wtorek, 9 czerwca 2015

Rozdział 56: Epitafium

Spoglądanie w przeszłość lub przyszłość było bardzo trudną sztuką. Niewiele pokemonów potrafiło manipulować czasem, a garstka tych, które posiadły tę zdolność mogło korzystać z niej bardzo rzadko. Pierot i Underpierot mogły wyglądać za teraźniejszość, ale umiejętności tej mogły dokonać tylko raz w życiu. Bóg nieszczęścia wiedział, że właśnie nastała chwila, w której będzie musiał cofnąć się w przeszłość i ukazać prawdę, o której wszyscy zapomnieli. Wraz z prośbą dziewczyny, użył całej swojej siły, aby przywołać swoje najokrutniejsze wspomnienie.

21 lipca, 1991

Ralphie opierał się o ścianę budynku, od czasu do czasu szurając nogą. Wzdychał głęboko, jakby chcąc dać upust swojemu zniecierpliwieniu. Znużony oczekiwaniem, zaczął zastanawiać się, czy nie wejść do środka. Zwykle posłusznie czekał na ojca przed wejściem do pracowni profesora Poplara, ale tym razem chciał jak najszybciej wrócić na urodziny Kyle'a. Chłopiec jeszcze tylko przez chwilę przyglądał się budynkowi laboratorium. Po krótkiej walce z samym sobą, zdecydował się wejść do środka przez uchylone drzwi.
Wewnątrz nikogo nie było. Asystenci Poplara kończyli pracę około godziny drugiej. Ralphie ruszył przed siebie korytarzem prowadzącym do "serca" laboratorium. Wiedział, że jeżeli profesor zaprosił ojca oraz pozostałą dwójkę trenerów do siebie, to z pewnością przyjął ich w części laboratoryjnej. Był tutaj kilkakrotnie z ojcem, a więc nie miał problemów z rozeznaniem drogi. Chociaż miał dopiero cztery lata, był bardzo bystry, szybko uczył się i zapamiętywał szczegóły. Po krótkim spacerze dotarł do wielkiej sali o białych ścianach, przypominającej magazyn. Spokojnym krokiem minął regał z klatkami, w trzymane były pokemony. Na środku sali znajdowała się jeszcze jedna klatka. Znacznie większa od tych, w których trzymane były Biri i Mousevile. Wychodziła z niej gruba rura, której drugi koniec łączył się z jakąś butlą. Ralphie ostrożnie podszedł do klatki, w której spał pokemon. Koniec rury przyłożony był do pyska stworzenia. Ralphie nie znał jego nazwy, ale widział go już wcześniej. Przypominał kota o ciemnoniebieskiej sierści. Miał na sobie szare łachmany, a na ramionach łańcuchy. Nad okiem pokemona widniała czarna gwiazda.
- Kotek... - wyszeptał, spoglądając na zamkniętego Underpierota.
Niezwłocznie podszedł do butli i przeczytał napis.
- G... A... Z... - literował. - Gaz. U... Sy... Pia... Usypiający.
Czterolatek ze spokojem zakręcił butlę. Syczący w rurze gaz zamilkł. Ponownie podszedł do klatki, w której spał Underpierot i odblokował drzwi klatki.
- Co ty tutaj robisz?! - usłyszał gniewny głos Corneliusa.
Ralphie odwrócił się, aby zobaczyć staruszka otoczonego szarym dymem. Wyglądał jakby jego skóra paliła się. Przestraszony tym widokiem chłopiec cofnął się. Jego noga zahaczyła o rurę, która pociągnęła za sobą na ziemię klatkę oraz butlę z gazem.
- Ty mały idioto! - wrzeszczał Poplar. - Coś ty najlepszego zrobił?!
Cornelius już miał zamiar podejść do chłopca i wymierzyć mu policzek, gdy kątem oka dostrzegł przebudzającego się Underpierota. Bezzwłocznie ruszył w stronę legendarnego pokemona. Ten jednak widząc zbliżającego się naukowca użył swojej psychicznej mocy do odepchnięcia go. Pchnięty do tyłu Poplar uderzył w stół z komputerem. Przez moment leżał pod biurkiem nie ruszając się.
- Próbowałem zrobić to humanitarnie... Bez bólu... - wysyczał Cornelius, wstając z ziemi. - Ale nie... Zawsze jest tak samo. Ten bezsensowny opór. Wszystkie poza mną musicie być takie głupie! Wasza wielka moc musi równać się waszej wielkiej głupocie! - wrzasnął, wypuszczając z ciała szary dym. - Rozniosę cię na strzępy, jeśli będzie taka potrzeba!
Profesor w zmienionej formie, ruszył w stronę Underpierota. Bóg nieszczęścia wytworzył wokoło siebie barierę, która ochroniła go przed zetknięciem z mgłą. Szary dym nie dawał jednak za wygraną, otaczając swojego przeciwnika. Underpierot utworzył w łapach mroczną kulę, a następnie cisnął nią w chmurę. Ta wchłonęła atak niczym pokarm. Następne wydarzenia trwały sekundy. Szara mgła przybrała odcień purpury, aby w następne kilka sekund eksplodować. Uderzenie wypchnęło Underpierota przez okno. Ogień powstały w wyniku wybuchu zaczął zjadać wszystko: ściany, stoły, krzesła, klatki z pokemonami oraz małego chłopca. Wraz z uderzeniem o ziemię bóg nieszczęść stracił przytomność. Obudził go dopiero odór spalenizny. W oddali widział szczątki laboratorium i ludzi zbierających się wokoło niego.
***
Alissa otworzyła oczy. Na powrót znajdowała się na arenie walki w Dayvillage. Było ciemno i duszno. Szary dym ulatniający się z ciała profesora nie przepuszczał światła i świeżego powietrza. Naprzeciwległej platformie stał Robin McIntyre. Spoglądał w szarą ścianę, ale nic nie mówił. Rzut w przeszłość Underpierota wywarł na nim ogromne wrażenie. Pierwszy raz miał okazję zobaczyć śmierć Ralphiego. Obraz, który próbował zrekonstruować w głowie od wielu lat, wreszcie ujawnił się. Christeensen próbowała odczytać cokolwiek z twarzy lidera. Nie potrafiła odczytać z niej żadnych emocji. Obok trenerki stał Prequel, zaś za nią klęczał Underpierot. - A więc... - zwróciła się do legendarnego pokemona - to profesor zniszczył laboratorium?
- Tak - odparł. - Nigdy nie wyrządziłem krzywdy żadnemu człowiekowi.
- Głupiec! - zawołał Cornelius. - Legendarne pokemony dysponują ogromną siłą, która mogłaby obrócić ten świat w pył! Ludzie powinni być przez nas eliminowani!
- Morderca... - wyszeptał Robin. - Czym ty jesteś?! Czym?! - krzyknął.
- Na imię mi Annihilion, ale wy znacie mnie jako profesora Corneliusa Poplara z Corella Town. Nie należę do tego świata. Nigdy do niego nie należałem. Przywędrowałem tutaj wiele lat temu z miejsca pozbawionego życia. Niestety mój organizm nie może egzystować w waszym świecie zbyt długo. Dlatego też potrzebowałem warstwy ochronnej. Wiele lat temu opanowałem ciało Corneliusa dzięki któremu mogłem normalnie funkcjonować pośród ludzi, a co ważniejsze dążyć do swojego prawdziwego celu. Był tylko jeden problem. Wasze ciała starzeją się i umierają - wyjaśniał dalej - abym mógł się w nich utrzymywać potrzebuję energii stworzeń podobnych do mnie.
- Nas - dopowiedział Underpierot.
- Tak, was... - mruknął Poplar. - Energia legendarnych pokemonów jest bardzo zbliżona do siebie. Pierot oraz Underpierot stanowiłby dla mnie doskonały posiłek, pozwalający mi żyć w waszym świecie jeszcze wiele długich lat.
- To nie bóg nieszczęścia niszczył Jhnelle, prawda? - zapytał Robin, patrząc przed siebie.
- Nigdy nie powiedziałem, co to za pokemon - zaznaczył. - Pozwoliłem, aby wasza trójka dopowiedziała sobie resztę i sprowadziła dla mnie legendarne stworzenie, którego tak potrzebowałem. To ja jestem odpowiedzialny za zniszczenia w Jhnelle.
- Dlaczego? - zapytała Alissa.
- Bo ludzi daje się łatwo zmanipulować. Wytrenowałem Robina, Henry'ego i Dennisa w nadziei, że któregoś dnia sprowadzą mi legendarną istotę. Wszystkie masakry, których dokonałem miały posłużyć mi za argument do złapania przez nich Pierota lub innej legendy...
- I prawie ci się udało - pokiwała głową dziewczyna.
- Właśnie, prawie... Ralphie uniemożliwił mi złapanie Underpierota. Straciłem legendarnego pokemona i laboratorium. To nie był jednak mój koniec - mówił otwarcie. - Wmówiłem Robinowi, że Underpierot jest odpowiedzialny za śmierć jego syna. Obiecałem mu także stworzenie nektaru, który ożywi Ralpha. W zasadzie tę część umowy dotrzymałem - stwierdził. - Tym samym dałem mu motywację do tego, aby złapał dla mnie dwie najważniejsze legendy regionu Jhnelle. Musiałem jeszcze usunąć ludzi, którzy mogli zagrozić moim planom. Pierwszy był Richard Hammond... - wspomniał pana Snubbulla. - Jako mój asystent znał całą prawdę, a co więcej przez lata pomagał mi maskować moje sekrety. Bałem się, że któregoś dnia zdradzi moją tajemnicę. Dlatego też upozorowałem jego śmierć. Następną przeszkodą była Natalie.
- Natalie? - ożywił się Robin.
- Pod jej wpływem mógłbyś zrezygnować z chęci odzyskania Ralpha. Używając najsilniejszej z moich toksyn, zmusiłem ją do zażycia środków nasennych.
- Idź do diabła... - mruknął McIntyre.
- Sami pójdziecie - odmruknął. W jego głosie po raz pierwszy było słychać było satysfakcję. - Bo o ile mi wiadomo, Shiwion nie może przerwać swojego ataku, a więc Underpierot zginie, a wy razem z nim. Co prawda stracę tak silne źródło energii jak bóg nieszczęścia, ale o wiele ważniejsze jest to, że ciało profesora przetrwa.
- Nie możesz zatrzymać Shiwiona?
McIntyre spojrzał na Christeensen.
- Nie zależy mi. Niech się dzieje co chce - powiedział, siadając na ziemi.
- Spróbuję zatrzymać atak- oświadczył Underpierot.
Alissa spojrzała na pokemona. Krótki kontakt z Annihilionem pozbawił go znacznej ilości sił. Walka z kimkolwiek w takim stanie nie miała większego sensu. Christeensen spojrzała raz jeszcze w kierunku szarej mgły. Gdzieś w jej wnętrzu widziała unoszące się bezwładnie ciało Corneliusa.
- Musimy się stąd wydostać - powiedziała. - Chyba wiem jak.
Prequel i Underpierot spojrzały na dziewczynę, jakby oczekując od niej słowa wyjaśnienia. Alissa sięgnęła do swojej torby. Wyciągnęła z niej jeszcze dwa pokeballe.
- Greyroyal! Friday! Wyjdźcie! Potrzebuję was obu! - zawołała, uwalniając pokemony.
Na polu walki pojawiły się łabędź i szczur wodny. To były jedyne pokemony, które miały siłę kontynuować walkę.
- Musimy zapomnieć o lidze i jej zasadach. Nie walczymy z Robinem - oświadczyła. - Teraz naszym przeciwnikiem jest Annihilion - powiedziała, spoglądając na rosnącą dłoniach Shiwiona kulę energii. - Friday, Prequel - zwróciła się do wodnych pokemonów - musicie zaatakować Shiwiona w ten sposób, aby zmienił swoją pozycję, ale dopiero na mój znak.
- Pre - przytaknął jej kaczor.
- Grayroyal, zaatakujesz szarego stalowym skrzydłem - oznajmiła. - Dokładnie w tym miejscu - wskazała na ścianę, zza której widać było sylwetkę profesora. - Tylko uważaj. On może być niebezpieczny - przestrzegła ptaka.
Pokemon skinął głową, a następnie wzniósł się w powietrze. Przez moment krążył w powietrzu, aby w końcu zniżyć lot i zaatakować szarą ścianę stalowym skrzydłem.
- Myślisz, że to coś ci pomoże? - zapytał rozbawiony Annihilion.
Christeensen nie miała zamiaru wdawać się w rozmowy z nim.
- Świetnie, Greyroyal! Jeszcze raz!
Łabędź zaatakował ponownie.
Szara smuga rozrzedziła się, odsłaniając bezwładne unoszące się na niej ciało Poplara, z którego nadal wydobywał się gęsty dym.
- Wasza kolej, Prequel i Friday!
Kaczor i szczur jednocześnie uderzyły w Shiwiona. Psychiczny pokemon stracił równowagę, upadając na ziemię. Jednocześnie tracąc kontrolę na kulą energii unoszącą się dotychczas nad jego głową . Rozpędzony psycho-promień przeleciał tuż obok Alissy i Underpierota, aby zatrzymać się dopiero na pierwszej napotkanej przeszkodzie - ciele profesora Corneliusa Poplara. Kula eksplodowała. Silny wybuch odrzucił Alissę i Underpierota na koniec boiska, zaś jasne światło towarzyszące atakowi pochłonęło naukowca. Szary dym zaczął rozpływać się. Robin ociężale podniósł się, aby zobaczyć zza mgły zarysy trybun.
- Proszę państwa! - podniósł głos sędzia. - Mgła unosząca się nad stadionem znika... - mówił ostrożnie. - Widzę! Widzę kogoś!
Wybuch znacząco uszkodził arenę walki. Jedna z platform była przewrócona na bok, druga wyglądała na zmiażdżoną, na środku pola walki znajdowała się dziura, a po bokach leżały porozrzucane fragmenty areny. Alissa i Robin wychodzili z areny. Na ich barkach opierał się ranny Underpierot, zaś za nimi podążały Friday, Prequel i Greyroyal.
- Potrzebna pomoc medyczna! - zawołał sędzia.
Do wychodzącej z areny grupki od razu podbiegli Henry, Dennis, Kyle i Josh. Pierot czekał przy trybunach. Wolał nie zbliżać się do Underpierota, bo prawdopodobnie oznaczałoby to ich pojedynek.
- Nic wam nie jest? - spytał Harding.
- Nie, ale Underpierot jest ranny - wysapała Alissa.
- Zajmę się nim - oświadczył Dennis, przyglądając się ranie pokemona.
- Nie ma takiej potrzeby- oznajmił Underpierot. - Mój organizm zregeneruje się sam w ciągu najbliższych kilku godzin. Na mnie już pora - ogłosił, robiąc samodzielnie kilka kroków do przodu.
Po tych słowach uniósł się w powietrze i zniknął na tle granatowego nieba.
- Poplar - wyszeptał Robin. - To był Poplar.
- Wiemy - uciął krótko Henry. - Widzieliśmy cały przebieg walki.
- Jeżeli jesteśmy już przy walce, to chyba potrzebna będzie dogrywka - przerwał im sędzia.
Robin podszedł do sędziego i stwierdził:
- Wszyscy widzieli przebieg pojedynku po pojawieniu się Annihiliona, prawda?
- Prawda.
- W takim razie ogłoś wynik - ponaglił go, podnosząc lewą rękę nad głowę.
- Stosunkiem trzy wygrane do dwóch przegranych walk. Zwycięzcą turnieju Jhnelle w roku 2007 zostaje - wyrecytował swoją formułkę. - Alissa Christeensen!
Na arenie rozbrzmiały głośne krzyki i wiwaty.
Alissa usiadła na ziemi i schowała twarz w rękach.
- Nie wierzę... To nie dzieje się naprawdę - powtarzała, słysząc gratulacje i okrzyki na swoją cześć.

 ***

Tego wieczoru na stadionie południowym odbyła się impreza zamykająca tegoroczny turniej Jhnelle. Jednak nie wszyscy trenerzy biorący udział w turnieju ligowym byli na niej obecni. Robin McIntyre miał dosyć tłumów otaczających go na co dzień. O wiele bardziej potrzebował ciszy i spokoju. Usiadł w ciemnej alei parku i przyglądał się z oddali rozświetlonemu stadionowi. Nie miał pojęcia, jak będzie wyglądał jego jutrzejszy dzień.
- Dobry wieczór! - usłyszał.
Po tych słowach dosiadł się do niego Kyle Daniels.
- Nie jesteś na zakończeniu turnieju?
- Nie... - mruknął. - Jakoś nie mam ochoty, a pan?
McIntyre nie odezwał się.
- Nie pamiętam Ralpha - Kyle rozpoczął nowy temat - ale to nie powinno mu się przydarzyć. W każdym razie... Chciałem powiedzieć... - zbierał słowa. - Bardzo mi przykro.
- Poplar nie żyje, Ralphie nie żyje. Pierot i Underpierot straciły dla mnie znaczenie - wyliczył. - Co mam teraz zrobić?
- Zacząć od nowa - stwierdził Daniels.
- Łatwo powiedzieć - westchnął. - To nie takie proste. Chciałem pomóc Ralphowi...
- On nie potrzebował pomocy. To pan chciał pomóc sobie - mówił ostrożnie. - Nie możemy cofnąć czasu. Nawet jeżeli bardzo tego chcemy. Możemy jedynie patrzeć do przodu i... Nie stawiać przed sobą zbyt wielkich wymagań.
- Co masz na myśli?
Kyle wstał i zapiął kurtkę.
- Nie może pan pomóc Ralphiemu, ale wystarczy rozejrzeć się wokoło, a znajdą się ludzie, którzy potrzebują pomocnej dłoni - powiedział tajemniczo. - Do widzenia - pożegnawszy się, odszedł.

 ***

Ceremonia ukończenia mistrzostw zakończyła się późną nocą. Na zachodnim stadionie nie było już nikogo od wielu godzin. Gruzy, kawałki areny i kurz przypominały o finałowym pojedynku stoczonym tutaj. Spod kamieni wygrzebał się Cornelius Poplar. Brudny, w obdartych łachmanach, poparzony, ale nadal w pełni sił. Przy życiu utrzymywała go jedynie energia Annihiliona. Wstał i zrobił kilka kroków, aby natychmiast przysiąść na kupie kamieni. Wyglądał jak król na tronie, a w rzeczywistości był tylko pustym ciałem unoszonym przez szary dym. Zupełnie jak marionetka we władaniu człowieka.
- Nie zapomnę wam tego - wyszeptał. - To jeszcze nie koniec. Świętujcie, cieszcie się, zapomnijcie o mnie, a gdy się tego nie będziecie spodziewać wbiję wam nóż w plecy.

 ***

W Dayvillage było piękne i ciche popołudnie. Dzień po zawodach ligowych ostatni trenerzy opuszczali miasteczko, udając się w rodzinne strony lub w kierunku odległych krain, w których czekały na nich nowe wyzwania.
Josh Allen wymeldował się z hotelu i od razu ruszył do szpitala położonego na obrzeżach miasteczka. Chodził tam co dziennie. Kiedy jeszcze uczestniczył w turnieju, odwiedzał Carrie po każdej walce, zaś gdy odpadł z zawodów znalazł sobie stałą godzinę wizyt. Diana i Steve byli tam prawie cały czas. Od kilku dni zastanawiał się nad sposobem, w jaki mógłby zdobyć pieniądze na lekarstwo dla dziewczynki. Na ten moment najrozsądniejszym pomysłem wydawała mu się sprzedaż pokemonów. Dobrze wytrenowane stworki mogłyby być dobrym źródłem dochodu. Odgonił od siebie myśli znikając w szpitalnym holu. Pokój jego siostry znajdował się na samym końcu korytarza. Chłopak śmiało przekroczył próg.
- Dzień... dobry... - przywitał się ostrożnie.
Na jego twarzy malowało się zdziwienie. Poza leżącą w łóżku siostrą, badającym ją lekarzem i rodzicami, na środku pokoju stał olbrzymi karton. Allen wyminął go ostrożnie i podszedł do łóżka.
- Cześć! - zawołała wesoło Carrie.
Josh skinął głową, a następnie pytająco spojrzał na rodziców.
- Wypisują mnie! - ogłosiła siedmiolatka.
- Jak to? Dlaczego?
- Będzie przyjmowała lekarstwa w domu - wyjaśnił mu Steve.
- Lek? - przerwał mu syn. - Skąd?
- W tym kartonie jest roczny zapas leku - oznajmiła Mandisa Allen.
- Skąd wzięliście pieniądze? - spytał chłopak.
- Dziś rano do szpitala przybył kurier z przesyłką na twoje nazwisko - odparła matka.
- Na moje nazwisko? - nadal nic nie rozumiał. - Od kogo?
- Nie było nadawcy - mruknął pod nosem lekarz. - Ktoś sprawił ci ogromną niespodziankę. W takim razie to wszystko - powiedział, odchodząc od pacjentki. - Zostało jeszcze kilka formalności i możesz wracać do domu, Carrie.

 ***

Na niewielkim placyku w centrum Dayvillage znajdowała się grupka dzieciaków wraz z pokemonem ubranym w kolorowy kostium. Na oddalonym o kilkanaście metrów parkingu stały trzy samochody, przy których czekali rodzice.
- Pero, pero... - powiedział Pierot, rysując czubkiem parasolki po ziemi.
Charlie Stacey wyszedł przed Freddy'ego oraz Josha, po czym przemówił:
- Miło było cię poznać...
- Gdybyś chciał kiedyś wrócić - wszedł mu w słowo Jimmy. - Chętnie przyjmę cię do swojej drużyny!
- Ty jak coś już powiesz... - skrytykował chłopca jego starszy brat.
- Pierro - podziękował za ofertę młodego Danielsa.
Bóg szczęścia otworzył parasolkę. Lekki wiatr uniósł go w powietrze.
- Perrro! - zawołał, machając na pożegnanie nowym przyjaciołom.
- I pamiętaj! - krzyknęła za nim Kia. - Wystrzegaj się Underpierota i innych legend, które chcą cię zabić!
Po chwili pokemon błazen zniknął za chmurami.
- I wszystko dobrze się skończyło - westchnęła Alissa.
Siódemce dzieciaków z oddali przyglądali się Angela i Thomas. Mężczyzna opierał się o drzewo i od czasu do czasu bez większego zainteresowania zerkał na grupkę.
- Myślisz, że powinniśmy się pożegnać? - spytała dziewczyna.
- Nie... - mruknął. - Mam dziwne przeczucie, że jeszcze się spotkamy.

Rok później

Samochód wyhamował przed samą ścianą areny walk w Corella Town. Silnik wydał z siebie błagalny warkot, a potem zamilkł.
- Jesteśmy - ogłosił tryumfalnie kierowca.
Siedzący obok niego Josh Alen pokręcił głową, po czym stwierdził z pełnym przekonaniem:
- Kiepski z ciebie kierowca.
- Czy ja mówiłem, że jestem dobrym kierowcą? - zapytał Kyle. - Nie- odpowiedział sam sobie. - Ja tylko zdałem prawko.
- Nie kłóćcie się już - uspokoiła ich Alissa, zajmująca tylne miejsce.
Wysiedli z samochodu. Kyle cofnął się do bagażnika, z którego wyciągnął niewielki bukiecik lilii, po czym dołączył do swoich towarzyszy. Ruszyli zarośniętą drużką w kierunku miejsca, gdzie kiedyś znajdowało się laboratorium profesora Poplara.
Od debiutu Kyle'a, Josha i Alissy w lidze Jhnelle minął rok. Tyle samo czasu upłynęło od ich ostatniej wizyty w Corella Town. Miasteczko wyglądało tak samo, jak dnia, w którym dobierali swoje pokemony od profesora Hardinga. Był upalny poranek, niezmącona niczym cisza i chłodny wietrzyk, od czasu do czasu poruszający suchymi gałęziami drzew.
- Ciekawe, kto w tym roku otrzymał startery? - Allen rzucił pytanie na wiatr.
- Pierwszaki - zaśmiał się Kyle. - W podróż rusza rocznik, który zaczynał akademię, w roku, w którym my ją kończyliśmy. Zresztą możemy potem odwiedzić profesora Hardinga i dowiedzieć się tego.
- Tak, ale najpierw muszę zajrzeć do domu - znaczył Josh.
Josh Allen od kilku miesięcy odbywał staż w laboratorium w regionie Irvin. Odległość pomiędzy Jhnelle, a Irvin uniemożliwiała mu wizyty w domu. Z rodziną i przyjaciółmi pozostawał w kontakcie telefonicznym. Powrót do rodzinnego miasteczka był jednak okazją na spotkanie z rodzicami i siostrą.
- Nie zapytałam wcześniej... - wtrąciła się Alissa. - Jak się ma Carrie?
- Dużo lepiej - odparł. - Przyjmuje lekarstwa i z każdym dniem staje się silniejsza. Myślę, że niedługo odstawi tabletki. Szkoda, tylko że nie wiem kto kupił dla niej te lekarstwa.
- To nie ma znaczenia - machnęła ręką Alissa. - Ważne, że jest zdrowa.
Kyle, Josh i Alissa przystanęli na pustej polanie. Niegdyś znajdowało się tutaj laboratorium profesora Corneliusa Poplara. Po pożarze budynku przez długi okres nie było tutaj niczego poza szczątkami upamiętniającymi tragedię. Teraz na miejscu pracowni naukowca znajdowała się marmurowa tablica z napisem:
Na pamiątkę Ralphiemu,
kochający rodzice
i przyjaciele

Daniels położył bukiecik pod tablicą. Cała trójka przez moment stała w milczeniu, wpatrując się w napis.
- Mam nadzieję, że Ralphie odzyskał spokój - odezwał się Kyle.
W odpowiedzi na jego słowa obudził się delikatny wietrzyk, przemykający pomiędzy wysokimi trawami i gałęziami drzew.
Koniec części trzeciej i ostatniej

Z dedykacją dla wszystkich,
którzy lubią pisać.