest mój wers?
- Twój wers? - zacietrzewiła się starsza z sióstr. - Pamiętaj, że jesteś na okresie próbnym i żaden wers ci się nie należy!
Gdy dziewczęta kłóciły się, a nawet zaczęły szarpaninę, Brendan dokończył motto w pojedynkę:
- Nic nam nie zaszkodzi. Nie wiesz kto przybył. Nie wiesz z kim masz do czynienia. Za pomocą palca skinienia. Obrócimy ziemię w pył. Zespół Witamina C prezentuje: Brendan, Brenda i Britanny.
W międzyczasie Brenda i Britanny zdążyły uspokoić się.
- Śmieszni są - uśmiechnął się kącikiem ust Gary. - Co to za pajace? - zapytał poważniej.
- Jakiś konkurencyjny kabaret? - próbował zgadnąć Chris.
- Dowcip słaby jak u Myśliwich.E* - J.J bezlitośnie skomentował motto oraz walkę sióstr.
- To Zespół Witamina C - wyjaśnił Charlie. - Możecie być pewni, że sprowadza ich tu jakaś niegodziwość!
Charlie Stacey był prawdopodobnie jedyną osobą, która traktowała "organizację przestępczą" poważnie.
- Nie traćmy czasu! Łapać Meerysie, Chrumkasie i w nogi! - nakazała Britanny.
- Jak śmiesz wydawać polecenia starszemu stopniem? - rozjuszyła się Brenda.
- A takim, że jako jedyna w tym zespole mam mózg i umiem się nim posługiwać! - broniła się zajadle.
Zaaferowane celem groźnego Zespołu Witamina C Meerysie były na granicy przerażenia. Nic więc dziwnego, że jedna po drugiej zbijały się w kupki wełny udając, że ich nie ma. Jedna odważna Meerysia w panice zaczęła ziać ogniem naokoło. Żar ogarnął inne Meerysie, które w popłochu zaczęły atakować ognistymi podmuchami wszystko, co się ruszało. Kilka ogników dosięgnęło stogów siana. Te niemal od razu zmieniły się w czerwoną ścianę. Znajdujące się w sąsiedniej zagrodzie Chrumkasie wpadły w panikę i siłą swoich dużych ciał wyważyły drzwi od klatki i wybiegły w popłochu taranując ludzi. Nie chcąc być gorsze, Meerysie również wydostały się ze swojej zagrody. Biegające po hali pokemony, ogromne płomienie i duszący dym były idealnymi składnikami paniki, która wybuchła.
- Musimy ugasić ten ogień! - zakomenderował Gary.
- Washdry! Wybieram cię! - zawołał lider i rzucił przed siebie pokeball.
Kula turkusowej barwy zawirowała w powietrzu, aby po chwili upaść tuż przed płonącą zagrodą. W momencie zderzenia z ziemią wystrzeliła z niej energia, która przybrała postać niebiesko-szarego szopa pracza o długim, puszystym ogonie w pasy. Pokemon sięgał swojemu trenerowi prawie do paska.
- Ja też pomogę! - zaproponował Jimmy. - Zajebistafish! Użyj wodnej broni!
Z pokeballa w sposób majestatyczny, a wręcz uwodzicielski wyłoniła się zielonkawa ryba.
- Zaje? - spojrzała na trenera.
- Wodna broń! - powtórzył Jimmy.
Ryba spojrzała na swojego trenera w wielkim zdumieniu. Nie miał pojęcia jak używać tego ataku.
- Zajebistafish nie posiada takiego ataku - wyjaśnił mu lider, po czym dodał: - Ugaszę ogień, a wy idźcie do wyjścia.
Zgodnie z jego poleceniem pozostali opuścili płonący budynek. Z Garym i jego pokemonem zostali jedynie Chris i Rhythmox. Chris chwycił wiszącą na ścianie gaśnicę i stanął obok Washdry'a. Sam pożar nie był trudny do okiełznania. O wiele większe kłopoty sprawiały podpalające wszystko Meerysie.
- Washdry, musimy uspokoić Meerysie zanim dokonają większych zniszczeń - poinstruował pokemona.
Szop wypluł z pyszczka strumień wody. Atak uderzył we dwie rozszalałe owce. Po jego przejściu przemoczone pokemony wydawały się znacznie spokojniejsze, a może zwyczajnie ogłuszone strumieniem wody.
- Ritama! - zawołał Rhythmox wyrzucając z siebie serię błyskawic.
Pioruny dopadły kolejnego rozhisteryzowanego pokemona. Porażona prądem Meerysia upadła na ziemię. Kolejna została spacyfikowana za pomocą gaśnic. Sytuacja zdawała się wracać pod kontrolę. Obok Gary'ego, Chrisa i ich pokemonów pojawili się hodowcy trzody w asyście strażaków. Meerysie, póki nieprzytomne, zostały pozamykane w pokeballach, gdzie nie mogły wyrządzić nikomu krzywdy. Nikt z przebywających w budynku podczas targów nie ucierpiał w pożarze. Niestety nie udało się złapać sprawców zamieszania, Zespołu Witamina C.
***

Robin McIntyre zatrzymał się w Irina City przejazdem. Miasto, w którym wszystko miało swój początek odwiedzał sporadycznie i niechętnie. Jednak w oczekiwaniu na przesyłkę z wyspy postanowił zrobić sobie kilka dni przerwy i po doglądać swoich interesów w Irina. Od wielu lat był właścicielem teatru Kawa. Nie znał się na prowadzeniu tego typu instytucji, dlatego też całkowitą odpowiedzialność za miejsce przejęła Czarna Róża.
Pan McIntyre siedział w swoim biurze i spoglądał w okno. W oddali widział błękitną linię znaczącą morze Bursztynowe oraz wolno poruszające się na jego tle statki.
- Ja i Thomas czekamy na przybycie ładunku - oznajmiła Angela, zrzucając kosmyk włosów ramienia.
Robin spojrzał na dziewczynę, ale nic nie odpowiedział. Jedyna kobieta wśród regulatorów była w wieku jego syna. Dlatego też czuł się niezręcznie ilekroć przychodziła rozmówić się z nim. O wiele lepiej załatwiało mu się interesy z Thomasem, albo profesorem.
Do gabinetu weszła Rose. Trzasnęła drzwiami i z gniewnym wyrazem twarzy podeszła do biurka.
- Dzień dobry - powiedziała złośliwie Angela.
- Wyjdź już - poprosiła ją grzecznie Rose.
- Ale ja do pani nie przyszłam - zaśmiała się.
Angela nawet nie starała się udawać, że lubi Rose. Nie potrafiła zdefiniować związku łączącego Czarną Różę z McIntyrem. Na pierwszy rzut oka wyglądali na bliskich przyjaciół, których łączy wieloletnia znajomość, albo na parę kochanków, którzy zachowują wobec siebie duży dystans. Angela nie ukrywała, że czuła się doskonale wśród mężczyzn, a Rose była dla niej kimś na kształt konkurentki.
- Zostaw nas samych - poprosił Robin.
Angela głośno westchnęła i wstała z miejsca. Spokojnym krokiem opuściła gabinet szefa.
- Musimy pogadać - oznajmiła, zajmując wcześniejsze miejsce nastolatki.
- Jeżeli chodzi o teatr to wiesz, że nie...
- Nie chodzi o teatr tylko o mojego syna - powiedziała gniewnie.
- Kyle? A co? Już dotarł do Irina City? - udał zdziwionego.
- Skąd wiesz? - zapytała.
- Ostatnio spotkałem go z Henrym w Townview.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś? - Czarna Róża podniosła głos.
- Po co masz się denerwować Danielsami?
- Cholera! - uderzyła dłonią w stół. - Sama decyduję, czym się będę się denerwowała.
- Dobra - mruknął. - Nie musisz podnosić głosu.
Po jego słowach Czarna Róża dodała z większym współczuciem w głosie:
- A co u Natalie?
- Nie wiem - westchnął. - Jest na obserwacji w szpitalu w Townview.
- Następnym razem pozdrów ją ode mnie - powiedziała życzliwie. - Muszę się zbierać. W przyszłym tygodniu mamy premierę w teatrze - dodała. - Jeśli masz ochotę, wpadnij.
Robin skinął głową. Miał ważniejsze zmartwienia na głowie niż premiery teatralne. W coraz większym napięciu oczekiwał na przesyłkę z wyspy.
***

Dzień po pożarze areny, budynek straszył posępną ciszą. Wokoło niego ustawiono znaki: "Zakaz wejścia. Grozi zawaleniem". Alissa Christeensen minęła miejsce targów nie zwracając na nie szczególnej uwagi. Dziewczyna śpieszyła się na spotkanie z Garym. Miejscowy lider poprosił ją, aby z samego rana odwiedziła go w sali. Zapytany, czy chodzi o pojedynek? Odparł krótko: "nie". Mimo wszystko zabrała ze sobą swoje pokemony. Nigdy nie wiadomo, kiedy kieszonkowy stworek może okazać się przydatny. Pośpiesznie zeszła z głównej drogi na plażę. Od morza wiał chłodny wicher. Zapięła kurtkę i przyśpieszyła kroku. Po krótkim marszu zniknęła w rzędzie domków turystycznych. Wśród nich stał ten, w którym niegdyś mieszkała. Pamiętała go jak przez mgłę. Z komina wydobywał się szary dym, a na niezabudowanej werandzie siedziała kobieta w średnim wieku. Alissa przez moment zastanawiała się, czy może powinna podejść i przywitać się. Jednak szybko porzuciła tę myśl. Ruszyła dalej. Wkrótce zaczęła się nowa część osiedla. Zaraz za nią znajdował się biały budynek. Niegdyś służył jako pływalnia, ale nie tak dawno temu został zlicytowany, a potem przeznaczony na arenę lidera. Po przejściu na emeryturę pana Abramsa, nowym liderem został członek Kabaertu Żartów Rozluźniających. Do tego momentu wszystko było jasne dla Alissy.
Największym jednak problemem była myśl, że liderem jest Gary, a nie jak wcześniej w to wierzyła jej brat. Już nie gniewała się na Chrisa. Tym bardziej po wczorajszej akcji z gaszeniem areny. Przeszłość Christeensenów była ponura i pełna blizn, które przyjmowało najstarsze z trójki rodzeństwa. Dzięki niemu ona i Sunny mieli dobre dzieciństwo. Nie musiał być liderem, aby być wspaniałym bratem. Tego była pewna.
Przekroczyła próg areny. Było to pomieszczenie o błękitnych ścianach i dużych oknach wpuszczających promienie słońca. Naprzeciwległej do wejścia ścianie znajdowały się drzwi prowadzące do innych pomieszczeń. Większość sali zajmował jednak opróżniony z wody basen.
- Gary? - zawołała niepewnie dziewczyna.
- O, nareszcie jesteś - usłyszała głos Wanderera. - Chris! Ktoś do ciebie - zawołał.
Z bocznego pomieszczenia wyłonił się Chris. Widok siostry zaskoczył go. Niepewnym krokiem zbliżył się do dziewczyny czekając na jakąkolwiek reakcję z jej strony.
- Pogadajcie sobie - oświadczył Gary zarzucając na ramę fioletową kurtkę. - A ja spadam do domu.
Po tych słowach zostawił Christeensenów w arenie. Alissa usiadła nad basenem i zaczęła:
- Dlaczego powiedziałeś mi, że jesteś liderem?
- A nie wystarczy zwykłe: "przepraszam"? - spróbował wyminąć temat.
- Chris, poważnie. Chcę to wiedzieć.
- Tak jakoś wyszło - odparł niechętnie.
- Co wyszło? - zirytowała się Alissa. - Chyba możesz mi powiedzieć?
Westchnął, jakby zbierał się w sobie. W końcu przemówił:
- Czesne w Akademii Pokemon były dosyć wysokie, sama przyznasz. Trudno było mi opłacać twoją szkołę, a jednocześnie wyprawy Sunny'ego do innych regionów pracując tylko w Kawie. Potrzebowałem dodatkowej forsy.
- A więc znalazłeś sobie pracę - domyśliła się.
- Zostałem pomocnikiem trenera - powiedział. - Gdybyś dowiedziała się, że czyszczę baseny nie pozwoliłabyś mi na to, a nie chciałem żebyś rezygnowała ze szkoły, która jest dla ciebie taka ważna.
- Nie zrezygnowałabym - mruknęła. - Fakt, nie chciałam wracać do Irina, ale gdybym wiedziała, że krucho u ciebie z forsą zaczęłabym jakąś pracę w wakacje - wyjaśniła. - Ale ty cały czas zapewniałeś mnie, że jako lider radzisz sobie doskonale.
Chris podrapał się po brodzie i stwierdził:
- Wiesz, że jesteś moją ulubioną siostrą?
- Tak, bo jedyną. No, chyba że liczysz Słoneczko nie jako brata, a siostrę... - zażartowała.
- Trochę jest zniewieściały - przyznał całkiem poważnie.
- Czyli już wszystko sobie wyjaśniliście? - zapytał Gary wracając na salę.
- Podsłuchiwałeś nas? - warknął Christeensen.
- Tak - odparł bez skrępowania. - Złożyłem się z Carterem, że to całe "godzenie się" - podkreślił słowo - zajmie wam więcej niż pięć minut. Przegrałem zakład... - dodał ponuro.
Po chwili mówił znacznie weselszym głosem:
- Alissa, kiedy masz zamiar wyzwać mnie na pojedynek o odznakę? Jestem ciekawy, czego nauczyłaś się w tej całej akademii.
- Jak najszybciej - odparła ochoczo.
- Jeżeli pogoda dopisze możemy stoczyć walkę na plaży - stwierdził lider. - Pojutrze większość mieszkańców będzie obecna na konkursie koordynatorskim, a więc będziemy mieli całą plażę tylko dla siebie.

Czerwiec, 1994

Z nadejściem czerwcowych dni do Irina City nadciągali turyści. Wypełniały się plaże, port, molo, deptak, sklepy z upominkami, restauracje i hotele. Powietrze było duszne i ciężkie, ale mimo to nikt nie narzekał. Promienie słońca ogrzewały blaszany dach, na którym leżała różowa kotka w dużych brązowych okularach.
- Oniau... - ziewnęła, przeciągając się.
Hałasy nie robiły na Sonii większego wrażenia. Zdążyła przywyknąć, a co ważniejsze potrafiła rozpoznać "swoich". Jedno spojrzenie kotki potrafiło powiedzieć, czy ktoś pochodzi z Irina City, czy też przyjechał tu na wakacje. Jej uwagę przykuła dwójka osiemnastoletnich chłopaków idących pustą alejką.
- Załatwiłeś sobie już gdzieś praktyki? - spytał Chris.
Carter wzruszył ramionami. Okres szkoły minął nim się spostrzegł. Do oficjalnego zakończenia szkoły zostało im jeszcze kilka dni.
- Słyszałem, że przyjmują w teatrze - odparł.
- Ty i teatr? - zapytał dla pewności Chris.
- No co? - zapytał niewinnie. - Gary Wanderer pracuje tam już od kilku miesięcy - podał za przykład kolegę z klasy. - Moglibyśmy razem popytać o praktyki w Kawie.
Chris już miał się zgodzić, wszakże nie miał jeszcze pomysłu, gdy zza zakrętu na chłopaków wyszedł dziewięcioletni chłopaczek. Lichej postury blondynek zatrzymał się na widok zbliżających się nastolatków. Miał na imię Sunny, ale wszyscy wołali na niego Słoneczko. Był on młodszym bratem Chrisa i starszym Alissy.
- Co tu robisz, Sunny? - zapytał gniewnie starszy brat na widok chłopca podpierającego ścianę.
Ten tylko wzruszył ramionami. Chris domyślał się, co może oznaczać jego zachowanie.
- Muszę już lecieć. Pogadamy jutro - zwrócił się do Cartera i chwytając Słoneczko za rękę zniknął za zakrętem. Tam, na końcu ulicy znajdował się dom Christeensenów. Był to niewysoki budynek o spadzistym dachu i drewnianych drzwiach, otaczał go szary murek, znad którego wybijały się piwonie. Przed wejściem stała kilkuletnia Alissa. Miała długie i ciemne włosy zakrywające jej część twarzy. Stała w białej zwiewnej sukience i do piersi kurczowo przyciskała pluszową zabawkę. Chris minął dziewczynkę głaszcząc ją po głowie. Doszedł do wejścia, gdzie stała ich matka, policjant oraz wścibska sąsiadka.
- Co tutaj się dzieje? - zapytał bardzo poważnie.
- Aspirant Joel Finnie - przedstawił się policjant. - Próbuje ustalić co się dzieje.
- Już mówiłam! - wtrąciła się matka. - Mój mąż wyszedł z domu i nie wrócił.
- Kiedy? - zapytał Joel.
- Dziś rano - wtrąciła się sąsiadka, Tamyra Borey zwana Teklą lub Tekliszonem. - Ja pana wezwałam. Dzieci tej pani cały dzień bawią się na ulicy. Hałasują mi pod oknami i tak cały dzień!
- Przepraszam - przerwał jej zdenerwowany Chris. - Czy może pani pilnować swojego nosa?
- Ty mnie, gówniarzu, będziesz pouczał? - syknęła. - Słyszał pan aspilant? Groził mi!
Joel spojrzał na rozjuszoną kobietę ze spokojem.
- Chciałbym porozmawiać z panią Christeensen i jej dziećmi na osobności - powiedział.
Tamyra Borey niechętnie odeszła. Policjant w towarzystwie pani Christeensen i jej starszego syna weszli do domu, gdzie długo rozmawiali. Wścibskie ucho sąsiadki nie potrafiło dosłyszeć spod okna jaki przebieg miała rozmowa z policjantem. Finnie opuścił dom i minął sąsiadkę, która czekała pod drzwiami na jakieś tłumaczenia.
Jedni rodzice otaczali dzieci opieką, a inni rozpieszczali swoje latorośle drogimi prezentami. Państwo Christeensen stanowili przykład opiekunów, którzy zapominali o swoich powinnościach. Ich dziewięcioletni syn i czteroletnia córka niejednokrotnie zostawali sami w domu. Ojciec miał w zwyczaju wychodzić bez słowa i nie pojawiać się całe tygodnie, matka w tym czasie zajmowała się poszukiwaniami swojej drugiej połowy. Przyglądający się temu z boku Chris tylko kręcił głową. Jego rodzice istnieli wyłącznie dla siebie samych. O ile on jakoś do tego przywykł, martwił się swoim młodszym rodzeństwem. Alissa i Sunny nie rozumieli jeszcze zbyt wiele. Zdarzyło się, że nocowali na pogotowiu opiekuńczym, wśród obcych ludzi, ale to wszystko wydawało się dla dzieci normalnym ciągiem wydarzeń. Na drugi dzień odbierała ich matka robiąca awanturę. Potem było kilka dni spokoju i znowu. Dlatego też Chris obiecał sobie, że gdy tylko skończy osiemnaście lat zaopiekuje się maluchami, bez jakiejkolwiek potrzeby angażowania w to i tak niezainteresowanych rodziców. Póki co, zdecydował się wspólnie z Carterem zacząć praktyki w Kawie.

Sierpień, 1994

Po trzydziestu pięciu latach pracy dyrektor Kawy, pan Sandie przeszedł na zasłużoną emeryturę. Dla teatru oznaczało to ogromne zmiany. Nowy właściciel placówki, Robin McIntyre znajdował się w gabinecie na najwyższym piętrze i z okna przyglądał się wejściu do teatru, przed którym stała trójka chłopaków.
- Nikt nie może dowiedzieć się, że istniejesz - mówił dalej odchodząc od okna.
Betty Daniels słuchała z uwagą. Nadal była roztrzęsiona wydarzeniami sprzed kilku dni. Nie winiła o to Robina, a zły los i własną ciekawość, które wpędziły ją w klatkę.
- Wiem, początkowo to może wydawać ci się straszne - mówił kręcąc głową - ale musisz zerwać kontakt z Henrym, Kylem i całym Corella. Oni muszą zapomnieć o twoim istnieniu, a ty o ich.
- Jak to sobie wyobrażasz? - spytała dotąd milcząca Betty. - Będą mnie szukać.
- Dlatego powinnaś zmienić imię - odparł. - To teatr. Wymyśl sobie jakiś pseudonim artystyczny.
Robin rzucił spojrzenie na białą bluzkę kobiety. Po jej ramionach szły łodygi ozdobione kolcami, od dołu ku górze pięły się zielone liście, zaś na piersiach widniała róża.
- Rose - rzucił McIntyre. - Idealne imię dla ciebie. Nie mam więcej czasu. Gdybyś miała kłopoty dzwoń - dodał pośpiesznie i raz jeszcze wyjrzał przez okno.
- Nie zostajesz w teatrze? - zaniepokoiła się.
- Nie. Mam zbyt wiele spraw na głowie. Sama zajmij się wszystkim. Od dziś jesteś moją prawą ręką - powiedział. - I już widzę, że masz pierwsze zadanie. Na dole jest jakaś awantura - powiedział.
Betty opuściła gabinet i zeszła po długich schodach na sam parter. Cały czas powtarzała sobie w głowie: "Rose, Rose, Rose", jakby chcąc, aby imię przywarło do niej.
Przed budynkiem teatru stał aspirant Joel Finnie w asyście dwóch innych policjantów. Chris Christeensen awanturował się ze stróżem prawa, Gary próbował załagodzić sytuację, jednak jego spokojny ton głosu ginął pomiędzy krzykami swojego przyjaciela, a zawodzeniami czterolatki. Carter stał z boku wraz z Sunnym i Alissą, bezskutecznie próbując uspokoić histeryzującą dziewczynkę. Na dole pojawiła się Betty Daniels.
- Przepraszam - przerwała stanowczym głosem. - Pracujecie w teatrze? - zapytała ni stąd ni zowąd.
Carter przytaknął i wskazał palcem na kłócących się z policją Chrisa i Gary'ego.
- A panowie? - zajęła się mundurowymi.
- Dostaliśmy zgłoszenie, że rodzice tych dzieci - Joel Finnie wskazał kolejno na Chrisa, Sunny'ego i Alissę - wyjechali sobie kilka tygodni temu.
- Tekliszon kontratakuje - przewrócił oczyma Carter wycierając rękawem łzy Alissy.
- Alissa i Słoneczko są pod moją opieką - powiedział znacznie spokojniej brat maluchów.
- Musimy zabrać tę dwójkę do ośrodka opieki - wyjaśnił policjant.
- Macie jakąś rodzinę, która mogłaby się zająć twoim rodzeństwem? - pani Daniels zwróciła się do chłopaka.
- Nie... - odparł zdając sobie sprawę, że znalazł się w beznadziejnym położeniu. - Ale sam doskonale sobie radzę - dodał pewniej.
- Nie masz skończonych osiemnastu lat - przypomniał mu Joel.
- Skończę za dwa miesiące - upierał się.
- A co z twoimi rodzicami? - pytała Betty. - Wiesz, gdzie wyjechali?
- Nie, ale robili już tak wcześniej... - przyznał niechętnie.
Pani Daniels spojrzała na małą Alissę. Dziewczynka była w wieku Kyle'a.
- Ja chyba jeszcze się nie przedstawiłam - Betty nieoczekiwanie zmieniła temat. - Nazywam się... Rose i jestem nowym dyrektorem Teatru Kawa. Chłopak... - powiedziała niepewnie.
- Chris - przedstawił się szybko Christeensen.
- Chris niedawno zaczął pracę w moim teatrze. On i jego rodzeństwo mogą zostać pod moją opieką do czasu, aż nie skończy tych osiemnastu lat - zadeklarowała.
- Skoro tak... - pokiwał głową Joel. - Proszę udać się jutro do urzędu miasta i załatwić całą biurokrację. Nic tu po nas - mruknął odchodząc z swoimi pomocnikami.
Rose pożegnała policjantów chłodnym spojrzeniem.
- Słowo daję - mruknęła - pozwala się dzieciom na podróże po regionie, a jeśli chodzi o opiekę nad rodzeństwem przez prawie dorosłego człowieka robi się jakieś problemy.
- Dziękuję pani - powiedział Chris.
- Nie ma za co - odparła. - O ile się orientuję strych jest pusty. Możesz tam się wprowadzić ze swoim rodzeństwem. I przy okazji mówcie mi Rose - za drugim razem użyła swojego nowego imienia z większą swobodą.
Tym razem rodzice nie wrócili po dzieci. Po kilku tygodniach ich matka wróciła do domu, ale nie brakowało jej dzieci. Dostając list, w którym poinformowano ją o przejściu opieki nad Sunnym i Alissą na starszego z synów odczuła ulgę. Wkrótce potem założyła nową rodzinę. Była odpowiedzialniejsza i mądrzejsza.
 _____________________________
* Nawiązanie do kabaretu Łowcy.B

Carrie Allen

UWAGA! SPOILERY! 

Carrie Allen
Miasto Corella Town
Profesja Uczennica
Debiut Bohaterowie małego świata
Wiek 7  (Jhnelle)
16 (Liyah)
Krewni
  • Mandisa (matka)
  • Josh (brat)
  • Steven (ojciec)
Osiągnięcia Brak
Wzór Molly

Charakterystyka Carrie
Młodsza siostra Josha od urodzenia choruje na serce. Troska o nią sprawiła, że rodzina Allenów zaczęła szukać różnych sposobów na zdobycie drogich lekarstw, taki jak chociażby praca w innym regionie. Z bratem łączy ją bliska więź. Jest ciekawa świata i niekiedy czuje się hamowana przez swoją chorobę. To ona znajduje w piwnicy domu pana Snubbulla fotografię trenerów z Corella oraz tajemniczą chustę Ralphiego.
Tajemniczy fundator kupuje dla niej leki, dzięki czemu po turnieju Jhnelle zaczyna wracać do sił. Dziewięć lat później jest absolwentką Akademii Pokemon w Nesta City w regionie Liyah. Jej celem jest praca naukowa.


Pokemony
- które ma przy sobie
BunnyMa na imię Hanzel. Otrzymany w prezencie od Josha
- które ewoluowały, wypuściła, lub wymieniła



poniedziałek, 9 września 2013

Rozdział 26: Teatr Kawa

Irina City było jednym z większych miast regionu Jhnelle. Dzięki swojemu umiejscowieniu nad morzem Bursztynowym było atrakcją dla turystów, którzy ściągali do niego w każde wakacje. W listopadzie z miasta znikali podróżni, stoiska z pamiątkami i ogródki przed restauracjami. Cały ten zgiełk ukrywał się, niby znikał w ciszy oczekując przyjścia cieplejszych dni.
Alissa Christeensen zatrzymała się przed tablicą informacyjną głoszącą: "Irina City. Witamy". Czuła delikatny niepokój i strach, który w dużej mierze wiązał się z długą nieobecnością w rodzinnych stronach. Ostatni raz była tutaj przed wyjazdem do Akademii Pokemon. Nie przyjeżdżała na święta, wakacje, ani nawet na weekendy. Czas, który spędziła w Corella Town wydał jej się zaledwie chwilą. Wszystko było takie same jak w dniu, w którym wyjeżdżała z Irina. Rozpoznawała domy, osiedla i sklepy. Pamiętała ogromne centrum handlowe, pełne przepychu kasyno i boisko, gdzie za kilka dni miały rozpocząć się targi pokemon. Niedaleko znajdował się budynek szkoły podstawowej, do której chodziła. Wspomnienia z dzieciństwa przytłoczył sentyment i ciekawość, jak bardzo zmieniły się jej rodzinne strony przez ostatnie trzy lata? Przede wszystkim chciała zobaczyć teatr.
Teatr Kawa został założony w 1908 roku przez dwójkę pijaków, którzy nie mając lepszego pomysłu jak zagospodarować czas pomiędzy trzeźwieniem, a następnym piciem zmienili starą kamienicę w teatr. Początkowo nieodpłatnie wystawiano krótkie scenki humorystyczne będące w dużej mierze improwizacjami. Przez lata teatr przyjmował nowych aktorów, scenarzystów i reżyserów, a w połowie lat osiemdziesiątych został zarejestrowany jako legalnie działająca instytucja kultury o nazwie: "Kawał". Stażystka Joy zaczynająca pracę w urzędzie miasta z rozpędu zapomniała dopisać do nazwy literkę: "ł". I tak przez bałagan teatr zyskał nazwę "Kawa".
Niech się nazywa Kawa, Obława, albo Sława - wzruszył ramionami ówczesny dyrektor i właściciel teatru, pan Sandie, dla którego nazwa nie była istotna dopóki miejsce mogło funkcjonować. W latach dziewięćdziesiątych teatr zmienił właściciela po raz kolejny. Nikt z obecnej obsady nigdy nie poznał nowego właściciela. Jedyny kontakt z nim miała dyrektorka Kawy. Obecnie działalność tego miejsca skupiała się na przedstawieniach kabaretowych i muzycznych.
Od rana trwały próby do wieczornego przedstawienia. Jedyną osobą zajmującą miejsce na widowni była wysoka kobieta o długich do ramion i ciemnych jak heban włosach. Podniosła wzrok ze swoich notatek, po czym skinieniem głowy dała znak blondynce siedzącej z boku sceny. Ta włączyła magnetofon. Z głośników wydobyła się melodia. Zza sceny wyłoniła się czwórka mężczyzn. Mieli około trzydziestu lat. Idący przodem nazywał się Gary Wanderer i był najdłużej związaną z obsadą teatru osobą, zaraz za nim podążał J.J. Najwyższy z całej obsady mężczyzna ubrany był w białą koszulkę z napisem: "Nie każcie ewoluować nam Pikachu w Raichu". Z drugiej strony wyłonili się Chris Christeensen. Był on nieformalnym liderem teatru. To on załatwiał wszystkie umowy, planował nowe spektakle, a jak trzeba było, naciskał na dyrektorkę o dodatkowe fundusze. Z charakteru Alissa była bardzo podobna do starszego brata i dogadywała się z nim znacznie lepiej niż ze Słoneczkiem. Chris był średniego wzrostu brunetem o delikatnym zaroście. Zwykle chodził w spłowiałej kurtce i ciemnych spodniach. Ostatni z wychodzących na scenę miał na imię Carter. Był niewysokim mężczyzną o jasnych włosach i spokojnym usposobieniu, idealnie pasującym do ról drugoplanowych. Z Chrisem znał się od czasów szkoły podstawowej.
- Witamy państwa! - zawołał idący przodem Gary. - Teatr Kawa ma przyjemność zaprezentować nowy skecz w wykonaniu Kabaretu Żartów Rozluźniających!
Pierwszy od lewej mężczyzna zaczął śpiewać, kolejni włączali się z następnymi wersami piosenki:

Kupiłem sobie greatball,
potion, no i płaszcz.
Opuszczam Hoenn,
byłem tam pięć lat.
Lecz tęsknie już tak bardzo, że
w pokecenter nie pomagają mi, nie.
Marzeniem moim ligę Kanto zobaczyć jest.
Wiozę torbę z odznakami,
pokemony z wypchanymi levelami!
plecak napakowany legendami, a ty
A ty ewoluuj mi, to taka piękna gra
ewoluuj Pikachu, a ja ci to wszystko dam!
Podjadę pod norkę twą,
i użyję cuta do otwarcia drzwi.
A ty otworzysz i dasz się złapać.
Twoja babcia, co w polu piele,
nie będzie motyką mnie biła! 


Muzyka ucichła.
- Trzeba by przyśpieszyć pod koniec - stwierdził J.J
- J.J nie słyszy - zakpił stojący obok niego Chris.
- Chyba nie... - wymruczała kobieta z widowni. - Nie musimy niczego zmieniać.
Rose znana publiczności jako Czarna Róża była nie tylko reżyserem spektakli oraz jedyną wokalistką w teatrze, ale i pomostem łączącym aktorów z właścicielem Kawy. Od wielu lat pełniła rolę dyrektorki, osoby opiekującej się miejscem i ludźmi w nim pracującymi. Mimo przyjaźni jaka łączyła ją z pracownikami teatru nikt nie wiedział o niej zbyt wiele. Nie miała rodziny, podobno pochodziła z Velasco Town i nie była zawodową aktorką. Nie udzielała wywiadów w telewizji, ani prasie. Jedyna strona z jakiej można było ją poznać była Czarna Róża śpiewająca mocnym, bluesowym głosem.
Z końca sali rozległo się głośne klaskanie. Z ciemności wyłoniła się Alissa Christeensen.
- Alissa! - zawołał Gary. - Co ty tutaj robisz?!
- Wróciłam do domu - powiedziała, uśmiechając się niepewnie.
Chris zeskoczył ze sceny i podbiegł do dziewczyny. W pierwszym odruchu uściskał siostrę.
- Nie wiesz jak bardzo się za tobą stęskniłam - zaczęła mówić drżącym głosem. - Za wami wszystkimi - dodała, uwalniając się z braterskiego uścisku.
- Wpadłaś w samą porę - stwierdził Carter. - Mamy akurat próbę.
- Na dziś właściwie możemy kończyć - wzruszyła ramionami Czarna Róża.
- To co, przerwa? - dopytała się blondynka odpowiedzialna za dźwięk.
Nazywała się Zoe Wanderer. Miała dwadzieścia siedem lat i była żoną Gary'ego.
- Myślałam raczej o końcu prób. Chris, pewnie chcesz zająć się siostrą. W końcu długo się nie widzieliście - przyznała Rose. - Ja w tym czasie skoczę na arenę konkursową. Wrócę dopiero na występ - oznajmiła.
- Nie powiesz, że zaczęłaś się interesować konkursami - zaśmiała się Alissa.
- Nie - pokręciła głową. - Ja i Gary mamy być dodatkowymi sędziami podczas konkursu. Przy okazji... Dobrze cię widzieć - dodała i ruszyła ku wyjściu z sali.
Alissa odprowadziła kobietę wzrokiem. Przez wiele lat była dla niej przyjaciółką i starszą siostrą, która była tym potrzebniejsza, że dorastała wśród starszych braci.
***

Kyle raz jeszcze rzucił spojrzenie na ulotkę przedstawiającą Kawę. Oderwał od niej wzrok i przed sobą zobaczył stary budynek. Nie mógł uwierzyć, że stoi przed najsłynniejszym teatrem w Jhnelle. Niejednokrotnie oglądał spektakle nadawane w telewizji z okresu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, kiedy to głównym zainteresowaniem twórców był dramat.
- Kawa - westchnął. - Jesteśmy u celu mojej podróży.
- Jakiego celu? - zaniepokoił się Charlie.
- Jak wiecie, albo i nie - Daniels mówił z pewną złośliwością - w przyszłości chciałbym zostać muzykiem i pracować w tym teatrze.
- Nie - kręcił głową Jimmy.
Siedmiolatkowi wydawało się, że brat jak zwykle go okłamuje. Nigdy nie interesował się planami swojego starszego brata. Wiedział jedynie, że chodzi do Akademii Pokemon i wkrótce ją ukończy. Potem pojawił się Koli i postanowienie o podróży trenerskiej. Jednak tym razem nie było prawdziwszej rzeczy od marzenia starszego brata.
Kyle wspominał kółko teatralne, do którego należała jego matka oraz późniejszy czas, kiedy to uczył się gry na gitarze klasycznej, zaczął pisać teksty piosenek i miksować muzykę. Gdyby nie Akademia Pokemon wybrałby się do szkoły muzycznej lub teatralnej w Irina City.
- Mam zamiar wkręcić się do teatru - ogłosił tryumfalnie.
- Jak to? - zdziwił się Charlie.
- Mam podanie o przyjęcie mnie na praktyki do Kawy - oświadczył. - Jeśli mnie przyjmą - wziął głęboki oddech - zostanę w Irina City.
- Nie możesz! - wrzasnął przerażony Jimmy. - Co z moją... twoją - poprawił się - podróżą pokemon?
- Jeśli mnie nie zatrudnią to będę ją kontynuować - wzruszył ramionami. - W lidze Jhnelle i tak nie mam przyszłości, bo są lepsi ode mnie. Chociażby Josh - podał dla przykładu.
- Pan Harper nie miał racji - wyjąkał Jimmy, który dotąd uznawał słowa mistrza za świętość. - Jesteś... dobrym trenerem.
- Już postanowiłem - Kyle skończył temat.
- Jeśli zostaniesz w tym teatrze to... - kluczył Jimmy - nie będziesz potrzebował już swoich pokemonów i odznak.
Kyle spojrzał na brata z powagą.
- Mógłbyś mi je oddać - oznajmił śmielej siedmiolatek.
Powagę na twarzy Danielsa zastąpiła złość.
- I tu wyłazi z ciebie cała twoja gnomowatość! - zirytował się Kyle. - Nie przejmujesz się tym, że będę musiał powiedzieć o tym tacie, a wyciągasz jedynie te swoje gnomie łapska po to, czego sam nie potrafiłeś zdobyć!
Jimmy tupnął nogą i skrzyżował ręce na piersi. Na jego buzi zagościła ponura miła oznaczająca obrazę na cały świat.
Chłopcy ruszyli w stronę teatru. Drzwi frontowe były otwarte, jakby miały zachęcać do jak najczęstszego odwiedzania budynku. W przejściu minęli się z Rose. Kobieta opuszczała miejsce w pośpiechu i nawet nie zwróciła uwagi na trójkę trenerów. Długi korytarz prowadził do piwnicy, gdzie znajdowała się szatnia i magazyn oraz na wyższe piętra przeznaczone dla spektakli, na garderoby oraz część mieszkalną Christeensenów.
Niespodziewanie zza zakrętu wyłonił się pomarańczowy zając. Miał długie uszy, ogromne oczy i różowy nosek. Z lewego ucha wychodził żółty pas przypominający łatkę, która na twarzy zmieniała kształt, jakby imitując błyskawicę. Stworzonko trzymało w łapkach pałeczki, zaś przez ramię przewieszony miał niewielki bębenek.
Na widok pokemona twarz Jimmy'ego rozpromieniła się.
- Zobaczcie! - wskazał na zająca.
Charlie wyciągnął do kieszeni kurtki po pokedex i zeskanował stworka:
Bum. Elektryczny zając-pokemon. Wraz z nadejściem burzy wychodzi z ukrycia i gra na swoim bębenku. Dźwięki wydawane przez instrument przez podróżnych często są mylone z odgłosami grzmotów. Występuje w lasach i na łąkach w okolicach Skalnego Potoku.
- Buummm! - zawołał.
Po korytarzu rozeszło się echo.
- On jest uroczy! - zawołał Charlie. - Muszę go mieć! - dodał, sięgając po pokeball.
Nie czekając na reakcję swoich towarzyszy rzucił kulę w stronę zająca. Pokemon odbił ją pałeczką. Ta sztywno upadła na ziemię.
- Ale... - zdziwił się Stacey.
- Bo najpierw musisz go zmęczyć? - przewrócił oczyma Jimmy.
Bum nie czekał na trenerów. Spokojnym krokiem wycofał się w głąb korytarza.
- Uciekł ci - westchnął Kyle. - Już nie wspomnę, że on pewnie należy do kogoś...
- Mało mnie to obchodzi! Jeśli należy do kogoś to trzeba było pilnować! - warknął zwykle spokojny trener. - Od małego marzyłem o takim pokemonie! Za nim! - rzucił hasło.
Chłopcy ruszyli w pogoń za pokemonem. Bum zniknął za drzwiami do sali widowiskowej. Charlie wbiegł tam za nim, gdzie czekało go niemiłe rozczarowanie. Po chwili dołączyli do niego bracia Daniels.
Bum siedział w przedostatnim rzędzie. Obok niego zajmował miejsce Carter. Co jakiś czas klepał stworka po łbie. W dole znajdowało się jeszcze kilka osób.
- To twój pokemon? - pomarkotniał Charlie.
Carter skinął głową, po czym zapytał:
- A wy to?
- Jestem Kyle Daniels - przedstawił się. - To zaszczyt ciebie poznać - zaczął rozpoznając Cartera. - Uwielbiam wasze przedstawienia.
- Hej! Kyle! - zawołała go stojąca na scenie Alissa.
- Alissa? - zdziwił się obecnością dziewczyny w teatrze.
Po chwili uświadomił sobie, że nazwisko Alissy i lidera Kabaretu Żartów Rozluźniających nie mogło być przypadkiem.
Kyle zszedł pod samą scenę. Zaraz za nim ruszyli Carter, Charlie i Jimmy, któremu humor poprawił widok znajomej dziewczyny.
- Co za spotkanie - zaśmiała się Alissa. - Szukasz pewnie lidera - zgadła.
- Nie - pokręcił głową. - Szukam dyrektora teatru.
- Rose akurat wyszła - wtrącił się Gary. - Możemy ci jakoś pomóc?
- Najpierw musicie się poznać - przerwała mu Christeensen. - To Kyle, mój dobry znajomy, a to są J.J, Gary, Zoe, Cartera poznałeś przed chwilą - wyliczyła. - I mój brat Chris.
- Lider pokemon z Irina City - Charlie uzupełnił wypowiedź dziewczyny.
Carter i J.J spojrzeli po sobie z malującymi się na twarzach uśmiechami. Słowa "lider" i "Chris" wydawały się nijak ze sobą współgrać, a wręcz gryźć się.
- Chris liderem? - odezwała się Zoe wybuchając przy tym śmiechem. - Przecież...
- Pogadamy o tym później - przerwał jej Chris. - Ten chłopak ma jakąś sprawę.
- Tak... - wrócił Kyle. - Chciałbym zacząć pracę w teatrze.
Powiedział na jednym oddechu.
- Poważnie? - uwagę Alissy od lidera odciągnęła decyzja Danielsa.
- Jak najbardziej - odparł.
- Ale... - zmartwiła się trenerka. - Nie szkoda ci czasu jaki poświęciłeś na zdobywanie odznak, treningi pokemon?
Daniels obojętnie wzruszył ramionami.
- Trzeba będzie potem pogadać o tym z Rose - stwierdził Gary. - Ja nie widzę żadnych przeszkód, a pan lider? - zaśmiał się, łypiąc jednym okiem na Chrisa.
Ten odwdzięczył mu się złośliwym spojrzeniem, ale nic nie odpowiedział.
 ***

Rhythmox biegł ulicami miasta taranując każdą przeszkodę, która wyrastała przed nim. Pomarańczowy ryś zatrzymał się dopiero za zakrętem. W oddali zniknęły odgłosy goniących go "człowieków", którzy musieli być mocno przewrażliwieniu. I po co? Na co? Dlaczego? Zrozumiałby ich złość, gdyby zatopiłby ich sklep specjalnie, ale to był zwykły wypadek. Rhythmox nie mógł przewidzieć, że niechcący wyrwie zawór i zatopi połowę centrum handlowego. Był tylko elektrycznym pokemonem, którego notorycznie prześladował pech i chęć sprawdzenia wszystkiego, co nowe i obce.
Zwykle wracał do swojej norki ze wschodem słońca. Jednak dziś zwabiły go tłumy ludzi zmierzających do nowo otwartego po remoncie centrum handlowego. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że w najbliższym czasie w centrum handlowym odbędzie się jeszcze jeden remont.
- Rit! - mruknął, rozglądając się po zaułku w jakim się ukrył.
Na końcu wąskiej uliczki znajdował się budynek teatru. Pokemon uznał, że nie znajdzie bezpieczniejszego i lepszego miejsca na kryjówkę od teatru, czyli miejsca, gdzie nie pojawia się żaden człowiek posiadający w domu telewizor. Nie zastanawiając się dłużej ryś popędził w stronę Kawy. Wejście do środka okazało się najprostszym elementem planu. Uchylone okienko piwnicy wręcz zapraszało stworka do środka. Rhythmox wgramolił się i zwinnie skoczył na zakurzoną komodę. W ciemnej piwnicy unosił się zapach zgnilizny. Od podłogi ciągnął nieprzyjemny chłód. Pod ścianą przy wyjściu z pomieszczenia stały stare i zniszczone dekoracje. Zaintrygowany miejscem Rhythmox postanowił zwiedzić resztę Kawy. Szybkim chodem opuścił piwnicę i znalazł się na parterze. Nie znalazł tam niczego wartego uwagi. Zainteresowały go dopiero hałasy dobiegające z wyższego piętra. Bez namysłu pobiegł w kierunku, z którego wydobywała się melodyjka. Po krótkim marszu dotarł za kulisy. Ostrożnie wystawił łepek i spojrzał na widownię. Znajdowało się na niej kilka osób, jeszcze kilka siedziało na w dalszym rzędzie i rozmawiało między sobą. Rhythmox najchętniej wyszedłby z ukrycia i przedstawiłby się "człowiekom", ale hamowała go obawa. Być może wśród pracowników teatru byli również ci, którzy mają mu za złe zniszczenie centrum handlowego. Najbliżej niego stali Alissa i Chris.
- A Słoneczko? - zapytała dziewczyna.
- Był tu kilka dni temu - odparł Chris. - Minęliście się.
Oboje jakoś posmutnieli.
Sunny nie znosił Irina City, z którym wiązał swoje najgorsze wspomnienia. Alissa nie pamiętała zbyt wiele z wczesnego dzieciństwa. Wielokrotnie obawiała się, że mogłaby nie poznać na ulicy swoich rodziców. Dla niej wspomnienia zaczynały się w momencie, kiedy Rose pozwoliła zostać jej, Sunny'emu i Chrisowi w mieszkaniu nad teatrem.
- Potem koniecznie musimy stoczyć pojedynek o odznakę - powiedziała znacznie pogodniej.
- Nie możemy - odparł, czując, że zapędza się w kozi róg.
Alissa znała ten wyraz twarzy, który wyrażał jego bezsilność połączoną z zakłopotaniem.
- Zapytam inaczej - mruknęła trenerka. - Od kiedy wyruszyłam z Corella Town w podróż zniechęcałeś mnie do udziału w lidze i zbieraniu odznak. Czy to ma coś wspólnego z tobą?
- Tak - odparł niechętnie. - Chodzi o to, że nie jestem liderem - wyrzucił to z siebie.
- Jak to nie jesteś?
- Gary jest liderem - powiedział głośniej kiwając głową w stronę przyjaciela. - Ja jestem tylko pomocnikiem lidera.
Wanderer spojrzał w stronę rozmawiającego rodzeństwa i tylko pokręcił głową.
- Nigdy nie powiedziałem, że jestem liderem - próbował się usprawiedliwić nie sądząc, że tylko dolewa oliwy do ognia.
- Nie powiedziałeś? - spytała nieznacznie podnosząc głos. - "Jestem liderem" - zacytowała jego wypowiedź.
- W Kabarecie Żartów Rozluźniających - uzupełnił. - Chociaż jak spojrzysz z profilu na J.J to chłopak trochę wygląda jak pokemon...
- Uważaj sobie! - zawołał siedzący kilka rzędów dalej J.J.
Alissa wstała z miejsca bez słowa.
- Jesteś zła? - rzucił za nią pytanie.
- Rozczarowana - poprawiła go.
- To gorzej niż zła, racja? - zapytał, kwasząc minę.
- Domyśl się! - podniosła głos.
Zapatrzony na rozmawiające rodzeństwo Rhythmox nie zauważył zająca z werbelkiem stojącego tuż za nim. Bum postukał lisa po grzbiecie pałeczkami. Stworek odruchowo obrócił się.
- Bum bam?
Zaskoczony widokiem pokemona zawołał:
- Ritam! Max!
Cofając się do tyłu ryś przydepnął kawałek kurtyny. Szara, szorstka i twarda płachta okryła pokemona. Przygnieciony materiałem poczuł zbliżający się napad klaustrofobii. Przerażony zaczął nierówną walkę z kurtyną. Całość opadła na widownię. Przed oczyma Rhythmoxa zapadła ciemność. Gdzieś nad sobą słyszał krzyki "człowieków". Po chwili ogarniający go mrok ustępował jasnemu światłu. Elektryczny ryś przeczuwał, że umarł i widzi tunel.
- A to co? - zdziwił się J.J podnoszący fragment kurtyny.
Rhythmox zauważył, że owe "niebiańskie świtało" to zwyczajny reflektor zawieszony nad sceną, zaś ciemność powodowała przykrywająca go kurtyna.
- Ri? - uśmiechnął się nerwowo.
Charlie podszedł bliżej sceny i spojrzał na rysia. Był to rudy stworek o białym pyszczku, postrzępionych uszach i brązowych łatkach wokoło oczu. Jego tors przykrywał znak przedstawiający nutkę.
Stacey wyciągnął z kieszeni pokedex, który wyraźnie zainteresował pokemona na tyle, że zapomniał o zerwanej kurtynie i otaczających go ludziach.
- Rhythmox - przemówiło urządzenie.
- Ri! - ucieszył się, że został przez kogoś rozpoznany, nawet jeśli było to jedynie mechaniczne urządzenie o inteligencji kalkulatora.
- Pokemon-ryś najczęściej spotykany w górach Mgły oraz lasach nieopodal Irina City. Występuje w czterech odmianach: cała nuta, półnuta, ćwierćnuta i ósemka. W zależności od odmiany uczy się innego elektrycznego ataku.
- Ciekawe, co ten potrafi - mruknął Jimmy. - Jaka to nutka?
- Ósemka - odpowiedział Carter.
- Skąd się tu wziął? - zdziwiła się Zoe.
- Riiii tam! - odparł, nie wspominając słowem o wypadku w centrum handlowym.
- Czy to ważne? - uśmiechnął się Gary. - W garderobie mam trochę karmy dla pokemonów. Możesz przynieść? - zwrócił się do Kyle'a.
Chłopak skinął głową i ruszył do wyjścia z ogromnej sali.
Pomimo wcześniejszych obaw Rhythmox został przyjęty w teatrze z otwartymi ramionami. Nikt nie złościł się o ściągniętą kurtynę, a już w zupełności o wypadek z centrum handlowego.
 ***

Nadszedł wieczór. J.J i Kyle obserwowali zza kulis powoli wypełniające się miejsca na widowni. Charlie, Jimmy i Rhythmox siedzieli w pierwszym rzędzie.
- Gdzie jest Alissa? - zapytał Daniels.
- Wkurzyła się na Chrisa - odparł.
- Wielkie mi co - mruknął niedelikatnie Kyle. - Przecież nic złego się nie stało.
J.J zamyślił się. Zdawał sobie sprawę, że największym problemem dla Christeensenów była ich przeszłość i to, że ciężko im było ruszyć do przodu. On ochraniał siostrę, a ona złościła się na brata za to, że chciał podołać wszystkiemu w pojedynkę. Byli ze sobą mocno związani i trudno było to wyjaśnić postronnym osobom.
Niespodziewanie do dwójki obserwatorów dołączyła Czarna Róża.
- Moja kolej - powiedziała przechodząc obok Kyle'a i J.J.
- Rose - zaczepił ją aktor przed wyjściem na scenę. - To jest Kyle Daniels z Corella Town - przedstawił chłopaka. - Chciałby pracować w naszym teatrze.
Kobieta zmierzyła siedemnastolatka chłodnym spojrzeniem.
- Zgoda - skinęła głową.
Nim Kyle zdążył podziękować, Rose zniknęła na dekoracjami.
Kobieta wyszła przed publiczność z niesamowitą pewnością siebie. Przeszła po zaciemnionej scenie i stanęła przed mikrofonem, w jedynym miejscu, na które padało blade światło reflektora. Miała na sobie granatową suknię ciągnącą się wzdłuż jej ciała. Delikatny materiał przylegał do niej podkreślając każdy ruch. Na lewym ramiączku kreacji miała przyszytą czarną różę, która przyciągała spojrzenia widowni na twarz i szyję kobiety. Długie kręcone włosy znikały gdzieś za linią pleców. Zaczęła śpiewać. W piosence mówiła o błękitnym aksamicie. Miała niski, spokojny głos. Śpiew Rose przywiódł Kyle'owi na myśl intensywny aromat mielonej kawy. Czarna Róża, jakby słysząc jego myśli wykonała utwór o wdzięcznym tytule "Kremowy smak kawy", a zakończyła występ "Lawendową kołysanką".
 ***

Późnym wieczorem teatr pustoszał. Publiczność wracała do domów, podobnie jak część obsady. Tej nocy w Kawie nocowali jedynie Christeensenowie mający mieszkanie na strychu, nowy pracownik, jego dwaj towarzysze oraz Rhythmox.
Czarna Róża siedziała w swojej garderobie i szykowała się do wyjścia. Spod ciemnych włosów wypadały jasne kosmyki. Delikatnie ściągnęła perukę i jeszcze raz spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Jej uwagę odwróciło delikatne pukanie do drzwi.
- Proszę.
W progu stanęła Zoe.
- Ja i Gary już wracamy do domu. Podwieźć cię?
- Nie - odparła piosenkarka łamiącym głosem.
- Co się stało? - zapytała kobieta.
- Nie, nic - uspokoiła ją Rose próbując się uśmiechnąć.
Zoe weszła do garderoby zamykając za sobą drzwi. Bez słowa usiadła na krzesełku obok Czarnej Róży i spojrzała na nią raz jeszcze. Nigdy nie widziała jej w tak dziwnym stanie. Rose była dla niej synonimem silnej kobiety, która nigdy nie płacze.
Drzwi od garderoby otwarły się ponownie. Tym razem to był Gary z nieco zniecierpliwionym wyrazem twarzy.
- To co idziecie? - zapytał żonę.
- Daj nam chwilę - odpowiedziała.
Gdy Gary opuścił garderobę, Zoe zapytała wprost:
- Co się stało?
- Ja... - próbowała wydusić z siebie tajemnicę, którą ukrywała od wielu lat. - Ten chłopak, który zacznie tutaj pracować.
- Kyle - rzuciła jego imię Zoe. - Bardzo fajny chłopak.
- To mój syn - rzuciła. - Naprawdę nazywam się Betty Daniels.
 ____________________________________
*Kabaret Żartów Rozluźniających - nawiązanie do Kabaretu Skeczów Męczących.
*Nawiązanie do piosenki Pawła Kukiza "Całuj mnie".