poniedziałek, 19 maja 2014

Rozdział 49: Smocza duma

Nikt z mieszkańców Novan City nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Nad ranem do zdewastowanego przez legendarnego pokemona miasta przybyli ludzie z innych części regionu Jhnelle. Starsza pani z Ortario przywiozła koce i posiłek, studentka pochodząca z Darea zaoferowała nocleg, a mężczyzna z Boheme podarował ubrania tym, którzy stracili wszystko podczas ataku Featherpenta. Obywatele Novan nie sądzili, że mają tylu przyjaciół.
Niespełna kilka miesięcy po ataku, smocze miasto wracało do siebie. Ludzie starali się zapomnieć o nie tak dawno temu ciążącej nad nimi groźbie zniszczenia. Mimo wszystko o tych wydarzeniach przypominały im nadal wysokie rusztowania, stojące przed nowo powstałymi domami oraz wschodnia część miasta, która ucierpiała najbardziej. Tam właśnie można było odnaleźć jeszcze szczątki starych budynków. W sercu miasta postawiono kamienną tablicę mającą przypominać o ofiarach tamtego dnia.
Josh Allen doskonale pamiętał Novan City z przed ataku. Powracając do smoczego miasta po wielu miesiącach nie rozpoznawał chodników, ulic i budynków. W powietrzu unosił się kurz i zapach farby. Chłopak krążył między uliczkami próbując odnaleźć drogę do areny lidera. Wcześniej stadion znajdował się w pobliżu wylęgarni smoków, ale teraz miał trudność ze znalezieniem żłobka dla poke-smoków. Jeżeli został zniszczony to na pewno nie byłby odbudowywany w pierwszej kolejności. Po dłuższym spacerze wąskimi alejkami trafił na niewysoki dom ogrodzony metalowym płotem przed którym znajdował się szyld głoszący napis: "Arena lidera". Przed wejściem znajdował się niewielki ogródek warzywny. Pomiędzy zagonkami przechadzała się Sandra z konewką.
- Cześć - przywitał się Allen, nie licząc, że liderka pamięta spotkanie z nim w rezerwacie Jhnelle.
- Cześć. O co chodzi? - odpowiedziała, odstawiając konewkę i zdejmując rękawiczki do prac ogrodowych.
- Chciałem wyzwać cię na pojedynek - odparł, niemal od razu zaznaczając - o ile arena jest jeszcze czynna.
Normalnie, o tej porze roku Sandra zamknęłaby salę, ale problemy związane ze skradzionymi pieczęciami oraz późniejsze porządki zdewastowanego Novan City, wpłynęły na zaniedbanie jej liderskich obowiązków. Dlatego też w tym roku postanowiła przyjmować wszystkie wyzwania, aż do dnia zawodów, do których zostało zaledwie dwa i pół tygodnia.
- Pewnie - zgodziła się. - Od razu?
- Jeśli to nie kłopot.
- Nie, ale będziemy musieli walczyć tutaj. Po ostatnich wydarzeniach moja arena nie została jeszcze odbudowana - przyznała.
Josh skinął głową i wszedł na podwórko. Dziewczyna pobiegła na jego drugi koniec i stamtąd zawołała:
- Walczymy jeden na jednego. Jeśli mnie pokonasz, otrzymasz odznakę legendy.
Po tej informacji Allen sięgnął po pokeball. Przez moment wpatrywał się w niego, po czym wyszeptał bardzo cicho:
- Nie zawiedź mnie, Coldqueen.
Na prowizorycznym boisku pojawił się pokemon, który z daleka sylwetką przypominał kobietę. Miał bladoniebieską skórę, szare włosy z końcówek, których zwisały sopelki lodu. Na czubku głowy znajdowała się lodowa korona, niczym kwiat o fantazyjnym kształcie, który pojawia się jedynie we śnie. Ciało Coldqueen okrywała błękitna powłoka przypominająca suknię, u której dołu znajdował się puszysty śniegu oraz drobne białe płatki wyglądające jak Snowfall.
- Lodowy - mruknęła podejrzliwie liderka. - Mogłam się tego spodziewać.
Wielu wyzywających ją ostatnimi czasy trenerów przychodziło z lodowymi Snowfall, albo Coldqueen. Początkowo lodowe pokemony dawały się we znaki jej Mikabre, ale z czasem nauczyła się obchodzić z takimi delikwentami.
- Mikabre, wybieram cię!
Nie zdążyła rzucić kuli do przodu, kiedy od jej paska odczepił się pokeball z Mikalah.
- Kejla! - zawołał mały smok.
- Mikalah... - jęknęła dziewczyna. - Nie wzywałam cię!
Pokemon nie uważał, aby kiedykolwiek potrzebował być wzywanym. Gdy uznawał, że jest potrzebny, przychodził. I to była cała filozofia. Poza tym zbliżała się godzina obiadu, a dzisiaj na deser miały być jego ukochane bułeczki z jagodami.
- Mikla! - krzyknął na trenerkę i spojrzał przed siebie. Dopiero teraz zauważył, że znajduje się na polu walki, tuż przed lodowym pokemonem. - A!!! - zawołał wysokim, niemal dziewczęcym głosem. - Mii! Mi miii keja!
- Nic z tego! - mruknęła Sandra. - Jeśli cię odwołam to przegram walkę! Byłeś taki mądry, to teraz walcz.
- Kej - przytaknął jej niechętnie.
- Dobra, zaczynajmy! Mikalah, użyj smoczego uderzenia!
Mały smoczek zebrał w swojej pieści całą energię. Zrobił porządny zamach i uderzył w Coldqueen. Jego łapka zderzyła się z lodową powłoką. Przez moment oba pokemony stały w bezruchu. Podopieczny Sandry wiedział, że w tym ciosie zawarł całą swoją potęgę. Czekał w milczeniu, aż jego przeciwniczka odczuje uderzenie.
- Cold? - spytała Coldqueen.
Lodowy pokemon stał niewzruszony, zaś smok czuł jak przez jego łapkę przechodzą nieprzyjemne ciarki. Uderzenie w Coldqueen było dla niego niczym czołowe zderzenie z murem. To był ból.
- Aaaa! - wydarł się wreszcie z bólu. Spanikowany Mikalah odskoczył od przeciwniczki i zaczął biegać po areniez uniesioną do góry łapą, wydzierając się przy tym.
- Uspokój się! - próbowała przywołać pokemona do porządku.
Po ciężkich obrażeniach jakie odniósł w walce, Mikalah upadł na ziemię. Liderka westchnęła głośno.
- Co za kompromitacja... - mruknęła. - Przychodzi doświadczony trener i musi oglądać taki popis.
- Walczymy jeszcze raz? - zaproponował Josh.
- Nie - machnęła ręką. - Wygrałeś uczciwie. Mikalah nie zawsze mnie słucha, a więc przegrałam z własnej winy - uznała zachowanie Mikalah za brak surowego treningu.
Nie było w tym nic dziwnego, bo mały smok nie służył jej jako wojownik, a raczej maskotka, z którą wszędzie chodziła. Mimo to momentami pokemon zapominał, gdzie jest granica między swobodą, a nie posłuszeństwem.
- Odznaka legendy jest twoja - dodała ciężko, wyciągając z kieszeni granatowy medalik, który wyglądem przypominał łeb z parą jasnych oczu.
Josh przyjął ósmą odznakę, ale nie było widać po nim radości. Osiem odznak oznaczało, że przed nim jeszcze cały turniej. Nie bał się przeciwników, ale czasu. Obawiał się, że Carrie może zabraknąć sił i nie doczeka finału. Stan dziewczynki nie należał do najlepszych, a co gorsza nic nie wskazywało na polepszenie.
- Dzięki - powiedział, chowając odznakę do kieszeni kurtki.
- Mikeja! - przypomniał o sobie poturbowany smok.
- Siedź cicho! - skarciła go Sandra.
- Kejtla! - odpyskował.
- Nie interesuje mnie to! - podniosła głos.
"Ranny" Mikalah wstał z ziemi i ruszył do furtki. Miał dość nieposłuszeństwa i grymaszenia ze strony swojej właścicielki. Od kiedy wrócili do Novan City dziewczyna nie ciećkała się z nim jak z małym dzieckiem, co było denerwujące dla smoka, którego świat zamykał się na wieczorynce oraz bułeczkach z jagodami.
- Miiiii!- ostrzegł swoją trenerkę, że odchodzi. Zatrzymał się przed furtką i dodał:
- Keeeej! - co znaczyło, że jak wyjdzie za bramę to już nie wróci. Sandra zajęta rozmową z Joshem nie zwracała uwagi na rozgniewanego Mikalah. Smok kopnął furtkę i wyszedł na ulicę. Postanowił znaleźć sobie przyjaciół, którzy nie będą go olewać i okażą mu zainteresowanie.
- Powinien sam odchodzić? - zwrócił na niego uwagę Josh, chowając to kieszeni ósmą odznakę.
- Zgłodnieje to wróci - uspokoiła go Sandra. - A my do tego czasu możemy napić się herbaty.

 ***

Wściekły Mikalah szedł zdecydowanym krokiem przed siebie. Miał zamiar dotrzeć do rezerwatu Jhnelle, gdzie po wykluciu trafiają wszystkie młode smoki. Nie miał zamiaru wracać do domu, dopóki nie dostanie przeprosin. Z miasta wyprowadziła go złość na właścicielkę, ale z upływem czasu ona malała, ustępując zmęczeniu. Zniechęcony dalszą podróżą zatrzymał się i usiadł na kamieniu. Z polany, na której się znajdował miał widok na Novan City. Słońce znikało za horyzontem z czym zwykle kojarzył porę podwieczorku. Chociaż był już bardzo głodny, nie chciał wracać do domu. Musiał pokazać Sandrze jak bardzo się na nią gniewa.
- Keh...
Nagle usłyszał czyjeś głosy. Intuicyjnie wstał z miejsca i ruszył w stronę krzaków. Na sąsiedniej polanie zauważył dwójkę śmiesznie ubranych ludzi. Pokemon przykucnął, aby z ukrycia podpatrywać dziwaczną parę.
- Brendanie, skup się - upomniała go Brenda, trzymająca w dłoni rurę od odkurzacza. - Piękni i młodzi - zaczęła recytację.
- Do akcji gotowi!
- Złodziejskiemu kodeksowi honorowi.
- Nic nam nie zaszkodzi - recytował Brendan.
- Nie wiesz kto przybył.
- Nie wiesz z kim masz do czynienia.
- Za pomocą palca skinienia.
- Obrócimy ziemię w pył.
- Zespół Witamina C! - zakończyła dziewczyna. - Całkiem nieźle. Próbę generalną możemy uznać za zakończoną.
Rozbrzmiały oklaski. Zaskoczony Zespół Witamina C spojrzał w stronę krzaków, z których wyłonił się Mikalah.
- Brendanie... -zaczęła zmieszana dziewczyna. - Jemu się podobał nasz występ. Dziwne uczucie.
Chłopak jej nie słuchał. Był zajęty kłanianiem się widzowi.
- Ciekawe, skąd on się tutaj wziął? - rzuciła Brenda.
- Nie wiem. Może uciekł z wylęgarni.
- Mikeja! - powiedział obrażony. - Keja! Hlah!
- Novan City musi być dla niego drażliwym tematem - stwierdził chłopak.
- To nasza okazja - mruknęła Brenda, po czym dodała głośniej. - Mikalah, wyglądasz jakbyś nie miał gdzie się podziać.
- Mi - przytaknął.
- Jakby cały świat cię opuścił.
- Mi.
- Przyjaciele wbili ci nóż w plecy - wyliczała dziewczyna.
- Mi!
- Ja i Brendan tacy nie jesteśmy. Dobrze rozumiemy twój gniew.
- Mikeja? - zdziwił się, że ktokolwiek rozumie jego nieuzasadnione chimery. Nawet on czasem ich nie pojmował.
- Czujesz się odtrącony i niepotrzebny. Możesz liczyć na nas - mówiła podniośle. - Zostań członkiem Zespołu Witamina C - wysunęła ofertę. - Z nami już nigdy nie będziesz czuć się niepotrzebny.
- Mieliśmy od teraz głosować nad każdą kandydaturą na członka zespołu - przypomniał jej towarzysz.
- Wiem, ale sam pomyśl - powiedziała, odciągając Brendana na bok. - Mikalah kiedyś ewoluuje w Sabermikalah. Wyobraź sobie mieć po swojej stronie jednego z najpotężniejszych pokemonów. Dzięki niemu region Jhnelle będzie nasz.
- Brendo... - pokiwał głową z uznaniem - jesteś geniuszem zła.
 ***

Duża wskazówka zegara wahała się pomiędzy czwórką, a piątką. Mniejsza stykała się z dziewiątką. Sandra i Josh siedzieli na ławce przed wejściem do prowizorycznej areny lidera. Na murku obok odpoczywała Coldqueen. Robiło się późno, a Mikalah nie wracał. Novy nie dawała po sobie poznać, że się martwi o zagubionego pokemona. Myślami powracała do dnia, w którym jej smok wykluł się z jajka, a potem do nie tak odległego momentu, w którym wyruszyli w podróż.
- Poszukam go - stwierdziła, wstając z miejsca.
- Mówiłaś, że sam wróci - upomniał ją Allen.
- Mówiłam, ale jednak nie ma go dosyć długo - stwierdziła, spoglądając na zegarek na ręku. - Miasto jest odbudowywane i nie trudno się zgubić.
- Piękni i młodzi! - rozległo się przy bramie wejściowej.
- Znowu oni?! - zerwał się z miejsca Josh.
- Do akcji gotowi!
- Mikeja! - zawołał wesoło.
- Nie teraz, Mikalah - upomniała go Brenda.
- Mikalah? Co z nimi robisz? - zdenerwowała się Sandra.
Smok w ramach protestu postanowił nie odpowiadać.
- Mikalah przyłączył się do Zespołu Witamina C! - poinformował ją Brendan.
- Zespołu, jakiego? - zdziwiła się Sandra, która pierwszy raz spotykała Brendada i Brendę.
- Zespołu Witamina C! - powtórzył chłopak.
- Pierwsze słyszę - odparła obojętnie.
- Jak śmiesz?! - burknęła Brenda.
- Właśnie! Jesteśmy w pierwszej trzydziestce listy najgorzej funkcjonujących złych zespołów świata stworzonej przez Ligę Jhnelle - dodał oburzony Brendan, jakby informacja ta była powodem do dumy. - Złodziejskiemu kodeksowi honorowi - wrócił po chwili do recytacji motta.
- Nadal nie rozumiem - stwierdziła Sandra. - Czego chcenie?
- Czy możemy skończyć nasze motto?
- Chrzanić motto, Brendanie! Zdradźmy im nasz szatański plan.
Brendan ściągnął z pleców odkurzacz i zaczął opowiadać:
- Postanowiliśmy napaść na arenę lidera, kiedy wszyscy jego mieszkańcy będą pochłonięci naprawą szkód.
- A Mikalah? - brnęła do tematu swojego pokemona.
- Mikalah postanowił się do nas dołączyć, kiedy poczuł się opuszczony i zaniedbany.
- Po co wam ten odkurzacz? - spytał zaintrygowany Josh.
- To nie odkurzacz! To urządzenie do wchłaniania pokeballi.
- Nie chcę wam psuć założeń, ale to zwykły odkurzacz - uparł się Allen.
- Taki jesteś mądry?! - warknęła na niego Brenda. - Spróbuj kupić coś lepszego z takim budżetem jak nasz!
- Nie oddam wam swoich pokemonów - postawiła się Sandra.
- Opór. Tego mogliśmy się spodziewać, ale załatwimy cię w mig!
- Mikeja! - mały smok warknął na Brendę.
- Co to znaczy?
- Mikej... Miii! Kala - Mikalah lubił śmieszne przemówienia zespołu i ich mundurki, ale nie mógł pozwolić, aby zespół okradł jego panią.
- Mikalah... Ale ona źle cię traktowała - Brenda zaczęła mówić ze łzami w oczach.
- Kela! - krzyknął pokemon.
- Brendo, szantaż emocjonalny chyba nie działa.
- Wiem - mruknęła.
Mikalah nie przejmował się niczym. Stęskniony wskoczył w ramiona swojej trenerki.
- Zespołu Witamina C się nie zdradza - powiedziała z pogardą Brenda. - Już ja ci pokażę - ryknęła.
Drogę do dziewczyny i jej pokemona, Brendzie zagrodził Allen.
- Coldqueen, lodowa pięść - wydał polecenie Josh.
Pokemon wyszedł naprzeciw złemu zespołowi i zebrał w prawej pięści całą swoją energię, a następnie wziął zamach i z całej siły uderzył w Brendana, Brendę i ich odkurzacz. Uderzenie było na tyle silne, aby poderwać członków Zespołu Witamina C do lotu.
- Brendo, my latamy! - wołał Brendan.
- Nie da się ukryć!
- Zespół Witamina C błysnął! - niosło się echem.
- Mikala! - Mikalah pokiwał błyskającym na granatowym niebie złodziejom.
- Nigdy więcej nie uciekaj! - krzyknęła na pokemona jego właścicielka.
- Mika...
- Dobrze, że już wróciłeś - dodała, przyciskając go do piersi.
W regionie Jhnelle było wiele pewnych rzeczy. Tak jak oczywistym wynikiem dla działania siedem razy osiem było pięćdziesiąt sześć, tak Sandra nie mogłaby żyć bez swojego Mikalah, a on bez niej.
_________
Dex: 65