wtorek, 30 lipca 2013

Bernie

UWAGA! SPOILERY! 


Bernie
Miasto Darea Town
Profesja Sprzedawca
Debiut Ogrodnik Grupio i mistyczny kamień
Wiek 50
Krewni Nieznani
Osiągnięcia
  • opanowanie sztuki oszustwa
Wzór Magikarp salesman

Charakterystyka Berniego
Pierwszy raz pojawia się w siódmym rozdziale jako miejscowy handlarz i oszust. Sprzedaje Jimmy'emu "mistyczny kamień", który w rzeczywistości okazuje się być everstonem. Sprzedawca zostaje wspomniany w rozdziale 12 przez Alexa, który kupił od niego wędkę. Jego imię pada dopiero wa rozdziały później, kiedy okazuje się, że jest jednym z uczestników konkursu koordynatorskiego. Nie udaje mu się zakwalifikować do finałowej dziesiątki. Podczas ponownego spotkania z Jimem wręcza mu Zajebistafisha, a także radzi, aby sproszkował "mistyczny kamień" i posypał nim pokemona. Bernie pojawia się ponownie na targach w Irina City, gdzie sprzedaje Kyle'owi kamień do ewolucji ognistych pokemonów.


 Pokemony
 - które ma przy sobie
 Digster (x2) Pokemony użyte do konkursu koordynatorów. Potrafią żonglować.
 - które ewoluowały, wypuścił, lub wymienił
 Zajebistafish Oddaje go Jimowi.

Larry

UWAGA! SPOILERY! 


Larry
Miasto Darea Town
Profesja Ogrodnik
Debiut Ogrodnik Grupio i mistyczny kamień
Wiek 20
Krewni Nieznani
Osiągnięcia
  • założenie ogrodu z jagodami
Wzór Gulzar

Charakterystyka Larry'ego
Epizodyczna postać mieszkająca w Darea Town. Wraz ze swoim Grupio prowadzi ogród z jagodami.


 Pokemony
 - które ma przy sobie
Grupio Pomaga Franky'emu w pielęgnacji ogrodu z jagodami.

poniedziałek, 29 lipca 2013

Rozdział 21: W masce błazna

Josh spoglądał na oddalających się regulatorów, a potem ze spokojem wrócił na arenę, gdzie czekali pozostali. Szedł wolnym krokiem, błądząc myślami gdzieś wśród Jhnelle, regulatorów i legendarnym bożku głupoty.
Czym jest Pierot? Czy rzeczywiście pokemon-błazen może być tak istotny? - pytał samego siebie.
Jedyne co interesowało Josha to kolejny pojedynek z Thomasem, którego postrzegał za najsilniejszego z regulatorów. On był jedynym powodem, dla którego mógł ruszyć za Angelą i Freddy'm. Jednak z drugiej strony istniały poważne wątpliwości:
Czy walka z regulatorami nie przeszkodzi udziałowi w turnieju Jhnelle? Zamiast wyzywać tutejszego mistrza miał bawić się w walkę z regulatorami? Carrie liczyła na niego, a on liczył na zwycięstwo w turnieju i główną nagrodę.
Gdy wreszcie dotarł do Kyle'a i reszty na moment ogarnęło go uczucie przerażenia. Niewiele myśląc wyszeptał:
- Mają go...
- Co i kto? - zapytał zdezorientowany Charlie.
- Pierota - rzucił. - Na korytarzu spotkałem Angelę i Freddy'ego. Mówili, że wreszcie udało im się złapać Pierota.
- Trzeba było im pogratulować - stwierdził Kyle. - Może teraz przestaniemy na nich bez przerwy wpadać.
- Powinniśmy się przyjrzeć temu całemu Pierotowi - uznała Alissa.
- Po co? - wzruszył ramionami Kyle. - Szukali, znaleźli i koniec tematu.
- Nie wiadomo czy to koniec - uparła się Christeensen. - Figurki, które miały im pomóc w poszukiwaniu bożka głupoty posiadały ogromną moc, ale ten pokemon z pewnością je przewyższa swoją siłą. Nie mamy pojęcia jak zostanie wykorzystany przez regulatorów.
- Z jego pomocą regulatorzy podniosą siłę swoich pokemonów i... Spróbują zawładnąć Jhnelle? - zgadywał Jimmy.
- A więc lepiej dmuchać na zimne - przytaknął Charlie. - Tym bardziej po akcji z dzieciakami z Topolowej.
- Chyba macie rację - przyznał z niechęcią Kyle.
- Pierot - mruknął Henry. - Nawet nie zdajecie sobie sprawy jaką siłę posiada ten, kto ma we władzy boga szczęścia. Bez względu na zamiary nikt nie powinien korzystać z jego mocy.
Josh milczał i tylko przysłuchiwał się rozmowie swoich towarzyszów.
- To co robimy? - zapytał podekscytowany Jimmy.
- Musimy uwolnić Pierota - nakazał pan Daniels. - Dokąd poszli ci cali regulatorzy?
- Tego nie wiem - wzruszył ramionami Josh. - Powinienem za nimi pójść - westchnął zły sam na siebie.
- Chyba wiem, kto może wiedzieć - odparł chytrze Kyle. - Jeśli się nie mylę to mamy nieprawdopodobne szczęście.
Bez dalszych wyjaśnień ruszył przed siebie, aby na moment zniknąć w rozchodzącym się po stadionie tłumie. Pozostali trochę nieufnym krokiem podążyli za Danielsem. Kyle usiadł na ławce obok Laurie Robinson upychającej rzeczy do torebki. Po chwili dołączyli do nich towarzysze chłopaka.
- Cześć, jestem Kyle. Może mnie pamiętasz z Esari - zagadał do dziewczyny.
- Tak - mruknęła, wciskając na siłę zeszyt. - Jesteś bratem małego farciarza i to ty porównałeś walki pokemony do muzyki, a konkursy do karaoke.
Kyle poczerwieniał na twarzy. Jak na złość dziennikarka musiała zapamiętać jego krytykę konkursów.
- Wiesz jak to jest... Karaoke daje mimo wszystko dużo zabawy - wyjąkał, siląc się na uśmiech.
- Głuchym - odparła sarkastycznie.
Gdy uporała się z torebką dodała:
- Szczerze, to się z tobą zgadzam. Sama nienawidzę konkursów. Wolałam prowadzić nocne programy interaktywne, ale pewnie o tym nie chcesz rozmawiać?
- Nie - odparł pewniej. - Jako prowadząca zapewne znasz dane zawodników.
- Znam, a co?
- Interesuje mnie Angela - rzucił hasło.
- Nie tylko ciebie - zaśmiała się dziewczyna.
Laurie nie dziwiła się chłopakom, którym podobała się jej rówieśniczka. Ruchy jej ciała, spojrzenie, figura, sposób bycia - wszystko to składało się na obraz atrakcyjnej i słodkiej dziewczyny jaką niewątpliwie była Angela.
- Nie o to chodzi - machnął ręką. - Wiesz może gdzie ona mieszka?
- Nie bardzo, a po co ci to? - wraz z odpowiedzią zdążyła zadać pytanie.
- Ona... Ale jakiś adres podała, prawda?
- Fałszywy - odparła najspokojniej w świecie. - Na karcie zgłoszeniowej podała fałszywy adres - powiedziała, wyciągając z torby brulion z zapiskami. - Napisała, że pochodzi z Boheme City, ale prawda jest taka, że niejeden raz widziałam ją w Townview.
- Co masz na myśli? - włączył się Josh.
- Pracuję w tutejszej telewizji - odparła Robinson. - Kilka razy mijałam ją w stacji. Wydaje mi się, że ma praktyki u nas. Tam powinniście zapytać.
- Chodźmy tam - postanowił Henry.
- Nie wpuszczą was, bo nie jesteście pracownikami stacji - oznajmiła dziennikarka.
- Aha, to spoko - wzruszył ramionami Charlie. - Pierot, zagłada świata, a oni nas nie wpuszczą, bo nie jesteśmy na etacie.
- Chyba że pójdę z wami, ale wtedy chcę materiał na wyłączność - postawiła na swoim Laurie. - Już to widzę: "Wielka draka townviowskiej dzielnicy".
- To na co czekamy?! - zawołał ochoczo Jimmy Daniels.
- Ty zaczekasz z Charliem tutaj - odparł ojciec.
- Tato, ale...
- Nie - mruknął. - I nie próbuj za nami iść, bo będziesz miał siną dupę, zrozumiano?
- Nie! - wrzasnął chłopiec i powstrzymując łzy usiadł na ławce kilka miejsc od pozostałych.
- Co z nim? - zdziwiła się Laurie.
- Nic, strzelił focha - wzruszył ramionami starszy brat.
Dziennikarka w towarzystwie lidera oraz trójki trenerów ruszyła w kierunku budynku telewizji, gdzie mieli nadzieję stanąć twarzą w twarz z regulatorami.
***

Mężczyzna zdjął habit i niedbale rzucił go na krzesło obok biurka. Nie mógł przestać myśleć o Natalie. Cały czas ją widział - samotną i przykutą do szpitalnego łóżka. Gdyby miał serce mógłby przysiąc, że to wyrzuty sumienia. W rzeczywistości nie wyobrażał sobie, aby kobieta, którą znał od tylu lat mogła próbować odebrać sobie życie. Natalie była odważna i pełna życia, nawet po tamtej tragedii miała w sobie wiele siły.
Prawie automatycznie podszedł do drewnianej szafy z koszulami i zaczął szukać jakiegoś ubrania na przebranie. Garderoba w biurze była niezwykle przydatna. Podobnie jak wersalka w pokoju obok. W swoim gabinecie spędzał większość tygodnia. Poniekąd czuł się jak w pokoju hotelowym, w którym funkcjonujesz, a mimo to nie czujesz z nim więzi jak z prawdziwym domem. Jednak wkrótce miał zamiar porzucić pracę tutaj. Miał zbyt wiele obowiązków i pracy, która momentami przytłaczała go. Z nadzieją podsycaną delikatną obawą oczekiwał momentu, w którym znowu wszystko będzie wyglądało jak dawniej.
Drzwi gabinetu otworzyły się wydając z siebie złowieszczy skrzek. W progu stanął Tom. Dobrze zbudowany mężczyzna nie miał w zwyczaju pukać. Jego przybycie zwiastował zwykle niedelikatny sposób w jaki lider regulatorów otwierał drzwi.
- Ksiądz? - zdziwił się na widok leżącego na krześle stroju.
- Tak, dorabiam sobie - zażartował mężczyzna sięgając do szafy po błękitną koszulę. - W środy jestem liderem areny, w piątki duchowym doradcą, a w soboty mam staż u kosmetyczki. Chciałeś czegoś?
- Profesor wzywa nas do siebie. Chyba chodzi o Pierota.
Mężczyzna zarzucił na siebie koszulę i ruszył za Tomem, po drodze zapinając guziki.
- Jeszcze nie pytałem, jak wam poszło z Pierotem?
- Freddy dostarczył profesorowi figurkę - zaczął relacjonować Thomas. - Ten namierzył miejsce pobytu pokemona w kopalniach Ortario. Ja i Michael zabraliśmy kilku trenerów i zastawiliśmy na niego zasadzkę. Myślałem, że będzie trudniej, ale poszło... - zawahał się. - Bardzo łatwo. Pierot dał się złapać bez problemu. Jeśli z tym drugim pójdzie nam tak samo...
- Nie pójdzie - przerwał mu. - Wierz mi, że będzie trudniej.
W tym samym momencie panowie przekroczyli drzwi do zaciemnionego laboratorium. Przy długim blacie stał starszy człowiek w wygniecionym kitlu lekarskim. W pierwszej kolejności uwagę przykuwały kościste policzki i niebieskie oczy profesora, w których gościł chłód. Siwe, rzadkie włosy opadały mu na czoło, zakrywając, co większe zmarszczki nad brwiami.
- I masz już coś? - zwrócił się do lekarza poprawiając mankiety koszuli.
- Sprawdziłem jego krew - odparł słabym głosem. - A właściwie substancję, która w nim płynie, bo krwią tego nie można nazwać. Jego krew różni się składem od naszej i być może to jego fenomen? Na tą ciecz składa się wiele rzadkich substancji. Większości jeszcze nie zidentyfikowałem.
- Zrobisz z tego serum? - zadał następne pytanie.
- Najpierw sprowadźcie mi "drugiego". Potem pobiorę krew od obu i spróbuję stworzyć ten lek.
- Tom?
- Jeszcze dzisiaj zajmiemy się poszukiwaniami boga rozpaczy - odparł regulator.
- Nie musicie - odparł chytrze naukowiec. - Underpierot sam was znajdzie. Wyczuje Pierota i przybędzie w odpowiedniej chwili.
- W takim razie nie ma sprawy - machnął dłonią Thomas.
- Zachowajcie ostrożność - przestrzegł go medyk. - Underpierot jest potężniejszy od Pierota i w przeciwieństwie do niego nie będzie się bronił, a jedynie atakował.
- Kogo? Nas? - zaśmiał się Tom. - Powodzenia.
- Nie, on ciągnie do Pierota i to on będzie jego celem - pokręcił głową starzec. - Legenda mówi, że Pierot i Underpierot są jak przeciwieństwa. Ciągną do siebie, aby tylko zniszczyć drugie. Są jak smutek i radość, białe i czarne, dzień i noc, ogień i woda. Nie mogą istnieć jednocześnie choć bardzo tego pragną.
- Mogę go zobaczyć? - wyrwał się Tom.
Profesor skinął głową.
Regulator bez słowa przeszedł do sąsiedniego pomieszczenia. Boczny pokój przypominał poczekalnię. Ściana na wprost drzwi była zrobiona z grubego szkła. Przy niej stali Angela, Michael i Freddy. Thomas bez słowa oparł ręce o szybę i zerknął do "akwarium".
W oszklonym pokoiku leżał niewielki pokemon. Posturą i wzrostem przypominał Sequela. Był to kot o jasnej sierści. Miał okrągłą puchatą głowę i drobny nosek. Na lewym oku miał czarną łatkę w kształcie gwiazdy, co mogło wyjaśniać, dlaczego to właśnie "czarna gwiazda" jest symbolem bożka szczęścia. Spał spokojnie, z jego łebka osuwała się czapeczka w kształcie stożka. Miał na sobie dwukolorowy strój pajacyka. W łapce zaś kurczowo ściskał parasolkę.
- Długo już śpi? - odezwała się wreszcie Angela.
- Kilka godzin. Profesor co chwila podaje mu jakieś prochy, aby się nie wybudził - odparł Freddy.
- Jest słodki - uśmiechnęła się Angela. - Jak myślicie... Co profesor z nim zrobi?
- To znaczy? - mruknął Michael.
- Czy zrobi mu krzywdę? - sprecyzowała.
- Nie sądzę. Jest nam potrzeby żywy - uspokoił ją Thomas.
- Żywy, a krzywda to dwa różne słowa - kłóciła się. - Zabicie to nie jedyny sposób na wyrządzenie mu krzywdy.
- Ciekawe, czy to prawda, że Pierot zna przyszłość - zmienił temat Freddy.
- I co? Nie potrafił przewidzieć, że po niego przyjdziemy? - oburzył się najmłodszy z regulatorów.
- Według mitów on może zobaczyć przyszłość tylko jeden raz w całym swoim życiu. Może ten już to zrobił? - wyjaśniła dziewczyna.
- To i tak dużo. Ja nie potrafiłbym ani razu - wzruszył ramionami Freddy.
- Dla mnie to wszystko są brednie - stwierdził Michael. - Że niby po zmieszaniu krwi boga rozpaczy i boga szczęścia powstaje eliksir życia. To bzdura! - podniósł głos. - Poza tym to wbrew nauce.
- Ta sama nauka klasyfikuje Pierota jako wytwór ludzkiej wyobraźni - podjął rozmowę Freddy. - A on jednak istnieje.
- Legendarny napój pity przez bogów nazywany był nektarem. Pochodził z krwi boskich pokemonów. Wszystko się zgadza - poparł przedmówcę Tom.
- A skąd pewność, że koktajl z ich krwi coś da? - bronił swego dwunastolatek.
- Nie ma pewności, ale to nie powinno mieć dla ciebie znaczenia - ukróciła dyskusję Angela.
- Mam tylko jeszcze jedno pytanie - pokręcił głową Michael. - Po co McIntyre'owi eliksir życia?
- Nie interesuje mnie to - mruknął Thomas. - Płaci nam za złapanie pokemonów i na tym koniec.
***

Brendan i Brenda usiedli na parkowej ławeczce nieopodal areny konkursowej. Chłopak trzymał na kolanach maszynę do pisania, zaś jego towarzyszka pokedex ukradziony z szatni.
- Gotowy? - zapytała podniecona.
Brendan skinął głową. Na jego znak dziewczyna włączyła pokedex. Pojawiło się początkowe logo, a po chwili urządzenie działało.
- Powiedz coś o pokemonach - nakazała kobieta. - Słucham.
- To jakiś dowcip? - zapytał zdezorientowany mistrz D.
- Nie, żaden dowcip! - warknęła Brenda. - Znajdujesz się w rękach złego Zespołu Witamina C.
- Kyle was do tego namówił, żeby się odegrać. Dobra, łapię! Możecie skończyć zabawę - odparł pokedex.
- On myśli, że to ukryta kamera?! - zaniepokoił się Brendan.
- Piękni i młodzi! - zaczęli motto nie zdając sobie do końca sprawy, że ich jedynym słuchaczem jest elektroniczne urządzenie.
- Do akcji gotowi!
- Złodziejskiemu kodeksowi honorowi - kontynuowała dziewczyna.
- Nic nam nie zaszkodzi.
- Nie wiesz kto przybył.
- Nie wiesz z kim masz do czynienia - recytował Brendan wymachując rękoma.
- Za pomocą palca skinienia.
- Obrócimy ziemię w pył.
- Zespół Witamina C! - zawołali na koniec oboje.
Pierwszy raz wielki mistrz D. nie miał pojęcia co odpowiedzieć.
- Zostałeś porwany przez Zespół Witamina C! Jesteś tu po to by pomóc stworzyć nam rzetelną pozycję książkową o pokemonach z Jhnelle - wyjaśnił Brendan.
- Ja i rzetelny? Nie - mruknął.
- Koniec tych głupot, albo skończysz na złomowisku! - rozdrażniła się Brenda.
- Skoro tak stawiasz sprawy to może jednak się postaram.
- Zaraz lepiej - uspokoiła się. - Zaczniemy od opisu Jhnelle. Powiedz, z czego składa się Jhnelle?
- Z 7 liter. Mam przeliterować?
- Nie o to pytałam! - warknęła. - Ile ma metrów kwadratowych, ile procent, ile lasów...
- A, kilometrów - poprawił ją. - Metrów to może mieć wasz pokój w domu bez klamek, z którego uciekliście. Procent jak najwięcej, a lasów dużo jak nie wyrąbią.
- Dość tego! - wrzasnęła Brenda. - Miałam dzisiaj wyjątkowo zły dzień! Jak zaraz nie zmądrzejesz to skończysz jako bateria do budzika elektronicznego!
- Jak już mówimy o bateriach... To trochę zgłodniałem. Macie jakąś ładowarkę?
W tym momencie Brendanowi opadły ręce, a wraz z nimi jego zapał. Miał dziwne wrażenie, że jego plan kradzieży pokedexa, a potem stworzenia książki natrafił na drobną przeszkodę w postaci uszkodzonego atlasu.
 ***

 Stacja telewizyjna mieściła się w czterech wysokich budynkach, które łączyły się ze sobą za pomocą trzech ostatnich pięter. Z oddali stacja wyglądała jak stół kuchenny z długimi nogami i grubym blatem. W abstrakcyjnym wieżowcu znajdowały się siedziby czterech stacji: Kultury, TRWAM-waj, Trójki i TvJ. Z Townview nadawano na całe Jhnelle programy rozrywkowe, informacyjne, filmy, seriale, a od czasu do czasu transmitowano przedstawienia z "Kawy".*
- To który budynek? - zapytała Alissa na widok
- Jeśli wszystko ma jakieś znaczenie... "2 - 7 - 4 nie ze złym pokiem te numery" - Kyle przypomniał sobie wyliczankę, po czym dodał:
- Blok drugi, piętro siódme, pokój numer cztery.
- Skąd ta pewność? - wolała upewnić się Laurie.
- Nie wiem. Może dlatego, że nic nie dzieje się bez przyczyny? - zapytał tajemniczo.
- Nie traćmy czasu - ponaglił ich lider. - Tym szybciej dowiemy się o co chodzi, tym szybciej zakończymy całą sprawę.
Młodzież bez słowa ruszyła za panem Danielsem do drugiego bloku.
Z pomocą Laurie nie trudno było przedostać się do środka. Wystarczyło pokazać identyfikator w recepcji, a pozostałą czwórkę przedstawić jako gości mających udzielić wywiad. Zaraz po krótkiej rozmowie w recepcji grupa wsiadła do windy, która zabrała ich na siódme piętro. Syk otwieranych drzwi obwieścił im, że są na miejscu.
- Mam nadzieję, że się nie mylisz, Kyle - mruknął Josh.
Daniels nie odpowiedział.
Przed nimi rozciągał się szeroki korytarz i rząd drzwi. Naprzeciw drzwi windy znajdowała się tablica informacyjna. Henry podszedł do owego informatora i zerknął na plan budynku.
- Piętro siódme... - przeczytał, marszcząc przy tym czoło. - Inaczej Sektor A2. Teraz musimy znaleźć pokój numer cztery.
- Na mnie nie patrzcie - zastrzegła sobie Laurie. - Nigdy nie byłam na tym piętrze.
Jednak już za chwilę odpowiedź miała sama przyjść do nich. Zza zakrętu wyłonili się Angela i Michael.
- Hej! Na to piętro mają wstęp wyłącznie regula... - przerwał Michael rozpoznając Kyle'a. - To znowu wy?!
- Przyszliśmy zobaczyć Pierota - zaśmiała się dziennikarka.
- Skąd oni wiedzą? - zdenerwował się dwunastolatek.
- Nieważne! - ucięła krótko Angela. - Trzeba ich się pozbyć.
- Ja się tym zajmę! - oświadczył Michael i wyszedł krok przed swoją towarzyszkę.
W ręku trzymał pokeball.
- Pojedynek - uśmiechnął się młody Daniels.
- Kyle, uważaj - przestrzegł go Josh. - Ten dzieciak nie gra czysto.
- Poradzę sobie - uspokoił go. - Koli, wybieram cię!
Na polu walki pojawił się trawiasty kot.
- Bee-bee! - zawołał regulator wyrzucając przed siebie pokeball.
Nad głową Koliego zaczęła krążyć pszczoła.
- Dobra! Zaczynamy! - zawołał ochoczo Kyle. - Ściągniemy pszczółkę na ziemię! Dzikie pnącza.
Bee-bee zniknęła. Pnącza trawiastego pokemona uderzyły w ścianę. Przeciwniczka pojawiła się tuż za kotem.
- Koli, uważaj! - zaalarmował go trener.
W ostatniej chwili kot odskoczył przed uderzeniem żądłem.
- Jeszcze raz! Ostry liść!
Bee-bee kolejny raz uniknęła ataku "rozpływając się" w powietrzu. Tym razem wyskoczyła tuż przed samym Kolim i zdzieliła go głową. Kot upadł na cztery łapy i w ostatniej chwili uniknął ponownego ataku żądłem.
- Jak ona to robi? - rozdrażnił się Kyle.
- Ona nie znika - powiedział ojciec. - Ona jest szybka. To cała strategia tego chłopca!
- Jak jest za szybki to trzeba go spowolnić... - mruknął Kyle. - Dobra, Koli! - powiedział głośniej. - Chytre nasionka!
Kot strząsnął z grzbietu brązowy pyłek, który nawet nie dotarł do pszczoły.
- I na więcej cię nie stać? - zakpił Michael. - Z takimi bzdurnymi atakami możesz sobie co najwyżej...
- Jeszcze nie skończyłem! - przerwał mu Daniels. - Dzikie pnącza! Uderzaj do skutku.
Bee-bee bez problemu wymijał kolejne próby ataku Koliego.
- Możemy tak się bawić do momentu, aż twój pokemon straci siłę - westchnął Michael.
Nagle Bee-bee zatrzymała się w bezruchu. Jej korpus i skrzydła obrastały latorośle.
- Skąd to?! - zdenerwował się regulator.
- Załatwił cię na szaro! - zawołała Angela.
- Ale jak? Skąd to się wzięło? - dziwił się Michael.
- Pamiętasz chytre nasionka? - zaśmiał się Kyle. - Koli nie próbował zaatakować cię dzikim pnączem, a jedynie zmusić Bee-bee, aby weszła w pole działania chytrych nasionek. Masz rację, możemy walczyć do utraty sił tyle, że twojego pokemona - ogłosił tryumfalnie. - Chytre nasionka pobierają siłę twojego pokemona, uzupełniając energię Koliego.
- Bee-bee, wracaj! - nakazał Michael.
Czerwone światło ukryło pokemona pszczołę we wnętrzu pokeballa.
- Ja się nimi zajmę! - ogłosiła Angela cofając swojego towarzysza krok za siebie.
- Operujesz wodnymi pokemonami tak jak lider z mojego rodzinnego miasta - stwierdziła Alissa. - W takim razie to ja będę z tobą walczyła.
- Angela, Michael, oni są moi - usłyszeli.
Na korytarzu obok pary regulatorów pojawili się Thomas i Freddy.
- Nie zostanie po nich nawet ślad - ogłosił pewny siebie przywódca grupy. - A ty Michael... - pokręcił głową. - Rozczarowujesz mnie za każdym razem.
- To nie moja wina! - oburzył się dwunastolatek. - On mnie oszukał.
- Mniejsza o to! - uciszył go.
- Alissa, ja chcę walczyć z Tomem - wtrącił się Josh Allen. - Przegrałem z nim w Górach Mgły, a teraz chcę wyrównać rachunki.
- Jesteś pewny? - wolała się upewnić.
- Nie - odparł pan Daniels. - Ja zatrzymam regulatorów, a wy znajdźcie Pierota.
- Panie Daniels, mogę z nim wygrać. Jestem lepszy niż wtedy - upierał się trener.
- Musimy działać szybko, Josh - odparł lider z Boheme City. - Trzeba ich zatrzymać, a nie próbować z nimi wygrać.
- Mój tata ma rację - poparł go Kyle. - Znajdźmy pokój numer cztery.
Josh skinął głową.
- Cavesaur! Wybieram cię! - zawołał Tom.
- Miami, ruszaj! - krzyknął Henry wyrzucając przed siebie pokeball.
Kule przeciwników uderzyły w ziemię w tym samym momencie. Z ich wnętrz wybiło się światło formujące kształty pokemonów. Po stronie regulatorów pojawił się żółw. Jego masywną skorupę porastały stalagmity. Naprzeciw niego pojawił się skrzydlaty lew o bujnej grzywie z liści i zielonej sierści. Zamiast piór skrzydła porastały liście i pnącza.
- Miami - rozpoznała pokemona Alissa.
Odruchowo sięgnęła po pokedex i zeskanowała lwa.
- Miami - powiedziała maszyna. - Dorosła, ostateczna forma ewolucyjna Koliego. Jego grzywa z liści absorbuje energię słoneczną, która wzmacnia ataki tego pokemona-lwa. Miami jest symbolem męstwa i odwagi.
Cavesaur i Miami z ledwością mieściły się na korytarzu. Nie przeszkadzało im to jednak walczyć. Oba pokemony ruszyły na siebie. Ich zderzenie wywołało wstrząs.
Tymczasem, gdzieś w sali numer cztery budził się Pierot... 
_______________
* Nawiązanie do filmu "Wielka draka w chińskiej dzielnicy".
* Kawa - teatr założony w 1908 roku w Irina City. Jego działalność skupia się na przedstawieniach kabaretowych i muzycznych.

niedziela, 28 lipca 2013

Thomas

UWAGA! SPOILERY! 

Thomas
Miasto Black Moon Island
Profesja Regulator
Debiut Góry Mgliste
Wiek 27
Krewni John (dziadek)
Osiągnięcia
  • przynależność do Regulatorów
Wzór Tyson

Charakterystyka Thomasa
Lider regulatorów, a także wnuk założyciela grupy. Tworzy duet z Freddy'm. Jako przywódca jest spokojny i zrównoważony. Rzadko daje się ponosić emocjom. Nie opowiada się po żadnej stronie konfliktu, a jedynie stara się sumiennie wykonywać swoje zadania. Jego ogromna siła i doświadczenie imponują Joshowi.


 Pokemony
 - które ma przy sobie
Cavesaur Niezwykle silny kamienny pokemon.
- które ewoluowały, wypuścił, lub wymienił
Scalesaur Ożywiony ze skamienieliny na Black Moon Island. Pojawia się jedynie w retrospekcji.

Historia pojedynków

 Pojedynki Thomasa
 Przeciwnik Użyte pokemony Rezultat Wynik Nagroda Rozdział
 Przyjmujący Wyzywający
Billy
Scalesaur 1-0 Wygrana - 37

Josh Cavesaur 1-0 Wygrana - 6

Henry Cavesaur
Nierozstrzygnięty
22

sobota, 27 lipca 2013

Angela

UWAGA! SPOILERY! 

Angela
Miasto Boheme City
Profesja Regulator
Debiut Pierwsze spotkania
Wiek 19
Krewni Nieznani
Osiągnięcia
  • przynależność do Regulatorów
  • top 10 konkursu (rezygnacja)
Wzór Domino

Charakterystyka Angeli
Do regulatorów trafia w 2005 roku. Od 2007 roku jedyna kobieta wśród regulatorów. Po odejściu Jordan jej partnerem zostaje Michael, z którym nie najlepiej się dogaduje. Jej specjalnością są pokemony wodne. W Esari City decyduje się wziąć udział w konkursie koordynatorów, gdzie bez najmniejszych problemów awansuje do finałowej dziesiątki. Zdaje sobie sprawę z własnych umiejętności i często lekceważy przeciwników.


 Pokemony
 - które ma przy sobie
Seabol Ewoluuje z Seacudda podczas pobytu w Irina City.
- które ewoluowały, wypuściła, lub wymieniła
Seacudda Pomimo że jest wodnym pokemonem bardzo dobrze radzi sobie na lądzie.

Historia pojedynków

 Pojedynki Angeli
 Przeciwnik Użyte pokemony Rezultat Wynik Nagroda Rozdział
 Przyjmujący Wyzywający
Billy
Seacudda 1-0 Wygrana - 37

Josh Seacudda 1-0 Wygrana - 10

Kyle Seacudda 0-0 Anulowany - 10
Alexis Seacudda 1-0 Wygrana top 8 konkursu koordynatorskiego (rezygnuje) 20
Kyle Seacudda 1-0 Wygrana - 22

Gary Seabol 0-0 Remis - 29

Carter Seabol 1-0 Przegrana - 29

piątek, 26 lipca 2013

Rozdział 20: Finałowa dziesiątka

Laurie Robinson stała przed wejściem do ogromnej sali sportowej. Nad głową dziewczyny zwisał transparent: "Townview. Finał konkursu koordynatorskiego", zaś wokoło niej roiły się tłumy. W latach dziewięćdziesiątych konkursy zyskały spore zainteresowanie wśród mieszkańców stolicy, które zdołało utrzymać się do dziś. Laurie jeszcze przez moment stała wpatrzona w kamerę, po czym na znak operatora zaczęła mówić:
- Kilka tygodni temu w Esari City odbyły się eliminacje do turnieju koordynatorów. Spośród trzydziestki półfinalistów wyłoniliście za pomocą głosowania dziesięciu najlepszych. Dziesięciu tych, którzy dzisiaj stoczą pojedynki o awans do turnieju w Irina City. Poza pojedynkiem będą nas musieli olśnić atakami z kategorii... - zawahała się. - Spieprzyłam! Jeszcze raz! - poprosiła o kolejną setkę.
- Nie - sprzeciwił się kamerzysta. - Jesteś na żywo.
Laurie spojrzała na niego, jakby za moment miała załamać się jego i własną nieprofesjonalnością.
- I miejmy nadzieję, że nasi zawodnicy niczego nie spieprzą niczego, tak jak osoba, która nie poinformowała mnie, że jestem na żywo - wybrnęła z sytuacji. - Dla telewizji TRWAN-waj mówiła Laurie Robinson.
Operator wyłączył kamerę, a dziennikarka wzięła głęboki oddech.
- Ty kiepie! - wyzwała go.
- Ja? To ty nie potrafisz zapamiętać kilku prostych zdań! A mówią, że blondynki są głupie! - odburknął.
- Jasne! A kto powiedział, że w razie wtopy nagramy powtórkę? - zarzuciła mu.
Nie kłócąc się dalej ruszyła w stronę sali gimnastycznej, gdzie walkę mieli stoczyć finaliści.
***

Pomimo monumentalności jaką prezentowała hala sportowa Townview szatnia była nadzwyczaj skromna. Było to słabo oświetlone pomieszczenie, w którym mieściły się dwa rzędy szafek, drewniane ławki i prysznic. Na jakąś godzinę przed zawodami zaczęli schodzić się pierwsi finaliści konkursu. Jako pierwsza zjawiła się Kara wraz z roztańczoną Isią.
- Isia - instruowała ją trenerka. - W tańcu nadal zapominasz trzymać ramę.
- Śa! - odparł niezadowolony z krytyki pokemon.
- Dobrze... Spróbujemy jeszcze raz ataku chocholim tańcem - dodała Kara.
Pokemon już skrzywił pyszczek gotowy do wykonania ruchu, gdy w drzwiach szatni rozległy się czyjeś głosy.
- Dzień dobry! - zawołała wysoka brunetka.
- Cześć - odparła Kara. - Jestem...
- Kara? - niespodziewanie odgadła jej imię. - Miałaś świetny występ w Esari. Jestem Sylvia.
Dziewczyny podały sobie ręce. Nim zdążyły wymienić grzeczności do szatni weszli następni - Charlie Stacey i Jimmy Daniels. Towarzyszyli im Kyle, Alissa i Josh. Obecność składu "dopingującego" nie była przypadkowa. Alissa chciała zobaczyć konkurs w Townview na żywo, zaś Josh zdążył zlokalizować arenę lidera, która okazała się być z jakiegoś powodu nieczynna. Dlatego też zdecydował się obejrzeć występy Charliego i Jima. Jednak najbardziej zależało mu na zobaczeniu w akcji Angeli. Cukierkowe pokazy nijak pasowały mu do regulatorów. Brakowało jedynie Matta, który wyruszył w dalszą drogę zaraz po przywróceniu ładu na ulicy Topolowej.
- Kyle, pokemon - zażądał z marszu Jim.
- Jaki pokemon? - zapytał Daniels.
Wiedział o co chodzi bratu, ale chciał mieć satysfakcję z podręczenia go.
- Falcon! Pożycz mi go na konkurs! - warknął.
- Nie - odparł krótko.
- Jak to nie? - rozzłościł się.
- Chcesz udawać wielkiego trenera to radź sobie sam! Najwyższa pora! - zmył mu głowę Kyle.
- Nie! - przytupnął nogą, jakby to miało mu w jakiś sposób dopomóc.
- Wyrośnij z tego. Masz prawie siedem lat i zachowujesz się jak przedszkolak! Coś mi się przypomniało! - dodał prawie teatralnie Kyle. - Na twój występ przyjeżdża tata. I wiesz co? Zabiera cię ze sobą do Corella Town!
- Jak to zabiera?! A moja kariera trenerska?
- Kariera? - zaśmiał się Kyle. - Dziecko, ty tylko cudem przeszedłeś przez eliminacje - uświadomił go. - Poza tym wrzesień się zaczął. Powinieneś iść do pierwszej klasy z siostrą Josha.
Jimmy był na granicy płaczu.
- Nie - mruknął Jimmy pochlipując przy tym. - Nie lubię cię! - dodał.
- Nie zależy mi, abyś mnie lubił - wzruszył ramionami szesnastolatek. - Jak chcesz to pożyczę ci na występ wielkiego mistrza D. - zaproponował nieco cieplejszym tonem.
Jimmy po marudził jeszcze trochę, a potem z wielką łaską przyjął pokedex od brata.
***

Każdego dnia szpital świętego Jana przyjmował tysiące chorych. Zatrudniał setki pielęgniarek i kilkunastu lekarzy z różnych specjalizacji. Nowa pacjentka zajęła pokój numer 201 na pierwszym piętrze. Otrzymała osobny pokój i własną pielęgniarkę, która zaglądała do niej co piętnaście minut. Nie miała takiej opieki ze względu na wysoki status społeczny, majętność lub nazwisko. Prawdę mówiąc nikt w szpitalu nie miał pojęcia kim była. Nie znaleziono przy niej dokumentów, pieniędzy lub telefonu. Na jej karcie widniało jedynie imię: "Natalie". W przypadku prób samobójczych pacjenci byli pod stałym nadzorem lekarza lub pielęgniarki. Natalie leżała na łóżku i spoglądała na ekran telewizora, gdzie właśnie rozpoczynały się zmagania koordynatorskie. Do pokoju weszli pielęgniarka i mężczyzna w sutannie.
- Tam leży, proszę ojca - szepnęła mu do ucha pielęgniarka.
- Jaki jest jej stan? - zapytał przejęty duchowny.
- Przywieźli ją trzy dni temu. Połknęła dużą ilość tabletek nasennych, ale lekarze uratowali ją - relacjonowała. - Nic nie mówi, je bardzo mało...
- A jej stan? - ponowił pytanie.
- Wydaje się być dobry.
- Mogę z nią zostać na chwilę?
Pielęgniarka skinęła głową i opuściła pokój. Ksiądz usiadł na krześle obok łóżka i uśmiechnął się życzliwie.
- Wybacz mi strój - przemówił.
- Bardzo ładny - odparła obojętnie Natalie. - Mówiłam, że dobrze ci w czarnym...
- Wpuszczają do ciebie tylko członków rodziny i księdza, a jeśli powiedziałbym, że jesteśmy spokrewnieni musiałbym podać swoje nazwisko, a na razie nie mogę tego jeszcze zrobić - wyjaśnił.
- Po co to robisz? - spytała obojętnie.
- Dla nas. Wszystko może być tak jak kiedyś. Chcesz tego, prawda? - przekonywał ją.
- Ja już niczego nie chcę...
- Nie mów tak - przerwał jej wpół zdania. - Słuchaj, muszę już iść - dodał, wstając z krzesła. - Trzymaj się, Natalie - powiedział przed wyjściem.
***
W szatni trwały przygotowania do pierwszych pokazów. Jimmy i Charlie siedzieli pod oknem obserwując znajome twarze z Esari City.
- Poradzisz sobie? - zapytał Charlie.
- A dlaczego miałbym sobie nie poradzić? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Masz tylko Wormly'ego i Zajebistafish, a konkurs składa się z trzech etapów: dwa występy w kategorii niebieskiej i zielonej oraz walka.
- I tak widzowie głosują na najlepszego. Nawet jeśli przegram to nie znaczy, że odpadnę, prawda? - powiedział pewnie.
- Niby tak, ale...
- Ale prawda jest taka, że poruszanie płetwami w sposób majestatyczny, a wręcz uwodzicielski jest z kategorii niebieskiej, a więc mam szanse, a do walki przydzielono mi Brendę. Wygram z nią nawet Wormlym. A ty? Z kim walczysz?
- Z nią - powiedział, wskazując wysoką brunetkę. - Crystal.
Jimmy wyciągnął pokeball z Wormlym i nacisnął biały przycisk na kuli. Z jej wnętrza wystrzeliło czerwone światło.
- Ło! - zawołał robaczek.
Po chwili entuzjazmu Wormly zauważył, że znajduje się w szatni, co mogło oznaczać, że miły chłopczyk-trener przywiódł go na pokazy konkursowe. Wormly chętnie wziąłby udział w turnieju, ale akurat na dzisiaj miał inne plany, które uniemożliwiały mu występ. I tak z niczego Wormly postanowił ewoluować sobie w Cocooly! Ku zdziwieniu miłego chłopczyka-trenera pokemon rozbłysł i pokrył się twardą skórą przypominającą kokon.
- Worlmy! - zawołał zdziwiony Jimmy.
- Ko! - odparł kokonik.
- Super! - uradował się Jimmy. - Teraz skopiemy tyłki każdemu!
- Z tym może być problem - westchnął Charlie. - Cocooly to nieruchomy pokemon. Poza defensywą nie ma nic.
- Cocooly - zaczął wielki mistrz D. - Wygląda na to, że chcąc uniknąć walki twój Wormly postanowił w akcie desperacji ewoluować w coś zupełnie nieprzydatnego. Co mogę dodać jeszcze? Hahaha, frajerze!
- Nie! Wormly! Coś ty najlepszego zrobił przed samym konkursem? - jęknął. - A ty! - warknął na mistrza D. - Konkurs spędzisz w szatni!
Po tych słowach odłożył pokedex na półkę zawieszoną nad ławką.
- Cześć, wszystkim! - zawołał znajomy głos.
W szatni pojawiła się Alexis.
- Jak nastroje przed pokazem? - zapytała wesoło dziewczyna.
- Mogły być lepsze - odkrzyknął jej Eddie.
Po chwili w szatni zjawiła się Angela. Jimmy zmierzył ją ponurym wzrokiem. Przez moment miał ochotę do niej podejść i zwymyślać jej za dzieci z Topolowej. Pozostali finaliści czuli respekt przed Angelą. Wszyscy pamiętali jej doskonały start na eliminacjach w Esari. Wielu typowało właśnie ją na zwyciężczynię całych zawodów lub chociaż uczestniczkę ścisłego finału. Co bardziej złośliwi twierdzili, że tegoroczny konkurs jest walką o drugie miejsce.
- Znacie ją? Co to za jedna? - mruknęła Alexis wskazując na blondynkę.
- Najpodlejsza, najgorsza... - zaczął wyliczać mały Daniels.
- On chce powiedzieć, że jest bardzo silna. Zła równa się silna - przerwał mu Charlie. - Angela.
- Nie straszcie mnie. Walczę z nią - przyznała trenerka.
 ***

Josh, Kyle i Alissa zajęli miejsca na widowni, która powoli zapełniała się fanami konkursów. Pojawiły się ogromne transparenty z hasłami dopingującymi zawodników, głośne okrzyki i owacje. Daniels co jakiś czas wstawał z miejsca próbując dostrzec ojca.
- Kiedy poznamy twojego tatę? - zapytała Alissa.
- Nie wiem, obiecał zjawić się na konkursie - odparł, szukając wśród tłumów Henry'ego. - Jest tam! - zawołał. - Tato! Tato!
Po chwili pan Daniels zauważył machającego do niego chłopaka i ruszył w jego stronę mijając kolejne rzędy trybun.
- Cześć - przywitał się Henry i od razu uścisnął syna.
Kyle i Jimmy opuścili dom jakieś trzy miesiące temu, ale dla pana Danielsa była to tylko chwila. Rozłąka była wpisana w zawód lidera i przez lata pracy zdążył się do niej przyzwyczaić. Co chwila musiał wyjeżdżać na konferencje, zjazdy, spotkania, a ponadto pięć dni w tygodniu opiekował się areną w Boheme. Nie zawsze opłacało mu się wracać na weekendy. Pamiętał, że z Betty planował przeprowadzić się do Boheme City na stałe, jak tylko wróci ona z pracy w delegacji. Potem zaginęła i wszystko się pokomplikowało.
- Dzień dobry! - zawołali niemal równocześnie Josh i Alissa.
- Cześć - odparł, siadając na miejscu obok Kyle'a. - Jakim sposobem Jimmy dotarł do finałowej dziesiątki?
- Nikt tego nie wie - wzruszył ramionami Kyle.
Na scenę wyszła Laurie Robinson po kilku słowach prezentacji zaprosiła na scenę pierwszą zawodniczkę: Ashlyn i jej Pikaczu. "Abstrakcja Pikachu" zademonstrowała atak piorunem, gdy w międzyczasie jego właścicielka stepowała. Występ nie przypadł do gustu publiczności. Odmiennego zdania była jurorka Paras Hitmonlee:
- Moja mała kuzynka jak zwykle pokazała najwyższą klasę! Cieszę się, że zaczynamy od tak wysokiego poziomu! - zachwycała się występem blondyneczki.
Zaraz po niej na scenie pojawili się Eddie i jego Statusent.
- Całkiem ciekawy - skomentował stworka Kyle. - Możesz sprawdzić dane o nim? - zwrócił się do Josha.
- A sam nie możesz? - wtrącił się ojciec.
- Pożyczyłem pokedex gnomowi, ale z resztą i tak wiele bym się nie dowiedział - wyjaśnił.
Josh wyciągnął urządzenie z kieszeni i zeskanował stworka.
- Statusent - włączył się mechaniczny głos. - Pokemon występujący w trzech odmianach zależnych od rodzaju pyłków pojawiających się na danym terenie. Za dnia Statusent ukrywa się przed wrogami w wysokiej trawie, nocą zaś szuka pożywienia. Występuje w okolicach rezerwatu Jhnelle, Boheme City i Velasco Town.
- Statusent, paraliżujący dym! - wydał polecenie Eddie.
Pomarańczowa purchawka z żółtym czubkiem wydzieliła z siebie paraliżujący dym. Różne odcienie żółtych pyłków zaczęły tańczyć w powietrzu tworząc efektowny pokaz, który wywołał zachwyt u widowni. Kolejny bardzo dobry występ należał do Angeli, która wraz z Seacuddą użyła wodnej trąby. Wersja ataku zdecydowanie różniła się od tych, które używane są przez wodne pokemony. Ryba użyła zamiast wody piasku, którym wysypany był stadion. Występ Jima i Zajebistafisha znudził widownię. Zaskoczenie, które ostatnio wywołało pojawienie się dziwacznej ryby ustąpiło monotonii i gwizdom ze strony publiczności.
Po występach wszystkich uczestników na scenę ponownie wbiegła Laurie Robinson. Zaraz za nią wyszli uczestnicy wraz ze swoimi podopiecznymi. Jimmy podążał krok za Charliem, zaś na rękach niósł Cocooly.
- Jeśli przegramy to przez ciebie Cocooly! Jakbyś nie mógł ewoluować po turnieju! - mruknął chłopak.
- Dziękuję w imieniu zawodników za ogromne wsparcie i wasz doping! - krzyknęła Laurie.
Rozległy się entuzjastyczne oklaski.
- Na początek wyczytam imiona trzech osób, które zdobyły w dzisiejszym konkursie największą ilość głosów od telewidzów! - zawołała prezenterka. - Od miejsca pierwszego: Charlie! Angela! Alexis!
Zawrzały brawa.
***

- Charlie jest na pierwszym miejscu! - zawołał zaskoczony Kyle.
Podekscytowany tryumfem przyjaciela wstał i zaczął klaskać.
- Pierwsze jak pierwsze, ale prześcignął Angelę? - pokręcił głową zdziwiony Josh.
- Tu się liczy także stosunek trenera do pokemona - wyjaśniła Alissa. - Charlie jest sympatyczniejszy od Angeli.
- Ale Angela jest lepszą trenerką - kłócił się Josh.
- Powiedz to głosującym - zaśmiała się. 
 ***

Gdy brawa ucichły dziennikarka mówiła dalej:
- Teraz przejdę do rzeczy najsmutniejszych. Podam osoby, które zajęły dzisiaj ostatnie i przedostatnie miejsce. Osobą, która opuszcza turniej z dziesiątą lokatą jest... - przedłużała - ...Brenda!
- Co?! - wrzasnęła członkini Zespołu Witamina C. - Wy oszuści! Nie dacie mi wygrać uczciwie to zabiorę sobie zwycięstwo siłą! Brendanie! Nasze motto! - zawołała do siedzącego na trybunach partnera.
Po chwili Brenda została wyprowadzona z sali z pomocą ochrony.
- Tak to jest... - wzruszyła ramionami Laurie. - Niektórzy nie przyjmują porażki do wiadomości. Co mi przypomina o drugiej osobie, która musi pożegnać się z turniejem. Jimmy, odpadasz!
- Ha! - zawołała uradowana Ashlyn. - Giń!
- Zamknij się! - mruknął.
- Ko! - ucieszył się Cocooly.
Uradowany końcem występów konkursowych Cocooly postanowił ewoluować jeszcze raz. Jego pancerz zaczął świecić, a z wnętrza powoli zaczęła kształtować się sylwetka pokemona. Przed Jimmy'm wznosił się granatowy motyl o dużych czerwonych skrzydłach. W łapce trzymał on żółtą trąbkę.
- Załamujesz mnie... - mruknął Jimmy. - Nie mogłeś ewoluować w to od razu?
Motylek nie rozumiał rozżalenia swojego trenera. Najpierw nie podobała mu się ewolucja przed konkursem, bo za szybko, zaś przemiana po wynikach zawodów za późno.
- Niezły jest - skomentował Charlie.
- Fairyfly - zaczął pokedex Stacy'ego. - Pokemon motyl jest dorosłą formą Wormly. Do spijania nektaru kwiatowego używa trąbki. Skrzydła Fairyfly'ego podczas lotu wydzielają z siebie niebezpieczne dla ludzi pyłki. Występuje w lasach na terenie całego Jhnelle.
- Fy!
- Tak, tak... - machnął ręką Jimmy.
- Co za frajer! - zaśmiała się Ashlyn. - Z takim pokemonem jak Fairyfly może miałbyś szansę w konkursie, ale teraz odpadłeś!
Uczestnicy konkursu zaczęli się rozchodzić podobnie jak widzowie, gdy na scenę wbiegła ponownie Laurie.
- Dostałam właśnie ważną informację! - zaczęła. - Angela rezygnuje z udziału w konkursie. Co oznacza, że na jej miejsce wchodzi osoba ostatnio wyeliminowana. Jimmy Daniels! Nasz najmłodszy uczestnik wraca do gry!
Rozbrzmiały brawa mieszane ze śmiechem.
 ***

- Nie! - zawył Kyle. - Ten gnom ma więcej szczęścia niż umiejętności! Nie dość, że ma Fairyfly to przeszedł dalej!
- Daj spokój - machnął ręką Henry. - Niech się bawi.
Kyle nie skomentował słów ojca. Miał dosyć zabawy, w której on musi robić za opiekunkę dla niewdzięcznego gnoma.
- Zejdziemy na dół i pogratulujemy chłopakom - zarządziła Alissa.
Josh przewrócił oczyma. Nie miał ochoty gratulować Charliemu, którego na dobrą sprawę znał słabo.
- Idźcie - oznajmił Allen. - Skoczę w międzyczasie po coś do picia.
***

Przed szatnią siedzieli Brenda i Brendan. Wzrok dziewczyny skierowany był w podłogę. Przegrana w konkursie sprawiła jej duży zawód.
- To tylko konkurs - zaczął jej towarzysz.
- Tylko? Tylko? - wściekła się. - Trenowałam do niego, a ci mnie usunęli jak jakąś zużytą baterię! Jaki mam teraz mieć cel? Znowu próba zawładnięcia światem? - żaliła się.
- To nie jest zły pomysł - pokręcił głową mężczyzna.
- Tak, tylko skąd weźmiemy forsę na zakup gadżetów potrzebnych do schwytania pokemonów?
Zapadła cisza.
- Brendo! Wpadłem na doskonały pomysł! Wiem jak zarobimy pieniądze! Napiszemy książkę! - zawołał, czekając na równie radosną reakcję towarzyszki.
- Książkę? Jaką?
- Opiszemy w niej wszystkie pokemony, które można spotkać w Jhnelle. To będzie taki przewodnik po regionie!
- Nie mamy bladego pojęcia o pokemonach - sprowadziła go na ziemię.
- I tu opowiem o drugiej części mojego szatańskiego planu. Ukradniemy pokedex Danielsowi! - powiedział podniecony.
- A masz pojęcie, gdzie on teraz jest?
- Nieważne! Ten mały gnom zostawił swój pokedex w szatni!
- Brendanie! To rewelacyjny pomysł! Powiemy nasze motto?
- Nie teraz! Musimy zabrać jego pokedex zanim zawodnicy wrócą do szatni.
I jak powiedział tak zrobili.
***

Wściekła Angela opuściła arenę walk. Przemknęła jak wiatr obok wracającego z napojem Josha. Chłopak mimowolnie zatrzymał się i odprowadził regulatora wzrokiem. W holu czekał za nią Freddy.
- Czemu wycofałeś mnie z konkursu?! - wrzasnęła, pchnąwszy znajomego na ścianę.
- Potem to obgadamy - mruknął. - Pan doktor chce widzieć nas wszystkich.
- Nie mów mi tylko, że udało mu się...
Freddy uśmiechnął się.
- Złapaliśmy Pierota.
Po tych słowach Angela i Freddy ruszyli korytarzem do wyjścia.
__________________
Dex: 11, 12, 50

czwartek, 25 lipca 2013

Nash Cawdor

UWAGA! SPOILERY! 

Nash Cawdor
Miasto Ortario City
Profesja Lider / Muzyk
Debiut Pierwsze spotkania
Wiek 28
Krewni Nieznani
Osiągnięcia
  • status lidera w Ortario
Wzór Tad

Charakterystyka Nasha
Lider w mieście Ortario, a także pierwszy z liderów, z którym walczyli kolejno Josh, Alissa i Kyle. Podczas walki zachowuje się głośno i agresywnie. Często nie kontroluje pojedynków i stawia wyłącznie na ofensywę, dlatego też bardzo często przegrywa. Zostaje pokonany przez Kyle, kiedy jego pokemon wychodzi za pole walki.


 Pokemony
 - które ma przy sobie
Roxer Główny i prawdopodobnie jedyny pokemon lidera. Dysponuje ogromną siłą.

środa, 24 lipca 2013

Rozdział 19: Koszmar z ulicy Topolowej

Topolowa była drugą co do wielkości ulicą w Townview. Zaczynała się od kamienicy stykającej się z targiem i dalej ciągnęła się na południe przecinając mniejsze uliczki i aleje. Kończyła się dopiero na moście dzielącym miasto na część północną i południową. W przeciwieństwie do innych wielkich ulic jak Główna czy Poetów Nędzy i Wielkiej Grzesznej Rozpusty, Topolowa była bardziej uprzemysłowiona i nastawiona na usługi. Znajdowało się na niej wiele ośrodków miejskich i kulturowych jak ratusz czy telewizja. Były sklepy, hotele, restauracje, zakłady fryzjerskie, szpital miejski, rzadziej pojawiały się domy willowe.
Alissa Christeensen zwolniła marsz zaraz po dotarciu do Townview. Już wkrótce miała dotrzeć do Irina i sama myśl o powrocie w rodzinne strony przepełniała ją tremą. Od kiedy opuściła dom i zaczęła naukę w Akademii Pokemon nie pojawiła się w Irina City. Każdy weekend, wakacje, a nawet święta spędzała w akademiku w Corella. Nie czuła potrzeby powrotu w miejsce, które tak źle wspominała. Jedynym powodem, dla którego zdecydowała się na szybki powrót był starszy brat - Chris. Z ostatniego listu dowiedziała się, że do miasta wraca także drugi z jej braci. To były chyba jedyne powody, dla których chciała przekroczyć próg znienawidzonego Irina City. Na razie jednak zwiedzała Townview. Stolica wywarła na niej ogromne wrażenie. Tłok i pośpiech, które irytowały innych dla niej były oznaką przejawu życia i siły jaką posiadało miasto. Po krótkim marszu trafiła na część zajmowaną przez ogromne i piękne domy. Mijając je, co jakiś czas spoglądała na numer znajdujący się przed furtką do domostwa.
- Topolowa 305... Topolowa... 307.... 309... - liczyła sobie.
Z wnętrza jednego z domów obok, których przechodziła wybiegł mały chłopiec lichej postury. Nie zwracając uwagi na przechodniów ruszył do przodu popychając kogo się tylko dało.
W pierwszej chwili Alissa nie zainteresowała się dzieckiem. Zaraz za chłopcem z domu wybiegła jakaś kobieta. Z rozpędu wyskoczyła wprost na Christeensen.
- Terry! Terry! - wołała przerażona kobieta.
- Co się stało? - zapytała dziewczyna.
Pytanie wydało się kobiecie co najmniej dziwne. W Townview nikt nie interesował się nikim. Prywatność i anonimowość były największymi zaletami stolicy. Poza tym każdy, kto mieszkał tu znał problemy miasta i potrafił wytłumaczyć przerażenie matki oraz zachowanie jej syna.
- Mój synek - mówiła łamiącym się głosem. -Mój synek... On... On tam ucieka! - wydusiła wreszcie z siebie.
Trenerka nie czekała na dalszej wyjaśnienia. Szybkim ruchem wyciągnęła z torby na ramieniu pokeball i rzuciła przed siebie. Na chodniku pojawiła się Gooseberry.
- Gosia! - ucieszyła się owocka.
- Gooseberry, złap tego chłopca dzikim pnączem - wydała komendę i wskazała na cel.
Niestety pnącza zieloniutkiej, słodziutkiej, malutkiej Gooseberry nie zdążyły, co z resztą trochę zdenerwowało pokemona. Chłopiec był o wiele za daleko, aby mogła go złapać. Terry wbiegł na ulicę. Jego matka wpadła w panikę. W jednej chwili z autostrady ściągnął go jakiś mężczyzna. Mały Terry próbował się wyszarpnąć ratownikowi przez co obaj upadli na ziemię.
- Puszczaj! - wydzierał się. - Ty luju jebany! - darł się wniebogłosy.
Słownictwo kilkulatka mroziło krew w żyłach. W pewnym momencie do wulgarnych okrzyków doszło plucie i kopanie.
- Uspokój się! - powiedział mężczyzna przytrzymując dziecko.
Wzrokiem zaczął szukać matki chłopca. Mijający ich ludzie nie zwracali uwagi na dziwne zachowanie Terry'ego. Co niektórzy przechodnie rzucali jedno przelotne spojrzenie, a inni z zakłopotaniem odwracali głowy. W końcu chłopiec dał za wygraną, uspokoił się i zasnął. Po chwili nadbiegła jego matka i niemal z szaleńczą siłą wyszarpnęła syna z rąk jego wybawcy.
- Terry! Tylko nie mój syn! - lamentowała kobieta.
Zaraz za nią zjawiły się Alissa i Gooseberry. Trenerka od razu rozpoznała mężczyznę, który uratował dziecko.
- Co za szczęście, że byłeś w pobliżu, Matt - powiedziała z uśmiechem.
Novy wstał na równe nogi, po czym dodał z mniejszym entuzjazmem:
- Piwo rozlałem.
- Mój Terry... - skomlała kobieta przyciskając śpiące dziecko do piersi. - Tylko nie mój synek...
- Niech się pani uspokoi - poprosiła ją zakłopotana Alissa.- Nic mu się nie stało.
- Ale on zasnął - odparła, łkając. - Jest chory jak inni...
- Co ma pani na myśli? - zapytał Matt Novy.
- Chciałabym wiedzieć - powiedziała znacznie spokojniejszym głosem. - Ta choroba atakuje wszystkie dzieci z ulicy Topolowej.
- Tylko z Topolowej? - zdziwiła się Christeensen. - Ciekawa choroba...
- Wspólnie z lekarzami i rodzicami z Townview staramy się znaleźć przyczynę - mówiła, nie przestając przyciskać Terry'ego do piersi. - Otworzyliśmy specjalny oddział dla "zainfekowanych" - określiła stan letargu. - Odseparowaliśmy chorych od zdrowych, ale to nie zatrzymało tego czegoś... To nasz tymczasowy ośrodek - skinęła głową w stronę domu, z którego wcześniej wybiegła.
- Nie leczycie ich w szpitalu? - zapytał Matt.
- Lekarze nie sądzą, że to choroba - odparła, ruszając z powrotem do ośrodka.
Zaciekawiona para trenerów podążyła za nią słuchając historii dziwnej choroby.
- Uważają, że to... - spróbowała wyjaśnić to w ten sposób, aby Matt i Alissa nie wzięli ją za wariatkę - ...to opętanie.
Kobieta przekroczyła bramę prowadzącą do domu, zostawiając trenerów na ulicy.
- W każdym razie, dziękuję - powiedziała, cofając się w wejściu.
Po tych słowach na dobre zniknęła za bramą.
- Chora sprawa - mruknął Matt. - Lekarzem nie jestem, ale takie działanie może wywoływać zdolność pokemona.
- To znaczy? - spytała.
- Niektóre pokemony czasem nieświadomie oddziałują na ludzi. Na przykład duchy, psychiczne, albo "darki" - określił w ten sposób typ mroczny.
Pod dom nadjechała karetka. Para trenerów odsunęła się z drogi. Ku zaskoczeniu Matta i Alissy jako pierwsi z karetki wyłonili się Kyle i Charlie. Zaraz za nimi wyskoczyła dwójka sanitariuszy niosących na noszach nieprzytomnego Jima.
- Kyle! Charlie! - zawołała dziewczyna.
Daniels zauważył przyjaciółkę dopiero po chwili. Nie miał czasu na rozmowy. Ruszył za medykami do owego ośrodka dla zainfekowanych dzieci.
- Co się stało? - dogoniła ich Christeensen.
Zaraz za nią jak cień pojawił się Matt.
- Nie mam pojęcia - odparł zdenerwowany Kyle. - Wyszliśmy z centrum pokemon. Wszystko było dobrze - relacjonował - i on nagle zemdlał. Dostał drgawek i...
- I przyjechaliśmy tutaj - dokończył za niego Stacey.
Przekroczyli próg domostwa za sanitariuszami.
- Dalej nie można! - zakazał im wstępu jeden z medyków.
Czwórka trenerów zatrzymała się w holu, gdzie było jeszcze kilkoro rodziców. Wśród nich byli Terry z matką. Chłopiec nie spał. Wyglądał na zmęczonego, przecierał oczy i rozglądał się po pomieszczeniu, jakby poszukując czegoś.
- Dowiem się, co z moim bratem? - Kyle rzucił pytanie w pustą przestrzeń.
W poczekalni nie było, ani jednego lekarza, który mógłby udzielić mu odpowiedzi. Klinika stworzona przez rodziców opierała się na chaosie i niewiedzy. Nikogo jednak nie dziwił taki stan, gdyż była prowadzona przez zrozpaczonych rodziców. Po krótkiej chwili na korytarzu pojawiła się pielęgniarka.
- Państwo Lewis - wyczytała z karty. - Mogą państwo zobaczyć Cody'ego i Jenny.
Młode małżeństwo ruszyło za kobietą w głąb domu.
- Jak jemu coś się stanie... - denerwował się Kyle. - Niepotrzebnie złościłem się o tą całą ewolucję - wyrzucał sobie.
- To nie twoja wina - westchnął Charlie.
- Charlie ma rację - przyznała Alissa. - To spotyka wszystkie dzieciaki z miasta.
- Czyli co mu dolega? - zapytał Kyle. - Oświeć mnie, bo kurwa, tu nikt nic nie wie!
- Lunatykują - odparł mu mężczyzna wracający z odwiedzin swoich dzieci. - Są zamroczone, nocą śnią im się koszmary, stają się agresywne... One nie zachowują się jak nasze dzieci - powiedział wreszcie pan Lewis.
- Jak już mówiłem... - wrócił do tematu Matt. - To może być związane z działaniem jakiegoś pokemona. Jeśli tak to jako trenerzy moglibyśmy się tym zająć - zaproponował.
- Fajnie, tyle że nie wiemy od czego zacząć - wtrącił się Charlie.
- Dwa... siedem... cztery... - wymamrotał Terry.
- Co on powiedział? - ożywił się pan Lewis.
- Majaczy - odparła matka chłopca. - Od czasu do czasu powtarza jakieś cyfry.
- Nie jakieś, a właśnie te.
Na twarzy pana Lewisa pojawił się promień nadziei.
- Przed momentem z żoną byliśmy u naszych dzieci - zaczął. - Nasz Cody powtarza dokładnie te same cyfry, ale przy tym był jeszcze jakiś wierszyk, albo piosenka...
2 – 7 – 4, nie ze złym pokiem te numery - wyrecytował Kyle.
- Dokładnie! - podniósł głos mężczyzna. - Skąd znasz ten wierszyk?
- To nic takiego - machnął ręką Daniels. - Głupia rymowanka z podwórka. W Corella Town zna to każdy przedszkolak.
- Tak, czy inaczej to dziwne. Śnią o tym samym? - spróbował wyjaśnić Charlie. - Czy to w ogóle możliwe?
- Jeśli sen został im narzucony to tak - skinęła głową Alissa.
- Nadal nic nam to nie daje - wzruszył ramionami Daniels.
- Niekoniecznie - wtrącił Matt. - A może to adres? Topolowa 274.
- Skąd ta pewność? - zapytała matka Terry'ego.
- Skoro sytuacja powtarza się tylko na ulicy Topolowej to chyba tam powinniśmy szukać sprawcy - wyjaśnił tryumfalnie Novy.
- Ogólnie bezsensowny pomysł - pokręcił głową Charlie.
- Albo to, albo siedzimy tutaj, albo idziemy na jakieś piwko - odparł Matt.
- Idziemy - przytaknął mu Kyle.
***

Topolowa 274 nie istniała. Numer budynku 272 od razu przeskakiwał na 276 tworząc wyrwę pomiędzy liczbami parzystymi. "Puste miejsce" było otoczone przed drewniany płot. Niegdyś stał tam jakiś dom, potem został zburzony, a na jego miejscu otworzono skup złomu, który nie funkcjonował od ponad czterech lat. Dzisiaj przestrzeń nie miała ani właściciela, ani przeznaczenia.
- Tu nic nie ma - stwierdziła Alissa.
- W takich miejscach żyją żywe trupy - dodał złowieszczo Charlie.
- Stanowczo oglądasz za dużo głupich filmów - przyznała dziewczyna.
Kyle nie słuchał dłużej ich kłótni. Zaczepił się rękoma wysokiego płotu i podciągnął się.
- Przechodzimy, dalej - powiedział, przeskakując na drugą stronę.
Matt wzruszył ramionami. Wraz z Charliem pomogli przedostać się na drugą stronę Christeensen, a potem sami przeprawili się na drugą stronę.
Podwórze nie kryło żadnych pokemonów, ani złej siły, która mogłaby mieć wpływ na zachowanie dzieci z Topolowej. Było to dość spore pole o podstawie kwadratu. Gdzieniegdzie leżała jakaś metalowa część. Przez sam środek podwórza przechodziła ogromna kałuża.
- No to za przeproszeniem dupa - skomentował Charlie.
- Nie! - sprzeciwił się gwałtownie Kyle. - Jeśli już tu jesteśmy to sprawdźmy to miejsce - dodał spokojniej.
- Przyda się wam pomoc - usłyszeli znajomy głos.
Przez płot przeskoczył Josh. Chłopak zwinnie wylądował tuż obok Kyle'a i bez słowa wyjaśnienia rozejrzał się wokoło.
- Co tu robisz? - zapytał Daniels.
- Słyszałem o problemie rodziców z ulicy Topolowej.
- I co? - zakpił Kyle. - Tylko nie mów, że ci się ich szkoda zrobiło.
- Nie - odparł. - Dowiedziałem się, że na to samo zachorował twój brat. Chciałbym wam i Jimowi jakoś pomóc - dodał ciszej.
Danielsowi zrobiło się jakoś głupio. Nie spodziewał się, że usłyszy takie słowa od osoby, która dotąd traktowała go jak najgorszego wroga.
- Masz jakiś pomysł? - wtrąciła się Alissa.
- Tak, w zasadzie to mam - przyznał Allen. - Jeśli za tym stoi jakiś pokemon duch to wykryje go inny duch.
Bez słowa wyjął z kieszeni pokeball i wyrzucił go w niebo. Kula otworzyła się, wypuszczając z wnętrza blade światło. Nad głowami bohaterów pojawił się Cas.
- Ługi bugi! - próbował przestraszyć obcych trenerów.
Jednak jego przerażające "ługi-bugi" nie wywarło na nikim wrażenia, co trochę go zasmuciło.
- Cas - zwrócił się do niego Josh. - Skorzystaj z zwierciadła duszy. Ta umiejętność pomoże nam sprawdzić, czy poza tobą jest tu jakiś inny pokemon.
Oczy duszka rozbłysły niczym reflektor oświetlający całe podwórze. Nad kałużą pojawił się czarny cień.
- Tam - wskazał Josh. - Mamy coś!
Czarny cień zaczął przybierać kształt. Pojawiły się wielkie łapy zakończone ostrymi pazurami, łeb na długiej szyi, skrzydła, czerwone ślepia i ogon zakończony strzelistym kształtem. Stworzenie było czarne niczym sadza i ogromne jak budynek. Stwór wydał z siebie piskliwy jęk.
- Co... co to za... paskuda? - wyjąkał Charlie.
- Wygląda jak Sabermikalah, ale... to nie to - mruknął do siebie Novy.
Kyle odruchowo sięgnął po swój pokedex.
- Wielki mistrzu D., co to jest?
- O, kurwa - przemówił mistrz D., a po krótkiej pauzie dodał: - To nazywa się problem.
- Sabermikalah - uaktywnił się pokedex Josha. - Pokemon smok. Dorosła forma Mikalah. Sklasyfikowany jest jako najpotężniejszy pokemon występujący na terenie Jhnelle. Skóra na jego łapach jest niezwykle twarda, dlatego też zdaje egzamin jako tarcza.
- Więc to jednak jest Sabermikalah... - powiedział pod nosem Matt.
- Nie mamy chyba zamiaru z tym walczyć? - zapytał Charlie.
- Obawiam się, że musimy - stwierdził Kyle.
Alissa, Josh i Kyle wystąpili do przodu.
- Dobra, moi drodzy- powiedział Matt. - Ja się nim zajmę.
- W pojedynkę? Oszalałeś? - spytała Alissa.
Novy spojrzał na dziewczynę z pobłażaniem, ale nic nie odpowiedział. Zza pasa wyciągnął żółty pokeball. Przez moment jeszcze popatrzył na smoczego pokemona, a potem wyrzucił ultraball przed siebie.
- Sabermikalah, wybieram cię!
Naprzeciwko czarnego Sabermikalah stanął Sabermikalah Matta. Smok trenera znacząco różnił się od złowrogiego strażnika podwórka. Był brązowej barwy i wydawał z siebie znacznie niższe dźwięki.
- Sabermikalah, nie jestem przekonany co do prawdziwości tego pokemona! Dla bezpieczeństwa załatwmy go od razu! Smoczy pazur! - nakazał.
Smok podleciał do ciemniejszej "wersji" i spróbował zadrapać ją. O dziwo przeciwnik nie ruszał się, zaś ciosy przechodziły przez niego na wylot.
- Ataki fizyczne nie zdają egzaminu - zaniepokoił się. - Jak to możliwe?!
Wróg zapowietrzył się i wypluł z pyska czarną kulę energii.
- Sabermikalah, obrona!
Smok złożył łapy w kształt tarczy. Cios rozprysł się o prowizoryczną tarczę.
- Odkąd Sabermikalah potrafi używać mrocznych ataków? - smoczy trener zapytał samego siebie.
Jednak przeciwnik na tym nie poprzestał. Zaczął wypluwać z pyska coraz większą ilość czarnej energii. Podopieczny Matta ruszył wprost na niego wymijając kolejne pociski wroga.
- Pijany oddech! - nakazał Novy.
Będąc tuż przy pysku wrogiego smoka Sabermikalah chuchnął na niego. Przeciwnik zaczął mieć kłopoty z równowagą, aż w końcu przewrócił się na ziemię i rozprysł niczym bańka mydlana.
- Gdzie on się podział? - zapytał zaskoczony finałem walki Kyle.
- Nigdzie - odparł Matt. - Jest tak jak myślałem... Pizda, nie smok. To była jedynie iluzja wytworzona przez innego pokemona.
Po chwili na polu walki pojawił się kilka fałszywych Sabermikalah. Zaskoczony Matt cofnął się krok do tyłu.
- Pozwolisz jednak, że się wtrącimy? - zapytała Alissa.
Matt w odpowiedzi uśmiechnął się.
- Sequel, Friday! - zawołała trenerka.
Zaraz za nimi na polu walki stanęły Hawk, Koli i Huff należące do Kyle'a. Josh dorzucił do nich Rabbita.
Siedem pokemonów zaatakowało wspólnie wyimaginowane stworzenia. Te kolejno zaczęły znikać. Na ich miejscu pojawiła się jakaś dziwaczna istota.
- Co to jest? - zapytała Alissa, która pierwsza dostrzegła tajemniczego pokemona.
Stworzenie, które stało przed nimi było chude i wysokie. Sylwetką przypominało człowieka. Okrągłą twarz zdobiły szwy łączące ze sobą skórę z brązowego materiału. Pokemon miał tylko jedno oko, drugie zaś było zaszyte. Jednak jego pysk nie był najbardziej charakterystycznym elementem wyglądu, a ubranie, które miał na sobie. Dolna część wyglądała zwyczajnie - ciemne spodnie, postrzępione przy nogawkach, zaś górę tworzyła bluza w czerwono-żółte paski. Lewa łapa potwora wydawała się krótsza, jakby ułomna. Natomiast prawej dłoni nie posiadał w jej miejscu znajdował się krzyżak, na którym zwykle wiesza się marionetki.
- To chyba jakiś pokemon - odparł niepewnie Josh.
- Dreammaster - przemówił pokedex Charliego. - Wyższe stadium rozwoju Nine, w które może ewoluować jedynie nocą czując potężny gniew. Dreammaster może być odpowiedzialny za powstawanie koszmarów. Karmi się "energią snów". Trudno określić miejsce występowania tego pokemona.
- W takim razie zagadka wyjaśniona - przyznała Alissa. - To Dreammaster atakuje we śnie dzieciaki.
- Niezupełnie - oświadczył Josh.
Gdy wszystkie oczy skierowały się na Allena, ten zaczął mówić:
- On musi do kogoś należeć. I to ten ktoś chce, aby dzieciakom śniły się koszmary.
- Skąd ta pewność?
- Sami pomyślcie. Dlaczego z całego Townview chorują wyłącznie dzieciaki z Topolowej? Myślicie, że tak przypadkowo wpadł i wybrał sobie mieszkańców jednej ulicy?
- To niezupełnie tak - usłyszeli.
Zza rogu wyłonił się nieznajomy. Wysoki brunet, o chłodnym spojrzeniu mógł być rówieśnikiem Kyle'a i jego towarzyszy z Corella.
- To tylko efekt wzmocnienia siły mojego Dreammastera - odparł.
- Przez twojego pokemona dzieci z Topolowej nie mogą się obudzić! - warknął Daniels. - Nie wiem jaki masz w tym interes, ale masz z tym skończyć.
- Nie planowałem... Powiedzmy, że nie zależało mi aż tak bardzo... Normalnie - zaczął wyjaśniać. - Dreammaster może wchłonąć jeden sen, ewentualnie zmienić go w koszmar i jest syty na jakiś miesiąc - powiedział. - Ale od kiedy odnaleźliśmy wzmocnienie, Dreammaster musi ciągle jeść.
- O jakim wzmocnieniu on mówi? - zapytał Charlie.
Chłopak ruszył do przodu. Zza jego pleców wyłoniła się brązowa figurka przedstawiająca błazna.
- Figurka Pierota! - zawołała Alissa.
- Więc jesteś Regulatorem - pokiwał głową Allen.
- Na imię mi Freddy - przedstawił się. - Jestem czwartym regulatorem, a wy to... - czekał na oficjalną prezentację. - I skąd wiecie o mnie? - dodał. - Regulatorzy działają dyskretnie.
- Spotkaliśmy już innych regulatorów - wtrącił się Matt.
- Domyślam się, ale skąd wiecie o Pierocie? - zapytał z miną niewiniątka. - W takim razie rozumiecie, że aktywacja figurek jest niezbędna do odnalezienia miejsca pobytu legendarnego Pierota - mówił.
- Nie rozumiem tylko jednego - odparła Alissa. - Po co wam ten cały Pierot? Jest bardzo silny, prawda?
- Silny i rzadki, ale odnalezienie jego to tylko początek planu - oświadczył. - Nie będę was zanudzać. Możecie odejść - dodał łaskawie.
- Żartujesz sobie? - warknął Josh. - Najpierw zniszczymy twoją statuetkę.
- Czyli walka - odpowiedział sobie Freddy.
- Ja - Kyle wyszedł przed Josha. - To mój brat jest chory i to ja będę walczył - wyjaśnił Allenowi. - Koli - zwrócił się następnie do kota. - Wybieram cię.
Trawiasty pokemon wyskoczył przed Dreammastera.
- Koli, atak ostrym liściem!
Kot prawie natychmiast wykonał polecenie. Przeciwnik rozpłynął się w powietrzu w ten sposób unikając ataku.
- Gdzie on jest? - zdenerwował się Daniels. - Koli, uważaj.
Kot bacznie rozglądał się. Dreammaster pojawił się tuż za jego plecami. Pokemon-lalka zamachnął się, ale na całe szczęście Koliemu udało się uchylić przed łapą zakończoną drewnianym krzyżakiem.
- Taranuj, a potem spróbujmy raz jeszcze ataku ostrym liściem.
- Dreammaster, martwe sny - nakazał bez emocji regulator.
Sposób w jaki walczył Freddy wywoływał niepokój. Każdy trener wystawiający pokemona do walki emocjonował się pojedynkiem: krzyczał, przeklinał, dopingował podopiecznego w jakiś sposób. Zaś Freddy zachowywał niespotykany spokój. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Ruchy, ani potęga przeciwnika nie zaskakiwały go. Zupełnie jakby walka stanowiła pewnego rodzaju rutynę.
Potwór strzepnął z łapy czarną chmurę. Koli nabrawszy rozpędu nie zdążył wyhamować i z impetem wpadły do wnętrza chmury. Po chwili leżały na ziemi.
- Koli, nie!- zawołał Kyle.
- Zasnął - powiedział Josh. - Tego samego ataku używa na dzieciakach.
- To nie tylko sen - mruknął Freddy.  - Dreammaster żywi się snami. Jednak, aby móc pożreć nowe sny musi oddać swoim ofiarą czyjeś sny, oczywiście w postaci koszmarów.
- Czyli stąd ta rymowanka - doszedł do wniosku Matt. - Wcześniej Dreammaster zjadł sny kogoś, kto ją znał, a teraz wchłaniając energię dzieci oddał im ten sen w postaci koszmaru.
- Mniej więcej - powiedział Freddy. - W każdym razie atak za każdym razem wzmacnia mojego pokemona kosztem osłabienia mojego przeciwnika.
- Cholera! - wściekł się Kyle. - Jakieś pomysły?
- Chyba wygrałem - stwierdził przeciwnik.
- Jeszcze nie - mruknął. - Hawk, twoja kolej. Daj z siebie wszystko - zmotywował jastrzębia tekstem, który usłyszał w porannym odcinku serialu o pokemonach.
- Hak! - skinął łbem pokemon.
Jastrząb ostrożnie podleciał na wysokość Dreammastera i przyjrzał mu się uważnie.
- Hawk, ostre skrzydło!
Ptasi pokemon z niebywałą prędkością podleciał do Dreammastera i uderzył go skrzydłem. Przeciwnik zachwiał się, ale nie upadł. Zdeterminowany raz jeszcze użył martwych snów. Kłębiąca się chmura dymu zbliżyła się do jastrzębia. Ten uderzeniem skrzydeł rozgonił atak. Niespodziewanie zza czarnej chmury wyłonił się Dreammaster. Przeciwnik z całej siły uderzył jastrzębia w skrzydło. Hawk wydał z siebie pisk i spadł na ziemię.
- Hawk! - do pokemona prawie natychmiast podbiegł Kyle.
Jego podopieczny nie wyglądał najlepiej. Wstał z pomocą trenera. Jego łapy trzęsły się jakby uginały się pod ciężarem ciała. Lewe skrzydło przyklapnięte nie mogło utrzymać się w pionie.
- Wygląda na to, że Dreammaster złamał mu skrzydło - zakpił Freddy. - Latający pokemon, który nie może latać nie może walczyć - ogłosił tryumfalnie.
- Wystarczy - powiedział Daniels. - Świetnie się spisałeś - pochwalił pokemona. - Hawk nie może dalej walczyć, ale ja jeszcze nie skończyłem z tobą! - powiedział, posyłając wrogie spojrzenie w stronę regulatora.
- Pozwól, że ja dokończę - odparł Freddy. - Dreammaster, uderzenie.
Lalka ruszyła w stronę Hawka i Kyle'a. Wzięła zamach tuż nad głowami pokemona i jego trenera i wtedy natrafiła na opór. Drewniane zakończenie łapy trzymał Rabbit.
- Niespecjalnie lubię jak ktoś wchrzania mi się w walkę, ale tym razem sam muszę się wtrącić - powiedział z uśmiechem Allen. - Kyle, ja dokończę pojedynek, a ty zabierz Koliego i Hawka.
- Hak! - sprzeciwił się jastrząb.
- Zgoda - skinął głową Daniels. - Josh, niech Rabbit przytrzyma Dreammastera jeszcze przez moment.
Trener skinął głową.
- Hawk, zniszcz statuetkę, teraz! - wydał polecenie Kyle.
Jastrząb ruszył w kierunku statuetki i Freddy'ego. Biegł szybciej i szybciej. Złamane skrzydło nie robiło mu różnicy, a może po prostu zdążył przyzwyczaić się do bólu? Tuż przed samym celem odbił się od ziemi i z impetem uderzył w lewitującą figurkę. Ta nadkruszona spadła na ziemię razem z jastrzębiem. W tym samym momencie Rabbit potraktował Dreammastera ognistą pięścią. Pokemon-lalka upadł na ziemię.
- Wygląda na to, że przegrałeś! - zawołał tryumfalnie Charlie.
Freddy nic nie odpowiedział. Zawrócił Dreammastera do pokeballa i wycofał się w największym spokoju.
- I pamiętaj! Nigdy nie zadzieraj z trenerami z Corella Town! - pożegnał go okrzyk Charliego.
Kyle podbiegł do Hawka. Jastrząb leżał w błotnistej kałuży. Jego lewe skrzydło było wykręcone. W pierwszym momencie Daniels przeraził się widokiem swojego podopiecznego.
- Hawk... - szepnął, aby upewnić się, czy pokemon jest przytomny.
- Iwk... - usłyszał zawodzenie.
Niespodziewanie ciało pokemona rozświetliła biała aura, która rozrastała się wokoło niego. Wraz z nią powiększała się sylwetka Hawka.
- Co się dzieje?
- Hawk ewoluuje - zawołał Matt.
Po chwili białe światło zniknęło, a przed Kylem prezentował się znacznie większy od Hawka pokemon. Miał rozłożyste skrzydła i bujne brązowe upierzenie.
Christeensen zeskanowała pokemona elektronicznym atlasem.
- Falcon. Dorosła forma Hawka. Największy z rodziny latających pokemonów regionu Jhnelle. Uderzenia jego skrzydeł są w stanie wywołać trąbę powietrzną. Występuje w lasach i na polach.
- Falcon... Kurde, mam nowego pokemona! - ucieszył się Daniels.
Po chwili przebudził się Koli.
- Lili... - ziewnął kot i przeciągnął się.
- Koli się obudził - ucieszył się Charlie. - Wiecie co to znaczy? Zaklęcie Dreammastera przestało działać. Dzieci powinny zacząć także się przebudzać.
***

Charlie miał rację. Kiedy bohaterowie wrócili do do ośrodka większość dzieci budziła się ze swoich koszmarów. Daniels od razu pokierował się do pokoju, w którym leżał Jimmy. Stanął w progu i chwilę mu się przyglądał. Ospały siedmiolatek przecierał oczy i rozglądał się po pokoju.
- Mogę wejść? - zapytał starszy brat.
- Kyle? Gdzie ja jestem?
- W takim ośrodku - wyjaśnił. - Źle się poczułeś i przywieziono cię tutaj.
- Rodzice przyjadą po mnie?
- Jeszcze nie dzwoniłem do nich - odparł i usiadł na łóżku obok brata.
- Możemy stąd iść? - zapytał nadal zdezorientowany miejscem i sytuacją Jimmy.
- Lekarz powiedział, że lepiej, abyś pozostał na obserwacji jeszcze dzień może dwa - powiedział.
Jimmy pokiwał głową, a następnie dodał:
- Miałem zły sen.
- Wiem, wiem. Nie ty jeden - westchnął Kyle, któremu przechodziły przez głowę różne myśli.
- Śnił mi się jakiś chłopiec - zaczął opowiadać o swoim śnie. - Miał na imię... - zawahał się na moment. - Ralphie.
- I co z tego?
- To był straszny sen. Ten chłopiec gnił. Z oczu kapało jakieś paskudztwo. Niby to był tylko sen, ale ja prawie czułem jak śmierdzi. I nie mogłem się obudzić. To było straszne. Chcę do domu.
Kyle niechętnie objął brata i delikatnie przysunął go do siebie.
- Już dobrze. To był tylko zły sen...
***

Freddy wrócił do sektora A2 późnym wieczorem. O taj porze sale wykładowe, laboratoria i gabinet regulatorów świeciły pustkami. Przeszedł przez długi nieoświetlony korytarz i zapukał do ostatnich drzwi po prawej stronie.
- Wejść - usłyszał.
Przed komputerem siedział starszy mężczyzna. Nie odrywając wzroku od monitora uderzał w klawiaturę, co chwila robiąc jakiś błąd w tekście.
- Masz?
- Prawie go zniszczyli - oznajmił Freddy wyciągając spod kurtki nadkruszoną statuetkę.
- Doskonale. Jeśli wszystkie testy pójdą pomyślnie... Nie dalej jak za trzy dni możemy znaleźć miejsce, w którym ukrywa się Pierot.

Koniec części pierwszej

Z dedykacją dla Charliego,
gdziekolwiek teraz jesteś.



wtorek, 23 lipca 2013

Matt Novy

UWAGA! SPOILERY! 

Matt Novy
Miasto Novan City
Profesja Trener / Lider
Debiut Pierwsze spotkania
Wiek ok. 30
Krewni
  • Sandra Novy (kuzynka)
  • major James (ojciec)
  • matka
Osiągnięcia
  • top 4 w turnieju Jhnelle w 2000/2001
  • status lidera w Novan City
Wzór Drake

Charakterystyka Matta

Trener pokemonów pochodzący z Novan City. Jego rodzina prowadzi wylęgarnię smoków. W roku 2001 zdobył czwarte miejsce w turnieju Ligii Jhnelle, po którym przejął opiekę nad areną pokemonów w rodzinnym mieście. Po kilku latach zdecydował się przekazać tytuł lidera kuzynce i wyruszyć w nową podróż pokemon. Jest pozytywnie nastawiony do życia i bardzo rozmowny. Ma ogromną wiedzę na temat pokemonów, która idzie w parze z wieloletnim doświadczeniem w trenowaniu kieszonkowych stworów. Lubi alkohol.

Historia pojedynków

 Pokemony
 - które ma przy sobie
Sabermikalah Matt używa go wyłącznie w wyjątkowych sytuacjach
Tibbar Pomaga znaleźć komnatę Disturba.


 Pojedynki Matta
 Przeciwnik Użyte pokemony Rezultat Wynik Nagroda Rozdział
 Przyjmujący Wyzywający
Freddy
Sabermikalah Nierozstrzygnięty - - 19













poniedziałek, 22 lipca 2013

Rozdział 18: Odbicie w lustrze

Strach opanowywał ją za każdym razem, gdy w pokoju ustawały krzyki. One nie istniały poza jej myślami. Były jedynie ułudą kłębiącą się w głowie niczym dym w kominie. Nie lubiła, kiedy krzyki znikały, bo to oznaczało powrót do rzeczywistości. Powrót do mroków i ścian odrapanych z tapet. Wtedy zostawała sama w pokoju. Nie myślała, nie mówiła, nic nie słyszała, a gdyby mogła to przestałaby oddychać. Tyle razy myślała o odebraniu sobie życia, ale brakowało jej odwagi. Drzwi do pokoju otworzyły się wpuszczając trochę światła. Kobieta przesunęła się w kąt. W progu stanął mężczyzna. To był on. Od czasu do czasu odwiedzał ją, kupował jedzenie i płacił za wynajem pokoju, w którym mieszkała. Nie miał takiego obowiązku, ale przychodził w każdy czwartek. Robił to z przyzwyczajenia, albo litości. Doceniała jego gest chociaż nigdy mu tego nie zdradziła. Z drugiej strony odwiedziny były dla nich obojga jak pokuta, którą muszą odbyć. Patrzenie na siebie sprawiało im ogromny ból.
- Natalie? - wyszeptał najdelikatniej jak tylko mógł. - To ja.
- Po... Po co przyszedłeś? - wyjąkała.
- Jak się czujesz?
Nie odpowiedziała. W nerwowy sposób zaczęła przeczesywać kasztanowe włosy palcami. Robiła tak zawsze, kiedy się denerwowała.
- Gorzej niż wczoraj?
- Tak. Możesz... już sobie pójść? - rzuciła od niechcenia.
- Dopiero przyszedłem - powiedział, głaszcząc ją po kolanie.
Ściągnęła jego rękę ze swojego kolana, po czym dodała:
- Od tego masz tę dziwkę.
- To nie jest... - przerwał. - Podoba ci się tu? - zmienił temat.
- Tak, jest ładnie.
Mężczyzna rzucił okiem na przestrzeń. Był to ciasny pokój z odrapanymi ścianami, starymi oknami w drewnianych ramach, brudnymi zasłonami i równie ohydną, niezmienianą zbyt często pościelą. Następnie przeszedł się do okna. Palcem wskazującym odsłonił firanę. Na zewnątrz panował chaos. Tysiące twarzy tworzyły tłumy walające się po chodnikach, samochody stały na zatłoczonych skrzyżowaniach. W Townview ludzie zawsze gdzieś się śpieszyli: z pracy i do pracy. I tak cały czas. Stolica Jhnelle przypominała mu perpetuum mobile. Wiecznie działający mechanizm. Wyjątkowo nie lubił tego miasta. Odtrącał go jego styl i pośpiech w jakim tutaj się żyło, ale nie miał do nikogo pretensji o taki stan rzeczy. Musiały istnieć metropolie skupiające wokół siebie ludzi i mniejsze miasta, tak samo jak prowincje. Z niewiadomych przyczyn przypomniał sobie o Corella Town. Szybko odgonił złe wspomnienie.
- Jeśli nie chcesz jechać ze mną do Irina City to może chociaż wynajmę ci lepszy pokój? - zaproponował.
- Lepszy? - podniosła wzrok z ziemi.
- W centrum.
- Nie - stanowczo sprzeciwiła się pomysłowi, po czym dodała: - Idź już sobie, proszę.
Spełnił jej życzenie. Wyszedł bez słowa. Zatrzymał się na moment w recepcji, gdzie wręczył właścicielowi motelu kilka banknotów z prośbą o doglądanie do Natalie.
***

Centrum Pokemon w Townview nie przypominało tych z Darea lub Novan. Było pozbawione swojskości i prostolinijności znanej z innych lecznic w Jhnelle. Pokemonowy szpital w Townview doskonale wpasowywał się w wielkomiejski krajobraz stolicy. Przed jego budynkiem znajdował się ogromny parking. Do wnętrza centrum prowadziły zaś szklane drzwi, zaraz za którymi zaczynał się hol. Po jego lewej stronie były schody prowadzące do piwnicy, gdzie miała miejsce szatnia. Z prawej strony były identyczne przejście prowadzące do restauracji dla przebywających w centrum trenerów. Był to skromny bufet, w którym znajdowało się zaledwie dziesięć stolików. Naprzeciw "knajpki" zaczynały się pokoje gościnne dla trenerów i koordynatorów zostających w mieście na trochę dłużej. Według Kyle'a położenie kwater dla gości tuż obok kuchni było szalenie niepraktyczne. Ponieważ każdego dnia o szóstej rano do pokoi wdzierały się swąd spalenizny oraz odgłosy uderzających się o siebie garów. Pierwsze piętro centrum było lustrzanym odbiciem tego z Esari City. Posiadało recepcję, zaplecze, duże okna, kilka sof jak w poczekalni. Wyższe piętra przeznaczone były wyłącznie dla personelu. Zajmowały je sale operacyjne, wykładowe, magazyn i salon fryzjerski Joy, które musiały wyglądać ładnie, aby swoim urokiem nieść ulgę chorym.
Charlie i bracia Daniels siedzieli na czarnych kanapach ze skóry w recepcji w oczekiwaniu na zwrot pokemonów. Chociaż od wyjścia z Esari nie używali swoich podopiecznych, Stacey uparł się na badania kontrolne zaraz po przybyciu do Townview.
Ścienny zegar przesuwał wskazówki wydłużając pobyt chłopców w centrum. Nie tylko oni czekali na siostrę Joy. Kolejka w lecznicy rosła, a pielęgniarka pojawiała się tylko momentami mówiąc: "Proszę o cierpliwość, muszę umyć głowę".
- Dłuuuugo jeszcze? - dłużyło się Jimmy'emu. - Zapytajcie się jej - dodał.
W kierunku chłopców zbliżała się siostra Joy. Kyle położył nogę na stoliku z ulotkami zagradzając pielęgniarce przejście.
- Przepraszam - zaczął grzecznie. - Czekamy już jakieś dwie godziny.
- A za czym? - zapytała zdezorientowana.
Daniels nie miał siły na kolejną potyczkę słowną z kolejną siostrą Joy, z kolejnego miasta. Bez słowa ściągnął nogę ze stolika.
- Oddaliśmy nasze pokemony na badanie - powiedział Charlie.
- Aha - skinęła głową. - A co ja mam z tym wspólnego?
- Jak to? - Joy usłyszała za plecami oburzony głos jakiejś dziewczyny.
Po chwili obok Joy stanęła średniego wzrostu dziewczyna. Była okrągła jak piłka, jej tłuste włosy opadały na ramiona, zaś za okularami w grubych oprawkach ukrywała zielone oczy. Krok za dziewczyną podążał dwunożny stworek wielkości Koliego. Na główce miał hełm, zaś w prawej łapce ściskał zwierciadło.
Charlie zeskanował stworka pokedexem, który w przeciwieństwie do wielkiego mistrza D. nie miał w zwyczaju mylić się:
- Reflection - zaczął. - Lustrzany pokemon. Nierozłącznym atrybutem tego pokemona jest jego lustro, którego używa do walki. Kiedyś uważano, że rozbicie lustra powoduje śmierć tego pokemona. Występuje w Skalnym Potoku oraz pobliskich okolicach.
- Zajmuje się pani pacjentami! - oświeciła ją grubaska. - Ja i mój Reflection czekamy na dwuminutową konsultację z panią od rana!
- Nie tym tonem! - warknęła Joy. - Sobie nie życzę chamstwa, a z pretensjami to idźcie do mojej siostry. Pewnie znowu obiecała ludziom, że zajmie się pokemonami. Mówiłam jej... Dasz palec to rękę odgryziecie!
- Jesteście tutaj we dwie? - zdziwił się Kyle.
- Tak, w końcu centrum jest duże - przyznała pielęgniarka. - Opiekuję się nim wspólnie z moją siostrą... bliźniaczką - dodała podekscytowana. - Jesteśmy podobne jak dwie krople wody. Pewnie mylicie mnie z nią. Gdy jedna z nas udaje, że coś robi druga ma czas na poprawę fryzury - wyjaśniła.
- Myślałem, że wszystkie jesteście takie same - stwierdził Charlie.
- Szczera bzdura - warknęła Joy. - Ja i Joy jesteśmy siostrami, a nie kuzynkami. Pomiędzy nami jest niesamowita telepatyczna więź.
- Co to znaczy? - zapytał zaintrygowany Kyle.
- Kiedyś uderzyłam się w palec, a moja siostra to poczuła. Tak się wtedy wkurzyła za przysporzenie jej bólu, że w zemście trzepnęła się w głowę kamieniem.
- I co? - przejęła się trenerka Reflectiona. - Poczułaś to?
- Nie - zaśmiała się pielęgniarka. - Ale moja siostra musiała mieć szytą skórę na głowie!
Przerażony opowieścią Kyle kręcił tylko głową. W końcu wyciągnął swój pokedex i włączył go.
- Powiedz coś o Joy - rzucił hasło Daniels.
- Piguła Joy. Istnieje po to, aby dogadzać pokemonom. Nikt nie zidentyfikował jak wiele jest piguł Joy. Krążą plotki, że jest ich więcej niż gwiazd na niebie. Miłośnicy teorii spiskowych twierdzą, że to zdalnie sterowane roboty, które w razie buntu opanowałyby cały świat - powiedział wielki mistrz D.
- Wielkie dzięki za nic - westchnął i schował urządzenie do tylnej kieszeni spodni.
Z zaplecza wyszła druga siostra Joy. W dłoniach niosła srebrną tacę, na której znajdowało się siedem pokeballi.
- I po co tak się pieklicie? - wzruszyła ramionami oddając podopiecznych Danielsom i Stacey'owi.
- A ja? - zaczepiła ją trenerka.
- Nie wiem - mruknęła. - Są cztery warianty - powiedziała na odczepne. - Doświadczenie nabyte w walce, szczęście, kamienie, albo inne przedmioty ewolucyjne lub picie dużej ilości białej herbaty.
Nie czekając na odpowiedź ze strony dziewczyny wycofała się. W ślad za Joy ruszyła jej siostra bliźniaczka.
- O czym ona gadała? - zapytał Charlie.
- O ewolucji - odparła trenerka.
Uklęknęła i pogłaskała swojego stworka po łebku.
- Chciałam, żeby Reflection ewoluował i przyszłam po jakąś radę do centrum. Jesteście trenerami i wiecie jak to jest. Mam Refleciona już dość długo, a na ewolucję jakoś się nie zanosi.
- Rea fitia - pomarkotniał pokemon.
- Ja tam chcę, aby mój Bordobear zawsze był takli jak jest - przyznał Charlie.
- Czyli jaki? - zapytała.
- Zaspany i sflaczały - dodał z przekąsem Kyle.
- Wcale taki nie jest! - właściciel zaczął bronić pokemona. - Po prostu... - próbował nazwać zmęczenie Bordobeara. - Po prostu jako maluch potrzebuje dużo snu!
- Podobno po ewolucji zmienia się charakter pokemona - stwierdził Jimmy.
- Niekoniecznie - wtrąciła dziewczyna. - Zmienia się wygląd, umiejętności i to co nazywamy statystykami, ale to nadal to samo serce i dusza. Ma wspomnienia, zna nas. Po ewolucji nie zmienia, aż tak wiele. Wierzcie mi... Gdzie mam głowę... - zmieniła temat. - Z tego wszystkiego zapomniałam się przedstawić. Jestem Martine.
- Kyle - odparł krótko Daniels. - A to są Charlie i gnom.
- Sam jesteś gnom! - wrzasnął Jim.
- Tak, tak - machnął ręką. - A może moglibyśmy pomóc ci w ewoluowaniu Reflectiona? Dla nas to będzie dodatkowy trening.
- Moglibyście? Super! - przyklasnęła.
- Ja! Ja pierwszy! - wyrwał się do przodu Jim.
Energicznym ruchem wyciągnął z kieszeni pokeball i rzucił nim o podłogę.
- Wormly, przygotuj się do walki! - nakazał robaczkowi.
- Ło? - zapytał Wormly.
Gąsieniczka była pewna, że to pora obiadku. Jakiś nakaz ze strony miłego chłopczyka-trenera wydał jej się co najmniej absurdalny. Ba! Wręcz niemiły! Dlatego też Wormly wrócił do pokeballa. Nie miał w planie walki przed obiadem.
- Nie rób mi tego! - jęknął Jimmy.
- W takim razie ja będę pierwszy - niespodziewanie Charlie ożywił się.
Czwórka trenerów wyszła przed centrum. Ogromny parking należący do szpitala był prawie nieużywany. Większość trenerów podróżujących po kraju poruszała się pieszo lub ewentualnie rowerem. Samochody były mało praktyczne, gdyż mogły przemieszczać się jedynie drogami i autostradami, co uniemożliwiało spotkanie ciekawszych pokemonów żyjących w lasach i na polach.
- Walczymy jeden na jeden! - zawołał Charlie.
- A na ile on chciał? - Jim szturchnął starszego brata.
Kyle tylko się uśmiechnął kącikiem ust. Charlie Stacey momentami wydawał się nierozgarnięty. Pytał o oczywiste rzeczy, bawiły go nieśmieszne dowcipy, a czasem zdarzało mu się powiedzieć o słowo za wiele.
Reflection stanął na środku parkingu. Przez moment spoglądał w lustro, a potem w zupełności skupił się na wrogim trenerze.
- Bordobear! Wybieram cię!
Z pokeballa wyłonił się Bordobear.
- Dobra, Reflection! - Martine przejęła inicjatywę. - Zacznij od ataku... - zacięła się.
Bordobear spał. Wychodzenie z kuli zmęczyło pluszowego misia na tyle, że postanowił odpocząć przed walką.
- Co on robi? - zapytała zdziwiona.
- Dobrze, Bordobear! - dopingował Charlie. - Odpocznij sobie trochę, a potem przywal mu.
- On go najzwyczajniej w świecie ignoruje - Kyle skomentował pojedynek. - Nie ma co przedłużać! - zawołał w stronę walczących. - Moja kolej - powiedział, wyciągając zza pasa pokeball.
- Może tym razem się uda - westchnęła Martine.
Z jej twarzy trudno było odgadnąć, czy chodzi jej o ewolucję, czy o zaczęcie walki.
- Prawdę mówiąc - przyznał Kyle. - Po trosze liczę, że mój Koli także niedługo ewoluuje.
Charlie spojrzał porozumiewawczo na Jima. Chłopiec słowem nie wspomniał bratu o wydarzeniach podczas konkursu i działaniu mistycznego kamienia.
- Skąd ta pewność, że on ewoluuje? - wtrącił Jim.
- Bunny Josha już ewoluował - oznajmił Daniels. - Sequel Alissy z resztą pewnie też...
- To wcale nie znaczy, że Koli ewoluuje! - warknął jego brat.
- Co masz na myśli? - obruszył się właściciel kota.
- Nie... Nic - dodał mniej pewnie. - Skąd wiesz, czy mama profesora nie włożyła pokeballa Koliego do kawy jak wielkiego mistrza D., albo nie dała mu jakiegoś kamienia zapobiegającego ewolucji?
- Coś kręcisz... O co chodzi? - zapytał podejrzliwie.
- O nic -próbował się wymigać siedmiolatek.
- Mów!
- Dałem mu everstone! - wyrzucił to wreszcie z siebie.
Poczuł jak ciężki głaz spada mu z serca. Uczucie ulgi trwało jednak tylko kilka sekund. Zapadła nieznośna cisza.
Kyle spoglądał na Jima pytającym wzrokiem. Nigdy nie lubił swojego brata, ale pierwszy raz czuł coś więcej. Czuł zawód. Do tej pory myślał, że mimo wszystko może ufać Jimowi. Chciał mu wygarnąć wszystko co myśli o rozkapryszonym bracie, ale coś go powstrzymało. Złość minęła w jednej chwili.
- Kontynuujmy nasz pojedynek - powiedział Daniels.
- Nic mi nie zrobisz? - wtrącił się Jim.
- Zamknij się - odparł Kyle. - Nie chcę cię słyszeć. Na całe szczęście za kilka dni wracasz do Corella i będę miał z tobą święty spokój. Mam cię dosyć. Jesteś tylko utrapieniem - mówił zwyczajnie.
Jimmy usiadł na schodku prowadzącym do lecznicy i ze skwaszoną miną przyglądał się pojedynkowi.
Kyle rzucił przed siebie pokeball. Z wnętrza kuli wyłoniła się zmęczona sylwetka baseta.
- I to jemu przeszkadza kiedy pokemon śpi podczas walki? - zażartował Charlie.
Jimmy'emy nie było do śmiechu. Opuścił głowę i nie odezwał się, ani słowem.
- Huff, atak ognistym podmuchem! - wydał komendę trener.
Pies wolnym ruchem zwrócił głowę w stronę Danielsa. Martwił się o swojego nowego pana, bo jaki trener rozkazuje wodnemu pokemonowi wykonać atak ognistym oddechem?
- Huf-huf - szczeknął, aby oznajmić, że nie ma pojęcia o czym mówi Kyle.
Martine nie czekała.
- Reflection, twój przeciwnik jest bardzo wolny! - oświadczyła trenerka. - Wykorzystaj swoją przewagę szybkości i zbliż się do niego, a następnie uderz z całej siły!
- Refaks! - zawołał, rzucając się na przeciwnika.
Bezbronny Huff czekał na sensowne polecenie ze strony Kyle'a.
- Jeśli chodzi o prędkość jesteśmy na straconej pozycji - pokręcił głową Kyle. - Ale nie jeśli chodzi o obronę! Huff - zawołał na pokemona. - Plastyka ciała!
Pies przybrał formę poduszki jak w momencie, kiedy idzie spać. W takiej pozycji zderzenie z biegnącym Reflectionem nie było w stanie wyrządzić mu krzywdy. Atakujący stworek odbił się od miękkiego ciała zupełnie jak piłka od ściany.
- Dobra, Huff - kontynuował Daniels. - Teraz użyj ataku ognistym... znaczy wodnej broni - poprawił się.
Z pyska baseta wyrwał się słup ognia.
- Nie poddamy się - Martine dodała otuchy stworkowi. - Użyj zwierciadła! Atak Justniem Bidoofem!
Reflection wystawił naprzód swoje lusterko. W jego odbiciu pojawiła się twarz nastoletniej gwiazdy muzyki country, Justina Bidoofa. Z niewiadomych przyczyn ogień wyminął Reflectiona.
- Teraz ich mamy! - ucieszyła się Martine. - Użyj...
- Piękni i młodzi! - przerwało jej.
Kyle i Martine spojrzeli przed siebie. Na środku parkingu tuż pomiędzy dwójką walczących pokemonów stali członkowie podłego Zespołu Witamina C.
- Do akcji gotowi - zawołał Brandon.
- Kto to? - zapytała zdziwiona i nie obeznana z potęgą złej organizacji przestępczej trenerka.
- Cii... - uciszył ją Charlie. - Zaczekaj do końca.
- Złodziejskiemu kodeksowi honorowi - powiedziała Brenda.
- Nic nam nie zaszkodzi - dodał jej towarzysz.
- Nie wiesz kto przybył.
W tym samym momencie Brendan uniósł ręce nad głowę.
- Nie wiesz z kim masz do czynienia.
Ten sam ruch wykonała Brenda.
- Za pomocą palca skinienia.
- Obrócimy ziemię w pył.
Oboje stanęli w rozkroku.
- Zespół Witamina C oraz ich nowy układ horograficzny do motta - zawołali razem.
Trenerzy parsknęli śmiechem.
- Z czego rżycie, pospólstwo jedno! - rozzłościła się Brenda.
- Jesteście zabawni - wyjaśnił Kyle.
- Nie będzie wam do śmiechu, kiedy ukradniemy wam pokemony! - zagroziła kobieta.
- Zanim to zrobimy - przerwał jej Brandon. - Co sądzicie o naszym układzie? Dobrze wykonany? Mamy coś poprawić?
- Nie, jest rewelacyjny - dodał Jim.
- Czy wam się nigdy nie znudzi to motto? - westchnął Kyle. - Zajmijcie się lepiej czymś pożytecznym.
- Zespół Witamina C jest jak rozwolnienie! - rzucił bez zastanowienia Brandon. - Pojawia się nie proszony i zawsze znienacka!
- Tak - mruknął Charlie. - I nawet kończy w ten sam sposób.
- Koniec tej gadki! Oddajcie nam wasze pokemony, pieniądze i odznaki! - wrzasnęła Brenda.
- Oni nadal żartują? - zapytała Martine.
- Teraz są poważni - wyjaśnił Kyle. - Trzeba zrobić z nimi porządek.
- Załatwimy to z Reflectionem.
Po tych słowach mały pokemon wyszedł przed Zespół Witamina C i skierował lustro w stronę szajki przestępczej. Wokoło złodziei zaczęło pojawiać się coraz więcej Reflectionów.
- Co się dzieje, Brendo? - zdenerwował się mężczyzna. - Skąd tego tyle.
- On się powielił - wyjaśnił Jim. - Ten atak służy dezorientacji przeciwnika, a także podwyższeniu własnej siły.
Lustra Reflectionów zaczęły błyszczeć. Wiązki świateł uwolnione ze zwierciadeł uderzyły w niegodziwców i wysłały ich wysoko w niebo. Po ataku powielone pokemony zmieniły się na powrót w jednego.
- Jeszcze tu wrócimy... - odbiło się dalekim echem.
Reflection zwyciężył. Nim zdążył odetchnąć jego ciało pokryła biała poświata, która zaczęła rozrastać się wokoło niego.
- On ewoluuje! - zawołała podekscytowana właścicielka. - O matko! Ludzie bez nerwów! Nie przeszkadzać i opanujcie się! - wołała, mieszając panikę z euforią.
Gdy biała poświata zniknęła przed grupą stało ogromne lustro w brązowej oprawie.
- Impresion - wydobyło się głuche zawołanie z wnętrza zwierciadła.
Kyle wyjął z kieszeni wielkiego mistrza D.
- Nic nie powiem! - oznajmił stanowczo. - Niech pokedex Charliego powie coś, skoro jest taki fajny.
- Słusznie - zgodził się Kyle
- To ja jednak... - zaczął pośpiesznie wielki mistrz D.
Daniels już nie słuchał. Bez słowa schował swój pokedex do kieszeni ustępując miejsce Charliemu.
- Impression - przemówił pokedex Stacy'ego. - Dorosła forma Reflection. W tej formie traci możliwość poruszania się, ale znacząco podwyższa swoją defensywę. Bardzo rzadko spotykany na wolności. Nieliczne z tego gatunku pokemony potrafią zaglądać w przyszłość.
- Udało się! - krzyknęła zadowolona Martine. - Zyskałam za jednym zamachem fajnego pokemona i lustro, w którym mogę się przeglądać. Nie wiem, jak mogę się wam odwdzięczyć - zwróciła się do chłopców.
- Podziękowania należą się przede wszystkim Zespołowi Witamina C - przypominał Charlie.
***

Jeszcze tego samego dnia pod motel na ulicy Księżycowej podjechała karetka. Dwóch sanitariuszy udało się na górę. Po kilku minutach na noszach wynieśli nieprzytomną kobietę. Grupka gapiów przyglądała się bacznie każdemu ruchowi medyków. Najwięcej uwagi przyciągała ich pacjentka. Jej twarz zasłaniały długie kasztanowe włosy. Miała zgrabną figurę, była wysoka, ale poza tym nie można było o niej nic powiedzieć. Nikt jej nie znał, nikt nie widział w pobliżu, nikt nie wiedział dlaczego połknęła środki nasenne. Jedynie recepcjonista ją znał. Widział jak kilkakrotnie odwiedzał ją elegancki mężczyzna, który wołał na nią Natalie. A teraz? Wszystko miało zniknąć w słodkim śnie w jaki zapadła. Robiło się ciemniej i ciszej.
______________
Dex: 107, 108