niedziela, 17 lipca 2016

Rozdział 2: Trenerzy i ich pokemony

Gdy tylko tajemniczy pokemon zmieniający się w człowieka odszedł, Cody rzucił się do ucieczki. Gnał przed siebie nie zważając na przeszkody. Biegł potrącając przechodniów i co najmniej dwa razy wpadając pod samochód. Lutrine siedzący na jego ramieniu kurczowo obejmował szyję trenera, aby nie spaść w tym szaleńczym pośpiechu i chociaż podobało mu się bycie poza pokeballem, w chwilach takich jak ta wolał pozostawać zamknięty w kuli.
Biegnąc trener zaczął analizować całą sytuację od początku. Przed kim właściwie uciekał? Niezwykła istota nie wydawała się być nim szczególnie zainteresowana. Miał komuś o tym powiedzieć? Obok tego pytania pojawiło się następne, kto mu uwierzy? W końcu zwolnił kroku i zaczął się rozglądać. W panice nawet nie zauważył, kiedy wybiegł z parku, minął akademię, osiedle i dotarł do wschodniej części miasta. Znajdował się przed gmachem Centrum Pokemon.
Wnętrze budynku przypominało szpital miejski w Violet Hill. Na wprost drzwi wejściowych wisiała wielka tablica informacyjna przyozdobiona plakatami i ogłoszeniami, po lewej znajdował się rząd krzeseł oraz recepcja, zaś po prawej drzwi prowadzące do gabinetu zabiegowego oraz laboratorium. Cody i Lutrine od razu po wejściu skierowali się w stronę lady, za którą urzędowała siostra Joy.
- Dzień dobry – przywitał się grzecznościowo, po czym od razu przeszedł do rzeczy: - W parku... Spotkałem pokemona... - mówił, co chwila pauzując. - Przypominał żółtego psa. On zmienił się...
- To bardzo dobrze! Cieszę się! - ucięła krótko pielęgniarka. - Idź już sobie!
- Ale... - próbował dokończyć.

- Przyjdź jak będziesz pełnoletni! - przerwała mu ponownie.
Cody zmarszczył brwi. Jego zdenerwowanie przeszło, a w jego miejscu pojawiło się zainteresowanie dziwnym zachowaniem pielęgniarki. Kobieta była blada i trzęsła się jak osika.
- Dobrze się czujesz? - zapytał przyjacielsko.

- Cierpię na dziecioszachofobię – zapiszczała. - Panicznie boję się dzieci i gry w szachy!
Lewis na moment zamilkł. Również nie przepadał za szachami i małymi dziećmi, ale nie wydawały mu się one być dostatecznymi powodami dla takiego zachowania.
- To zajmie tylko chwilę – nie poddawał się. - Chciałbym tylko, aby powiedziała mi pani coś na
temat pokemona, którego spotkałem.
- Czy ja wyglądam jak ktoś, kto zna się na pokemonach? - spytała z brutalną szczerością. - Idź do biblioteki albo gdzieś! - wrzasnęła, uciekając na zaplecze.
Cody oparł głowę o blat recepcji i głośno westchnął. Internet milczał na temat tajemniczego stworzenia, a na wycieczkę do laboratorium profesora Sulivana było za późno. Pozostało mu sięgnąć do wiedzy książkowej.



***

Biblioteka w Nesta City mieściła się na poddaszu kamienicy, która niegdyś podlegała pod Akademię Pokemon. Było to skromne pomieszczenie, mieszczące jedynie pięć regalików z ciasno poupychanymi lekturami, jeden komputer pamiętający lata dziewięćdziesiąte, biurko bibliotekarki oraz wąski stolik przy którym można było przeglądać książki. W powietrzu unosiły się połączone ze sobą zapachy stęchlizny i kurzu z książek oraz świeżo odmalowanych na kremowo ścian.
Ich aromat przyprawiał Cody'ego o mdłości. Nie przepadał za biblioteką. Nie lubił starych książek, ciszy oraz starej bibliotekarki siedzącej w końcu sali, której wzrok zdawał się prześwietlać każdą osobę wchodzącą do pomieszczenia. Unikał tego miejsca, jak tylko mógł. Jeżeli już musiał sięgać po książkę, to wyłącznie po elektroniczną.
Pierwszą rzeczą, która rzuciła mu się w oczy po przekroczeniu progu był brak bibliotekarki. Ostatni raz był tutaj rozpoczynając naukę w Akademii Pokemon, a więc całkiem możliwe, że kobieta zdążyła już przejść na emeryturę. Od niechcenia podszedł do pierwszego regału i zaczął przyglądać się ustawionym na nim pozycjom.
- Buni!
Chłopak wzdrygnął się i spojrzał w dół. Obok jego nogi stał mały, brązowy króliczek.
- Skąd się tutaj wziąłeś?
Pokemon zrobił wielkie oczy.
- Buni?
Lewis ukląkł i z wielką uwagą przyjrzał się stworkowi. Pokemon był drobny jak Lutrine. Miał wielkie uszy, bursztynowe oczy, a na czubku głowy jarzyły mu się niewielkie płomyki. Dopiero po chwili zrozumiał, że ów tajemniczy pokemon to Bunny, a było to o tyle zaskakujące, że był on ognistym starterem wydawanym w regionie Jhnelle.
 - Mogę w czymś pomóc?
 Między regałami stała Carrie Allen. Przyglądała mu się ze znudzoną miną, oczekując odpowiedzi. Lewis szybko wstał, odruchowo łapiąc za pierwszą z brzegu książkę.
- Właściwie... - zaczął niepewnie, odkładając zabraną przed momentem książkę.
Bunny wskoczył dziewczynie na ramię i z tej wysokości przyglądał się trenerowi.
- Skąd masz Bunny'ego? - zapytał zupełnie zapominając, że Carrie pochodziła z Jhnelle i zdobycie startera z tamtego regionu nie mogło być dla niej czymś nieosiągalnym.
- To prezent od brata - oznajmiła, sięgając do paska po pokeball. - Hazel, powrót.
- Hazel? Dałaś mu imię?
 - Co w tym dziwnego? - zapytała, widząc malujące się na twarzy rozmówcy zaskoczenie.
- Nic... Tylko nie spotkałem jeszcze nikogo, kto nazywałby swoje pokemony.
- Pewnie spotkałeś już wielu trenerów - zażartowała, ale Cody dalej stał posępną miną, jakby oczekiwał jakichś konkretnych wyjaśnień.
- Imię to świadectwo. To...- dodała: - Znak, że nie jesteś niczyi, ty też masz imię. W takim razie, dlaczego pokemon miałby nie mieć imienia?
Chłopak nadal nie uważał, aby imię dla pokemona było rzeczą niezbędną, a wręcz przeciwnie. Przy zapisach do turnieju ligowego trener musi uzupełnić rubrykę "imię pokemona". Kratka jest na tyle wąska, aby zmieściło się wyłącznie jedno słowo. Wpisywanie imienia i nazwy gatunku to niepotrzebny zamęt. Jeżeli imię i nazwa jest taka sama to problemu nie ma.
-  To czego potrzebujesz?
- Przeobrażenia - rzucił hasło.
- W jakim sensie? Chodzi ci o ewolucję pokemonów, przemiany bohaterów romantycznych, przeobrażenia społeczeństwa...
- Nic z tych rzeczy - stwierdził, nie będąc do końca pewnym, czego dokładnie szuka. - Człowiek zmieniający się w pokemona - sprecyzował, mając nadzieję, że wcale nie brzmi to tak idiotycznie.
- O matko, żeś wymyślił - westchnęła, podchodząc do regału pod oknem. 
Lewis ruszył za nią. Allen wskoczyła na niewielki schodek, a następnie ściągnęła z górnej półki książkę mogącą mieć około sześćdziesięciu stron, opakowaną w zmatowioną okładkę.
- Iluzja -  przeczytała tytuł, podając mu lekturę. - Niektóre pokemony potrafią na krótki moment zmienić postać.
- A w drugą stronę?
- Z tego co wiem, ludzie jeszcze nie potrafią zmieniać się w pokemony - odparła ostrożnie. - Właściwie... - zaczęła, pchana przez ciekawość. - Dlaczego cię to interesuje?
- Będąc z moim Lutrine za miastem, wpadliśmy na pewnego człowieka. Był dość dziwny i... - raz jeszcze przywołał w pamięci sytuację, dla pewności, że nic mu się nie przewidziało, po czym rzucił: - I ten facet zmienił się w psa.
- Mówisz o wilczym szaleństwie. Lykantropii, tak?
- Nie dziwi cię to, co przed chwilą powiedziałem?
- Nie - odparła bezbarwnym tonem. - Jeżeli uważam siebie za reinkarnację zmarłej gwiazdy popu, może to oznaczać, że jestem nienormalna, ale to moja sprawa - podała przykład. - Skoro twierdzisz, że widziałeś mężczyznę przemieniającego się w psa, może lekko niepokoić, ale to sprawa twojej poczytalności i nie mnie to oceniać.
- Wiem, co widziałem - podniósł nieznacznie głos. - Pokażę ci to miejsce. Chodźmy, teraz!
- Dobrze, ale nie dzisiaj - westchnęła.
- Dzisiaj! - zażądał kategorycznie. - Widziałem go jakąś godzinę temu. Jutro możemy go już nie spotkać.
Carrie spojrzała na zegarek wiszący nad wejściem. Została minuta do osiemnastej. Zabrała swoje rzeczy, zamknęła bibliotekę i ruszyła z Cody'm w stronę parku.


***

- Tak! To mój dzień! - zawołał. - Dzisiaj... - mówił, stopniując napięcie w głosie. - To dzisiaj przyszły mistrz ligi Liyah rozpoczyna swoją drogę po laur zwycięstwa!
Po tych słowach chwycił za przypięty do pasa pokeball i przygotował się do rzutu. Już miał nim cisnąć, gdy rozległo się pukanie do drzwi.
- Kogo znowu niesie? - spytał samego siebie zeskakując z łóżka, na którym cały czas stał.
Pukanie powtórzyło się. Ayden odłożył kulę na nocny stolik i otworzył drzwi.
W progu stała Michelle Whitman. Wyglądała nieco inaczej niż zwykle. Włosy spięte w dwie końskie kity znikały za linią pleców. Miała na sobie wełnianą czapkę, białą kurtkę i krótkie, granatowe spodenki. Jedyne co pozostało w niej niezmienne to promieniujący z twarzy uśmiech w typie słodkiej idiotki.
- Cześć!

Odpowiedział jej skinieniem głowy bez większego entuzjazmu. Nie czekając na zaproszenie, weszła do środka i od razu zajęła miejsce przy biurku. Dopiero wtedy Ayden zwrócił uwagę na pokemona, którego niosła na rękach. Zielony stworek był jeżem, niewiele większym od dłoni dorosłego człowieka. Z jego grzbietu wyrastały liście, które do złudzenia przypominały igły. Nie mogąc usiedzieć w bezruchu stworek zeskoczył z kolan swojej trenerki i zaczął rozglądać się po pokoju. Ayden od razu usiadł na podłodze obok stworka i zaczął się z nim droczyć.
- Twój starter jest super – przyznał, skanując go pokedexem.
- Needle – przemówiło urządzenie. - Jeden z trzech oficjalnych starterów w regionie Liyah. Wraz z wiekiem liście na jego grzbiecie stają się twardsze i ostrzejsze.
- Gdy ewoluuje będzie po prostu genialny.
- Nie wiem, czy chcę go ewoluować – odparła Michelle. - W tej postaci wydaje się być znacznie słodszy.
- Pokemony to nie tylko słodki wygląd – przypomniał jej.
- Mów, co chcesz – ucięła. - Jak ma mi się zmienić w jakiegoś brzydala to dziękuję.

Ayden nic nie odpowiedział.
Michelle nie należała do elity najlepszych uczniów kończących akademię w tym roku. Pomimo urody cechowały ją naiwność i nikła wiedza trenerska, które wpływały kryteria oceny pokemonów. 
Nie interesowały jej możliwości i siła kieszonkowych potworów, a uroda, kolorystyka, czasem usposobienie. Trudno było odgadnąć powód, dla którego profesor Sulivan wybrał ją do "dziewiątki". Decyzja zdziwiła nie tylko innych uczniów, ale nawet samą zainteresowaną, która złożyła podanie o przyznanie startera, nie licząc na pozytywne rozpatrzenie.

- To chyba najlepszy dowcip jaki wywinęłam rodzicom - zaśmiała się.
- Dlaczego?
- Całe życie mieli mnie pod swoimi skrzydłami. Wiesz, totalnie bogata dziewczyna, która nigdy nie opuściła Nesta City. Nie chcieli, abym wyjeżdżała do szkoły do innego miasta, a więc wybrali mi szkołę w Nesta City. Jak na złość Akademia Pokemon była jedyną prestiżową szkołą średnią w mieście, a więc nie było wyboru. Ale wiesz, co? 

- Co?
- Udowodnię im jak bardzo się pomylili, że jestem rozważna, totalnie odpowiedzialna i dojrzała.
- Powodzenia - zaśmiał się. 

Przyjaźnił się Michelle od pierwszej klasy, trzymał za nią kciuki, ale nie wierzył, że uda jej się wytrwać w podróży pokemon. Specjalnego talentu do tresury kieszonkowych stworów nie posiadała, a szczęście musiało się wyczerpać na wyborze jej do "dziewiątki".
Być może utrzyma się w konkursach koordynatorskich, jeżeli się przygotuje - pomyślał.
- Nie jesteś gotowy? Zapomniałeś, że mieliśmy iść razem z naszymi pokemonami do parku? - rzuciła podejrzliwie.
- Nie, nie zapomniałem – odparł zawstydzony. - Po prostu straciłem poczucie czasu.
- Znowu bawiłeś się w Złotego? - zapytała, tym razem z pobłażliwym uśmieszkiem.
- Odczep się od Złotego - mruknął.
Ayden był wielkim fanem serialu o pokemonach, którego głównym bohaterem był początkujący trener o imieniu Złoty. Przesiąknięty wyobrażeniami na temat telewizyjnego serialu widział swoją podróż w różowych barwach, zdobywanie odznak, walki z trenerami, łapanie i zaprzyjaźnianie się z nowymi pokemonami i mistrzostwo. Scenariusz nie mógł być inny. 
- Niedługo zdobędzie szóstą odznakę.
- Myślałam, że zdjęli ten tasiemiec z anteny. 
 Miała rację po wielu latach serial został zdjęty z anteny z powodu niskiej oglądalności. Ayden jako fan oczywiście oglądał powtórki na okrągło, ale poniekąd czuł żal za nieoczekiwane zakończenie produkcji tuż przed zdobyciem przez bohatera siódmej odznaki w Jhnelle. Złoty miał ogromny wpływ na młodego trenera. Nawet ubiór po części wzorował na telewizyjnym aktorze - nosił żółtą czapkę z daszkiem odwróconą tyłem na przód, czerwoną bluzę oraz żółte spodenki.
- Dobra! - zawołał Ayden. - Heathery, wybieram cię!
Pokeball otworzył się, wyrzucając ze swojego wnętrza wiązkę czerwonego światła, która przybrała postać pokemona. Stworek był okrągłym ptakiem nielotem o krótkich skrzydłach, brązowym upierzeniu i leniwym wzroku. Wydawał się zdyscyplinowany i bez problematyczny, co było sporym atutem, biorąc pod uwagę, że pokemony w Liyah na ogół lubują się w sprawianiu kłopotów. W każdym razie miał stanowić idealnego partnera dla stąpającego w obłokach marzyciela.
Ayden Morris nie miał żadnych obaw. Towarzyszył mu niegasnący zapał i ambicja. Dnia, w którym po raz pierwszy przekroczył mury Akademii Pokemon obiecał sobie, że zostanie mistrzem. Miał szesnaście lat i pochodził z Gillroy Town. Oceny miał mierne, podobnie było ze sprawowaniem, ale nadrabiał za to niegasnącym entuzjazmem. I to właśnie ów zapał sprawił, że stał się pierwszym kandydatem profesora do otrzymania startera.


***

W momencie, w którym Carrie i Cody wyszli z bocznej alejki na niewielkie boisko, znudzona Michelle wertowała kartki czasopisma, towarzyszyły jej Heathery oraz Needle, z kolei Ayden uparł się odnaleźć w zaroślach jakiegoś pokemona, następnie stoczyć z nim walkę i złapać. Zadanie okazało się niezwykle żmudne i jakoś mało ekscytujące w porównaniu do przygód Złotego. Nic więc dziwnego, że ich uwagę przykuli głośno debatujący Carrie i Cody.
- Na pewno to tutaj? - spytała Carrie.
- Tak! - odpowiedział po raz trzeci z wyraźną irytacją. 
- Jak dla mnie to zwykła polana - oświadczyła, rozglądając się na strony.
- Nie wierzysz mi.
- Tego nie powiedziałam - pokręciła głową. - Pewnie to był pokemon, który użył iluzji.
- To nie był pokemon - powtórzył zdenerwowany Lewis. - Jestem pewien, że to był człowiek.
- A skąd masz pewność, że jednak nie pokemon? - zapytała przewrotnie.
Z twarzy szesnastolatka na moment zniknęła pewność siebie.
- Sprawdziłem dane - odpowiedział z większym przekonaniem. - W tej strefie nie ma pokemonów, które potrafią tworzyć iluzje.
Carrie uśmiechnęła się delikatnie i tylko pokręciła głową.
- Zbyt dużą wagę przykładasz do danych, ale niech ci będzie - stwierdziła. - W takim razie powiedz mi, w jakiej strefie żyją ludzie potrafiący zmieniać się w pokemony?
Chłopak zgromił ją wzrokiem.
- Po prostu wierzę swojej intuicji.
- Męska intuicja - zaśmiała się Carrie. - Amen!
- Cześć! Co tam słychać? - ich rozmowę przerwały głośne okrzyki Michelle.
- Ciiii! - syknął Ayden.
W momencie, gdy zobaczył na horyzoncie Lewisa, wyskoczył z krzaków i na złamanie karku popędził do kolegi. Widząc to, Heathery również przyśpieszył kroku, w pościg za poke-kurczakiem rzucił się Needle, zaś za nim z kolei popędziła Michelle. Cała grupa wyhamowała tuż przed Cody'm i Carrie. Ayden już miał coś powiedzieć, gdy w słowo weszła mu Michelle.
- Wy dwoje byliście na tym spotkaniu w laboratorium Sulivana, prawda? - zaczęła gorączkowo. - Fajny facet z tego profesora, chociaż belfer, ale to akurat mi nie przeszkadza, bo znam dużo osób, które nie są nauczycielami, a i tak nie są fajne - trajkotała jak najęta, skutecznie blokując wszelkie próby przedarcia się choć z jednym słowem. - Odebraliście już startery? O co ja pytam? Tak totalnie dobrzy i nienaganni uczniowie pewnie już od dawna trenują swoje pokemony! Złapaliście już coś, bo Ayden próbuje i póki co tylko świeże powietrze złapał! Tak w ogóle to Michelle jestem - przedstawiła się na zakończenie.
- Em... Cody Lewis, a to jest Carrie - wycedził przez zęby, jak tylko opanował szok wywołany gadulstwem dziewczyny.
Kojarzył Michelle Whitman. Należała do szkolnej drużyny sportowej i większość czasu pochłaniała na treningach gimnastyki niż pracy z kieszonkowymi stworkami. Dlatego też zdziwił się, widząc ją wczoraj na spotkaniu u Sulivana, a dzisiaj w towarzystwie startera. Był ciekawy, który do niej należał, Needle, czy Heathery?
- Jakiego pokemona wybrałeś? - Ayden wreszcie doszedł do głosu.
- Lutrine, a ty? - przemówił Cody.
- Ja wybrałam Needle - znowu wcięła się Michelle. Z dumą wzięła na ręce swojego pokemona i pokazała nowym znajomym.
- Czyli jesteś lepsza.
- Lepsza w czym?
- Typ trawiasty pokonuje wodę - odparł Lewis.
- Bzdurna regułka - zakpił Ayden, dodając z pełnym przekonaniem: - Wszystko zależy od stopnia wytrenowania pokemona oraz siły relacji z jego trenerem, a nie od jakiegoś typu.
- Z pewnością już wytrenowałeś swojego Heathery'ego do perfekcji. Twój pokemon ma około dwóch tygodni - zauważył Cody. - Zgaduję, że jeszcze nie rozpocząłeś treningów, a nawet jeśli... W tak krótkim czasie nie zdążyłeś opanować odpowiedniej strategii ataków. Na ten moment decyduje przewaga typu.
Ayden gotował się w środku. Złość mieszała się z ekscytacją. Było zupełnie jak w jego ukochanym serialu! Cody'ego uważał za zarozumiałego prymusa, idealnego do roli dupka-rywala, z którym konkurowała postać Złotego. Gdy dowiedział się, że Lewis również otrzymał startera, miał pewność, że prędzej, czy później wyzwie go na pojedynek i pokona, udowadniając wszystkim, że liczy się talent, a nie wiedza.
- W porządku - powiedział chytrze Morris. - Niech walka pokemonów rozstrzygnie, kto ma rację.
Cody zgodził się. W zasadzie nie śmiałby mu odmówić, widząc szaleństwo w oczach Aydena.
Dziewczyny zajęły miejsca na ławce, skąd mogły obserwować pojedynek.
Heathery Nerwowo przeskakując z nogi na nogę wyczekiwał przeciwnika. Cody nie śpieszył się. W pierwszej kolejności sięgnął po pokedex i zeskanował stworka:
- Heathery. Ognista kura pokemon jest oficjalnym starterem w regionie Liyah. Do jego ulubionych zajęć należy grzebanie w ziemi. Jego największym atutem jest atak.
- To powinna był bułka z masłem - stwierdził.
W końcu sięgnął po pokeball. Położył kulę na ziemi i zwolnił blokadę urządzenia. Na polu walki pojawił się Lutrine.
- Ayden, użyj ataku mieczy Micharachiego! - wydarła się Michelle, która zaczęła emocjonować się walką, nim ta zdążyła się zacząć.
- A co mi to pomoże?
- Pewnie nic, ale spróbuj - przyznała.
Lewis nie czekał na ruch przeciwnika. Wykorzystując moment nieuwagi,  wydał polecenie swojemu pokemonowi:
- Lutrine, taran!
Ten niemal od razu ruszył w stronę oponenta. Zderzenie okazało się bolesne dla obydwojga pokemonów. Heathery przewrócił się i poturlał po ziemi pod nogi swojego trenera, zaś Lutrine w chwili zderzenia rozciął sobie skórę na ramieniu ostrym dziobem wroga.
- Heathery, dobrze?
Kurka wstała i gniewnym wzrokiem rozejrzała się po polu walki. Lutrine znajdował się kilka metrów dalej i w skupieniu oczekiwał na kolejne polecenie trenera.
- Heathery, kurz!
Kura pokemon zaczęła biegać. W tym samym momencie nad ziemię uniósł się piasek. Pole walki przysłoniła szara chmura dymu, w której trudno było dostrzec cokolwiek poza czubkiem własnego nosa lub dzioba (jak w przypadku ognistego pokemona).
- Hi! Hit! - zaskrzeczał.
- Uspokój się, Heathery! - Ayden próbował przywołać pokemona do porządku.
- Hit! Hi! - wołał w dalszym ciągu.
Dym, który unosił się nad polem walki przede wszystkim działał na jego niekorzyść. Największe stężenie brunatnej chmury kurzu otaczało samego pokemona. Luntrine znajdował się poza działaniem kurzu. Wodny pokemon stał i ze spokojem przyglądał się czarnemu obłokowi, w którym zamknięty niczym w klatce był Heathery.
- Musimy to jakoś rozegnać - stwierdził Morris, szukając jakiegokolwiek sposobu na oczyszczenie pola widzenia.
- Powodzenia - zaśmiał się Cody. - Lutrine, bąbelkowy atak!
Diabeł wodny wypluł z pyska chmarę baniek, które zbombardowały kurzową zasłonę i znajdującego się w niej Heathery. Atak pozbawił waleczną kurkę pokemon resztek energii oraz waleczności.
- Tak! - zawołał Lewis. - Pierwsze zwycięstwo!
O wiele mniejszy entuzjazm mógł towarzyszyć Aydenowi. Chłopak ze spokojem odwołał nieprzytomnego pokemona do pokeballa i uśmiechnął się smutno.
- Gratuluję, wygrałeś.
Było mu głupio. Bardzo chciał wygrać, ale dzisiaj okazał się słabszy.
- A tak właściwie... - zmieniła temat Michelle. - Co tutaj robicie?
- Cody chciał mi pokazać wilkołaka - wyjaśniła Carrie.
- Jakiego wilkołaka? - spytała wyraźnie zainteresowana Whitman.
- Wczoraj, na tej polanie spotkałem człowieka, który zmienił się w jakiegoś psowatego pokemona - wyjaśnił.
- W moim miasteczku, w Avery Town, mieszka naukowiec, który opracowuje dane do pokedexa - zaczął ni stąd ni zowąd Ayden. - Podobno zna wszystkie gatunki pokemonów. Stworzenie, które spotkałeś pewnie też będzie umiał nazwać.
- Niby wioska, a mają fabrykę, szalonego naukowca, sklep spożywczy i arenę lidera - powiedziała z uznaniem Michelle.
- Arenę lidera... - mruknął pod nosem. Cody - W takim razie... Być może odwiedzę Avery Town.
_______________
Dex: 1, 4

poniedziałek, 8 lutego 2016

Cody Lewis

UWAGA! SPOILERY! 

Cody Lewis
Miasto Saorise City
Profesja Trener
Debiut Dziewiątka Sulivana
Wiek 7 (Jhnelle)
16 (Liyah)
Krewni
  • rodzice
  • Jenny (siostra)
Osiągnięcia ?
Wzór Vincent

Charakterystyka Cody'ego
Pochodzi z Jhnelle, z którego przyjechał będąc jeszcze dzieckiem. Ukończył Akademię Pokemon w Nesta City.


Pokemony
- które ma przy sobie:
LutrineStarter otrzymany od Sulivana










- które zostawił u profesora lub gdzie indziej




- które ewoluowały, wypuścił, lub wymienił









Historia pojedynków

 Pojedynki Cody'ego
 Przeciwnik  Użyte pokemony Rezultat Wynik Nagroda Rozdział
 Przyjmujący Wyzywający

Ayden Lutrine Wygrana 1-0 Brak 2




















































































































































































niedziela, 31 stycznia 2016

Rozdział 1: Dziewiątka Sulivana

To było najgorętsze lato w regionie Liyah od ponad dekady, a przynajmniej tak wydawało się staremu kustoszowi z Violet Hill. Nieznośnemu upałowi towarzyszyły bezruch i duchota, wobec których ludzie, jak i pokemony, byli bezsilni. Większość, dając za wygraną, ukrywała się przed promieniami słońca, bezpiecznie wyczekując ochłodzenia. Jedynie na łące za miastem było słychać skrzeki Włodzimierzy, które rozpoczynały swój okres godowy.
Akademia Pokemon w Nesta City pustoszała wraz z początkiem wakacji. Teraz zwykle tłumne korytarze i boisko zamierały. Po terenie szkoły rozchodził się wyłącznie dźwięk dzwonka, który zapraszał na lekcje do opuszczonych klas. Od wschodu do szarego gmachu szkoły przylegał drugi, identyczny budynek – bursa. W rzeczywistości była to dawna część szkoły, którą dyrekcja zdecydowała się przebudować na pokoje dla uczniów nie mieszkających w Nesta City. Większość z nich opuściła internat zaraz po odebraniu świadectwa. Każdy zdawał klucz do pokoju w recepcji, po czym łapał za walizkę i ruszał w podróż do domu. W głębi boiska znajdował się jeszcze jeden budynek. Był to piętrowy pawilon o oszklonych ścianach i dużych drzwiach obrotowych. Niepozorny budynek, w przeciwieństwie do szkoły i bursy, nie przerywał pracy. Co prawda zmienił godziny otwarcia z ósmej do szesnastej - na sobotni czas, od dziesiątej do trzynastej - ale poza tym placówka badawcza funkcjonowała niezmiennie. Laboratorium współpracowało ze szkołą nieprzerwanie od ponad dwudziestu lat. Niecałe dwa lata temu na emeryturę przeszedł jego główny dyrektor, ustępując miejsca dużo młodszemu koledze, profesorowi Sulivanowi, który poza kierownictwem laboratorium, podjął się także pracy nauczyciela w Akademii Pokemon.
Nowy naukowiec miał dwadzieścia dziewięć lat i był jedną z najmłodszych osób noszących tytuł profesora w Liyah. Zaszczyt i duma, jaka spływała ze strony rodziny, równoważyła się z zazdrością i brakiem uznania "starych" profesorów. Dla większości kolegów po fachu George Sulivan był jedynie "młokosem, który dopiero pracuje na swój tytuł". Inni profesorowie niechętnie podawali mu rękę, a z jeszcze mniejszą ochotą dyskutowali z nim na temat badań nad pokemonami. Jednak Sulivanowi nie zależało na niczyjej aprobacie i po prostu wykonywał swoje obowiązki. 

Profesor raz jeszcze poprawił krawat przed lustrem, po czym opuścił swój gabinet i pokierował się schodami na parter, gdzie mieściła się główna pracownia. Tam już czekał asystent, z którym robił codzienny obchód po laboratorium.
- Dzieci! Dzieci! - rozległo się wołanie.
Do Sulivana i jego asystenta podbiegła siostra Joy. Kobieta od ponad dwóch miesięcy dzieliła swój "niezwykle cenny" czas pomiędzy pracę pielęgniarki w centrum, a asystentki w laboratorium. Siostra Joy nie była jedyną osobą zatrudnioną na okres letni. Większość stałego personelu brała urlopy, wyjeżdżała z miasta. Wtedy ich miejsca zajmowali wolontariusze, którzy mieli zapał i w zamian za doświadczenie pomagali w prowadzeniu laboratorium.
- Jakie dzieci? - zapytał zaskoczony naukowiec.
- Normalne... Hordy ich stoją przed budynkiem i chcą wedrzeć się do środka... Mam dzwonić po milicję? - mówiła zaaferowana.
- A tak... - odezwał się asystent. - Wycieczka z akademii.
- Zupełnie o tym zapomniałem – przyznał Sulivan.
Tuż przed końcem roku szkolnego naukowiec zaprosił na obchód swojego laboratorium uczniów. Było to nieformalne zaproszenie, bo liczył, że zjawi ich się co najwyżej dwóch może trzech, ale słowa "wycieczka" i "hordy", oznaczało całą gromadę. Nie wypadało jednak zamykać drzwi przed nosem zainteresowanych, a więc zdecydował się przyjąć ich.
- Mam wezwać milicję? - pielęgniarka ponowiła pytanie.
- Milicję? Po co? - dziwił się Sulivan.
- Żeby je przepędzili – odparła najnormalniej w świecie.
- Niech siostra otworzy im drzwi – poinstruował pielęgniarkę.
- Dobrze... - przytaknęła niechętnie. - Przed wejściem mam sprawić, czy są zawszone? 

- Oczywiście, że nie!
- Aha, czyli wystarczy aktualna książeczka szczepień?
- Siostro, proszę ich po prostu wpuścić i nic ponadto – wyjaśnił jej ze spokojem.
- Przepraszam za mój brak profesjonalizmu – zaczęła się usprawiedliwiać - ale cierpię na dziecioszachofobię.
- Na co? - zdziwił się naukowiec.
- Dziecioszachofobia, czyli lęk przed dziećmi i grą w szachy – zdefiniowała wymyśloną przez siebie chorobę.
George już nic nie odpowiedział. W trakcie studiów podróżował po regionie oglądając najróżniejsze dziwactwa. Szybko nauczył się ignorować szaleństwo i ekscentryzm, które dla Liyah nie było niczym nadzwyczajnym.
Zgodnie z poleceniem siostra Joy wprowadziła szesnastoosobową grupę do laboratorium. Wśród nich było pięciu pierwszoklasistów, trzech drugoklasistów, zaś resztę stanowili tegoroczni absolwenci. Profesor Sulivan znał każdego z nich przynajmniej z widzenia.
- Witam – zaczął pogodnie. - Cieszy mnie, że pomimo rozpoczętych wakacji przybyliście dzisiaj, aby wysłuchać mojego nudnego wywodu.
Kilka osób zaśmiało się wyczuwając dowcip Sulivana. Profesor nigdy nie prowadził nudnych lekcji. Prawdopodobnie nawet, gdyby bardzo chciał, nie potrafiłby przekazać wiedzy w nużący sposób. Mówił, uśmiechał się, wciągał uczniów w dyskusje, a wszystko było niezwykle naturalne.
- Zacznę od spraw organizacyjnych – zaczął. - Dotychczas cztery osoby zgłosiły się po swoje startery. W moim gabinecie czeka jeszcze pięć pokemonów.
Była to jeszcze jedna rzecz, jaka wyróżniała Sulivana. Wydawał, aż dziewięć starterów, gdy inni naukowcy pozostawali przy tradycyjnej trójce. Profesor zdecydował się potroić liczbę starterów ze względu na ilość chętnych absolwentów.
- Jeśli dzisiaj pojawiło się któreś z grupy szczęśliwców – określił wybranych przez siebie trenerów. - To po obchodzie będę czekał w swoim gabinecie. To ten pokój na piętrze.
- Odebrałeś już startera? - spytał Billy szturchając łokciem stojącego obok kolegę.
- Jeszcze nie – odparł Cody Lewis.
- To na co czekasz? Jak będziesz długo zwlekał to inni cię uprzedzą i tobie zostanie jakiś fajtłapa.
Chłopak zamyślił się. Wniosek o przyznanie startera złożył już w październiku, ale nie liczył, że spośród ogromnej liczby chętnych, Sulivan wybierze właśnie jego. Początkowy entuzjazm szybko przygasnął i ustąpił miejsca niepewności. Kieszonkowy potwór wymagał opieki, odpowiedniego treningu, zaplanowania. Musiał bardzo dobrze przemyśleć swój wybór, aby właśnie nie trafić na żadnego "fajtłapę".
- Na nic – odszepnął. - Odbiorę startera zaraz po zajęciach – dodał na odczepne.
- To zacznijmy od podstaw – powiedział ochoczo Sulivan i ruszył korytarzem w głąb laboratorium.
Uczniowie podążyli za nim.
- Kto wymieni mi oficjalne startery regionu Liyah?
Ktoś się zgłosił:
- Trawiasty Needle, ognisty Heathery i... wodny Lutrine.
- Zgadza się, a nad jakim typem ma przewagę Heathery?
- Nad trawiastym – rzucił od niechcenia Lewis.
- Dobrze, Cody – pochwalił go Sulivan. - Coś trudniejszego... Kto mi opowie o legendarnych pokemonach? - rzucił kolejne zagadnienie, tym razem spoglądając na dziewczynę idącą po jego prawej.
- W regionie Liyah mamy sześć legend – opowiedziała Michelle licząc w pamięci. - Są wilki... Jeden był taki ładny i nazywał się...
- Może od początku – przerwał jej profesor. - Jak dzielimy legendarne pokemony?
Zapadła cisza.
- Na telluryczne, czyli ziemskie oraz uraniczne, czyli związane z niebem – odezwał się ktoś z końca grupy.
- Dokładnie! To samo chciałam powiedzieć – przytaknęła Michelle.
Z tłumu wyłoniła się drobna blondynka o dużych niebieskich oczach. Jasne włosy sięgające jej do ramion zdobiła granatowa kokarda. W chudych, jak nitki, rękach ściskała dwie książki i notatnik w nieco zniszczonej okładce z logo szkoły.
- Przykładami tych pierwszych mogą być chociażby Pierot i Underpierot z Jhnelle, zaś Arlekin będzie pokemonem uranicznym – mówiła dalej. - Oczywiście są to wiadomości, które opieramy wyłącznie o mity i legendy. Dlatego nie możemy w sposób naukowy określić ich związków między sobą. Przykładowo – zrobiła krótką pauzę, aby złapać oddech: - Możemy mówić, że Arlekin opiekuje się wilczym trio, ale nie znaczy to, że są one powiązane ze sobą.
- Świetna odpowiedź – pochwalił ją Sulivan. - Kieszonkowe stwory wciąż kryją wiele tajemnic. Wkrótce – podjął nowy wątek - wielu z was wyruszy w podróż pokemon. Będziecie mogli polegać na książkach i pokedexach, ale proszę was, abyście odkrywali ten świat, tak jakby nikt przed wami tego nie zrobił. Bądźcie dociekliwi. Niech każdy, nawet najbardziej pospolity pokemon stanowi dla was nową zagadkę, którą chcecie odkryć. 

Po tym wywodzie zamilkł na moment, po czym zwrócił się do aktywnej uczennicy:
- Jak się nazywasz?
- Carrie Allen  – odparła szesnastolatka.
Nie była już drobną i chorowitą dziewczynką, młodszą siostrą dobrze zapowiadającego się trenera, tylko tegoroczną absolwentką akademii. Pochodziła z Corella Town w Jhnelle i należała do niewielkiej grupy uczniów z wymiany międzyregionalnej. Nauka w Liyah dawała jej o wiele więcej swobody i niezależności, które tak bardzo sobie ceniła.
Sullivan zmarszczył brwi:
- Startowałaś do mojej dziewiątki? - spytał, nie mogąc skojarzyć jej twarzy.
- Nie – odpowiedziała szybko. - Zgłosiłam się do pomocy w laboratorium jako wolontariuszka.
Pomimo dobrych wyników w nauce nie chciała iść śladami brata. Oczywiście, dalekie podróże, łapanie nowych okazów, kolekcjonowanie odznak i walki, które tak dobrze znała z opowieści Josha, musiały być wspaniałe. Słuchając o nich za każdym razem dostawała gęsiej skórki. Jednak praca trenera wiązała się z dużym wysiłkiem fizycznym, któremu mogłaby nie podołać. Ponadto bardziej interesowała ją medycyna i badania zależności między pokemonami.
- W porządku – odparł, przenosząc zainteresowanie na kolejny temat, po czym rzucił nowe pytanie.


***

Zaraz po zakończeniu obchodu uczniowie opuścili laboratorium, a profesor udał się do swojego gabinetu na piętrze. Tuż za nim nieśmiało kroczył Cody Lewis.
Szesnastolatek miał jasne włosy, które lekko stawiał do góry. Był słusznie zbudowany i zawsze uśmiechnięty. Sposób w jaki mówił, ubierał się, a nawet chodził, sugerował, że jest typem żartownisia, który zajmuje ostatnią ławkę i chętnie ściąga na testach. Rzeczywistość była nieco inna. Cody nie miał większych problemów z nauką. Statystyki, informatyka i strategie walk były jego "piątkowymi przedmiotami", ale obok nich znajdowały się takie, które szły mu gorzej nieco jak mitologia oraz wychowanie fizyczne.
Profesor otworzył swój gabinet i przepuścił przodem ucznia. Biuro Sulivana mieściło się w dawnym kantorku. Było małe, ciasne, ale nieponure. Wielkie okno znajdujące się na równoległej do drzwi ścianie wpuszczało promienie słońca, ocieplając pokój. Boczne ściany okupowały wysokie regały po brzegi wypakowane pokeballami.
- To wszystko pańskie pokemony? - spytał Lewis.
- Nie – zaśmiał się. - Należą do trenerów z wcześniejszych roczników.
- Nie jest ich tak dużo.
Na regałach mogło znajdować się około setki pokeballi. Była to mała liczba, zważywszy, że szkoła co roku wypuszczała w świat około osiemdziesięciu absolwentów, z czego co najmniej pięciu zostawało trenerami, z których każdy złapał przynajmniej pięć pokemonów.
- To nie wszystkie – naukowiec uprzedził następne pytanie. - Te tutaj należą wyłącznie do ostatnich czterech roczników. Dopiero rozbudowujemy nasz magazyn i część z nich musiała chwilowo zostać w moim gabinecie.
- I tak jest ich sporo – odparł w końcu Lewis.
- Mamy tu pokemony z wszystkich regionów zachodniego świata... Co rusz przychodzi nowy pokemon, a z nim jakaś historia.
- Historia?
- Każdy pokemon jakąś ma – odpowiedział z powagą. - Każdy kiedyś przyszedł na świat, gdzieś mieszkał i zdobywał jakieś doświadczenie. Nie przyszedłeś tutaj,
aby dyskutować ze mną o historii, tylko wybrać startera.
Dopiero teraz Cody zauważył, że na biurku przed nim leżały trzy pokeballe.
- Są ułożone według oficjalnej numeracji – uprzedził profesor. - Od prawej: trawiasty, ognisty, wodny.
Lewis spróbował wyobrazić każdego ze starterów obok siebie. Najbardziej pasował do niego trawiasty Needle, a najmniej ognisty Heathery. Jednak nie chodziło o wygląd, a statystyki. Potrzebował pokemona, który pomoże mu osiągnąć cel. 

- Lutrine – rzucił hasło i wskazał na ostatnią kulę.
- W porządku – odparł naukowiec. - Gratuluję, zostałeś oficjalnym trenerem. Otworzysz?
Cody spojrzał na kulę, ale nic nie odpowiedział. Już miał schować pokeball do kieszeni, gdy zwrócił się do niego profesor:
- Nie otworzysz?
- Co?
- Nie wypuścisz go od razu? Nie jesteś ciekawy, jaki jest?
- A... tak... - mruknął, przyciskając blokadę pokeballa.

Z kuli wystrzeliło czerwone światło, które niemal od razu przybrało formę wodnego startera. Cody pierwszy raz z tak bliska miał okazję przyjrzeć się Lutrine. Wydawał mu się znacznie mniejszy od innych "diabełków rzecznych", które widywał w szkole. Określenie "diabeł rzeczny" zyskał dzięki uszom wywiniętym do góry niczym rogi. Całe ciało pokemona pokrywała bladoniebieska sierść. Miał drobne kończyny i ogon, którym przyjacielsko merdał, zaś jego duże, czerwone oczy wpatrzone były w trenera.
- Jeszcze to – dodał, podając chłopakowi urządzenie wielkości kalkulatora. - Pokedex. Uważaj, żeby go nie zgubić, bo poza udzielaniem ci informacji rejestruje także twoje postępy w treningu.
Cody jeszcze przez chwilę rozmawiał z profesorem pytając go o najróżniejsze rzeczy: typy i występowanie pokemonów, metody treningów i wiele innych. Na koniec podziękował i opuścił gabinet już jako trener. 


***

Cody wracał do hotelu okrężną drogą. Lutrine podążał krok za nim bacznie obserwując ulice, domy i samochody. Pokemon miał niespełna dwa tygodnie i otoczenie za murami laboratorium, w którym przyszedł na świat, wydawało mu się niezwykle interesujące. Był inny od pokeballi i spokojnego wybiegu. W mieście przeważały głośne dźwięki i intensywne kolory. Perspektywa podróży podobała mu się coraz bardziej. 

- Może lepiej, abyś wrócił do pokeballa... - mruknął pod nosem trener.
Przechadzka z pokemonem u boku wydała mu się nieco dziwna. Miał wrażenie, że każdy mijany przechodzień ogląda się za nim.
W końcu zeszli z głównej ulicy, skręcili w alejkę i po chwili znaleźli się w opustoszałej części parku. Lewis usiadł na pierwszej ławce i wyjął z torby laptop. Lutrine wdrapał się na ławkę i z zainteresowaniem zaczął obwąchiwać tajemniczy przedmiot należący do człowieka.
- Lu lu?
- Daj mi chwilę – poprosił szesnastolatek. - Muszę sprawdzić skrzynkę... - urwał zdanie w połowie, łapiąc się na tym, że odpowiada pokemonowi.
Trenerzy różnili się od siebie w wielu kwestiach, ale jedną z najistotniejszych kwestii była komunikacja. Cody był zwolennikiem teorii, według  której pokemony nie rozumiały mowy ludzkiej, a jedynie przyswajały komendy wydawane przez trenera.
Zupełnie jak w komputerze – pomyślał.
Dotąd jedyny kontakt, jaki miał z pokemonami, zawdzięczał symulatorowi zainstalowanemu w laptopie. Kieszonkowe potworki z komputera niewiele wymagały: uczyły się ataków, wykonywały zadania, a on zajmował się wyłącznie pielęgnacją ich statystyk. Dlatego przebywanie w towarzystwie "prawdziwego" stworka było dla niego czymś nowym.
Lutrine jeszcze przez chwile spoglądał w monitor komputera, po czym dał za wygraną i zajął się rozglądaniem na boki. W jednej chwili dotarł do niego zupełnie nowy zapach jakiegoś pokemona. Specyficzny, bo mieszał się z ludzkim.
- Lar.. Lar... - zaczął popiskiwać pokemon.
- Zaraz – wymamrotał, nie odrywając wzroku od laptopa.
- Lar! Lar! - zaczął go szarpać.
Nie mogąc jednak zwrócić uwagi trenera przestał. Zeskoczył z ławki i przybrał pozycję bojową. W tej samej chwili Lewis odłożył laptop i spojrzał na swojego podopiecznego.
- Wszystko w porządku?
- Lu...
Zza drzew wyłonił się pokemon. Na jego widok Cody zamarł. Stworzenie przypominało dużego psa: podłużny pysk, wielkie łapy, spiczaste uszy i falujący ogon. Miał złotą sierść, a ta - porastająca szyję była nieco dłuższa i jaśniejsza. Chłopak próbował odnaleźć w pamięci nazwę pokemona. Na myśl przychodziły mu jedynie nazwy starterów. I wtedy stało się coś, czego zupełnie się nie spodziewał. Pokemon zaczął lśnić i zmieniać formę. Lewis odruchowo sięgnął po pokedex. Jasnoróżowa aura otaczająca pokemona zniknęła, a na jej miejscu pojawił się młody mężczyzna.
Wysoki blondyn miał na sobie wojskową kurtkę, szare spodnie i wysokie czarne buty na przylepce.
- Ja... Jak ty... – Lewis próbował złożyć zdanie.
Wtedy właśnie nieznajomy spojrzał w stronę chłopaka. Powagę na jego twarzy zastąpił delikatny uśmieszek.
- Tylko nikomu o tym nie mów – wyszeptał. - To będzie nasza mała tajemnica.
Po tych słowach ruszył przed siebie, aby po chwili zniknąć za zakrętem. Lewis siedział w bezruchu.
- To... To był pokemon, czy człowiek? - wydusił z siebie wreszcie.


Dex: 7

Lista Pokemonów z regionu Liyah

Lista Pokemonów z Liyah

LDex NDex Pokemon Typ 1 Typ 2
#001 #133 Needle Roślina
#002 #134
Roślina Ziemia
#003 #135
Roślina Ziemia
#004 #136 Heathery Ogień
#005 #137
Ogień Lot
#006 #138
Ogień Lot
#007 #139 Luntine Woda
#008 #140
Woda Lód
#009 #141
Woda Lód
#010 #142


#011 #143


#012 #144


#013 #145


#014 #146


#015 #147


#016 #148


#017 #149


#018 #150


#019 #151


#020 #152


#021 #153


#022 #154


#023 #155


#024 #156


#025 #157


#026 #158


#027 #159


#028 #160


#029 #161


#030 #162



LDex NDex Pokemon Typ 1 Typ 2
#031 #163


#032 #164


#033 #165


#034 #166


#035 #167


#036 #168


#037 #169


#038 #170


#039 #171


#040 #172


#041 #173


#042 #174


#043 #175


#044 #176


#045 #177


#046 #178


#047 #179


#048 #180


#049 #181


#050 #182


#051 #183


#052 #184


#053 #185


#054 #186


#055 #187


#056 #188


#057 #189


#058 #190


#059 #191


#060 #192



LDex NDex Pokemon Typ 1 Typ 2
#061 #193


#062 #194


#063 #195


#064 #196


#065 #197


#066 #198


#067 #199


#068 #200


#069 #201


#070 #202


#071 #203


#072 #204


#073 #205


#074 #206


#075 #207


#076 #208


#077 #209


#078 #210


#079 #211


#080 #212


#081 #214


#082 #215


#083 #216


#084 #217


#085 #218


#086 #219


#087 #220


#088 #221 Arlekin Psycho

niedziela, 2 sierpnia 2015

Robin McIntyre

UWAGA! SPOILERY! 

Robin McIntyre
Miasto Black Moon Island
Profesja Lider
Debiut Piątek trzynastego
Wiek 44
Krewni
  • Natalie (żona)
  • Ralphie (syn) +
Osiągnięcia
  • tytuł lidera Black Moon Island
  • trzecie miejsce w lidze Jhnelle
  • drugie miejsce w lidze Jhnelle
Wzór Raiden

Charakterystyka Robina
W 1984 roku wyrusza w podróż pokemon jako jeden z trzech trenerów z Corella Town. Po zdobyciu tytułu mistrza ligi Jhnelle wziął ślub ze swoją ukochaną - Natalie. Kiedy na świat przyszedł ich syn, Ralphie, państwo McIntyre przeprowadzili się do Lakeside Town. Wszystko zmienia się po tragicznej śmierci Ralpha w pożarze w 1991 roku. Wtedy to zrywa kontakt z przyjaciółmi z Corella Town, a także odsuwa się od zony. Mimo to nadal opiekuje się Natalie. W 1992 przebywa w Townview, gdzie spotyka profesora Poplara. Z jego pomocą postanawia odzyskać syna, a także zemścić się na Underpierocie, który według naukowca jest odpowiedzialny za eksplozję w laboratorium. W 1994 zostaje liderem psychicznych pokemonów na Black Moon Island. Latem 1994 roku spotyka Betty Daniels, która zostaje zmuszona przez profesora do współpracy z nim i z Robinem. Dzięki pomocy Poplara, Robin staje się jednym z ważniejszych biznesmenów w Jhnelle. Zostaje właścicielem teatru w Irina, który w jego imieniu prowadzi Betty Daniels. Sam zaś zatrudnia regulatorów, aby pomogli mu w złapaniu legendarnych pokemonów: Pierota i Underpierota. Po tym jak ożywiony Ralphie ginie Robin decyduje się wziąć udział w turnieju Jhnelle. Bez większych trudności pokonuje Henry'ego oraz Freddy'ego i dociera do finału, który zakłóca pojawienie się Underpierota. Wtedy też dowiaduje się nowych faktów dotyczących śmierci syna. Ostatecznie przegrywa z Alissą i zajmuje drugie miejsce. Po turnieju znika. Trudno określić jego stosunek do Kyle'a.

 Pokemony
 - które ma przy sobie
Mentalion Służy mu do teleportacji.
Remake Wyewoluowany z Perquela




 - które wyewoluowały, wymienił lub wypuścił
Sequel Starter otrzymany od profesora Poplara.


Historia pojedynków

 Pojedynki
 Przeciwnik Użyte pokemony Rezultat Wynik Nagroda Rozdział
 Przyjmujący Wyzywający
Henry
Remake Wygrana 1-0 Udział w turnieju Jhnelle 53










































Postaci

Główni bohaterowie
Kyle Daniels                Ayden Morris
Josh Allen                    Michelle Whitman
Alissa Christeensen      Cody Lewis
Jimmy Daniels              Carrie Allen

Czarne charaktery
Robin McIntyre
Thomas
Freddy
Angela
Michael

Postacie drugoplanowe
Charlie Stacey
Henry Daniels
Dennis Harding
Matt Novy
Sandra Novy
Kia
Alex Wolfberg
Diana Daniels
Brenda
Brendan
Mandisa Allen
Carter
Laurie Robinson

Postacie epizodyczne
Nash Cawdor
Cathrine Ferrgato
Seth Bouswell
Jordan Hooper 
Gary Wanderer
Natalie McIntyre
Joel Finnie
Steven Allen
Pan "Snubbull"
Chris Christeensen 
J.J.
Ashlyn
Paras Hitmonlee
Sebastian Harper
Morty
Milo
Matka Brendy i Britanny
James Novy
Bernie
Max Mustarda
Pani Harding
Sven Idler
Tamara Borey
Celine
Justin
Larry
Alexis
Kara
Crystal
Sylvia
Eddie
Martine
Crystabelle
Kimberley Treepson 
Marion Łamaga
Terry
Pan Lewis

wtorek, 9 czerwca 2015

Rozdział 56: Epitafium

Spoglądanie w przeszłość lub przyszłość było bardzo trudną sztuką. Niewiele pokemonów potrafiło manipulować czasem, a garstka tych, które posiadły tę zdolność mogło korzystać z niej bardzo rzadko. Pierot i Underpierot mogły wyglądać za teraźniejszość, ale umiejętności tej mogły dokonać tylko raz w życiu. Bóg nieszczęścia wiedział, że właśnie nastała chwila, w której będzie musiał cofnąć się w przeszłość i ukazać prawdę, o której wszyscy zapomnieli. Wraz z prośbą dziewczyny, użył całej swojej siły, aby przywołać swoje najokrutniejsze wspomnienie.

21 lipca, 1991

Ralphie opierał się o ścianę budynku, od czasu do czasu szurając nogą. Wzdychał głęboko, jakby chcąc dać upust swojemu zniecierpliwieniu. Znużony oczekiwaniem, zaczął zastanawiać się, czy nie wejść do środka. Zwykle posłusznie czekał na ojca przed wejściem do pracowni profesora Poplara, ale tym razem chciał jak najszybciej wrócić na urodziny Kyle'a. Chłopiec jeszcze tylko przez chwilę przyglądał się budynkowi laboratorium. Po krótkiej walce z samym sobą, zdecydował się wejść do środka przez uchylone drzwi.
Wewnątrz nikogo nie było. Asystenci Poplara kończyli pracę około godziny drugiej. Ralphie ruszył przed siebie korytarzem prowadzącym do "serca" laboratorium. Wiedział, że jeżeli profesor zaprosił ojca oraz pozostałą dwójkę trenerów do siebie, to z pewnością przyjął ich w części laboratoryjnej. Był tutaj kilkakrotnie z ojcem, a więc nie miał problemów z rozeznaniem drogi. Chociaż miał dopiero cztery lata, był bardzo bystry, szybko uczył się i zapamiętywał szczegóły. Po krótkim spacerze dotarł do wielkiej sali o białych ścianach, przypominającej magazyn. Spokojnym krokiem minął regał z klatkami, w trzymane były pokemony. Na środku sali znajdowała się jeszcze jedna klatka. Znacznie większa od tych, w których trzymane były Biri i Mousevile. Wychodziła z niej gruba rura, której drugi koniec łączył się z jakąś butlą. Ralphie ostrożnie podszedł do klatki, w której spał pokemon. Koniec rury przyłożony był do pyska stworzenia. Ralphie nie znał jego nazwy, ale widział go już wcześniej. Przypominał kota o ciemnoniebieskiej sierści. Miał na sobie szare łachmany, a na ramionach łańcuchy. Nad okiem pokemona widniała czarna gwiazda.
- Kotek... - wyszeptał, spoglądając na zamkniętego Underpierota.
Niezwłocznie podszedł do butli i przeczytał napis.
- G... A... Z... - literował. - Gaz. U... Sy... Pia... Usypiający.
Czterolatek ze spokojem zakręcił butlę. Syczący w rurze gaz zamilkł. Ponownie podszedł do klatki, w której spał Underpierot i odblokował drzwi klatki.
- Co ty tutaj robisz?! - usłyszał gniewny głos Corneliusa.
Ralphie odwrócił się, aby zobaczyć staruszka otoczonego szarym dymem. Wyglądał jakby jego skóra paliła się. Przestraszony tym widokiem chłopiec cofnął się. Jego noga zahaczyła o rurę, która pociągnęła za sobą na ziemię klatkę oraz butlę z gazem.
- Ty mały idioto! - wrzeszczał Poplar. - Coś ty najlepszego zrobił?!
Cornelius już miał zamiar podejść do chłopca i wymierzyć mu policzek, gdy kątem oka dostrzegł przebudzającego się Underpierota. Bezzwłocznie ruszył w stronę legendarnego pokemona. Ten jednak widząc zbliżającego się naukowca użył swojej psychicznej mocy do odepchnięcia go. Pchnięty do tyłu Poplar uderzył w stół z komputerem. Przez moment leżał pod biurkiem nie ruszając się.
- Próbowałem zrobić to humanitarnie... Bez bólu... - wysyczał Cornelius, wstając z ziemi. - Ale nie... Zawsze jest tak samo. Ten bezsensowny opór. Wszystkie poza mną musicie być takie głupie! Wasza wielka moc musi równać się waszej wielkiej głupocie! - wrzasnął, wypuszczając z ciała szary dym. - Rozniosę cię na strzępy, jeśli będzie taka potrzeba!
Profesor w zmienionej formie, ruszył w stronę Underpierota. Bóg nieszczęścia wytworzył wokoło siebie barierę, która ochroniła go przed zetknięciem z mgłą. Szary dym nie dawał jednak za wygraną, otaczając swojego przeciwnika. Underpierot utworzył w łapach mroczną kulę, a następnie cisnął nią w chmurę. Ta wchłonęła atak niczym pokarm. Następne wydarzenia trwały sekundy. Szara mgła przybrała odcień purpury, aby w następne kilka sekund eksplodować. Uderzenie wypchnęło Underpierota przez okno. Ogień powstały w wyniku wybuchu zaczął zjadać wszystko: ściany, stoły, krzesła, klatki z pokemonami oraz małego chłopca. Wraz z uderzeniem o ziemię bóg nieszczęść stracił przytomność. Obudził go dopiero odór spalenizny. W oddali widział szczątki laboratorium i ludzi zbierających się wokoło niego.
***
Alissa otworzyła oczy. Na powrót znajdowała się na arenie walki w Dayvillage. Było ciemno i duszno. Szary dym ulatniający się z ciała profesora nie przepuszczał światła i świeżego powietrza. Naprzeciwległej platformie stał Robin McIntyre. Spoglądał w szarą ścianę, ale nic nie mówił. Rzut w przeszłość Underpierota wywarł na nim ogromne wrażenie. Pierwszy raz miał okazję zobaczyć śmierć Ralphiego. Obraz, który próbował zrekonstruować w głowie od wielu lat, wreszcie ujawnił się. Christeensen próbowała odczytać cokolwiek z twarzy lidera. Nie potrafiła odczytać z niej żadnych emocji. Obok trenerki stał Prequel, zaś za nią klęczał Underpierot. - A więc... - zwróciła się do legendarnego pokemona - to profesor zniszczył laboratorium?
- Tak - odparł. - Nigdy nie wyrządziłem krzywdy żadnemu człowiekowi.
- Głupiec! - zawołał Cornelius. - Legendarne pokemony dysponują ogromną siłą, która mogłaby obrócić ten świat w pył! Ludzie powinni być przez nas eliminowani!
- Morderca... - wyszeptał Robin. - Czym ty jesteś?! Czym?! - krzyknął.
- Na imię mi Annihilion, ale wy znacie mnie jako profesora Corneliusa Poplara z Corella Town. Nie należę do tego świata. Nigdy do niego nie należałem. Przywędrowałem tutaj wiele lat temu z miejsca pozbawionego życia. Niestety mój organizm nie może egzystować w waszym świecie zbyt długo. Dlatego też potrzebowałem warstwy ochronnej. Wiele lat temu opanowałem ciało Corneliusa dzięki któremu mogłem normalnie funkcjonować pośród ludzi, a co ważniejsze dążyć do swojego prawdziwego celu. Był tylko jeden problem. Wasze ciała starzeją się i umierają - wyjaśniał dalej - abym mógł się w nich utrzymywać potrzebuję energii stworzeń podobnych do mnie.
- Nas - dopowiedział Underpierot.
- Tak, was... - mruknął Poplar. - Energia legendarnych pokemonów jest bardzo zbliżona do siebie. Pierot oraz Underpierot stanowiłby dla mnie doskonały posiłek, pozwalający mi żyć w waszym świecie jeszcze wiele długich lat.
- To nie bóg nieszczęścia niszczył Jhnelle, prawda? - zapytał Robin, patrząc przed siebie.
- Nigdy nie powiedziałem, co to za pokemon - zaznaczył. - Pozwoliłem, aby wasza trójka dopowiedziała sobie resztę i sprowadziła dla mnie legendarne stworzenie, którego tak potrzebowałem. To ja jestem odpowiedzialny za zniszczenia w Jhnelle.
- Dlaczego? - zapytała Alissa.
- Bo ludzi daje się łatwo zmanipulować. Wytrenowałem Robina, Henry'ego i Dennisa w nadziei, że któregoś dnia sprowadzą mi legendarną istotę. Wszystkie masakry, których dokonałem miały posłużyć mi za argument do złapania przez nich Pierota lub innej legendy...
- I prawie ci się udało - pokiwała głową dziewczyna.
- Właśnie, prawie... Ralphie uniemożliwił mi złapanie Underpierota. Straciłem legendarnego pokemona i laboratorium. To nie był jednak mój koniec - mówił otwarcie. - Wmówiłem Robinowi, że Underpierot jest odpowiedzialny za śmierć jego syna. Obiecałem mu także stworzenie nektaru, który ożywi Ralpha. W zasadzie tę część umowy dotrzymałem - stwierdził. - Tym samym dałem mu motywację do tego, aby złapał dla mnie dwie najważniejsze legendy regionu Jhnelle. Musiałem jeszcze usunąć ludzi, którzy mogli zagrozić moim planom. Pierwszy był Richard Hammond... - wspomniał pana Snubbulla. - Jako mój asystent znał całą prawdę, a co więcej przez lata pomagał mi maskować moje sekrety. Bałem się, że któregoś dnia zdradzi moją tajemnicę. Dlatego też upozorowałem jego śmierć. Następną przeszkodą była Natalie.
- Natalie? - ożywił się Robin.
- Pod jej wpływem mógłbyś zrezygnować z chęci odzyskania Ralpha. Używając najsilniejszej z moich toksyn, zmusiłem ją do zażycia środków nasennych.
- Idź do diabła... - mruknął McIntyre.
- Sami pójdziecie - odmruknął. W jego głosie po raz pierwszy było słychać było satysfakcję. - Bo o ile mi wiadomo, Shiwion nie może przerwać swojego ataku, a więc Underpierot zginie, a wy razem z nim. Co prawda stracę tak silne źródło energii jak bóg nieszczęścia, ale o wiele ważniejsze jest to, że ciało profesora przetrwa.
- Nie możesz zatrzymać Shiwiona?
McIntyre spojrzał na Christeensen.
- Nie zależy mi. Niech się dzieje co chce - powiedział, siadając na ziemi.
- Spróbuję zatrzymać atak- oświadczył Underpierot.
Alissa spojrzała na pokemona. Krótki kontakt z Annihilionem pozbawił go znacznej ilości sił. Walka z kimkolwiek w takim stanie nie miała większego sensu. Christeensen spojrzała raz jeszcze w kierunku szarej mgły. Gdzieś w jej wnętrzu widziała unoszące się bezwładnie ciało Corneliusa.
- Musimy się stąd wydostać - powiedziała. - Chyba wiem jak.
Prequel i Underpierot spojrzały na dziewczynę, jakby oczekując od niej słowa wyjaśnienia. Alissa sięgnęła do swojej torby. Wyciągnęła z niej jeszcze dwa pokeballe.
- Greyroyal! Friday! Wyjdźcie! Potrzebuję was obu! - zawołała, uwalniając pokemony.
Na polu walki pojawiły się łabędź i szczur wodny. To były jedyne pokemony, które miały siłę kontynuować walkę.
- Musimy zapomnieć o lidze i jej zasadach. Nie walczymy z Robinem - oświadczyła. - Teraz naszym przeciwnikiem jest Annihilion - powiedziała, spoglądając na rosnącą dłoniach Shiwiona kulę energii. - Friday, Prequel - zwróciła się do wodnych pokemonów - musicie zaatakować Shiwiona w ten sposób, aby zmienił swoją pozycję, ale dopiero na mój znak.
- Pre - przytaknął jej kaczor.
- Grayroyal, zaatakujesz szarego stalowym skrzydłem - oznajmiła. - Dokładnie w tym miejscu - wskazała na ścianę, zza której widać było sylwetkę profesora. - Tylko uważaj. On może być niebezpieczny - przestrzegła ptaka.
Pokemon skinął głową, a następnie wzniósł się w powietrze. Przez moment krążył w powietrzu, aby w końcu zniżyć lot i zaatakować szarą ścianę stalowym skrzydłem.
- Myślisz, że to coś ci pomoże? - zapytał rozbawiony Annihilion.
Christeensen nie miała zamiaru wdawać się w rozmowy z nim.
- Świetnie, Greyroyal! Jeszcze raz!
Łabędź zaatakował ponownie.
Szara smuga rozrzedziła się, odsłaniając bezwładne unoszące się na niej ciało Poplara, z którego nadal wydobywał się gęsty dym.
- Wasza kolej, Prequel i Friday!
Kaczor i szczur jednocześnie uderzyły w Shiwiona. Psychiczny pokemon stracił równowagę, upadając na ziemię. Jednocześnie tracąc kontrolę na kulą energii unoszącą się dotychczas nad jego głową . Rozpędzony psycho-promień przeleciał tuż obok Alissy i Underpierota, aby zatrzymać się dopiero na pierwszej napotkanej przeszkodzie - ciele profesora Corneliusa Poplara. Kula eksplodowała. Silny wybuch odrzucił Alissę i Underpierota na koniec boiska, zaś jasne światło towarzyszące atakowi pochłonęło naukowca. Szary dym zaczął rozpływać się. Robin ociężale podniósł się, aby zobaczyć zza mgły zarysy trybun.
- Proszę państwa! - podniósł głos sędzia. - Mgła unosząca się nad stadionem znika... - mówił ostrożnie. - Widzę! Widzę kogoś!
Wybuch znacząco uszkodził arenę walki. Jedna z platform była przewrócona na bok, druga wyglądała na zmiażdżoną, na środku pola walki znajdowała się dziura, a po bokach leżały porozrzucane fragmenty areny. Alissa i Robin wychodzili z areny. Na ich barkach opierał się ranny Underpierot, zaś za nimi podążały Friday, Prequel i Greyroyal.
- Potrzebna pomoc medyczna! - zawołał sędzia.
Do wychodzącej z areny grupki od razu podbiegli Henry, Dennis, Kyle i Josh. Pierot czekał przy trybunach. Wolał nie zbliżać się do Underpierota, bo prawdopodobnie oznaczałoby to ich pojedynek.
- Nic wam nie jest? - spytał Harding.
- Nie, ale Underpierot jest ranny - wysapała Alissa.
- Zajmę się nim - oświadczył Dennis, przyglądając się ranie pokemona.
- Nie ma takiej potrzeby- oznajmił Underpierot. - Mój organizm zregeneruje się sam w ciągu najbliższych kilku godzin. Na mnie już pora - ogłosił, robiąc samodzielnie kilka kroków do przodu.
Po tych słowach uniósł się w powietrze i zniknął na tle granatowego nieba.
- Poplar - wyszeptał Robin. - To był Poplar.
- Wiemy - uciął krótko Henry. - Widzieliśmy cały przebieg walki.
- Jeżeli jesteśmy już przy walce, to chyba potrzebna będzie dogrywka - przerwał im sędzia.
Robin podszedł do sędziego i stwierdził:
- Wszyscy widzieli przebieg pojedynku po pojawieniu się Annihiliona, prawda?
- Prawda.
- W takim razie ogłoś wynik - ponaglił go, podnosząc lewą rękę nad głowę.
- Stosunkiem trzy wygrane do dwóch przegranych walk. Zwycięzcą turnieju Jhnelle w roku 2007 zostaje - wyrecytował swoją formułkę. - Alissa Christeensen!
Na arenie rozbrzmiały głośne krzyki i wiwaty.
Alissa usiadła na ziemi i schowała twarz w rękach.
- Nie wierzę... To nie dzieje się naprawdę - powtarzała, słysząc gratulacje i okrzyki na swoją cześć.

 ***

Tego wieczoru na stadionie południowym odbyła się impreza zamykająca tegoroczny turniej Jhnelle. Jednak nie wszyscy trenerzy biorący udział w turnieju ligowym byli na niej obecni. Robin McIntyre miał dosyć tłumów otaczających go na co dzień. O wiele bardziej potrzebował ciszy i spokoju. Usiadł w ciemnej alei parku i przyglądał się z oddali rozświetlonemu stadionowi. Nie miał pojęcia, jak będzie wyglądał jego jutrzejszy dzień.
- Dobry wieczór! - usłyszał.
Po tych słowach dosiadł się do niego Kyle Daniels.
- Nie jesteś na zakończeniu turnieju?
- Nie... - mruknął. - Jakoś nie mam ochoty, a pan?
McIntyre nie odezwał się.
- Nie pamiętam Ralpha - Kyle rozpoczął nowy temat - ale to nie powinno mu się przydarzyć. W każdym razie... Chciałem powiedzieć... - zbierał słowa. - Bardzo mi przykro.
- Poplar nie żyje, Ralphie nie żyje. Pierot i Underpierot straciły dla mnie znaczenie - wyliczył. - Co mam teraz zrobić?
- Zacząć od nowa - stwierdził Daniels.
- Łatwo powiedzieć - westchnął. - To nie takie proste. Chciałem pomóc Ralphowi...
- On nie potrzebował pomocy. To pan chciał pomóc sobie - mówił ostrożnie. - Nie możemy cofnąć czasu. Nawet jeżeli bardzo tego chcemy. Możemy jedynie patrzeć do przodu i... Nie stawiać przed sobą zbyt wielkich wymagań.
- Co masz na myśli?
Kyle wstał i zapiął kurtkę.
- Nie może pan pomóc Ralphiemu, ale wystarczy rozejrzeć się wokoło, a znajdą się ludzie, którzy potrzebują pomocnej dłoni - powiedział tajemniczo. - Do widzenia - pożegnawszy się, odszedł.

 ***

Ceremonia ukończenia mistrzostw zakończyła się późną nocą. Na zachodnim stadionie nie było już nikogo od wielu godzin. Gruzy, kawałki areny i kurz przypominały o finałowym pojedynku stoczonym tutaj. Spod kamieni wygrzebał się Cornelius Poplar. Brudny, w obdartych łachmanach, poparzony, ale nadal w pełni sił. Przy życiu utrzymywała go jedynie energia Annihiliona. Wstał i zrobił kilka kroków, aby natychmiast przysiąść na kupie kamieni. Wyglądał jak król na tronie, a w rzeczywistości był tylko pustym ciałem unoszonym przez szary dym. Zupełnie jak marionetka we władaniu człowieka.
- Nie zapomnę wam tego - wyszeptał. - To jeszcze nie koniec. Świętujcie, cieszcie się, zapomnijcie o mnie, a gdy się tego nie będziecie spodziewać wbiję wam nóż w plecy.

 ***

W Dayvillage było piękne i ciche popołudnie. Dzień po zawodach ligowych ostatni trenerzy opuszczali miasteczko, udając się w rodzinne strony lub w kierunku odległych krain, w których czekały na nich nowe wyzwania.
Josh Allen wymeldował się z hotelu i od razu ruszył do szpitala położonego na obrzeżach miasteczka. Chodził tam co dziennie. Kiedy jeszcze uczestniczył w turnieju, odwiedzał Carrie po każdej walce, zaś gdy odpadł z zawodów znalazł sobie stałą godzinę wizyt. Diana i Steve byli tam prawie cały czas. Od kilku dni zastanawiał się nad sposobem, w jaki mógłby zdobyć pieniądze na lekarstwo dla dziewczynki. Na ten moment najrozsądniejszym pomysłem wydawała mu się sprzedaż pokemonów. Dobrze wytrenowane stworki mogłyby być dobrym źródłem dochodu. Odgonił od siebie myśli znikając w szpitalnym holu. Pokój jego siostry znajdował się na samym końcu korytarza. Chłopak śmiało przekroczył próg.
- Dzień... dobry... - przywitał się ostrożnie.
Na jego twarzy malowało się zdziwienie. Poza leżącą w łóżku siostrą, badającym ją lekarzem i rodzicami, na środku pokoju stał olbrzymi karton. Allen wyminął go ostrożnie i podszedł do łóżka.
- Cześć! - zawołała wesoło Carrie.
Josh skinął głową, a następnie pytająco spojrzał na rodziców.
- Wypisują mnie! - ogłosiła siedmiolatka.
- Jak to? Dlaczego?
- Będzie przyjmowała lekarstwa w domu - wyjaśnił mu Steve.
- Lek? - przerwał mu syn. - Skąd?
- W tym kartonie jest roczny zapas leku - oznajmiła Mandisa Allen.
- Skąd wzięliście pieniądze? - spytał chłopak.
- Dziś rano do szpitala przybył kurier z przesyłką na twoje nazwisko - odparła matka.
- Na moje nazwisko? - nadal nic nie rozumiał. - Od kogo?
- Nie było nadawcy - mruknął pod nosem lekarz. - Ktoś sprawił ci ogromną niespodziankę. W takim razie to wszystko - powiedział, odchodząc od pacjentki. - Zostało jeszcze kilka formalności i możesz wracać do domu, Carrie.

 ***

Na niewielkim placyku w centrum Dayvillage znajdowała się grupka dzieciaków wraz z pokemonem ubranym w kolorowy kostium. Na oddalonym o kilkanaście metrów parkingu stały trzy samochody, przy których czekali rodzice.
- Pero, pero... - powiedział Pierot, rysując czubkiem parasolki po ziemi.
Charlie Stacey wyszedł przed Freddy'ego oraz Josha, po czym przemówił:
- Miło było cię poznać...
- Gdybyś chciał kiedyś wrócić - wszedł mu w słowo Jimmy. - Chętnie przyjmę cię do swojej drużyny!
- Ty jak coś już powiesz... - skrytykował chłopca jego starszy brat.
- Pierro - podziękował za ofertę młodego Danielsa.
Bóg szczęścia otworzył parasolkę. Lekki wiatr uniósł go w powietrze.
- Perrro! - zawołał, machając na pożegnanie nowym przyjaciołom.
- I pamiętaj! - krzyknęła za nim Kia. - Wystrzegaj się Underpierota i innych legend, które chcą cię zabić!
Po chwili pokemon błazen zniknął za chmurami.
- I wszystko dobrze się skończyło - westchnęła Alissa.
Siódemce dzieciaków z oddali przyglądali się Angela i Thomas. Mężczyzna opierał się o drzewo i od czasu do czasu bez większego zainteresowania zerkał na grupkę.
- Myślisz, że powinniśmy się pożegnać? - spytała dziewczyna.
- Nie... - mruknął. - Mam dziwne przeczucie, że jeszcze się spotkamy.

Rok później

Samochód wyhamował przed samą ścianą areny walk w Corella Town. Silnik wydał z siebie błagalny warkot, a potem zamilkł.
- Jesteśmy - ogłosił tryumfalnie kierowca.
Siedzący obok niego Josh Alen pokręcił głową, po czym stwierdził z pełnym przekonaniem:
- Kiepski z ciebie kierowca.
- Czy ja mówiłem, że jestem dobrym kierowcą? - zapytał Kyle. - Nie- odpowiedział sam sobie. - Ja tylko zdałem prawko.
- Nie kłóćcie się już - uspokoiła ich Alissa, zajmująca tylne miejsce.
Wysiedli z samochodu. Kyle cofnął się do bagażnika, z którego wyciągnął niewielki bukiecik lilii, po czym dołączył do swoich towarzyszy. Ruszyli zarośniętą drużką w kierunku miejsca, gdzie kiedyś znajdowało się laboratorium profesora Poplara.
Od debiutu Kyle'a, Josha i Alissy w lidze Jhnelle minął rok. Tyle samo czasu upłynęło od ich ostatniej wizyty w Corella Town. Miasteczko wyglądało tak samo, jak dnia, w którym dobierali swoje pokemony od profesora Hardinga. Był upalny poranek, niezmącona niczym cisza i chłodny wietrzyk, od czasu do czasu poruszający suchymi gałęziami drzew.
- Ciekawe, kto w tym roku otrzymał startery? - Allen rzucił pytanie na wiatr.
- Pierwszaki - zaśmiał się Kyle. - W podróż rusza rocznik, który zaczynał akademię, w roku, w którym my ją kończyliśmy. Zresztą możemy potem odwiedzić profesora Hardinga i dowiedzieć się tego.
- Tak, ale najpierw muszę zajrzeć do domu - znaczył Josh.
Josh Allen od kilku miesięcy odbywał staż w laboratorium w regionie Irvin. Odległość pomiędzy Jhnelle, a Irvin uniemożliwiała mu wizyty w domu. Z rodziną i przyjaciółmi pozostawał w kontakcie telefonicznym. Powrót do rodzinnego miasteczka był jednak okazją na spotkanie z rodzicami i siostrą.
- Nie zapytałam wcześniej... - wtrąciła się Alissa. - Jak się ma Carrie?
- Dużo lepiej - odparł. - Przyjmuje lekarstwa i z każdym dniem staje się silniejsza. Myślę, że niedługo odstawi tabletki. Szkoda, tylko że nie wiem kto kupił dla niej te lekarstwa.
- To nie ma znaczenia - machnęła ręką Alissa. - Ważne, że jest zdrowa.
Kyle, Josh i Alissa przystanęli na pustej polanie. Niegdyś znajdowało się tutaj laboratorium profesora Corneliusa Poplara. Po pożarze budynku przez długi okres nie było tutaj niczego poza szczątkami upamiętniającymi tragedię. Teraz na miejscu pracowni naukowca znajdowała się marmurowa tablica z napisem:
Na pamiątkę Ralphiemu,
kochający rodzice
i przyjaciele

Daniels położył bukiecik pod tablicą. Cała trójka przez moment stała w milczeniu, wpatrując się w napis.
- Mam nadzieję, że Ralphie odzyskał spokój - odezwał się Kyle.
W odpowiedzi na jego słowa obudził się delikatny wietrzyk, przemykający pomiędzy wysokimi trawami i gałęziami drzew.
Koniec części trzeciej i ostatniej

Z dedykacją dla wszystkich,
którzy lubią pisać.