Topolowa była drugą co do wielkości
ulicą w Townview. Zaczynała się od kamienicy stykającej się z
targiem i dalej ciągnęła się na południe przecinając
mniejsze uliczki i aleje. Kończyła się dopiero na moście
dzielącym miasto na część północną i południową. W
przeciwieństwie do innych wielkich ulic jak Główna czy
Poetów Nędzy i Wielkiej Grzesznej Rozpusty, Topolowa była
bardziej uprzemysłowiona i nastawiona na usługi. Znajdowało się
na niej wiele ośrodków miejskich i kulturowych jak ratusz czy
telewizja. Były sklepy, hotele, restauracje, zakłady fryzjerskie, szpital miejski,
rzadziej pojawiały się domy willowe.
Alissa Christeensen zwolniła marsz zaraz po dotarciu do Townview. Już wkrótce miała
dotrzeć do Irina i sama myśl o powrocie w rodzinne
strony przepełniała ją tremą. Od kiedy opuściła dom i zaczęła
naukę w Akademii Pokemon nie pojawiła się w Irina City. Każdy
weekend, wakacje, a nawet święta spędzała w akademiku w Corella.
Nie czuła potrzeby powrotu w miejsce, które tak źle
wspominała. Jedynym powodem, dla którego zdecydowała się na
szybki powrót był starszy brat - Chris. Z ostatniego listu
dowiedziała się, że do miasta wraca także drugi z jej braci. To
były chyba jedyne powody, dla których chciała przekroczyć
próg znienawidzonego Irina City. Na razie jednak zwiedzała
Townview. Stolica wywarła na niej ogromne wrażenie. Tłok i
pośpiech, które irytowały innych dla niej były oznaką
przejawu życia i siły jaką posiadało miasto. Po krótkim
marszu trafiła na część zajmowaną przez ogromne i piękne domy.
Mijając je, co jakiś czas spoglądała na numer znajdujący się
przed furtką do domostwa.
- Topolowa 305... Topolowa... 307....
309... - liczyła sobie.
Z wnętrza jednego z domów obok,
których przechodziła wybiegł mały chłopiec lichej postury.
Nie zwracając uwagi na przechodniów ruszył do przodu
popychając kogo się tylko dało.
W pierwszej chwili Alissa nie
zainteresowała się dzieckiem. Zaraz za chłopcem z domu wybiegła
jakaś kobieta. Z rozpędu wyskoczyła wprost na Christeensen.
- Terry! Terry! - wołała przerażona kobieta.
- Co się stało? - zapytała dziewczyna.
Pytanie wydało
się kobiecie co najmniej dziwne. W Townview nikt nie interesował
się nikim. Prywatność i anonimowość były największymi zaletami
stolicy. Poza tym każdy, kto mieszkał tu znał problemy miasta i
potrafił wytłumaczyć przerażenie matki oraz zachowanie jej syna.
- Mój synek - mówiła łamiącym się głosem. -Mój
synek... On... On tam ucieka! - wydusiła wreszcie z siebie.
Trenerka nie czekała na dalszej wyjaśnienia. Szybkim ruchem
wyciągnęła z torby na ramieniu pokeball i rzuciła przed siebie.
Na chodniku pojawiła się Gooseberry.
- Gosia! - ucieszyła się
owocka.
- Gooseberry, złap tego chłopca dzikim pnączem - wydała
komendę i wskazała na cel.
Niestety pnącza zieloniutkiej,
słodziutkiej, malutkiej Gooseberry nie zdążyły, co z resztą
trochę zdenerwowało pokemona. Chłopiec był o wiele za daleko, aby
mogła go złapać. Terry wbiegł na ulicę. Jego matka wpadła w panikę. W jednej chwili z autostrady ściągnął go jakiś
mężczyzna. Mały Terry próbował się wyszarpnąć
ratownikowi przez co obaj upadli na ziemię.
- Puszczaj! -
wydzierał się. - Ty luju jebany! - darł się wniebogłosy.
Słownictwo kilkulatka mroziło krew w żyłach. W pewnym
momencie do wulgarnych okrzyków doszło plucie i kopanie.
-
Uspokój się! - powiedział mężczyzna przytrzymując
dziecko.
Wzrokiem zaczął szukać matki chłopca. Mijający ich
ludzie nie zwracali uwagi na dziwne zachowanie Terry'ego. Co
niektórzy przechodnie rzucali jedno przelotne spojrzenie, a
inni z zakłopotaniem odwracali głowy. W końcu chłopiec dał za
wygraną, uspokoił się i zasnął. Po chwili nadbiegła jego matka
i niemal z szaleńczą siłą wyszarpnęła syna z rąk jego wybawcy.
- Terry! Tylko nie mój syn! - lamentowała kobieta.
Zaraz
za nią zjawiły się Alissa i Gooseberry. Trenerka od razu
rozpoznała mężczyznę, który uratował dziecko.
- Co za
szczęście, że byłeś w pobliżu, Matt - powiedziała z uśmiechem.
Novy wstał na równe nogi, po czym dodał z
mniejszym entuzjazmem:
- Piwo rozlałem.
- Mój
Terry... - skomlała kobieta przyciskając śpiące dziecko do
piersi. - Tylko nie mój synek...
- Niech się pani
uspokoi - poprosiła ją zakłopotana Alissa.- Nic mu się nie stało.
- Ale on zasnął -
odparła, łkając. - Jest chory jak inni...
- Co ma pani na
myśli? - zapytał Matt Novy.
- Chciałabym wiedzieć -
powiedziała znacznie spokojniejszym głosem. - Ta choroba atakuje
wszystkie dzieci z ulicy Topolowej.
- Tylko z Topolowej? -
zdziwiła się Christeensen. - Ciekawa choroba...
- Wspólnie
z lekarzami i rodzicami z Townview staramy się znaleźć przyczynę
- mówiła, nie przestając przyciskać Terry'ego do piersi. -
Otworzyliśmy specjalny oddział dla "zainfekowanych" -
określiła stan letargu. - Odseparowaliśmy chorych od zdrowych, ale
to nie zatrzymało tego czegoś... To nasz tymczasowy ośrodek -
skinęła głową w stronę domu, z którego wcześniej
wybiegła.
- Nie leczycie ich w szpitalu? - zapytał Matt.
-
Lekarze nie sądzą, że to choroba - odparła, ruszając z powrotem
do ośrodka.
Zaciekawiona para trenerów podążyła za nią
słuchając historii dziwnej choroby.
- Uważają, że to... -
spróbowała wyjaśnić to w ten sposób, aby Matt i
Alissa nie wzięli ją za wariatkę - ...to opętanie.
Kobieta
przekroczyła bramę prowadzącą do domu, zostawiając trenerów
na ulicy.
- W każdym razie, dziękuję - powiedziała, cofając
się w wejściu.
Po tych słowach na dobre zniknęła za bramą.
-
Chora sprawa - mruknął Matt. - Lekarzem nie jestem, ale takie
działanie może wywoływać zdolność pokemona.
- To znaczy? -
spytała.
- Niektóre pokemony czasem nieświadomie
oddziałują na ludzi. Na przykład duchy, psychiczne, albo "darki"
- określił w ten sposób typ mroczny.
Pod dom nadjechała
karetka. Para trenerów odsunęła się z drogi. Ku zaskoczeniu
Matta i Alissy jako pierwsi z karetki wyłonili się Kyle i Charlie.
Zaraz za nimi wyskoczyła dwójka sanitariuszy niosących na noszach nieprzytomnego Jima.
- Kyle! Charlie! - zawołała dziewczyna.
Daniels zauważył przyjaciółkę dopiero po chwili. Nie miał czasu na
rozmowy. Ruszył za medykami do owego ośrodka dla zainfekowanych
dzieci.
- Co się stało? - dogoniła ich Christeensen.
Zaraz
za nią jak cień pojawił się Matt.
- Nie mam pojęcia - odparł
zdenerwowany Kyle. - Wyszliśmy z centrum pokemon. Wszystko było
dobrze - relacjonował - i on nagle zemdlał. Dostał drgawek i...
-
I przyjechaliśmy tutaj - dokończył za niego Stacey.
Przekroczyli
próg domostwa za sanitariuszami.
- Dalej nie można! -
zakazał im wstępu jeden z medyków.
Czwórka
trenerów zatrzymała się w holu, gdzie było jeszcze kilkoro
rodziców. Wśród nich byli Terry z matką. Chłopiec
nie spał. Wyglądał na zmęczonego, przecierał oczy i rozglądał
się po pomieszczeniu, jakby poszukując czegoś.
- Dowiem się,
co z moim bratem? - Kyle rzucił pytanie w pustą przestrzeń.
W
poczekalni nie było, ani jednego lekarza, który mógłby
udzielić mu odpowiedzi. Klinika stworzona przez rodziców
opierała się na chaosie i niewiedzy. Nikogo jednak nie dziwił taki
stan, gdyż była prowadzona przez zrozpaczonych rodziców. Po
krótkiej chwili na korytarzu pojawiła się pielęgniarka.
-
Państwo Lewis - wyczytała z karty. - Mogą państwo zobaczyć
Cody'ego i Jenny.
Młode małżeństwo ruszyło za kobietą w
głąb domu.
- Jak jemu coś się stanie... - denerwował się
Kyle. - Niepotrzebnie złościłem się o tą całą ewolucję -
wyrzucał sobie.
- To nie twoja wina - westchnął Charlie.
-
Charlie ma rację - przyznała Alissa. - To spotyka wszystkie
dzieciaki z miasta.
- Czyli co mu dolega? - zapytał Kyle. -
Oświeć mnie, bo kurwa, tu nikt nic nie wie!
- Lunatykują -
odparł mu mężczyzna wracający z odwiedzin swoich dzieci. - Są
zamroczone, nocą śnią im się koszmary, stają się agresywne... One nie zachowują się
jak nasze dzieci - powiedział wreszcie pan Lewis.
- Jak już
mówiłem... - wrócił do tematu Matt. - To może być
związane z działaniem jakiegoś pokemona. Jeśli tak to jako
trenerzy moglibyśmy się tym zająć - zaproponował.
- Fajnie,
tyle że nie wiemy od czego zacząć - wtrącił się Charlie.
-
Dwa... siedem... cztery... - wymamrotał Terry.
- Co on
powiedział? - ożywił się pan Lewis.
- Majaczy - odparła
matka chłopca. - Od czasu do czasu powtarza jakieś cyfry.
- Nie
jakieś, a właśnie te.
Na twarzy
pana Lewisa pojawił się promień nadziei.
- Przed momentem z żoną byliśmy
u naszych dzieci - zaczął. - Nasz Cody powtarza dokładnie te same
cyfry, ale przy tym był jeszcze jakiś wierszyk, albo piosenka...
2
– 7 – 4, nie ze złym pokiem te numery - wyrecytował Kyle.
- Dokładnie! - podniósł głos mężczyzna. - Skąd znasz ten wierszyk?
- To nic takiego
- machnął ręką Daniels. - Głupia rymowanka z podwórka. W
Corella Town zna to każdy przedszkolak.
- Tak, czy inaczej to
dziwne. Śnią o tym samym? - spróbował wyjaśnić Charlie. -
Czy to w ogóle możliwe?
- Jeśli sen został im narzucony
to tak - skinęła głową Alissa.
- Nadal nic nam to nie daje -
wzruszył ramionami Daniels.
- Niekoniecznie - wtrącił Matt. - A
może to adres? Topolowa 274.
- Skąd ta pewność? - zapytała
matka Terry'ego.
- Skoro sytuacja powtarza się tylko na ulicy
Topolowej to chyba tam powinniśmy szukać sprawcy - wyjaśnił
tryumfalnie Novy.
- Ogólnie bezsensowny pomysł - pokręcił
głową Charlie.
- Albo to, albo siedzimy tutaj, albo idziemy na
jakieś piwko - odparł Matt.
- Idziemy - przytaknął mu Kyle.
***
Topolowa 274 nie istniała. Numer budynku 272 od razu
przeskakiwał na 276 tworząc wyrwę pomiędzy liczbami parzystymi.
"Puste miejsce" było otoczone przed drewniany płot.
Niegdyś stał tam jakiś dom, potem został zburzony, a na jego
miejscu otworzono skup złomu, który nie funkcjonował
od ponad czterech lat. Dzisiaj przestrzeń nie miała ani
właściciela, ani przeznaczenia.
- Tu nic nie ma - stwierdziła
Alissa.
- W takich miejscach żyją żywe trupy - dodał
złowieszczo Charlie.
- Stanowczo oglądasz za dużo głupich
filmów - przyznała dziewczyna.
Kyle nie słuchał dłużej
ich kłótni. Zaczepił się rękoma wysokiego płotu i
podciągnął się.
- Przechodzimy, dalej - powiedział,
przeskakując na drugą stronę.
Matt wzruszył ramionami. Wraz z
Charliem pomogli przedostać się na drugą stronę Christeensen, a
potem sami przeprawili się na drugą stronę.
Podwórze
nie kryło żadnych pokemonów, ani złej siły, która
mogłaby mieć wpływ na zachowanie dzieci z Topolowej. Było to dość
spore pole o podstawie kwadratu. Gdzieniegdzie leżała jakaś
metalowa część. Przez sam środek podwórza przechodziła
ogromna kałuża.
- No to za przeproszeniem dupa - skomentował
Charlie.
- Nie! - sprzeciwił się gwałtownie Kyle. - Jeśli już
tu jesteśmy to sprawdźmy to miejsce - dodał spokojniej.
-
Przyda się wam pomoc - usłyszeli znajomy głos.
Przez płot
przeskoczył Josh. Chłopak zwinnie wylądował tuż obok Kyle'a i
bez słowa wyjaśnienia rozejrzał się wokoło.
- Co tu robisz?
- zapytał Daniels.
- Słyszałem o problemie rodziców z
ulicy Topolowej.
- I co? - zakpił Kyle. - Tylko nie mów,
że ci się ich szkoda zrobiło.
- Nie - odparł. - Dowiedziałem
się, że na to samo zachorował twój brat. Chciałbym wam i
Jimowi jakoś pomóc - dodał ciszej.
Danielsowi zrobiło
się jakoś głupio. Nie spodziewał się, że usłyszy takie słowa
od osoby, która dotąd traktowała go jak najgorszego wroga.
- Masz jakiś pomysł? - wtrąciła się Alissa.
- Tak, w
zasadzie to mam - przyznał Allen. - Jeśli za tym stoi jakiś
pokemon duch to wykryje go inny duch.
Bez słowa wyjął z
kieszeni pokeball i wyrzucił go w niebo. Kula otworzyła się,
wypuszczając z wnętrza blade światło. Nad głowami bohaterów
pojawił się Cas.
- Ługi bugi! - próbował przestraszyć
obcych trenerów.
Jednak jego przerażające "ługi-bugi"
nie wywarło na nikim wrażenia, co trochę go zasmuciło.
- Cas
- zwrócił się do niego Josh. - Skorzystaj z zwierciadła duszy. Ta umiejętność pomoże nam sprawdzić, czy poza tobą jest tu jakiś inny pokemon.
Oczy
duszka rozbłysły niczym reflektor oświetlający całe podwórze.
Nad kałużą pojawił się czarny cień.
- Tam - wskazał Josh.
- Mamy coś!
Czarny cień zaczął przybierać
kształt. Pojawiły się wielkie łapy zakończone ostrymi pazurami,
łeb na długiej szyi, skrzydła, czerwone ślepia i ogon zakończony
strzelistym kształtem. Stworzenie było czarne niczym sadza i
ogromne jak budynek. Stwór wydał z siebie piskliwy jęk.
-
Co... co to za... paskuda? - wyjąkał Charlie.
- Wygląda jak
Sabermikalah, ale... to nie to - mruknął do siebie Novy.
Kyle
odruchowo sięgnął po swój pokedex.
- Wielki mistrzu D.,
co to jest?
- O, kurwa - przemówił mistrz D., a po
krótkiej pauzie dodał: - To nazywa się problem.
-
Sabermikalah - uaktywnił się pokedex Josha. - Pokemon smok.
Dorosła forma Mikalah. Sklasyfikowany jest jako najpotężniejszy
pokemon występujący na terenie Jhnelle. Skóra na jego łapach
jest niezwykle twarda, dlatego też zdaje egzamin jako tarcza.
-
Więc to jednak jest Sabermikalah... - powiedział pod nosem Matt.
-
Nie mamy chyba zamiaru z tym walczyć? - zapytał Charlie.
-
Obawiam się, że musimy - stwierdził Kyle.
Alissa, Josh i Kyle
wystąpili do przodu.
- Dobra, moi drodzy- powiedział Matt. - Ja
się nim zajmę.
- W pojedynkę? Oszalałeś? - spytała Alissa.
Novy spojrzał na dziewczynę z pobłażaniem, ale nic nie odpowiedział. Zza pasa wyciągnął żółty pokeball. Przez moment
jeszcze popatrzył na smoczego pokemona, a potem wyrzucił ultraball
przed siebie.
- Sabermikalah, wybieram cię!
Naprzeciwko
czarnego Sabermikalah stanął Sabermikalah Matta. Smok trenera
znacząco różnił się od złowrogiego strażnika podwórka.
Był brązowej barwy i wydawał z siebie znacznie niższe dźwięki.
- Sabermikalah, nie jestem przekonany co do prawdziwości tego
pokemona! Dla bezpieczeństwa załatwmy go od razu! Smoczy pazur! -
nakazał.
Smok podleciał do ciemniejszej "wersji" i
spróbował zadrapać ją. O dziwo przeciwnik nie ruszał się,
zaś ciosy przechodziły przez niego na wylot.
- Ataki fizyczne
nie zdają egzaminu - zaniepokoił się. - Jak to możliwe?!
Wróg
zapowietrzył się i wypluł z pyska czarną kulę energii.
-
Sabermikalah, obrona!
Smok złożył łapy w kształt tarczy. Cios rozprysł się o prowizoryczną tarczę.
- Odkąd Sabermikalah potrafi używać mrocznych ataków? - smoczy trener zapytał samego
siebie.
Jednak przeciwnik na tym nie poprzestał. Zaczął
wypluwać z pyska coraz większą ilość czarnej energii.
Podopieczny Matta ruszył wprost na niego wymijając kolejne pociski
wroga.
- Pijany oddech! - nakazał Novy.
Będąc tuż przy
pysku wrogiego smoka Sabermikalah chuchnął na niego. Przeciwnik
zaczął mieć kłopoty z równowagą, aż w końcu przewrócił
się na ziemię i rozprysł niczym bańka mydlana.
- Gdzie on się
podział? - zapytał zaskoczony finałem walki Kyle.
- Nigdzie -
odparł Matt. - Jest tak jak myślałem... Pizda, nie smok. To była
jedynie iluzja wytworzona przez innego pokemona.
Po chwili na
polu walki pojawił się kilka fałszywych Sabermikalah. Zaskoczony
Matt cofnął się krok do tyłu.
- Pozwolisz jednak, że się
wtrącimy? - zapytała Alissa.
Matt w odpowiedzi uśmiechnął
się.
- Sequel, Friday! - zawołała trenerka.
Zaraz za nimi
na polu walki stanęły Hawk, Koli i Huff należące do Kyle'a. Josh
dorzucił do nich Rabbita.
Siedem pokemonów zaatakowało
wspólnie wyimaginowane stworzenia. Te kolejno zaczęły
znikać. Na ich miejscu pojawiła się jakaś dziwaczna istota.
-
Co to jest? - zapytała Alissa, która pierwsza dostrzegła
tajemniczego pokemona.
Stworzenie, które stało przed nimi
było chude i wysokie. Sylwetką przypominało człowieka. Okrągłą
twarz zdobiły szwy łączące ze sobą skórę z brązowego
materiału. Pokemon miał tylko jedno oko, drugie zaś było zaszyte.
Jednak jego pysk nie był najbardziej charakterystycznym elementem
wyglądu, a ubranie, które miał na sobie. Dolna część
wyglądała zwyczajnie - ciemne spodnie, postrzępione przy
nogawkach, zaś górę tworzyła bluza w czerwono-żółte
paski. Lewa łapa potwora wydawała się krótsza, jakby ułomna.
Natomiast prawej dłoni nie posiadał w jej miejscu znajdował się
krzyżak, na którym zwykle wiesza się marionetki.
- To
chyba jakiś pokemon - odparł niepewnie Josh.
- Dreammaster -
przemówił pokedex Charliego. - Wyższe stadium rozwoju
Nine, w które może ewoluować jedynie nocą czując potężny
gniew. Dreammaster może być odpowiedzialny za powstawanie
koszmarów. Karmi się "energią snów". Trudno
określić miejsce występowania tego pokemona.
- W takim
razie zagadka wyjaśniona - przyznała Alissa. - To Dreammaster
atakuje we śnie dzieciaki.
- Niezupełnie - oświadczył Josh.
Gdy wszystkie oczy skierowały się na Allena, ten zaczął
mówić:
- On musi do kogoś należeć. I to ten ktoś
chce, aby dzieciakom śniły się koszmary.
- Skąd ta pewność?
- Sami pomyślcie. Dlaczego z całego Townview chorują wyłącznie
dzieciaki z Topolowej? Myślicie, że tak przypadkowo wpadł i wybrał
sobie mieszkańców jednej ulicy?
- To niezupełnie tak -
usłyszeli.
Zza rogu wyłonił się nieznajomy. Wysoki brunet, o
chłodnym spojrzeniu mógł być rówieśnikiem Kyle'a i
jego towarzyszy z Corella.
- To tylko efekt wzmocnienia siły
mojego Dreammastera - odparł.
- Przez twojego pokemona dzieci z
Topolowej nie mogą się obudzić! - warknął Daniels. - Nie wiem
jaki masz w tym interes, ale masz z tym skończyć.
- Nie
planowałem... Powiedzmy, że nie zależało mi aż tak bardzo...
Normalnie - zaczął wyjaśniać. - Dreammaster może wchłonąć
jeden sen, ewentualnie zmienić go w koszmar i jest syty na jakiś
miesiąc - powiedział. - Ale od kiedy odnaleźliśmy wzmocnienie,
Dreammaster musi ciągle jeść.
- O jakim wzmocnieniu on mówi?
- zapytał Charlie.
Chłopak ruszył do przodu. Zza jego pleców
wyłoniła się brązowa figurka przedstawiająca błazna.
-
Figurka Pierota! - zawołała Alissa.
- Więc jesteś Regulatorem -
pokiwał głową Allen.
- Na imię mi Freddy - przedstawił się.
- Jestem czwartym regulatorem, a wy to... - czekał na oficjalną
prezentację. - I skąd wiecie o mnie? - dodał. - Regulatorzy
działają dyskretnie.
- Spotkaliśmy już innych regulatorów
- wtrącił się Matt.
- Domyślam się, ale skąd wiecie o
Pierocie? - zapytał z miną niewiniątka. - W takim razie
rozumiecie, że aktywacja figurek jest niezbędna do odnalezienia
miejsca pobytu legendarnego Pierota - mówił.
- Nie
rozumiem tylko jednego - odparła Alissa. - Po co wam ten cały
Pierot? Jest bardzo silny, prawda?
- Silny i rzadki, ale
odnalezienie jego to tylko początek planu - oświadczył. - Nie będę
was zanudzać. Możecie odejść - dodał łaskawie.
- Żartujesz
sobie? - warknął Josh. - Najpierw zniszczymy twoją statuetkę.
-
Czyli walka - odpowiedział sobie Freddy.
- Ja - Kyle wyszedł
przed Josha. - To mój brat jest chory i to ja będę walczył
- wyjaśnił Allenowi. - Koli - zwrócił się następnie do
kota. - Wybieram cię.
Trawiasty pokemon wyskoczył przed
Dreammastera.
- Koli, atak ostrym liściem!
Kot prawie
natychmiast wykonał polecenie. Przeciwnik rozpłynął się w
powietrzu w ten sposób unikając ataku.
- Gdzie on jest? -
zdenerwował się Daniels. - Koli, uważaj.
Kot bacznie rozglądał
się. Dreammaster pojawił się tuż za jego plecami. Pokemon-lalka
zamachnął się, ale na całe szczęście Koliemu udało się
uchylić przed łapą zakończoną drewnianym krzyżakiem.
-
Taranuj, a potem spróbujmy raz jeszcze ataku ostrym liściem.
- Dreammaster, martwe sny - nakazał bez emocji regulator.
Sposób w jaki walczył Freddy wywoływał niepokój.
Każdy trener wystawiający pokemona do walki emocjonował się
pojedynkiem: krzyczał, przeklinał, dopingował podopiecznego w
jakiś sposób. Zaś Freddy zachowywał niespotykany spokój.
Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Ruchy, ani potęga
przeciwnika nie zaskakiwały go. Zupełnie jakby walka stanowiła
pewnego rodzaju rutynę.
Potwór strzepnął z łapy czarną
chmurę. Koli nabrawszy rozpędu nie zdążył wyhamować i z impetem
wpadły do wnętrza chmury. Po chwili leżały na ziemi.
- Koli,
nie!- zawołał Kyle.
- Zasnął - powiedział Josh. - Tego
samego ataku używa na dzieciakach.
- To nie tylko sen - mruknął Freddy. - Dreammaster żywi się snami. Jednak, aby móc pożreć nowe sny musi oddać swoim ofiarą czyjeś sny, oczywiście w postaci koszmarów.
- Czyli stąd ta rymowanka - doszedł do wniosku Matt. - Wcześniej Dreammaster zjadł sny kogoś, kto ją znał, a teraz wchłaniając energię dzieci oddał im ten sen w postaci koszmaru.
- Mniej więcej - powiedział Freddy. - W każdym razie atak za każdym razem wzmacnia mojego pokemona kosztem osłabienia mojego przeciwnika.
- Cholera! - wściekł się
Kyle. - Jakieś pomysły?
- Chyba wygrałem - stwierdził
przeciwnik.
- Jeszcze nie - mruknął. - Hawk, twoja kolej. Daj z
siebie wszystko - zmotywował jastrzębia tekstem, który
usłyszał w porannym odcinku serialu o pokemonach.
- Hak! - skinął
łbem pokemon.
Jastrząb ostrożnie podleciał na wysokość
Dreammastera i przyjrzał mu się uważnie.
- Hawk, ostre
skrzydło!
Ptasi pokemon z niebywałą prędkością podleciał
do Dreammastera i uderzył go skrzydłem. Przeciwnik zachwiał się,
ale nie upadł. Zdeterminowany raz jeszcze użył martwych snów.
Kłębiąca się chmura dymu zbliżyła się do jastrzębia. Ten
uderzeniem skrzydeł rozgonił atak. Niespodziewanie zza czarnej
chmury wyłonił się Dreammaster. Przeciwnik z całej siły uderzył
jastrzębia w skrzydło. Hawk wydał z siebie pisk i spadł na
ziemię.
- Hawk! - do pokemona prawie natychmiast podbiegł Kyle.
Jego podopieczny nie wyglądał najlepiej. Wstał z pomocą
trenera. Jego łapy trzęsły się jakby uginały się pod ciężarem
ciała. Lewe skrzydło przyklapnięte nie mogło utrzymać się w
pionie.
- Wygląda na to, że Dreammaster złamał mu skrzydło -
zakpił Freddy. - Latający pokemon, który nie może latać
nie może walczyć - ogłosił tryumfalnie.
- Wystarczy -
powiedział Daniels. - Świetnie się spisałeś - pochwalił
pokemona. - Hawk nie może dalej walczyć, ale ja jeszcze nie
skończyłem z tobą! - powiedział, posyłając wrogie spojrzenie w
stronę regulatora.
- Pozwól, że ja dokończę - odparł
Freddy. - Dreammaster, uderzenie.
Lalka ruszyła w stronę Hawka
i Kyle'a. Wzięła zamach tuż nad głowami pokemona i jego trenera i
wtedy natrafiła na opór. Drewniane zakończenie łapy trzymał
Rabbit.
- Niespecjalnie lubię jak ktoś wchrzania mi się
w walkę, ale tym razem sam muszę się wtrącić - powiedział z
uśmiechem Allen. - Kyle, ja dokończę pojedynek, a ty zabierz Koliego i
Hawka.
- Hak! - sprzeciwił się jastrząb.
- Zgoda - skinął
głową Daniels. - Josh, niech Rabbit przytrzyma Dreammastera jeszcze
przez moment.
Trener skinął głową.
- Hawk, zniszcz
statuetkę, teraz! - wydał polecenie Kyle.
Jastrząb ruszył w
kierunku statuetki i Freddy'ego. Biegł szybciej i szybciej. Złamane
skrzydło nie robiło mu różnicy, a może po prostu zdążył
przyzwyczaić się do bólu? Tuż przed samym celem odbił się
od ziemi i z impetem uderzył w lewitującą figurkę. Ta nadkruszona
spadła na ziemię razem z jastrzębiem. W tym samym momencie Rabbit
potraktował Dreammastera ognistą pięścią. Pokemon-lalka upadł
na ziemię.
- Wygląda na to, że przegrałeś! - zawołał
tryumfalnie Charlie.
Freddy nic nie odpowiedział. Zawrócił
Dreammastera do pokeballa i wycofał się w największym spokoju.
-
I pamiętaj! Nigdy nie zadzieraj z trenerami z Corella Town! -
pożegnał go okrzyk Charliego.
Kyle podbiegł do Hawka. Jastrząb
leżał w błotnistej kałuży. Jego lewe skrzydło było wykręcone.
W pierwszym momencie Daniels przeraził się widokiem swojego
podopiecznego.
- Hawk... - szepnął, aby upewnić się, czy
pokemon jest przytomny.
- Iwk... - usłyszał zawodzenie.
Niespodziewanie ciało pokemona rozświetliła biała aura, która
rozrastała się wokoło niego. Wraz z nią powiększała się sylwetka Hawka.
- Co się dzieje?
- Hawk ewoluuje - zawołał Matt.
Po chwili
białe światło zniknęło, a przed Kylem prezentował się znacznie
większy od Hawka pokemon. Miał rozłożyste skrzydła i bujne
brązowe upierzenie.
Christeensen zeskanowała pokemona elektronicznym
atlasem.
- Falcon. Dorosła forma Hawka. Największy z rodziny
latających pokemonów regionu Jhnelle. Uderzenia jego skrzydeł
są w stanie wywołać trąbę powietrzną. Występuje w lasach i na
polach.
- Falcon... Kurde, mam nowego pokemona! - ucieszył
się Daniels.
Po chwili przebudził się Koli.
- Lili... -
ziewnął kot i przeciągnął się.
- Koli się obudził -
ucieszył się Charlie. - Wiecie co to znaczy? Zaklęcie Dreammastera
przestało działać. Dzieci powinny zacząć także się przebudzać.
***
Charlie miał rację. Kiedy bohaterowie wrócili do
do ośrodka większość dzieci budziła się ze swoich koszmarów. Daniels od razu pokierował się do pokoju, w którym leżał
Jimmy. Stanął w progu i chwilę mu się przyglądał. Ospały
siedmiolatek przecierał oczy i rozglądał się po pokoju.
- Mogę
wejść? - zapytał starszy brat.
- Kyle? Gdzie ja jestem?
-
W takim ośrodku - wyjaśnił. - Źle się poczułeś i przywieziono
cię tutaj.
- Rodzice przyjadą po mnie?
- Jeszcze nie
dzwoniłem do nich - odparł i usiadł na łóżku obok brata.
-
Możemy stąd iść? - zapytał nadal zdezorientowany miejscem i
sytuacją Jimmy.
- Lekarz powiedział, że lepiej, abyś pozostał
na obserwacji jeszcze dzień może dwa - powiedział.
Jimmy
pokiwał głową, a następnie dodał:
- Miałem zły sen.
-
Wiem, wiem. Nie ty jeden - westchnął Kyle, któremu
przechodziły przez głowę różne myśli.
- Śnił mi się
jakiś chłopiec - zaczął opowiadać o swoim śnie. -
Miał na imię... - zawahał się na moment. - Ralphie.
- I co z tego?
- To był straszny sen. Ten
chłopiec gnił. Z oczu kapało jakieś paskudztwo. Niby to był
tylko sen, ale ja prawie czułem jak śmierdzi. I nie mogłem się
obudzić. To było straszne. Chcę do domu.
Kyle niechętnie
objął brata i delikatnie przysunął go do siebie.
- Już
dobrze. To był tylko zły sen...
***
Freddy wrócił do
sektora A2 późnym wieczorem. O taj porze sale wykładowe,
laboratoria i gabinet regulatorów świeciły pustkami.
Przeszedł przez długi nieoświetlony korytarz i zapukał do
ostatnich drzwi po prawej stronie.
- Wejść - usłyszał.
Przed
komputerem siedział starszy mężczyzna. Nie odrywając wzroku od
monitora uderzał w klawiaturę, co chwila robiąc jakiś błąd w
tekście.
- Masz?
- Prawie go zniszczyli - oznajmił Freddy
wyciągając spod kurtki nadkruszoną statuetkę.
- Doskonale.
Jeśli wszystkie testy pójdą pomyślnie... Nie dalej jak za
trzy dni możemy znaleźć miejsce, w którym ukrywa się
Pierot.
Koniec części
pierwszej
Z dedykacją dla Charliego,
gdziekolwiek teraz
jesteś.