czwartek, 4 grudnia 2014

Scenka z opowiadania


poniedziałek, 24 listopada 2014

Marion Łamaga

UWAGA! SPOILERY! 

Marion Łamaga
(Myśliwi.E)
Miasto Irina City
Profesja Członek kabaretu
Debiut Tajemniczy lider Zespołu Witamina C
Wiek ok.30
Krewni Nieznani
Osiągnięcia Nieznane
Wzór Three Punks

Charakterystyka Marion
Marion należy do formacji kabaretowej Myśliwi.E. Jest wrogo nastawiony do aktorów z Kawy. Wyzywa na pojedynek Alissę, ale bardzo szybko przegrywa.

 Pokemony
 - które ma przy sobie
Ekulf Bardzo słaby pokemon

piątek, 21 listopada 2014

Rozdział 54: Najlepsza siódemka turnieju Jhnelle

Josh Allen opuścił arenę walki przy owacjach i okrzykach będących podziękowaniem dla niego lub dla jego rywala. Zwolnił kroku dopiero wchodząc do szatni. Zająwszy miejsce na drewnianej ławce pod ścianą uświadomił sobie, że nawet nie pogratulował Freddy'emu wygranej. W drzwiach pojawił się Kyle Daniels.
- Dobry mecz. Gratuluję ewolucji - dodał pośpiesznie. - Crabdart to teraz... Crabtong, o ile się nie mylę?
Allen zignorował słowa przyjaciela.
- Tak bardzo się starałem... - mruknął Josh.
- To dobrze - odparł delikatnie, nie wiedząc co mógłby powiedzieć w takiej chwili. Nieco śmielej przeszedł przez pomieszczenie i zajął miejsce na ławce obok Josha.
- Co ja powiem Carrie?
- Zrobiłeś wszystko.
- To nie może dziać się naprawdę - kręcił głową. - Możesz mnie zostawić samego? Chciałbym... - jąkał się. - Chciałbym przemyśleć jakie błędy popełniłem.
- Jasne - odparł, wstając z miejsca. - Na zewnątrz czeka twój tata - dodał. - Mieliście iść zobaczyć się z mamą i siostrą - przekazał.
- Powiedz mu, że spotkamy się na miejscu - oznajmił zmęczonym głosem.
- W porządku - skinął głową. Wychodząc Kyle raz jeszcze zatrzymał się w progu i powiedział:
- Wiem, że to zaleci hipokryzją, ale to tylko turniej... - ugryzł się w język. - Może za wcześnie na takie deklaracje, ale... - podjął nowy wątek. - Jeśli uda mi się wygrać, to nagrodę oddam tobie.
Josh zaczął przepakowywać swoje pokemony do plecaka. Wyglądało na to, że puścił zapewnienia Kyle'a mimo uszu.
- Do zobaczenia potem - pożegnał się Daniels.
***

Nazajutrz rano rozpoczęły się kolejne rundy półfinałowe. Większość z meczy była łatwa do przewidzenia. Nikogo nie zdziwiło, że Falcon Kyle'a Danielsa bez problemu pokonał roślinnego Onionleafa, ani też to, że jeden atak Mentaliona należącego do lidera z Black Moon Island wystarczył do zwyciężenia poke-ducha. Trenerzy zdobywali sympatię widowni dzięki pokemonom, umiejętnościom, ciekawej strategii, a czasami innym "niezbędnym atrybutom" jak chociażby wygląd. Kobiety głośniej biły brawa trenerom, zaś mężczyźni o wiele chętniej kibicowali dziewczynom, które były w zdecydowanej mniejszości. Niespodzianką w tym roku okazał się fakt, że do finałowej siódemki zakwalifikowały się, aż dwie kobiety. Dwudziestotrzyletnia Crystine oraz siedemnastoletnia Alissa Christeensen. Pozostałe pięć miejsc zajęli panowie: Kyle, Robin McIntyre, Freddy, Travis pochodzący z Ortario City oraz Neil, który przybył do Jhnelle z małego Gilroy Town położonego w regionie Liyah. Ostatnie miejsce przeznaczone było do zawodnika wylosowanego spośród trenerów wyeliminowanych w półfinałowej rundzie. Tak więc grupę finalistów zamknął dziesięcioletni chłopiec o dziwnie majonezowatym nazwisku, Aston Mayonnaise, który wcześniej poległ, używając filigranowego Biriego w pojedynku z kamiennym Hardishem.
Około południa Kyle i Alissa weszli do sali konferencyjnej. W ogromnym pomieszczeniu znajdował się okrągły stół, a wokół niego dwadzieścia krzeseł w ozdobnych pokrowcach. W sali konferencyjnej spotykali się zwykle organizatorzy zawodów lub elita. Dziś jednak sześć miejsc zajętych było przez finalistów turnieju. W centrum uwagi trenerów był młody mężczyzna ubrany w drogi garnitur. Kyle szybko przebiegł wzrokiem po twarzach zgromadzonych. Rozpoznał wszystkich. Wcześniej próbował przewidzieć, kto dotrze do rozgrywek finałowych. Był przekonany, że znajdą się tam McIntyre, Freddy oraz Neil. Zaskoczeniem był brak Josha. Eliminacja Allena pokazała, że nie ma niczego bardziej niewiadomego jak turniej Jhnelle. Najlepsze z ich trójki odpadło jako pierwsze.
- Kyle! Alissa! - zawołał ich elegancki mężczyzna.
Elegant na co dzień zajmował się rozplanowaniem walk. Do jego obowiązków należał wybór stadionów, kolejność walczących ze sobą trenerów oraz losowanie grup.
Christeensen pociągnęła swojego towarzysza za rękę na miejsce obok Crystine, która najwyraźniej zajmowała im krzesła obok siebie.
- Po co nas zebrano? - wyszeptał Kyle.
- Chcą rozlosować pary - wyjaśniła Alissa.
Prowadzący spotkanie niedbale rzucił na stół biały woreczek.
- W środku są kamienie: dwa białe, dwa czarne, dwa purpurowe i dwa żółte. Każde z was wylosuje jeden kamyk. Kolor oznacza stadion oraz pierwszego przeciwnika. Zaczynajmy - ogłosił uroczyście.
Trenerzy po kolei podawali sobie woreczek, wyciągając z niego po jednym kamieniu. Kyle Daniels sięgnął po ostatni, po czym odrzucił woreczek na bok.
- Co oznacza, że jak mam biały?! - wydarł się Ashton.
Kyle spojrzał na swoją dłoń i przewrócił oczyma na widok białego kamienia. Ashton był jego pierwszym przeciwnikiem.
- Kto jeszcze ma biały? - spytał elegant z wyrazem twarzy tak poważnym, jakby pytał co najmniej o koniec świata.
Kyle niechętnie podniósł rękę.
- Ja.
- Ashton i Kyle walczycie na stadionie południowym.
Alissa położyła na stole przed sobą kamień purpurowy.
- Alissa i Travis walczą na arenie zachodniej - ogłosił, zapisując w swoich notatkach kolejną parę zawodników.
Robin McIntyre z pewnym siebie uśmiechem rzucił żółty kamyk tuż przed Freddy'ego.
- Zapowiada się rozrywkowa pierwsza runda - powiedział z udawaną życzliwością McIntyre.
- Freddy i Robin. Stadion wschodni - prowadzący poinformował zgromadzonych.
Były regulator liczył, że do pojedynku pomiędzy nim, a liderem psychicznych pokemonów dojdzie dopiero za kilka dni. Jednak złośliwy los chciał, aby ich konfrontacja nastąpiła już w pierwszej rundzie finałowych zmagań. Wielu fanów turnieju Jhnelle obstawiało, że Robin i Freddy zmierzą się dopiero w wielkim finale jako dwaj najlepsi technicznie trenerzy, co widać było gołym okiem. W spekulacjach o tym, kto zawalczy o trzeciej miejsce, najczęściej wymieniano imiona Kyle'a i Neila. Pierwszy stał się faworytem dzięki ojcu. Większość obserwatorów uważała, że Kyle musi być równie silny jak lider z Boheme City. Drugi z kandydatów dysponował pokemonami, których nie można spotkać w regionie Jhnelle i dlatego też uważany był za silnego trenera, a przynajmniej za takiego, który sprawi niespodzianki konkurentom. Za silniejszą, a także ładniejszą z finalistek uważano Alissę Christeensen. Dziesięcioletniego Ashtona o dziwnie majonezowatym nazwisku nikt nie brał pod uwagę jako tryumfatora turnieju. Osoba, która otrzymała dziką kartę wygrała turniej tylko raz i to ponad piętnaście lat temu.
- To kiedy rozpoczną się walki? - spytał Travis.
Elegant westchnął, jakby namyślając się.
- Jutro w samo południe. Wszystkie cztery walki rozegrają się w tym samym czasie, aby żadne z was nie miało pojęcia z kim będzie rywalizowało w dalszej części zwodów - wyjaśnił.
 ***

Kyle nie miał trudnego zadania. Jego przeciwnik po prostu przegrał. Po walce Daniels zastanawiał, jak ważne jest szczęście. Josh trafił na Freddy'ego, eksregulator miał stoczyć walkę z największym zagrożeniem turnieju, McIntyre. On zaś awansował do "czwórki" po walce z dziesięciolatkiem, który myślał, że Tesla, którą wykorzystuje się do pracy w centrach pokemon potrafi wykonać ognisty atak. Nikogo nie zaskoczyło, że Kyle wygrał trzy pojedynki z nierozgarniętym Ashtonem. Jednak największe owacje zebrał zwycięzca pojedynku na arenie zachodniej. Alissa Christeensen zdobyła sympatię widowni po zwycięstwie nad Travisem i jego kamiennym składem. Nie było to trudne z pomocą Prequela i Friday'a, ale widzowie docenili przede wszystkim dobry kontakt trenerki z jej pokemonami.
Najtrudniejsze zadanie stało przed Freddym. Jego przeciwnikiem był najlepszy zawodnik występujący w tym roku w lidze. Nastolatek doskonale znał skład lidera z Black Moon Island, ataki jego pokemonów, a także możliwą strategię. Mimo to nie potrafił podejść do pojedynku ze spokojem, jak robił to wcześniej. Najważniejszą rzeczą było nie lekceważyć Robina. Nie mógł pozwolić sobie na zbyt długą walkę i wielokrotną wymianę ciosów. Jedynym sposobem na pokonanie McIntyre było szybkie zwycięstwo przez nokaut.
Słysząc swoje imię, ruszył długim korytarzem w stronę wyjścia na arenę. Naprzeciw niego stał lider z Black Moon Island. W tamtym momencie Freddy myślał tylko o szybkim ataku i wykończeniu pierwszej rundy. Jeśli na początku zdobędzie przewagę to uda mu się pokonać przeciwnika.
- Zaczynajcie! - ogłosił sędzia.
- Dreammaster, wybieram cię! - bez zastanowienia posłał do walki pierwszego pokemona.
Szmaciana lalka pojawiła się na arenie w gotowości oczekując na polecenia swojego trenera.
- Musisz być naprawdę przerażony skoro od razu używasz swojego najlepszego pokemona - pokręcił głową Robin, po tych słowach sięgnął po pokeball. - Etami.
Z wnętrza wyłonił się granatowy cylinder ze znakiem zapytania na środku. Po chwili z kapelusza wyłoniły się długie uszy, a zaraz za nimi rudy, puchaty łepek. Z cylindra wygramolił się królik, na którego widok publiczność zaczęła klaskać.
- Pomyślałem, że skoro chcesz mieć jakiekolwiek szanse na pokonanie mnie, to najsprawiedliwiej będzie, jeśli przeciwko twojemu najsilniejszemu pokemonowi poślę mojego najsłabszego - oświadczył McIntyre.
Jego słowa podziałały na Freddy'ego jak płachta na byka. Z jednej strony ucieszył się, bo planował od początku atakować ze wszystkich sił. Z drugiej jednak pod wpływem złości łatwiej o popełnienie błędu.
- Dreammaster, koszmary.
Kukiełka utworzyła w łapie czarną kulę, a następnie rzuciła ją w Etamiego. Puchaty pokemon wskoczył do kapelusza niczym do króliczej nory. Pod wpływem ataku cylinder poturlał się na sam koniec boiska. Zatrzymał się dopiero przed samą linią wyznaczającą granice pola walki.
- Za słabo - wyszeptał Freddy.
Gdyby Etami znalazł się za liną, Dreammaster wygrałby pierwszą rundę. Nakrycie głowy przekręciło się w stronę przeciwnika. Ze środka niczym z armaty wystrzelił Etami. Zajączek wpadł prosto w łapę mrocznego pokemona, który nim cisnął w ziemię. Maluch, zwinnie jak piłka, odbił się od podłogi, podskakując na wysokość wzroku wroga.
- Chytre spojrzenie - nakazał McIntyre.
Etami wykonał ruch, osłabiając tym samym obronę podopiecznego Freddy'ego.
- Teraz użyj psycho-fali - kontynuował ze spokojem lider.
Etami uderzył Dreammastera swoim najsilniejszym psychicznym atakiem. Kukiełka wydała z siebie chrząkliwy odgłos i znokautowana upadła na ziemię.
- Dreammaster niezdolny do walki! - ogłosił pośpiesznie sędzia. - Pierwszą rundę wygrywa Robin!
Freddy nerwowo zagryzł wargi. Inaczej wyobrażał sobie przebieg pierwszej rundy. Liczył się z możliwością przegranej, ale miał nadzieję, że Robinowi nie pójdzie z nim, aż tak łatwo.
Trenerzy zmienili pokemony. McIntyre użył Mentaliona, zaś Freddy wybrał "latające oko", Apeltale.
- Śmiało, zaczynaj - pokiwał głową pewny swojego zwycięstwa lider.
- Nie wygram, ale mogę zrobić wszystko, abyś ty także nie wygrał - stwierdził, następnie spoglądając na pokemona. - Apeltale, użyj klątwy.
Pokemon zaczął wypuszczać z oka granatowe światła, które tańcząc wokoło niego uformowały dwa pierścienie.
- Poświęcę drugiego pokemona, ale za to twój Mentalion nie będzie zdolny do walki i tym samym runda zakończy się remisem.
W końcu energia otaczająca Apeltale uderzyła w niego, odbierając mu całą siłę, a tym samym eliminując go z pojedynku. Taki sam los spotkał pokemona McIntyre.
- Tak... Bardzo ładnie - przewrócił oczyma Robin. - To wcale nie poprawiło twojej sytuacji. Nadal przegrywasz. Po tym występie możesz co najwyżej doprowadzić do remisu - stwierdził, zdenerwowany taktyką Freddy'ego.
Bardzo nie lubił, gdy ktoś używał w pojedynkach tego typu sztuczek. Wszelkiego rodzaju ataki z efektami lub odwołaniami drażniły go. Robin wierzył, że strategia przeciwnika, a także jego przygotowanie do walki świadczą o szacunku do drugiego trenera. Im bardziej rozbudowana, agresywna lub zaskakująca była strategia, tym większy respekt czuł przed nim rywal.
- Remis - ogłosił sędzia.
Freddy wiedział, że nie uda mu się wygrać. Jeśli nawet pokona Robina w trzeciej rundzie to doprowadzi do do remisu i potrzeby rozegrania dogrywki. On zaś posiadał jedynie trzy pokemony. Z czego dwa były wycieńczone po walce.
- Trzecia runda - zawołał sędzia.
Robin sięgnął po ostatni pokeball na chybił trafił. Na arenie walki pojawił się jego najstarszy pokemon, Remake. Był z nim od początku i pomimo sędziwego wieku, wiedział, że może liczyć na wodnego startera jak na żadnego innego pokemona w swojej drużynie.
Nastolatek nie wybrał kolejnego pokemona. Z grobową miną uniósł lewą rękę do góry, co oznaczało rezygnację. Przez widownię przebiegły szepty ogłupionej gestem publiczności.
- Freddy rezygnuje z walki! - wydarł się sędzia. - Stosunkiem jednej wygranej walki. W szóstej rundzie turnieju Jhnelle odpada Freddy!
Chłopak jedynie się uśmiechnął i zszedł z areny, zostawiając na niej tryumfatora pojedynku. Natychmiast po pojedynku do Robina podbiegł sędzia.
- Znamy już zwycięzców z pozostałych trzech stadionów. Już jutro wieczorem w rundzie siódmej zmierzą się ze sobą Neil i Robin oraz Kyle i Alissa - powiedział do mikrofonu.
- Czyli z synem Henry'ego najprawdopodobniej zmierzę się w rundzie finałowej - powiedział do siebie.
***

- Słyszałeś?! - zawołała Alissa, wieszając się Kyle'owi na ramieniu. - Będziemy się pojedynkować jutro.
- Dowiedziałem się dopiero przed chwilą - odparł, próbując zachować powagę. - Wreszcie! - dodał z uśmiechem, nie mogąc się powstrzymać.
- Nasi finaliści! - zapiszczała dziewczyna w tłumie.
Po chwili zza ściany ludzi wyłoniła się Kia.
- Kia? Co ty tu robisz? - zdziwił się widokiem mulatki.
- No jak to co? Moja dwójka przyjaciół dociera do wielkiego finału i ma mnie przy tym nie być? - spytała, przytulając obydwoje. - Przy okazji nie mówiłam wam, ale moim wielkim marzeniem jest wycieczka dookoła świata, a więc jak jedno z was wygra...
- To może zostać akcjonariuszem w mojej firmie produkującej kostki do gry - dokończył chłopak.
- Charlie i tu tutaj? - uśmiechnął się Daniels.
- Gnom... znaczy Jimmy nas tutaj ściągnął - oznajmił Stacey.
Po chwili do grupy dołączył Jimmy Danniels. Obok chłopca śmiało kroczył Pierot.
- Jim! Oszalałeś?! Po co przyprowadzasz ze sobą Pierota? - warknął na niego Kyle.
- Pierot mnie lubi i chciał przyjść ze mną - oświadczył, chcąc zaznaczyć wszem i wobec, że legendarny pokemon najbardziej lubi właśnie jego.
Bożek szczęścia lubił miłego chłopczyka, ale bardziej niż do niego przywiązał się do Alissy, którą kojarzył z uwolnieniem go z łap Poplara. Starszy brat pokręcił jedynie głową, jakby chcąc dać siedmiolatkowi do zrozumienia, że nie obchodzi go, kogo woli Pierot.
- Finałowa czwórka jest wielka - przyznał Kyle. - Najpierw pojedynek z Alissą, a potem z Robinem...
- Przepraszam bardzo - weszła mu w słowo Kia. - Dlaczego z góry zakładasz, że wygrasz z Alissą?
- Wszyscy wiemy, że z "dwójki twoich rywali" - określiła w ten sposób Allena i Christeensen - to Josh jest tym silniejszym, ale to nie znaczy, że Alissa jest słabsza od ciebie.
- Teraz to brzmi, jakbym to ja był najsłabszy - stwierdził Daniels.
- I to ma sens - powiedział z pełną powagą Charlie.
- Dzięki! Wiedziałem, że mogę liczyć na ciebie - przyznał z wymuszonym uśmiechem.
 ***

- Od tytułu mistrza dzielą mnie tylko dwie walki - westchnął Robin, wchodząc do swojego pokoju.
Nie zwracając uwagi na siedzącego przy biurku naukowca, podszedł do ogromnej szafy i wyciągnął z niej ulubioną, błękitną koszulę. Miał taki zwyczaj, że przebierał się po każdej walce.
- Po wczorajszym pojedynku wreszcie zmierzę się z jednym z uczniów Dennisa - powiedział, jakby rozparty dumą.
- Przysparzasz mi samych zmartwień - stwierdził Cornelius.
- Ja? O co ci znowu chodzi?
- Chyba zapomniałeś o naszym celu. Zamiast myśleć o tym jak odzyskać Pierota i złapać Underpierota, swój czas i siły inwestujesz w potyczki z kiepskimi trenerami.
- Nie takimi kiepskimi - nie dał się sprowokować - Dennis wybrał bardzo dobrą trójkę.
- Dennis to głupiec - skomentował krótko.
- Mówisz o swoim dawnym uczniu - przypomniał mu.
- To co?
- W zasadzie nic - wzruszył ramionami.
- Powiedz mi lepiej, które z nich jest większym zagrożeniem.
- W jakim sensie?
- Pytam oto, które z dwójki podopiecznych Hardinga jest silniejsze - sprecyzował. - Z którym mógłbyś mieć większe kłopoty?
- Nie wiem... Myślałem, że Kyle, ale Alissa wydaje się być silniejsza z każdą następną walką - przyznał spoglądając w lustro. - Nie wiem... Załóżmy, że Kyle jest lepszy.
- A więc pozbędę się Kyle'a.
- Co znaczy: "pozbędziesz się"? - spojrzał na niego zdenerwowany lider.
- Zaufaj mi. Wiem co robię.
- Nie wątpię. Ty zawsze wiesz co robisz - stwierdził złośliwie. - Nikogo nie masz się pozbywać.
- Dzieci to nasz największy wróg - oświadczył obrażony. - Całe życie komplikują nam plany. Pchają się, gdzie nie trzeba. Są dwulicowe i obłudne, ukrywając za swoimi niewinnymi buziami swoje zamiary - denerwował się. - Nie dopuszczę do tego, aby jakieś dziecko po raz trzeci zniszczyło nasze plany.
Robin spojrzał na profesora ze złością. Na szczęście szybko ją stłumił i odpowiedział:
- Nie rozumiem twoich obaw i nie pozwolę, aby synowi Henry'ego stała się jakakolwiek krzywda. Wtedy możesz być pewien, że osobiście się tobą zajmę.
- Chyba nie myślisz, że mógłbym go skrzywdzić? - odrzekł zbulwersowany. - Nie potrafiłbym podnieść ręki na człowieka...
- To dobrze. Zaraz zaczynam walkę z tym całym Neilem. Życz mi powodzenia - mruknął, wychodząc z pomieszczenia.
Gdy drzwi się zamknęły. Poplar wstał z miejsca i przeszedł się do lustra, w którym ujrzał swoje odbicie.
- Powodzenie nie jest ci potrzebne. W tym turnieju nie ma lepszych od ciebie. Nie musisz się obawiać... Nie mógłbym podnieść ręki na Kyle'a. Wystarczy przekonać kogoś innego, aby mnie w tym wyręczył.
 ***

Carrie odłożyła ostatnią parę kart na kupkę i uradowana zawołała:
- Wygrałam!
Josh odłożył ostatnią kartę i uśmiechnął się do dziewczynki siedzącej w szpitalnym łóżku.
- Nie gram z tobą więcej. Kantujesz.
- Nie kan... kantuje!
- Śmieję się z ciebie - szturchnął ją.
- Szkoda, że nie wygrałeś tego turnieju - stwierdziła spoglądając na telewizor, w którym pokazywano skróty dzisiejszych walk. - Moglibyśmy pojechać na jakieś wakacje.
- Też żałuję - westchnął. - Muszę już iść, ale zaraz przyjdą rodzice.
- Nie idź - zaskomlała.
- Wpadnę jutro z samego rana - oświadczył. - Obiecałem Kyle'owi i Alissie, że będę na widowni podczas ich walki. Do jutra - pożegnał się, a przed wyjściem z pokoju ucałował siostrę w czoło.
Na szpitalnym korytarzu nie było prawie nikogo. Wszyscy pacjenci zaabsorbowani dalszymi rozgrywkami turniejowymi siedzieli zgromadzeni przed telewizorem w świetlicy bądź pokojach. Josh usiadł w poczekalni i westchnął głośno.
- Ciężka dola starszego brata, który musi przejąć obowiązki głowy rodziny - usłyszał. - Brzmi przesadnie dramatycznie.
Nastolatek podniósł głowę i ujrzał przed sobą chudego starca w długim, ciemnym płaszczu.
- Profesor Cornelius Poplar - przedstawił się, siadając na krześle obok Allena.
Chłopak na powrót skierował wzrok w ziemię.
- Josh, prawda?
Cisza. Allen nie miał zamiaru rozmawiać z naukowcem.
- Oglądałem wszystkie twoje walki w turnieju. Odpadłeś niezasłużenie - stwierdził.
- Czego pan chce? - podniósł głowę, rozzłoszczony komentarzami Poplara.
- Mogę pomóc twojej siostrze - odparł wypuszczając z ust smugę kwaśnego dymu, która od razu wywołała grymas na twarzy Josha.
- Jak?
- Co robisz, jeśli jakieś lekarstwo jest poza twoim zasięgiem? - rzucił pytanie, aby natychmiast odpowiedzieć. - Szukasz zamienników. Połączona krew boga szczęścia i nieszczęścia daje życie. W tym momencie jest to jedyne lekarstwo, które może jej pomóc. Musiałbyś tylko sprowadzić Pierota. - Nie - odmówił.
- Zastanów się. Krew Pierota i Underpierota naprawdę działa.
- Widziałem Ralphiego - mruknął. - Nie musi pan mnie przekonywać, że działa.
- Ralphie to nieudany eksperyment. Jestem przekonany, że nektar lepiej zadziała na żywym organizmie.
- Odpowiedź brzmi nie.
- Odmówisz leku Carrie? - zdziwił się. - A może liczysz, że Kyle, albo Alissa oddadzą ci nagrodę? Too byłby szlachetny gest z ich strony, ale jest jeden problem - oznajmił. - Najpierw musieliby pokonać Robina, a to już nie jest takie proste.
- Dlaczego panu tak na nim zależy?
Cornelius zmarszczył brwi.
- Chciałbym wykorzystać to, co ma najcenniejsze.
- To czemu pan go sam nie zdobędzie?
- Bo nie wiem, gdzie go ukrywacie - odparł z pewnego rodzaju rozbawieniem. - A teraz poważnie... - mruknął, zmieniając ton głosu. - Pomożesz mi, czy nie?
- A... A to lekarstwo - wymruczał. - Na pewno potrafi pan przygotować?
- Rozumiem, że to znaczy tak - powiedział z uśmiechem.
***

 Kyle spojrzał na zegarek w szatni. Wskazówki przesuwały się bardzo wolno. Większa nadal była na ósemce, a krótsza i grubsza zmierzała w stronę siódemki. Do jego walki z Alissą zostało około dwudziestu minut. Na stole przed nim leżały trzy pokemony, których miał zamiar użyć do walki z Christeensen. Wiedząc, że dziewczyna ma w swojej drużynie, aż dwa wodne pokemony postanowił posłużyć się Kolim. Do drugiego pojedynku potrzebował latającego typu, który mógłby sprostać latającym pokemonom przeciwniczki, a także stanowić czoła roślinnemu typowi. Ostatni wybór padł na Rhythmoxa.
Do opustoszałej szatni wszedł Cornelius Poplar.
- Dzień dobry. Nie przeszkadzam?
Kyle wstał z wrażenia.
- Słucham? - mruknął zaniepokojony obecnością profesora.
- Chciałem ci pogratulować wysokiej pozycji w turnieju. Już jesteś lepszy od Henry'ego.
- Dziękuję - odparł ostrożnie.
- A ty mi nie pogratulujesz?
- Czego?
- Zdobycia Pierota - odpowiedział krótko.
- Pierot jest z nami - przypomniał mu.
- Już niedługo. Przekonałem Josha, aby przyprowadził boga szczęścia do mnie.
- Zwykłe kłamstwo. Niby dlaczego miałby panu pomagać?
- Nazwijmy to przysługą. On pomaga mi, a ja postaram się pomóc jego siostrze - zaznaczył słowo "postaram". - W tej chwili Josh zmierza do miejsca, w którym ukrywacie przede mną Pierota.
- I ostrzega mnie pan przed tym? - kręcił głową z niedowierzaniem.
- Bystry jesteś - stwierdził Poplar. - To się nazywa podwójna korzyść. Za jakieś piętnaście minut zacznie się twoja walka. Możesz wyjść na stadion, stoczyć walkę i być może wygrać, albo spróbować powstrzymać Josha.
Kyle nie czekał. Wybiegł z szatni i popędził korytarzem w stronę wyjścia z budynku.
- Arise, wybieram cię!
Na ulicy pojawił się ognisty pokemon pies uważający się za kaczora z regionu Kanto. Bernardyn spojrzał na swojego trenera z uwagą. Daniels bez słowa wskoczył na grzbiet swego podopiecznego i ścisnął rękoma grubą sierść na szyi.
- Musisz mnie zabrać do naszego hotelu. Jak najszybciej! - wydał polecenie.
Zdziwiony pokemon zaczął spokojnie maszerować poprzez tłum na ulicy.
- Szybciej! - pogonił go trener.
- Arisa! Ari - zaczął polemizować. - Arissa! Arrrr...
Arise nigdy nie służył Kyle'owi jako środek lokomocji. Dlatego też w obawie przed późniejszą migreną wywołaną przeciągiem spowodowanym szybkością, pies wolał podróżować spacerkiem.
- Wielkie dzięki! - mruknął Kyle, zamykając pokemona w pokeballu.
Nie tracąc więcej czasu, zaczął biec ulicą w stronę motelu, gdzie byli jedynie Diana, Jim i Pierot.
 ***

Josh siedział na krawężniku naprzeciwko hotelu. Wzrok chłopaka utkwił w oknie na piętrze. W prawej ręce trzymał pokeball, który jak piłkę toczył po ulicy.
- Josh! Nie rób tego! - rozległo się.
Zasapany Kyle resztkami sił dobiegł do Allena i usiadł na krawężniku tuż obok niego.
- Nie mo... - mówił, łapiąc oddech. - Nie możesz... zabrać...
- Nie mam zamiaru - stwierdził.
- Co? - ryknął rozczarowany Daniels. - To ja biegnę przez połowę miasta, a ty nawet nie przeszedłeś na stronę zła? Znaczy to dobrze, że nie przeszedłeś.
- Chciałem dowiedzieć się czegoś o zamiarach profesora. Nie ufam mu. Z nim jest coś nie tak - wyraził się niejasno.
- Każdy to wie. Problem w tym, że nikt z nas nie ma pojęcia co planuje.
- Przy okazji planów. Czy ty za moment nie rozpoczynasz pojedynku z Alissą? - zwrócił mu uwagę Josh.
- Zaczynam - przyznał, wstając z miejsca. - Falcon zabierze mnie... Cholera! Zostawiłem pokemony w szatni. Zdyskwalifikują mnie.
Josh wstał z krawężnika i otrzepał spodnie. Ze spokojem spojrzał na zegarek.
- Masz jeszcze pięć minut.
- To spoko! - syknął zdenerwowany. - Mogę jeszcze z cztery minuty postać tutaj.
- Mój Birijoku zabierze cię na stadion - uspokoił go Allen.
- Dzięki - odetchnął z ulgą.
Josh uśmiechnął się. Nie myślał już o turnieju i szansie jaka przepadła wraz z nim. Skoro nie było mu dane znaleźć się w najlepszej siódemce turnieju Jhnelle to musiał szukać pomocy gdzie indziej, ale wiedział, że w końcu znajdzie sposób, aby dotrzymać obietnicy złożonej siostrze.
________________
 Dex: 40

czwartek, 20 listopada 2014

Milo

UWAGA! SPOILERY! 

Milo
Miasto Novan City
Profesja Policjant
Debiut Mikalah i cebule na drzewie
Wiek ok.30
Krewni Nieznani
Osiągnięcia Nieznane
Wzór Wobbuffet Festival Crasher

Charakterystyka Milo
Policjant z Novan City. Jeden z podwładnych pani Finnie. Wraz z dwójką innych policjantów ma za zadanie złapaćopiekunów miast. Po raz pierwszy spotyka Matta, Sandrę i Cathrine w Darea Town, gdzie próbuje złapać Deuce. Ponownie spotyka bohaterów w Mroźnym Świecie, gdzie udaje mu się przebudzić Disturba. P4rawdopodobnie zginął podczas ataku Dreada wraz z Rachelą Finnie.

 Pokemony
 - które ma przy sobie
Sleekon Pokemon wystawiony do walki z Sandrą.

poniedziałek, 13 października 2014

Rozdział 53: Bolesna lekcja

Dla pracowitych i utalentowanych trenerów oraz ich pokemonów dwie rundy eliminacyjne były czystą formalnością. Profesor Harding mimo poddenerwowania pierwszymi walkami nie miał wątpliwości, że jego podopieczni awansują do rund półfinałowych. Wczorajszego dnia Josh i Alissa zakwalifikowali się do sporego grona półfinalistów. Dzisiaj wierzył, że dołączy do nich także Kyle Daniels. Patrząc na trójkę trenerów z Corella Town przypominał sobie czasy swojej podróży pokemon i turnieju. Wtedy najlepszym z ich trójki okazał się Robin oraz jego Sequel. Dzisiaj było inaczej. Najbardziej wierzył w umiejętności zespołu Josha, który poza siłą miał także ważny powód, aby zwyciężać. Mimo wszystko trzymał kciuki za całą trójkę.
- Muszę iść z wami? - spytał Jimmy, który wolał bawić się z pokelegendą niż przyglądać się następnym pojedynkom. Wczorajszego dnia usnął na drugiej walce Josha, tuż przed pierwszym wyjściem na arenę Alissy. O wiele większą przyjemność chłopcu sprawiały walki w salach liderów, gdzie często pole klasyczne ustępowało miejsca wymyślnej arenie pełnej pułapek, które może wykorzystać "najlepszy" z danego miasta. Pierwsze pojedynki ligowe były bardzo nudne. Josh, Alissa, a także Freddy przerastali umiejętnościami swoich pierwszych przeciwników. Walka kończąca się jednym atakiem nie była warta oglądania.
- Pero? Pero? - zaniepokoił się Pierot, który również wolał bawić się samochodzikami siedmiolatka, niż przyglądać się walczącym ze sobą pokemonom.
- Chcesz zostać w hotelu? - spytała rozdrażniona Diana.
- Tak.
- To po co ja się szykuję? - podniosła nieznacznie głos.
Siedmiolatek nic nie odpowiadając, wrócił do przerwanej zabawy.
Diana głośno westchnęła. Wczorajszej nocy nawet nie zmrużyła oka. Była śmiertelnie przerażona. Pojawienie się uznanej za zmarłą Betty Daniels zburzyło spokój pielęgniarki. Samo "zmartwychwstanie" nie było dla niej najgorsze, ale jej bliskość zdawała się burzyć spokój rodziny Danielsów. Rose zamieszkała w tym samym hotelu, piętro pod nimi. Kyle co chwila schodził do swojej matki, aby opowiedzieć jej o czymś lub pochwalić się jakimś nowym gadżetem. Diana nie dziwiła mu się. Miał wiele czasu do nadrobienia. Była zła na Henry'ego, chociaż nie wiedziała czy słusznie. Gdy przedwczoraj wrócili z rezydencji McIntyre'a z Rose i Natalie, Henry streścił drugiej żonie zdarzenia z wizyty u Robina. Potem nie wracali do tematu. Nie rozmawiali ze sobą drugi dzień.
Diana usiadła na fotelu i włączyła telewizor, gdzie pokazywano skróty dzisiejszych walk eliminacyjnych.
***

Na białą koszulę zarzucił najlepszą marynarkę, do której po chwili dobrał odpowiedni krawat. Wesoło pogwizdując, przejrzał się raz jeszcze w lustrze. Siedzący przed komputerem Cornelius z niepokojem przyglądał się Robinowi, próbując odgadnąć, co kryje się w jego głowie.
- Nie jesteś zawiedziony? - spytał wreszcie.
- A mam powód?
- Tak tylko pytam. Wydawało mi się, że ostatni incydent...
- To co było, zostawmy za sobą - przerwał mu pan McIntyre. - Teraz muszę się skupić na lidze.
- Nie mogę zrozumieć jednego.
- Ty? Naukowiec? Nie rozumiesz czegoś? - zapytał kpiąco.
- Potrafię wiele - oświadczył z pełnym przekonaniem. - Znam anatomię, mam wiedzę z zakresu mitologii, rozumiem skomplikowane procesy chemiczne, ale jednej rzeczy mój umysł nie potrafi okiełznać i to jest moją największą tragedią - przyznał. - Pomimo wielu prób i doświadczeń nie umiem zapanować nad ludzką duszą. Serce jest silniejsze od mojej mocy - mówił, jakby recytując wiersz. - I tylko ludzka wola jest w stanie mi się przeciwstawić, ale to nie ma znaczenia, dopóki Pierot i Underpierot są poza moją władzą.
- Rzeczywiście. Tragedia - westchnął Robin, którego najwidoczniej nie obchodziły zmartwienia Corneliusa. - Chyba wiem, co obu nam poprawi humor. Ubierz się.
- Gdzie chcesz iść?
- Na stadion.
- Nie chcę oglądać żałosnego pokazu nowicjuszy - prychnął.
- Obiecuję, że będzie warto - powiedział z pewnym siebie uśmiechem Robin.
Zaintrygowany Poplar nie dał się dłużej namawiać. Szybko narzucił na siebie płaszcz i ruszył ze swym sojusznikiem do wyjścia.
***

Scorpio wykonał obrót wokół własnej osi i uderzył Rascala w kark ostrym jak brzytwa żądłem. To niczym nóż zatopiony w maśle wbiło się w pokemona aplikując mu jad. Na efekt nie trzeba było czekać. Ognisty pokemon zaczął się chwiać, aż wreszcie przewrócił się. Na widowni rozbrzmiały krzyki.
- Dobra robota! - pochwalił pokemona, zawracając go do kuli.
- Kyle Daniels przechodzi do etapu półfinałowego - ogłosił sędzia.
Chłopak podniósł rękę na znak swojego drugiego zwycięstwa. Wczoraj jego Nine pokonał pierwszą przeciwniczkę, a dzisiaj Scorpio zagwarantował mu miejsce w walkach półfinałowych. Wracając na ławkę wyznaczoną dla zawodników rzucił szybkie spojrzenie na mały sektor znajdujący się po prawej stronie, wyznaczony specjalnie dla liderów Jhnelle. W drugim rzędzie siedział jego ojciec, ale poza nim dostrzegł również Gary'ego z Irina City, Katharine trenującą roślinne pokemony oraz Sandrę Novy z miasta smoków. Gdy tylko chłopak usiadł na ławce, w loży liderów zapanowało małe zamieszanie. Ku zdziwieniu wszystkich z miejsca powstał Robin McIntyre. Bez słowa wyjaśnień wyszedł na środek areny i zamienił kilka słów z sędzią. Zaskoczony mężczyzna skinął głową i podał mu mikrofon. Lider z Black Moon Island zaczął mówić:
- Dzisiaj na tej arenie starło się ze sobą wielu wspaniałych trenerów. Są zdyscyplinowani, silni, mają doskonale wytrenowane pokemony. Ich widok przypomina mi odległe czasy, w których to ja byłem na ich miejscu i walczyłem na tym stadionie. Podczas mojej edycji turnieju zająłem trzecie miejsce. Pobijając między innymi moich przyjaciół - spojrzał z drwiącym uśmiechem w stronę pana Danielsa. - Chciałbym życzyć trenerom tak samo wysokiej pozycji, bo wyżej jest już tylko drugie miejsce. Dlaczego nie pierwsze? Bo pierwsze zajmę ja.
Na widowni zapanowała dezorientacja.
- Tak, chciałbym wziąć udział w eliminacjach. Z tego co wiem zasady nie zabraniają tego - zwrócił się do sędziego.
- Może pan dołączyć do zawodników jeśli pozostali liderzy wyrażą zgodę. Jeśli któryś z nich się sprzeciwi to będzie go pan musiał pokonać w walce jeden na jednego - wyjaśnił pośpiesznie.
- Rozumiem.
- Czy ktoś sprzeciwia się udziałowi Robina McIntyre w turnieju? - zapytał sędzia.
- Zniszczę go! - zaczął pienić się Nash.
- Wyluzuj, Nash - poprosiła go Jordan. - Zastanówmy się czy jest sens wyzywania go na pojedynek. - Jest, jeśli nie chcemy, aby doświadczony lider odebrał główną nagrodę osobom, które pracowały ciężko cały rok, aby dostać się tutaj - wtrącił się Seth.
- Robi to celowo - mruknął Henry. - Chce nam udowodnić, że jest lepszy. Niech mu będzie. Ja - powiedział pan Daniels podnosząc się z miejsca. - Zgłaszam sprzeciw.
- Jest jeszcze ktoś?
Cisza.
- Zgoda. Warunkiem, aby pan McIntyre mógł wziąć udział w turnieju jest pokonanie lidera z Boheme City. Niech panowie zajmą miejsca - ogłosił sędzia.
Robin i Henry stanęli naprzeciwko siebie.
- To będzie krótka walka - uśmiechnął się wyzywający.
- Masz rację. Zwyciężę bardzo szybko.
- Nie - pokręcił głową, nie mogąc powstrzymać się od posłania tej uwagi dawnemu przyjacielowi. - To będzie powtórka z twojego piątego miejsca, czyli bardzo daleko od podium.
Henry nic nie odpowiedział. Sięgnął po pokeballi wybrał do walki swojego najsilniejszego pokemona Miami. Skrzydlaty lew wzbił się w przestworza w oczekiwaniu na swojego przeciwnika.
- Niczym mnie nie potrafisz zaskoczyć - wyszeptał Robin. - Remake, wybieram cię!
Na arenie pojawił się granatowy kaczor o długim syrenim ogonie oraz znajdującym się w biodrach kole ratunkowym imitującym pokemona pochodzącego z regionu Kanto. Oczy kaczora przysłaniały okulary do nurkowania.
- Kończmy walkę jak najszybciej. Remake, lodowe ostrza!
Z pyska kaczora wydobyły się ostre sople. Miami wyminął pierwszy atak i ruszył wprost na swojego przeciwnika. Remake odskoczył do tyłu, unikając czołowego zderzenia z latającym lwem.
- Ostry liść - nakazał Daniels.
Z lwiej grzywy wystrzeliły liście. Lodowy atak zmroził pociski w powietrzu.
- Doskonale - pochwalił go Robin. -Teraz użyj hydro pompy.
Kaczor wykonał polecenie. Bardzo silny strumień wody pchnął Miami do tyłu, a następnie uderzył nim o ziemię.
- W porządku, Miami?! - zawołał poddenerwowany Henry.
Pokemon otrząsnął się z wody i skinął głową, aby wyrazić w ten sposób gotowość do dalszej walki. - Wystarczy nam jeden dobry atak, aby go się pozbyć - postanowił lider z Boheme City. - Słoneczny promień!
W tym samym momencie Miami zaczął magazynować energię słoneczną w swojej grzywie.
- Nie możemy ci na to pozwolić - stwierdził Robin, uśmiechając się z pełną perfidią. - Psychonokaut, teraz!
Remake użył psychicznej mocy, aby obezwładnić Miami i przydusić go do ściany. Lew próbował się uwolnić, ale siła kaczora była zbyt wielka.
- Ghaaa! - ryczał w bólu i miotał się.
- Tak brzmi przegrana, Henry - stwierdził pewny siebie McIntyre. - Nie pokonam go. Będę czekał, aż sam przyznasz, że nie masz żadnego wyjścia i poddasz się.
- Do diabła! - wrzasnął pan Daniels i uniósł do góry lewą rękę, co oznaczało rezygnację z dalszego pojedynku.
- Robin McIntyre wygrywa prawo udziału w turnieju! - zawołał sędzia. W tym samym momencie wycieńczony atakiem Miami obsunął się po ścianie.
***

- A więc dochodzi jeszcze jeden potężny zawodnik - westchnął Josh, oglądając powtórkę walki.
- Myślicie, że to nasza wina? - spytał Kyle, wstając z krzesła i przechodząc się do okna.
Siedząca na łóżku Alissa spojrzała na przyjaciela.
- Co masz na myśli?
- Wykradliśmy Pierota, zniszczyliśmy... - próbował nazwać kolegę z dzieciństwa - wiecie, co.
- Nie - mruknął Freddy. - On zakładał swój udział w turnieju dużo wcześniej. Jak myślicie, dlaczego to ja walczyłem w jego imieniu z każdym trenerem przychodzącym po odznakę? Robin nie chciał, aby którykolwiek z wyzywających zmierzył się z nim przed ligą. To dobry ruch taktyczny, bo w tym momencie nie macie pojęcia jaką posiada siłę.
- Po co to robi? - zapytał młody Daniels.
- Pewnie dlatego, że gdzieś na stadionie znajduje się ostatnia figurka. I to stadion będzie celem Underpierota.
- Czyli jeszcze w tym tygodniu Jhnelle czeka jakaś masakra - westchnął Kyle. W jego ustach brzmiało to jak makabryczny dowcip. - Tata opowiadał mi o tym jak kiedyś Underpierot niszczył Jhnelle, a on, Robin i profesor Harding mieli go powstrzymać. Ciekawe, dlaczego to robił?
- Może wcale to nie on - wtrącił się Josh.
- Co masz na myśli? - zapytał Daniels.
W międzyczasie Alissa przesiadła się z łóżka na krzesło przed komputerem. Josh zmierzył przyjaciółkę wzrokiem, po czym mówił dalej:
- Zaprzeczcie jeżeli jestem w błędzie, ale nikt, nigdy nie udowodnił, że za zniszczenie laboratorium, czy jakichś miast w Jhnelle odpowiadał Underpierot. Tak uważał jedynie Poplar, ale ile są warte jego słowa?
- Nie obchodzi m nie to - uciął krótko Freddy. - Chcę tylko przygotować się psychicznie do pojedynku z Robinem.
- Dobrze, że o tym mówisz - odezwała się Alissa, odchylając się od monitora. - Na oficjalnej stronie ligi właśnie zamieszczono podział na grupy półfinałowe.
Freddy skinął głową, zaś pozostali dwaj chłopcy usiedli bliżej Christeensen. Wtedy dziewczyna zaczęła czytać:
- Trenerzy, którzy pomyślnie przeszli przez pierwszy etap turnieju zostali przydzieleni do jednej z siedmiu grup. Z każdej grupy półfinałowej liczącej ośmiu zawodników wyłoniony zostanie jeden trener. Do grona siedmiu finalistów dołączy jeszcze jedna osoba spośród pozostałej czterdziestki dziewiątki, która otrzyma dziką kartę.
- Dziką kartę? - zmarszczył brwi Kyle.
- Z osób, które odpadną wylosują jeszcze jednego trenera - wyjaśnił Allen. - Sprawdź w jakich jesteśmy grupach - poinstruował Alissę.
Dziewczyna znalazła odpowiednią zakładkę i otworzyła tabelę z alfabetyczną listą nazwisk najlepszej pięćdziesiątki szóstki. Na szczycie znajdował się Josh Allen z przynależnością do grupy pierwszej.
- Świetnie - pokiwał głową. - Tym szybciej, tym lepiej.
- Freddy Craven - przeczytała Alissa. - Pierwsza grupa.
Były regulator spojrzał na Josha i uśmiechnął się delikatnie. Liczył, że wkrótce będzie mu dane powalczyć z każdym z trójki z uczniów Hardinga, którą poza Robinem uważał za największe wyznanie zawodów. Nie liczył jednak, że z którymkolwiek z nich spotka się w tak wczesnym etapie. Mieli za sobą dopiero dwie walki, a półfinały oznaczały kolejne trzy pojedynki.
- Czyli tylko jeden z was przejdzie do finałowej grupy - zmartwiła się Alissa.
- Drugi zawsze może liczyć na dziką kartę.
- Powodzenia - mruknął ozięble Allen. - Nie można polegać wyłącznie na szczęściu i liczyć, że spośród wyeliminowanej grupy padnie właśnie na ciebie.
- Świetnie - odezwał się Freddy, nie tracąc swojej pewności siebie. - Nareszcie coś zacznie się dziać.
Josh nie był tego taki pewien. O wiele pewniej czułby się w pojedynku z Kylem, albo Alissą, których zdążył poznać i wiedział czego może się po nich spodziewać. Freddy był dla niego czystą kartą. Nie potrafił przewidywać jego ruchów i strategii. Wiedział jedynie, że jego przeciwnik walczy bezwzględnie i nie cofnie się przed niczym, aby wygrać.
- A ja? - przypomniał o sobie Kyle.
- Ty w czwartej, a ja w... - przeszukała listę. - Szósta.
- A McIntyre?
- Chwilę - odparła zniecierpliwionemu koledze. - Robin jest w siódmej. To znaczy, że żadne z nas nie spotka się z nim w półfinale.
- Przejdę się - oświadczył Josh, nakładając na siebie kurtkę.
- Iść z tobą? - zwrócił się do niego Kyle.
- Nie, chciałbym pobyć sam - stwierdził, zmęczonym głosem.
Po tych słowach opuścił pokój i zbiegł po schodach na parter, aby po chwili znaleźć się na chodniku przed motelem. Rozejrzał się w obie strony. Na ulicy było pusto. W końcu wziął głęboki oddech i usiadł pod płotem. Chciał przez moment pomyśleć o pojedynku i rozważyć, jakie pokemony mógłby wykorzystać przeciwko mrocznym stworom Freddy'ego.
- Typ mrok... Ty mrok... - zastanawiał się. - Do ostatniej rundy na pewno użyję Warrena. Ciekawe, jak czuje się Carrie? - rzucił pytanie w próżnię. - Nie chce mi się nawet myśleć o jutrzejszej walce.
- Josh, to ty? - usłyszał.
Chłopak od niechcenia spojrzał na mężczyznę stojącego tuż przed nim.
- Cześć, synku - przywitał się starszy mężczyzna.
Allen zaniemówił. Instynktownie powstał z ziemi i uścisnął ojca.
- Tato, co tu robisz?
- Wróciłem, gdy tylko dowiedziałem się o tym, że zakwalifikowałeś się do turnieju Jhnelle.
- Mama nic mi nie mówiła, że wracasz - powiedział z lekkim wyrzutem.
- To miała być niespodzianka. Z resztą zobaczymy się z nią i Carrie jutro po twoim meczu - obiecał. - Chcesz powiedzieć, że przyjechaliście tutaj wszyscy? - spytał uradowany miłą niespodzianką Josh.
Uśmiech z twarzy Steve'a Allena zniknął, ustępując zakłopotaniu. Jego syn szybko pojął, że coś jest nie tak. W zdenerwowaniu czekał na odpowiedź ojca.
- Carrie miała silny atak - przyznał.
Josh zamarł na moment. Czuł jak jego serce uderza coraz silniej. Zupełnie jakby chciało wyrwać się z jego piersi. Nogi zaś ugięły się pod nim w oczekiwaniu na dalsze słowa ojca. Wyprzedzając odpowiedź pana Allena, drżącym głosem zapytał:
- Ale nic jej nie jest? Nic?
- Przewieziono ją do szpitala w Dayvillage.
- Jest tutaj?! Możemy iść do tego szpitala.
Ojciec spojrzał na zegarek i skwasił się.
- Pójdziemy jutro, zaraz po twoim meczu - przyrzekł. - Zgoda?
Josh nie miał większego wyboru, jak tylko przytaknąć.
- Ale chyba nie jest jeszcze tak późno, aby nie wybrać się do jakiegoś lokalu na kolację - stwierdził ojciec.
- Jasne, że nie - odparł i obaj ruszyli wąskim chodnikiem w stronę centrum miasteczka. - Główna nagroda w turnieju to sto tysięcy - zaczął opowiadać syn. - Gdybym wygrał, to moglibyśmy kupić te lekarstwa.
- Wiem - westchnął Steve. - Nie zarobiłem zbyt wiele, ale starczy na miesiąc leczenia.
- Miesiąc to za mało - stwierdził Josh.
- Tak, ale i tak nie mamy pojęcia, czy te lekarstwa są skuteczne. Pozostaje nam wierzyć, że stanie się jakiś cud.
- Cud nie jest nam potrzebny. Z Kylem i Alissą powinienem sobie poradzić. Najgorzej będzie, jeśli stanę do walki z McIntyre, ale poradzę sobie. Wystarczy, że wygram jutro... - oświadczył, spoglądając w granatowe, bezgwiezdne niebo.
***

Grupa, w której znaleźli się Josh i Freddy rozpoczęła pojedynki na stadionie południowym. Na pierwszą walkę Allen przygotował sobie Coldqueen, Sunleaf oraz Ringrock. Wygrywając dwie pierwsze rundy zapewnił sobie awans do następnej rundy. Potem nastąpiła przerwa. Chłopak udał się szybkim krokiem do szatni trenerów, gdzie mógł złapać oddech. Wyciągnął z plecaka kolejne trzy kule oznaczone różnokolorowymi naklejkami.
- Warren, Crabdart i Birijoku... - wyliczył pokemony. - Nie zawiedźcie mnie.
Jego wzrok utkwił w plakacie ligi, na którym chłopak przypominający stereotypowego trenera z drwiącym uśmieszkiem mówił: "I ty możesz być taki jak ja".
- W kolejnej walce naprzeciw siebie zmierzą się Freddy oraz Josh - usłyszał szorstki głos, dobywający się z głośników.
Josh ocknął się nagle. Wydawało mu się, że dopiero przed momentem wyszedł na przerwę. Szybko spojrzał na zegarek. Minęło czterdzieści pięć minut od momentu jego zejścia z areny. Wpatrując się w plakat musiał stracić poczucie czasu. Bardzo szybko pobiegł do wejścia na pole pojedynków. Gdy się pojawił rozbrzmiały okrzyki i hałasy dopingujących. Allen nieśmiało podniósł głowę, aby zobaczyć jedynie światła fleszy. Nigdzie nie potrafił dostrzec znajomych twarzy. Pierwszą osobą, którą rozpoznał po wejściu na arenę był jego przeciwnik.
- Gotowy? - spytał Freddy.
- Gotowy.
- Pojedynek trzy na trzy. Aby zakwalifikować się do pojedynku o wyjście z grupy należy wygrać dwie walki. Po każdym wycofaniu pokemona następuje nowa runda - wyrecytował sędzia. - Zaczynajcie!
Freddy bez wahania sięgnął po pierwszą kulę i rzucił ją przed siebie. Blokada na urządzeniu zwolniła się, wypuszczając z wnętrza czerwone światło. Na polu pojawiło się dziwaczne, latające stworzenie. Miało czarne skrzydła i jedną kurzą nogę, która wyrastała z brązowego oka.
Przed wybraniem pokemona, Josh zeskanował przeciwnika pokedexem.
- Apeltale - pokemon magiczny. Jego specjalnością jest rzucanie uroków i klątw. W zależności od miejsca występowania jego siatkówka ma inny kolor. Najpospolitsza jest brązowa, a najrzadsza zielona.
- Birijoku, wybieram cię! - zawołał, wypuszczając pokemona.
Poke-ptak wzbił się w powietrze, aby już po chwili sfrunąć do poziomu swojego przeciwnika.
- Musimy pokonać go jak najszybciej - oznajmił Allen.
- Birio! - zgodził się pokemon, co wywołało uśmiech u Freddy'ego.
- Z czego się cieszysz?
- Myślisz, że możesz mnie pokonać szybko?
- Raz już zwyciężyłem cię z Kylem - przypomniał mu walkę o odznakę.
- Zwyciężyłeś, czy może to ja dałem się pokonać? - zasugerował mu.
Josh nie miał zamiaru dłużej dyskutować. Swoją całą uwagę przerzucił na Birijoku:
- Atak powietrzny!
Ptak zaczął trzepotać skrzydłami. Powstały w ten sposób wiatr odepchnął Apeltale do tyłu. Słabe skrzydła mrocznego stwora nie mogły równać się z jednym z najsilniejszych powietrznych pokemonów.
- Mamy go! - zawołał pewny siebie Josh. - Teraz, szybki atak!
Birijoku ruszył na przeciwnika z zawrotną szybkością.
- Nigdy mnie nie lekceważ - mruknął Freddy. - Unieruchomienie.
Oko Apeltale zaczęło świecić. Pokemon Allena zatrzymał się w powietrzu jakby sparaliżowany silnym zaklęciem.
- Birijoku, spróbuj uciec.
- Birjo!
- Doskonale - były regulator oznajmił z szyderczym uśmiechem. - Teraz mroczne skrzydło.
Apeltale wziął rozbieg i z całej siły uderzył w Birijoku. Poke-ptak upadł na ziemię.
- Birijoku niezdolny do walki - ogłosił sędzia. - Punkt dla Freddy'ego i jego Apeltale.
Josh opuścił wzrok na ziemię. Musiał się dobrze zastanowić. Potrzebował zwycięstwa, aby zremisować.
Do drugiej rundy użył Warrena. Ognisty królik był z nim najdłużej. Jako jedyny z wszystkich pokemonów Josha, nie przegrał walki ani razu.
- A więc Warren - westchnął Freddy, odwołując Apeltale. - Mój wybór nie powinien cię zaskoczyć. Scarecrow, idź!
Naprzeciwko Warrena pojawił się strach na wróble.
- Pozwolisz, że teraz ja zacznę - powiedział ze spokojem Freddy. Były regulator kontrolował emocje i zachowywał spokój. Był jak biała ściana, która nie zdradza swoich tajemnic. Dodatkowy komfort dawała mu presja pod jaką walczył Josh. Freddy wiedział, że denerwując się, łatwiej jest popełnić błędy.
- Rzut kosą, Scarecrow!
Strach na wróble złapał za kosę i zamachnął się. Kosa niczym bumerang poleciała w stronę pokemona Josha. Królik wyminął ją, ale ta niczym kierowana nieczystą siłą zawróciła w jego stronę. Warren zaczął uciekać przed ostrym przedmiotem po całej arenie.
- Kosa jest kontrolowana przez moc Scarecrowa - wyjaśnił Freddy. - Wróci do niego dopiero, kiedy uderzy w coś.
Warren odskoczył do tyłu. Ostrze kosy zatopiło się w ziemi. Strach na wróble szybko doskoczył do niego i spróbował wyciągnąć je.
- Miotacz ognia - nakazał Josh.
Warren wystrzelił płomień w stronę mocującego się z kosą pokemona. Strach na wróble w ostatniej chwili wyminął atak. Ogień pochłonął kosę, która na moment zniknęła w płomieniach.
- Doskonale! - ucieszył się Allen. - Jeszcze raz uderz w kosę!
Pokemon ponownie użył tego samego ataku. Tym jednak razem był on wymierzony w magiczny atrybut pokemona. Cios wyciągnął palącą się kosę wraz z kawałkiem stadionu. Główną właściwością przedmiotu było to, że po zderzeniu z czymkolwiek (w tym wypadku z areną) zawsze wracała do swojego właściciela. Rozpędzona i płonąca uderzyła w Scarecrowa. Ogień przeszedł na stracha na wróble w kilka sekund.
- Scarecrow! - podniósł głos Freddy.
Nie mógł jednak nic zrobić. Ogień był potężniejszy od niego.
- Zwycięzcą walki zostaje Warren - ogłosił sędzia swoim nieczułym głosem przypominającym lektora w jednej z oper mydlanych liczących kilkaset odcinków. - Remis. Ostatnia runda zdecyduje o tym kto zawalczy o miejsce w finałowej siódemce!
- Nieźle - mruknął Freddy, z którego twarzy nie schodził uśmiech. - Podoba mi się ta walka.
Josh nic nie odpowiedział. Lubił wyzwania i walki z bardzo silnymi przeciwnikami. Podczas podróży chętnie zdobywał doświadczenie i walczył z chociażby regulatorami, ale tym razem było inaczej. Zbyt wiele ryzykował.
- Mnie też - przyznał po chwili.
- Nareszcie - westchnął Freddy. - Już myślałem, że tylko ja się dobrze bawię. Mój ostatni pokemon to Dreammaster!
- Crabdart, wybieram cię!
To był drugi pojedynek mrocznej lalki z krabem. Pierwszy raz oba pokemony starły się ze sobą podczas walki o odznakę na Black Moon Island.
- Zaczynajmy zabawę - westchnął Freddy, próbując objąć wzrokiem całą arenę. Dreammaster, zamknij swojego przeciwnika w strefie koszmarów.
Szmaciana lalka zaczęła roztaczać z siebie granatowe światło, które przybierając konsystencję mgły, wolno pokrywało całą arenę.
- Crabdart, kop!
Krab posłusznie zaczął uderzać ogromnymi szczypcami w ziemię, tak, aby wykopać w niej dół, a następnie zniknąć w nim.
- Twoje ataki nie wyrządzą krzywdy Crabdartowi, jeżeli będzie ukrywał się pod ziemią.
- Niech się ukrywa... - oznajmił z pogardą Freddy. - To ci się na wiele nie zda. Aura ciemności przenika przez ściany. To tylko kwestia czasu, aż dosięgnie twojego pokemona.
Crabdart nie miał zamiaru oczekiwać z założonymi szczypcami. Znienacka wyskoczył spod ziemi, uczepiając się pleców Dreammastera. Oba pokemony przewróciły się. Lalka rzuciła kraba z pleców i posłała w jego stronę kilka pocisków czarnej energii. Krab przyjął pozycję obronną i odbił wszystkie. Po tym ruchu jego ciało zaczęło wydzielać z siebie jasną energię. Josh zmarszczył brwi próbując zrozumieć, co dzieje się z jego pokemonem. Gdzieś na arenie rozległy się okrzyki: "ewolucja".
- Tongs! - ryknął ogromny krab.
- Crabdart ewoluował w Crabtongs - stwierdził zdumiony Allen.
Rozbrzmiały okrzyki i brawa.
Drobny pokemon znacząco urósł. Jego ciało przykrywała brązowa muszla, pozbawiona kolorowych wzorów, wyglądająca na znacznie solidniejszą i twardszą od wcześniejszej. Na środku skorupy znajdowała się zaś ogromna rozgwiazda. Poza tym Crabtongs wyglądał bardzo zbliżenie do swojej poprzedniej formy.
- Crabtongs - zawołał, nie zastanawiając się. - Bąbelkowy promień.
Dreammaster zatrzymał atak.
- To jeszcze nie wszystko! - zawołał bojowo Allen. - Uderzenie szczypcami!
Pomimo ogromnej masy ciała, Crabtongs poruszał się bardzo szybko. Niczym pociąg rozpędzał się i nabierał siły ataku.
- Chyba nie liczysz, że takim czymś mnie zatrzymasz? - mruknął zawiedziony Freddy. - Walczyło się z tobą bardzo dobrze - ciągnął - jesteś bardzo dobrym zawodnikiem, ale nie potrafisz zwyciężyć nawet mnie, a chcesz konkurować z Robinem?
Josh nie słuchał.
- Zrobiłeś co mogłeś, ale to za mało - przyznał, a następnie zwrócił się do swojego pokemona. - Dreammaster, użyj mrocznej kuli.
Lalka skumulowała energię w prawej dłoni i wyrzuciła czarną kulę. Atak zderzył się z rozpędzonym Crabtongiem. Energia rozprysła się na wszystkie strony. Zapadła cisza. To był koniec pojedynku. Josh i Freddy spoglądali na środek areny. Josh nie słyszał krzyczącej publiczności, ani plakatów mających dopingować zawodników. Widział tylko swojego pokemona i pokemona przeciwnika. Dopiero po chwili dotarł do niego głos sędziego.
- Stosunkiem dwie wygrane do jednej przegranej walki. W czwartej rundzie turnieju Jhnelle odpada - pauza - Josh Allen. Do następnej rundy przechodzi Freddy.
Josh upadł na kolana.
- Nie... Nie... - mówił do siebie. - To nie może być koniec.
_________________________________
Dex:  9, 49, 90

wtorek, 30 września 2014

Kimberley Treepson

UWAGA! SPOILERY! 


Kimberley Treepson
Miasto Corella Town
Profesja Trenerka
Debiut Tak mało czasu pozostało
Wiek 16
Krewni Nieznani
Osiągnięcia Nieznane
Wzór Kay

Charakterystyka Kimberley
Koleżanka z klasy Charliego i Kyle'a. Mimo że również ukończyła Akademię Pokemon to nigdy nie otrzymała startera. Po powrocie chłopców do Corella dziewczyna próbuje złapać Elfa. Jest wesoła i bardzo głośna.

 Pokemony
 - które ma przy sobie
Elf Otrzymany od Kyle'a.

poniedziałek, 28 lipca 2014

Rozdział 52: Tożsamość Czarnej Róży

2 czerwca 1994

W tym roku turniej Jhnelle wygrał jakiś pięćdziesięcioletni mężczyzna. Pokonał swojego konkurenta w czterech na pięć walk. Przy owacjach i okrzykach, mówił o tym, że o wiele ważniejsze od wieku są upór i determinacja. Henry Daniels nie zgadzał się z tymi słowami. W jego obecnej sytuacji "cechy mistrza" wydawały mu się egoistyczne i puste. Henry miał już trzydzieści jeden lat, żonę oraz syna, którzy byli dla niego ważniejsi od "dążenia do czegoś tam" jak określał wypowiedź tegorocznego zwycięzcy ligi. Nie mógł pozwolić sobie na podróże po regionie i kolekcjonowanie odznak. Nawet jeżeli w grę wchodziła wysoka nagroda, nie potrafiłby porzucić rodziny. Uważał, że podróże pokemon są dobre dla ludzi młodych, którzy ukończyli Akademię Pokemon i nie mają jeszcze sprecyzowanych planów. Pozostały mu jedynie wspomnienia z okresu ligi i szóstego miejsca, które wtedy zdobył. Od kilku lat piastował stanowisko lidera w Boheme City, co wiązało się z częstymi wyjazdami z rodzinnego Corella Town. Na szczęście zawsze mógł liczyć na Miami. Normalna podróż samochodem lub pociągiem trwała co najmniej sześć godzin, zaś na plecach skrzydlatego lwa skracała się do trzech. Po zamknięciu laboratorium profesora Poplara wszystko zaczęło biec innymi torami. Beth nie zabiegała o pracę w innym centrum badawczym. Przez jakiś czas pracowała jako konsultant pokemon, a potem zupełnie straciła zainteresowanie kieszonkowymi potworami. W końcu podjęła decyzję o wyjeździe z prowincjonalnego Corella Town. Jej dziadkowie pochodzili z Irwing, ale ojciec przyjechał do Jhnelle na studia i tu założył rodzinę. Ona postąpiła podobnie. Wyprowadziła się z Valesco, aby studiować w Akademii Pokemon, zaczęła pracę w laboratorium profesora Poplara i tam poznała Henry'ego. Nie mogąc znaleźć zadowalającej jej pracy, wspólnie z Henrym podjęła decyzję o wyjeździe do większego miasta. Przez jakiś czas pisała i dzwoniła, a potem ich kontakt urwał się. Betty Daniels zniknęła. Złośliwi uważali, że uciekła z innym mężczyzną. Wielu starszych sąsiadów krytykowało ją za urodę, spontaniczność i żywiołowość, współczując przy tym Henry'emu i jego synowi. Lider nie cierpiał "życzliwych" osób, które na siłę wmawiały kilkuletniemu Kyle'owi, że Betty uciekła. Po bezowocnych poszukiwaniach uznano, że pani Daniels zmarła. I w ten oto sposób na wielkim cmentarzu w Lakeside pojawił się jeszcze jeden nagrobek. Część miasta, która żyła życiem innych odetchnęła z ulgą, kiedy na horyzoncie pojawiła się Diana.Wzięła ślub z owdowiałym panem Danielsem, a wkrótce potem na świat przybył ich syn. Jedyną osobą, która nie mogła się z tym pogodzić był Kyle. Chłopiec nadal miał w głowie obraz matki, która wyjeżdżała. Pomimo upływu lat nadal ją pamiętał.
***

Czas obecny

Samochód zaparkował przed posiadłością położoną na skraju miasteczka. Z okiem rezydencji rozciągał się widok na góry i rozległe lasy schowane tuż za nimi. Z auta pośpiesznie wysiadła Angela, a zaraz za nią Freddy trzymający za rękę Natalie.
- Jeśli masz rację i Michael przegrał... - zaczęła Angela.
- To znaczy, że jest nas troje - dokończył jej wypowiedź Thomas. - Po zawodach zajmiemy się uzupełnieniem naszego składu. Do tego czasu skorzystamy z odznak i zapiszemy się na eliminacje turniejowe - wyjaśnił, zamykając swój samochód.
- Pewnie nie może się pani doczekać spotkania z Robinem i profesorem - Freddy zagadał do milczącej kobiety.
Natalie podniosła niechętnie zmęczony wzrok i pisnęła pod nosem:
- Robin tu jest?
- Robin i profesor - skinął głową.
- Tylko nie on. On mnie zabije - jęczała, będąc jeszcze pod wpływem środków uspokajających, które podawano jej w placówce medycznej. - On robi złe rzeczy.
- Kto? Robin? Robi dla ciebie bardzo dużo, a więc doceń to - oburzyła się Angela.
- Profesor jest bardzo złym... - mówiła.
- Witam! - zawołał, czekający na nich przy wejściu Cornelius Poplar. - Nareszcie jesteście! - mówił pełen entuzjazmu, którego nigdy po nim by się nie spodziewali.
- Coś się stało? - zapytał ostrożnie Thomas.
- Chcę przed wami pochwalić się moim osiągnięciem. Chodźcie - powiedział znikając w drzwiach.
Regulatorzy ruszyli za nim do wnętrza rezydencji.
- Przez lata mojej pracy badawczej zajmowałem się różnymi rzeczami. Zaczynając od bioewolucji, łączenie genów, mutacje, poprzez pobieranie energii z żywych istot, eliminację słabych jednostek, aż do komunikacji pomiędzy różnymi światami. Efekty bywały różne. Zadowalały lub nie, ale wynik tego doświadczenia z pewnością należy do tych pierwszych - mówił z nieustającą ekscytacją.
W salonie czekała na nich spora grupka. Poza gospodarzem byli jeszcze Rose, kamerdyner oraz dwóch rosłych mężczyzn w fartuchach laboratoryjnych. Na środku znajdował się szeroki stół, który zajmowało białe pudło*. W kącie sali znajdowało się drugie pudło, okryte białym prześcieradłem.
Widząc zbliżającą się Natalie w asyście regulatorów, pan McIntyre wstał z kanapy i odruchowo objął kobietę w pasie.
- Cieszę się, że jesteś tu - wyszeptał jej za ucho.
- Gdzie jesteśmy?
- To mój... Właściwie od teraz nasz dom.
- Wyproś stąd profesora - powiedziała pośpiesznie.
- Uspokój się. Cornelius pracuje dla mnie - wyjaśnił. - Chce nam coś pokazać. Usiądź - dodał.
Kobieta usiadła tuż obok Rose.
- Witaj, Betty - przywitała się pogodnie.
- Cześć - odparła Czarna Róża, odwzajemniając powitanie uśmiechem. - Jak się czujesz?
- Do... Dobrze...
- Skoro już wszyscy są to pora na eksperyment - zabrał głos Poplar. - Ludzie zamieszkujący Jhnelle przed wiekami wierzyli, że zmieszana krew Pierota i Underpierota tworzy nektar, boską substancję dającą życie. Dziś sprawdzimy prawdziwość tego przekazu - oznajmił, podchodząc do pudła stojącego w kącie. Jednym, szybkim ruchem ściągnął z niego biały materiał. W niewielkiej klace spał pokemon błazen.
- Pierot - wyszeptała Rose.
- Nie żyje? - spytała Angela, łamiącym się głosem.
- Tylko śpi - uspokoił ją. - Pobrałem od niego krew, którą zmieszałem z krwią Underpierota - dodał w ramach wyjaśnienia.
Pokazując substancję w strzykawce przeszedł do stołu, na którym znajdowało się ogromne pudło i uniósł jego wieko. Następnie włożył do środka rękę, w której trzymał zrobiony nektar.
- To przełom w nauce - kontynuował. - Krew dwóch pokemonów uznawanych za legendy jest lekiem na śmierć, a wasze dziecko - rzucił, spoglądając badawczo na Robina i Natalie - to najlepszy tego przykład.
Po tych słowach odsunął się od skrzyni, która nie była niczym innym jak sporych rozmiarów lodówką. Ze środka wyłoniła się kiwająca na wszystkie strony, brudna główka. Chude dłonie oparły się o krawędzie "pudełka" i używając siły uniosły całe ciało do góry. Chłopiec stał w wyprostowanej pozycji spoglądając w ścianę.
- Czy to jest... Ralphie... - przemówiła Betty. W jej głosie słychać było strach wymieszany z obrzydzeniem. Wszyscy zgromadzeni milczeli, spoglądając w zdumieniu na nowy twór naukowca.
Ralphie nie zmienił się, aż tak bardzo. Wyglądał niemal identycznie jak dnia, w którym umarł. Ten sam wzrost, podobna waga ciała, identyczne ubranie jak to z pogrzebu było przybrudzone ziemią i popiołem, i ta sama spalona skóra. Jej płaty zeschłe na wiór, delikatnie się trzymały odsłaniając pożółkłe kości. Oddychał, dławiąc się. Zupełnie jakby walczył o każdy następny oddech. Jego oczy były zupełnie szare i pozbawione wyrazu. Kości policzkowe wyraźnie wyznaczały rysy twarzy. Na czubku głowy nie miał włosów, a jedynie ogromny strup po oparzeniu, jakiego doznał po eksplozji laboratorium.
- Ekhe... - wdał z siebie ochrypły odgłos.
Natalie zaczęła wrzeszczeć.
- Zabierzcie to coś stąd! Zabierzcie!
Na znak pana McIntyre kamerdyner z pomocą podwładnych Poplara wyprowadził z pomieszczenia histeryzującą kobietę. Sam gospodarz wstał z miejsca i podszedł do Corneliusa, szarpiąc go za koszulę.
- Oszalałeś?!
- Nie rozumiem.
- Po co zrobiłeś ten pokaz?! I to jeszcze przy nich wszystkich?
- Zwariuję z tobą - mruknął niezadowolony profesor Poplar. - Chciałeś, abym przywrócił do życia waszego syna. Zrobiłem to.
- Natalie dopiero co przyjechała. Nie była gotowa na coś takiego - wyjaśnił mu, zaciskając pięści na białej koszuli naukowca. - O tym wiedzieliśmy tylko ja, ty i Rose. Pozostałych nie musiałeś w to mieszać! - podniósł głos, spoglądając kątem oka na stojących z boku regulatorów.
- Ludzkie sentymenty. Nigdy ich nie zrozumiem - stwierdził Cornelius. - Zwracam życie twojemu dziecku, a ty jesteś niezadowolony.
W tym momencie Robin zwolnił uścisk, przekierowując całą swoją uwagę na Ralphiego.
- To nie jest mój syn.
- Jest - kłócił się naukowiec. - Co ci się w nim nie podoba? Chyba nie liczyłeś, że będzie identyczny jak sprzed eksplozji?
Dwie najpotężniejsze legendy regionu Jhnelle posiadały niezwykłą siłę. Ich krew tworzyła boski nektar, który dawał życie. Jednak nawet bóstwa nie potrafiły przywrócić duszy ludzkiej, a bez niej ożywione ciało nie było nic warte.
- Co mi po tym czymś... - próbował nazwać efekt eksperymentu Poplara.
- Nie wszystko stracone - odezwał się profesor. - Może gdybym posiadał miał do dyspozycji również Underpierota to wtedy dałoby się przywrócić Ralpha do stanu sprzed wybuchu.
- Regulatorzy zajmą się dostarczeniem go - oznajmił z większym spokojem.
- Musimy porozmawiać - włączył się milczący jak dotąd Thomas.
Robin skinął głową.
- Po drodze na stadion. Za godzinę zaczynają się eliminacje.
Regulatorzy posłusznie ruszyli na stadion za Robinem. W salonie pozostali jedynie Rose i Cornelius. Kobieta, ani na moment nie spuszczała z oczu chwiejącego się na wszystkie strony chłopca.
- I jak, Betty? Tobie też nie podoba się moja praca? - zapytał, szyderczo uśmiechając się.
- To obrzydliwe - skomentowała krótko.
- Nikomu nie podoba się efekt mojej ciężkiej pracy. To smutne.
Kobieta nic nie odpowiedziała. Wstała z sofy i wyszła.
Czarna Róża nie miała zamiaru wdawać się w dalsze dyskusje z Corneliusem. Starzec budził w niej strach od zawsze. Nie potrafiła odgadnąć jego intencji, ukrytych za smugą szarego dymu.
- Może również przejdę się na stadion? - zwrócił się do Ralpha. - Kto wie? Może będzie na kogo popatrzeć?
Chłopiec spojrzał na niego bezrozumnie.
***

To był piękny letni dzień. Słońce ogrzewało poszarzałe ściany budynków, a delikatny wietrzyk przynosił przyjemny chłód podróżnym. O tej porze roku w położonym na granicy miasteczku Dayvillage można było zaobserwować więcej osób przyjezdnych. Nie byli to tylko turyści korzystający z uroków miasteczka położonego w górskim krajobrazie, ale i trenerzy pokemon. Trenerzy przybywali do Dayvillage dwa razy w roku: późną wiosną, kiedy odbywały się mistrzostwa regionu Jhnelle oraz wczesną jesienią na turniej Liyah. Kilka kilometrów za miastem znajdowały się cztery ogromne stadiony, na których rozgrywano pojedynki ligowe. Poza sezonem pokemon na arenach odbywały się mniejsze koncerty oraz imprezy charytatywne.
- Biurokracja rządzi - westchnął znudzony czekaniem w kolejce Kyle. - Czy to musi trwać tak długo? - rzucił, spoglądając na łańcuch ludzi ustawionych do okienka.
- Nic nie zrobisz - pokręciła stojąca przed nim Alissa. - Każdy chce się zapisać. Poza tym ciesz się, że nie stoisz w kolejce za Joshem - zwróciła mu uwagę na sąsiedni rząd, która wyglądał na dwa razy dłuższy.
Organizatorzy ligi wpadli na doskonały pomysł rodem z Jhnelle i zamiast zrobić zapisy na kilka dni przed oficjalnym rozpoczęciem zawodów, otwarli je dopiero w dzień rozpoczęcia pierwszych walk. Dlatego też większość trenerów stała w długich kolejkach od samego rana, aby tylko otrzymać numer startowy na pierwszą walkę eliminacyjną, która mogła odbyć się jeszcze tego samego dnia. Dodatkowo zapisy wydłużyły się poprzez zatrudnienie w jednym z okienek rejestracyjnych siostry Joy z Novan City, która miała kłopoty z obsługą komputera. Na widok kobiety walczącej z urządzeniem większość trenerów przewracała oczyma, nie kryjąc swojej irytacji związanej z jej niekompetencją.
- Myślicie, że to takie proste? Nie każdy zna się na komputerze - wygrażała się, próbując jednocześnie okiełznać skomplikowany program "Notatnik". - Co za idiota postawiał literki niealfabetycznie - mówiła, wodząc palcem po klawiaturze w poszukiwaniu "A". - Jeszcze raz. Jak się nazywasz?
- Allen. Josh Allen - powtórzył zniecierpliwiony chłopiec.
- Imię już mam! - ryknęła, odrywając się znowu od przeczesywania klawiatury. - Kurwa, back space się sam włączył! - wydarła się.
W tym momencie Joshowi opadły ręce. Gdy był przekonany, że nie może być już gorzej, pielęgniarka postanowiła wyprowadzić go z błędu i ogłosiła, że zapisze go po przerwie obiadowej. "Szczęściarz" jak określił Jima jego brat trafił do sprawniejszej kolejki. Mężczyźnie przyjmującemu zgłoszenia w kolejce młodszego Danielsa zapis jednego trenera zajmował średnio dwie minuty.
- Następny - zawołał mechanicznie.
- To ja! - uradował się siedmiolatek.
Mężczyzna w kamizelce spojrzał na dziecko z pogardą.
- Pisemna zgoda - mruknął chłodno.
- Co takiego?
- Zawodnicy, którzy nie ukończyli szesnastu lat muszą mieć zgodę na udział w zawodach od rodzica lub prawnego opiekuna.
- Jestem niski jak na swój wiek.
- W to może jedynie uwierzyć siostra Joy - odparł. - Jeśli nie masz zgody to odsuń się.
- Ja... - zaczął się jąkać. - Może być brat? - spytał, spoglądając na stojącego w równoległej kolejce Kyle'a.
- Jeśli jest pełnoletni.
- Ma moją zgodę - siedmiolatek usłyszał za plecami znajomy głos. Obok niego stanął wysoki i bardzo szczupły mężczyzna oraz kobieta o jasnej cerze i włosach splecionych w koński ogon.
- Pan Daniels?! - ożywił się recepcjonista. - To pański syn?
- Tak.
- Już zapisuję. Mogę zobaczyć odznaki?
Siedmiolatek z ledwością sięgający do lady podrzucił woreczek z medalikami. Mężczyzna spojrzał przejechał po nich specjalnym skanerem, aby potwierdzić ich prawdziwość.
- Mama? Tata? Co tu robicie? - wyjąkał zdziwiony nagłym pojawieniem się rodziców. Wiedział, że będą oni niezadowoleni jego drugą ucieczką z domu. Jednak liczył, że będzie mógł lepiej przygotować się do spotkania z nimi.
- Nie odzywaj się - uciszyła go matka. - Masz poważne kłopoty.
Kyle nie odzywał się. Stał w przeciwległej kolejce i tylko się uśmiechał. Widząc to, Jimmy zaczął skarżyć się:
- On mi pozwolił!
- Nie wysilaj się - uciszył go Kyle. - Wczoraj dzwoniłem do taty i przedstawiłem mu sytuację.
- Skarżypyta! - warknął gniewnie. - Ale w zawodach mogę wziąć udział? - zwrócił się znacznie spokojniej do matki.
- Za twoje nieposłuszeństwo nie powinieneś, ale skoro już tu jesteśmy... - mruknęła, kręcąc głową.
- Tak! - ucieszył się chłopiec, licząc, że ma szanse zająć wysoką pozycję w turnieju. Ojciec spoglądał na sytuację znacznie chłodniejszym okiem. O ile wierzył w to, że Kyle ma szanse dostać się do najlepszej piętnastki, może dziesiątki, tak występ Jimmy'ego nie budził w nim żadnych nadziei. Zgodził się na start młodszego z synów pomimo przekonania, że ten nie ma szans na przejście pierwszej rundy eliminacyjnej.
***

Robin i Thomas stali przed wysokim ogrodzeniem otaczającym zachodni stadion, na którym za niecałą godzinę miały zacząć się pierwsze walki eliminacyjne. Pierwszy z mężczyzn opierał się plecami o ogrodzenie i spoglądał w dal. Drugi głośno wzdychał i zastanawiał się jak zacząć. Nigdy wcześniej nie musiał tego powiedzieć żadnemu ze swoich pracodawców, ale tym razem miał wrażenie, że sprawy znacząco przerastały go. Dodał sobie odwagi spoglądając na czekających przy samochodzie regulatorów.
- Nie mam wyjścia. Muszę zrezygnować z dalszej współpracy z tobą - wyrzucił to z siebie jak najszybciej.
- Co masz na myśli?
- Regulatorzy wycofują się z zdania. Nie złapiemy dla ciebie Underpierota, bo cel dla jakiego chcesz go użyć... Nie wiem czy to bardziej nieetyczne czy przerażające, ale to co widziałem w twojej rezydencji - mówił zaniepokojony - nie mogę brać w tym udziału. Poza tym nie chcę mieszać moich ludzi w coś takiego.
- W porządku - ukrócił.
- Tak po prostu? - wyrwał się.
Liczył, że Robinowi mimo wszystko będzie bardziej zależało na współpracy z nim. Ten zaś wcale się nie zmartwił utratą regulatorów.
- Rozumiem. Nie mogę was przekonać do zmiany zdania, a co ważniejsze nie chcę tego robić. Mogę je uszanować i podziękować za współpracę.
- Jeśli chcesz znać moje zdanie to...
- Nie interesuje mnie ono.
Thomas nie kończył myśli. Szybko przeszedł do następnej sprawy.
- Co do wynagrodzenia. Zatrzymamy jedynie zaliczkę, bo to my rezygnujemy.
- W porządku - machnął ręką i odszedł, zostawiając Thomasa pod płotem. Po chwili do zamyślonego regulatora podeszli Angela i Freddy.
- I jak to przyjął? - spytała zmartwiona dziewczyna.
- Całkiem spokojnie. Podziękował i tyle - po pauzie kontynuował: - Nic tu po nas. Wracamy do Townview. Dostaliśmy tam ciekawe zlecenie.
- Brakuje nam czwartego - przypomniała Angela.
- Zaczniemy w troje. Potem dobierzemy kogoś.
- We dwoje - poprawił go Freddy. - Ja nie jadę.
- Co? - podniosła głos zaskoczona blondynka. - O czym ty mówisz?
- Profesor dał nam odznaki i... - szukał odpowiednich słów - chciałbym wystartować w zawodach.
- Chcesz nadal pracować dla Poplara? - skwasiła się.
- Nie - pokręcił głową. - Cornelius mnie nie interesuje. Z czystej złośliwości wolałbym zawrzeć sojusz z jego wrogami, niż mu pomagać. Chcę walczyć w turnieju wyłącznie dla siebie. Rozumiesz mnie, Tom?
- Tak - powiedział, uśmiechając się delikatnie. - Pozostaje mi tylko życzyć ci powodzenia w turnieju. Gdybyś się jednak rozmyślił - zaznaczył, ruszając w stronę samochodu - wiesz gdzie nas szukać.
Freddy pomachał odjeżdżającemu samochodowi, mając nadzieję, że jeszcze kiedyś będzie im dane spotkać się.
***

W ligowym miasteczku panował coraz większy rozgardiasz. W powietrzu dało się wyczuć zapach rywalizacji, potu i grilla. Państwo Daniels wraz z profesorem Hardingiem przybyli do Dayvillage z lekkim opóźnieniem. Najbardziej przejęty wydawał się Dennis. Alissa oraz chłopcy byli pierwszym rocznikiem jego podopiecznych, których wysłał w podróż pokemon. Chciał, aby wypadli jak najlepiej, ale cały czas w głowie miał nieprzyjemną wizję, w której jego uczniowie odpadają po pierwszej rundzie.
- Nareszcie! - westchnął Josh, siadając na ławce obok Dennisa. Po ponad półgodzinie udało mu się zapisać na walkę.
- I jak? - zerwał się z miejsca podekscytowany, a zarazem przejęty naukowiec. - Kiedy startujesz?
- Jutro około dwunastej. Walka numer sześć na stadionie południowym - przeczytał informację z blankieciku. - A wy? - zwrócił się do Kyle'a i Alissy.
- Wschodni. Jutro - rzuciła pośpiesznie Christeensen.
- Ja będę walczył jeszcze dzisiaj na północnym - pochwalił się Jimmy.
- Stadion południowy, ale pojutrze - skinął głową Daniels.
- Czyli istnieje szansa, że zmierzymy się jeszcze w eliminacjach - wzruszył ramionami Allen. - Chyba że prędzej odpadniesz - zażartował sobie.
- Uważajcie na eliminacje - poprosił ich Henry. - To zaledwie dwie walki, ale na nich przejeżdża się większość trenerów.
- Pojedynki eliminacyjne składają się wyłącznie z jednej rundy. Jeden na jednego i albo wygracie i przechodzicie do półfinałów, albo odpadacie z turnieju - dodał Dennis.
Zapadła cisza. Trenerzy myśleli o przebiegu eliminacji. Dotąd wydawały się one jedynie formalnością. Rundą, która przybliży ich do półfinałowej pięćdziesiątki. Jednak pozornie prosta walka wymagała perfekcji i doboru właściwego pokemona. Najdrobniejszy błąd w tej rundzie oznaczał eliminację.
- Przygotujcie się. Nie chciałbym, abyście nie dotrwali walki ze mną - ciszę rozciął znajomy głos.
- To ty?! - Kyle uniósł się na widok Freddy'ego. - Nie odbierzesz nam odznak - uprzedził go. - Twój kolega już próbował i źle się to dla niego skończyło.
- Nie obchodzą mnie wasze odznaki.
- W takim razie o co chodzi?
- Powiem ci o co... - mruknął Allen. - Regulatorzy uknuli jakąś zasadzkę. Nie można mu wierzyć. Z jakiegoś powodu chcą nas usunąć z turnieju.
- Regulatorzy wycofali się. Ja jestem tu dla siebie i chęci współzawodnictwa - postawił sprawę jasno. - Nigdy nie zależało mi na wykluczeniu was z zawodów. To profesor Poplar obawia się, że moglibyście przeszkodzić mu w schwytaniu Underpierota.
- Po... Poplar? - wyjąkał Dennis. - Profesor Cornelius Poplar?
- Tak, a co?
- To był nasz mentor - odpowiedział zmieszany Henry. - To musi być jakaś pomyłka - dodał z pełnym przekonaniem.
- Ciała profesora nigdy nie znaleziono - wtrącił się równie zagubiony Dennis. - Może on wtedy przeżył i teraz z pomocą Robina szuka Underpierota.
- Dokładnie - przytaknął mu Freddy. - Bóg nieszczęścia ma pojawić się podczas turnieju ponieważ to tutaj znajduje się ostatnia figurka błazna. Ma już Pierota.
- Nie wiem o co, w tym wszystkim chodzi - stwierdziła Alissa. I to była jedyna rzecz jakiej mogła być pewna.
- Nie możemy tak tego zostawić - pokręcił głową zmartwiony Henry. - Zaprowadzisz nas do domu Robina.
- W porządku - wzruszył ramionami.
- Tato, co chcesz zrobić? - spytał Jimmy.
- Uwolnić Pierota i porozmawiać z człowiekiem, który podszywa się pod profesora Poplara - oznajmił, nie dopuszczając myśli, że jego dawny mentor może jeszcze żyć.
- Skąd wiesz, że ktoś się pod niego podszywa? - zapytała Diana.
- Gdy odbieraliśmy od niego startery ponad dwadzieścia lat temu był starszym człowiekiem. Jaka jest szansa, że staruszek przeżył eksplozję laboratorium i od kilkunastu lat ukrywa się przed światem i tropi Underpierota?
Cisza. Nikt nie potrafił tego wyjaśnić.
- Posiadając krew bogów szczęścia i nieszczęścia mógłby żyć - mruknęła pod nosem Chrristeensen. - Nie ma nad czym się zastanawiać. Pan Daniels ma rację. Musimy wybrać się do Robina i wreszcie zrozumieć, o co chodzi. Pójdę z nim.
- Wszyscy pójdziemy - postanowił Josh.
- Nie wszyscy - pomarkotniał Jimmy. - Za chwilę zacznie się moja walka.
- Spokojnie. Ja zostanę, aby ci pokibicować - powiedziała z uśmiechem Diana.
- Chcecie się włamać i wykraść Pierota? - zdziwił się były regulator. - Podoba mi się ten plan. Zaprowadzę was, ale na więcej nie liczcie. Nie jestem przeciwko Robinowi, co oczywiście nie znaczy, że popieram jego działania. Nie powinniście mieć żadnych problemów z wejściem do środka - mówił dalej, nie zwalniając. - Dom nie jest strzeżony. Nie ma nawet monitoringu. Robin gdzieś wyjechał, w rezydencji są jedynie służący, profesor, Czarna Róża oraz Natalie - wyliczył.
- Kim jest Czarna Róża? - zmarszczył brwi Harding.
- Rose jest dyrektorką teatru w Irina City - przedstawiła ją Alissa. - Jakiś czas temu dowiedziałam się, że Robin McIntyre jest właścicielem Kawy, a ona nią zarządza w jego imieniu.
***

Posiadłość Robina McIntyre w Dayvillage znajdowała się na uboczu miasteczka. Osłaniały ją wysokie drzewa. Jednymi mieszkańcami domu była stara służąca nucąca sobie pod nosem jazzowe szlagiery, kamerdyner podkradający srebrne łyżeczki, ogrodnik śmierdzący etanolem, sporadycznie również Robin McIntyre oraz jego goście. Było to lokum, w którym zatrzymywał się wyłącznie na czas mistrzostw, na których jako lider oraz organizator miał obowiązek się pojawiać. Pozostały czas spędzał na Black Moon Island, a rzadziej w Irina City oraz Townview.
- To tu - wskazał ręką Freddy. - Dalej idźcie sami.
- Nic z tego - mruknął Josh. - Nie mamy pewności, czy to nie jest jakaś pułapka, a więc idziesz z nami.
- Proszę bardzo - wzruszył ramionami, udając w ten sposób obojętność. W rzeczywistości nie podobało mu się, że Allen wydaje mu polecenia. Słuchał jedynie osób, których zdanie liczyło się dla niego, zaś swoich dotychczasowych rywali nie szanował.
Sześcioosobowa ekspedycja przekroczyła bramę wjazdową, którą od drzwi do domu dzieliło krótkie podwórze. W milczeniu ruszyli w stronę wejścia.
- Wpuszczą nas? - spytał Dennis, rozglądając się na boki.
- Nie wiem. Być może...
Drewniane drzwi były uchylone, jakby gospodarze czekali na ich wizytę. Freddy niezwykle ostrożnie ruszył do przodu. Stanął w progu i zajrzał do środka.
- Droga wolna - zawołał pozostałych.
Grupa ruszyła za byłym regulatorem w głąb korytarza. Freddy szedł na tyle szybko, aby nikt nie mógł pozwolić sobie na moment przystanąć i rozejrzeć się. Zatrzymał się dopiero w drzwiach salonu. W pomieszczeniu nadal znajdowała się klatka ze śpiącym Pierotem, a także stół, na którym postawiono lodówkę. W kącie pokoju stał filigranowy chłopiec. Jego twarz skierowana w ścianę, na której wydawało się opierał cały ciężar swojego ciała. Uwagę zgromadzonych przykuwał dzięki ohydnemu zapachowi, woni zgnilizny unoszącej się wokoło martwego ciała. Alissa nie zwracając uwagi na chłopczyka, uklęknęła obok klatki Pierota. Przez moment próbowała siłować się z kłódką, a gdy dała za wygraną, zwróciła się do Danielsa:
- Kyle, twój Arise mógłby zniszczyć zamek.
- Jasne - przytaknął, wypuszczając z pokeballa psa.
Arise rozejrzał się po pokoju. Na szczęście poza wonią ciała Ralphiego nic nie powodowało u niego bólu głowy, który jako Psyduckowi zdarzało się odczuwać bardzo często.
- Arise, płomień - poprosił go trener.
Jedno szczeknięcie pozwoliło otworzyć klatkę. Alissa ostrożnie wyciągnęła śpiącego pokemona ze środka.
- Piero... - mruknął zaspany.
- O mój boże - wszyscy nagle usłyszeli kobiecy głos dobiegający z korytarza.
Oczy zgromadzonych skierowały się w stronę stojącej za nimi Rose. Zaskoczona niespodziewaną wizytą stała w bezruchu ze wzrokiem utkwionym w Henrym. Nie była przygotowana na spotkanie twarzą w twarz z przeszłością, którą porzuciła. W głowie układała słowa, zdania, cokolwiek co mogłoby wyjaśnić jej obecność w rezydencji McIntyre. Henry również milczał. Spoglądał na Czarną Różę próbując udawać, że nie dostrzega w niej Betty, ale poznawał jej szyję, te same oczy, nosek i bladomalinowe usta. Wszystko wirowało. W końcu uklęknął, łapiąc się za pierś.
- Tato, nic ci nie jest? - przyklęknął obok Kyle.
- Betty... - wyszeptał osłupiony Dennis.
Kyle spojrzał na Czarną Różę, ale nie wyglądał na zaskoczonego, a na zmartwionego ojcem.
- Henry... - wymamrotała Betty, podchodząc do męża i syna.
- Ty nie żyjesz - kręcił głową. - Odejdź.
- Przepraszam, to nie miało tak wyjść - mówiła, łapiąc się za głowę.
Kyle nie patrzył na matkę. Całą uwagę skupiał na ojcu w obawie, że spotkanie z "nieżyjącą" Betty Daniels jest dla niego zbyt wielkim przeżyciem.
- Dlaczego? Wyjaśnij mi.
Do salonu wszedł profesor Poplar. Przeszedł obok rodziny Danielsów, rzucając przelotne spojrzenia na Alissę trzymającą na rękach Pierota. Liczebna przewaga jego przeciwników nie pozwalała mu na atak. Mógł jedynie hamować swoją złość i udawać, że wszystko idzie po jego myśli. Tym bardziej, że widział już wyjście z sytuacji.
- Widzę, że Czarna Róża, a dla innych Betty Daniels przywitała was w imieniu gospodarza - zakpił. - Gratuluję, Freddy - zwrócił się tym samym kpiącym tonem w stosunku do byłego regulatora - wolałeś bandę głupców, którymi łatwo manipulować, niż mnie.
- Nic już z tego nie rozumiem - pokręcił głową Harding. - Profesor i Betty, tutaj?
- Moi uczniowie - przemówił z dumą. - Jeden został liderem, a drugi sławnym naukowcem. Nie uściskacie swojego dawnego mentora?
- O co tutaj chodzi? - warknął Josh.
- Wszystko wiecie. O Pierota i Underpierota - odparł krótko. - Nie ma czego tutaj tłumaczyć - starał się oszczędzać słowa.
- Czemu profesor... - Harding szukał odpowiednich słów.
- Czemu nie dawałem znaków życia? Nie wydawało mi się to koniecznością. Porzuciłem laboratorium, aby nie tracić energii na bzdury. Moim priorytetem jest... są legendarne pokemony. Wy widzicie w nich lek na śmierć, a ja sięgam wzrokiem nieco dalej. Dalej niż wy czy one. Byłbym wdzięczny, gdybyś zwróciła mi Pierota - zwrócił się do Alissy.
- Zapomnij - mruknęła.
- Pero... - warknął błazen.
- Nie mogę was zmusić do tego, abyście oddali mi tego pokemona - powiedział, patrząc na Christeensen i tulącego się do niej stworka. - Przynajmniej na razie nie mogę - podkreślił. - Nie mam też pokemonów, które mogłyby was powstrzymać. Póki co muszę was prosić, abyście odeszli stąd - powiedział, wydmuchując z ust szary dym.
Kyle spojrzał po raz pierwszy na Betty i zapytał:
- Idziesz z nami?
- Tak - odpowiedziała bez zastanowienia.
- Zostań - nakazał jej naukowiec.
- Nie. Nie możesz mnie trzymać przy sobie, ani ty, ani Robin. Odchodzę i zabieram z sobą Natalie - powiedziała stanowczo.
Poplar wzruszył ramionami. Los Natalie był mu zupełnie obojętny. Nie była pożądanym gościem w Dayvillage. Starzec mógł przeboleć stratę Rose, jeśli tylko z jego oczu zniknie również Natalie.
- Ekhe... - odezwał się Ralphie.
Chłopiec odbił się od ściany i wybiegł na środek salonu z ledwością utrzymując równowagę. Pozostali spoglądali na dziecko z przerażeniem. Każde z nich inaczej wyobrażało sobie wskrzeszenie za pomocą boskiej krwi. Prawda była jednak zupełnie inna. Ralphie nie żył. Był trupem, któremu dano siłę do poruszania się. Przez jego ciało przepływała krew Pierota oraz Underpierota. Element, który otrzymał od boga nieszczęścia kazał mu nienawidzić Pierota i widok poke-błazna na rękach Alissy zdawał się wyprowadzać chłopca z równowagi.
- Ekheeee! - wrzasnął i rzucił się w kierunku Christeensen.
- Arise, płonący oddech! - zawołał przerażony Kyle.
Pies wypuścił z pyska ciepłe powietrze, które po prostu przeszło przez dziecko. Ralphie zatrzymał się na moment. Nie miał już siły. Skóra płonęła i topiła się, spływając z kości. Nie czuł bólu, a jedynie niemożność wykonania ruchu. W końcu upadł na ziemię.
- To było niezłe - pokręcił głową Poplar, którego zupełnie nie obchodził los ożywionego Ralphiego. - Lepiej już idźcie - mruknął. - I zabierzcie ze sobą Natalie. Jest w pokoju na górze.
***

21 lipca, 1994*

- Jeszcze raz wszystkiego najlepszego, kochanie. Życzę ci, aby całe twoje życie było cudowne jak bajki, które ci opowiadałam przed snem.
- Kiedy wrócisz? - spytał Kyle.
- Już niedługo - odparła bezradnie. - Mama znalazła pracę.
- W teatrze?
- Tak - skłamała. - Niedługo przyjedziecie z tatą na premierę, dobrze?
- Tak.
- Wołają mnie na próbę. Muszę kończyć. Kocham cię - powiedziała, odkładając słuchawkę.
- Beth, zamówienie do stolika czwartego - wrzasnął niezadowolony szef sali.
Kobieta odeszła od telefonu i rozejrzała się po sali. Po przyjeździe do Irina City nie miała wielu możliwości. O pracę w zawodzie laboranta nie było tu trudno, ale ona odczuwała niechęć do pokemonów. Nie potrafiła tego wyjaśnić. Zaczynając naukę w Akademii Pokemon kochała kieszonkowe potwory. Wszystko zmieniło się z rozpoczęciem praktyk u Poplara. Wtedy zaczęła nienawidzić pokemonów. Teraz o wiele bardziej pociągał ją teatr. Liczyła, że już wkrótce rozpocznie pracę w jednym z mniejszych teatrów w mieście. Jednak chętnych było wielu. Na castingi nie wpuszczano nikogo z ulicy, ona nie posiadała wykształcenia aktorskiego, a sam talent nie wiele dawał. Była jednak zbyt dumna, aby się poddać i wrócić z podkulonym ogonem do Corella Town. Postanowiła odbyć potrzebny kurs w szkole wieczorowej, a w dzień pracować jako kelnerka w kasynie. Nie myśląc już o Kyle'u, zniknęła w tłumie.
- Tracimy czas - powiedział z pełnym przekonaniem Robin.
- Spokojnie. Niczego nie tracimy, a zyskujemy - powiedział profesor Poplar, wysuwając do przodu niewysoką wieżyczkę z żetonów. - Na czerwone - dodał i ponownie zwrócił twarz w stronę Robina. - Łapanie legendarnych stworzeń nie należy do prostych. Nie można od tak wyjść z domu i ich szukać. To wymaga wielu środków.
- Jestem bogaty.
- Bogaty, a musisz być bardzo bogaty i ubezpieczony. Udziały w różnych instytucjach jak chociażby telewizja, czy twój dzisiejszy zakup, teatr Kawa, pomogą ci kontrolować Jhnelle.
- Idę do łazienki - odparł McIntyre, zostawiając naukowca przy stole z ruletką.
Robin nie wiedział co myśleć o pomysłach Corneliusa. Naukowiec, którego spotkał po eksplozji w laboratorium wydawał się być zupełnie innym człowiekiem od tego, który kiedyś wręczył mu Sequela. Patrząc pod nogi wpadł na kelnerkę stojącą przy ladzie.
- Przepraszam... - powiedział, nieśmiało podnosząc wzrok.
- Robin? - spytała.
- Betty?! Co ty tu robisz?
- Pracuję. Pytanie, gdzie ty się podziewałeś przez ten cały czas - powiedziała, przytulając dawnego przyjaciela.
Robin rzucił spojrzenie za siebie. Wolał, aby Poplar nie dowiedział się o jego spotkaniu z Betty. Naukowiec wymagał od Robina zerwania kontaktów z rodziną i przyjaciółmi. Uważał, że łapanie legendarnych pokemonów wymaga skupienia i utrzymania w tajemnicy.
Nie każdy rozumie nasze motywy - tłumaczył. - Im mniej osób o tym wie, tym lepiej.
- Możemy porozmawiać, gdzieś w spokoju?
Betty bez słowa ruszyła na zaplecze. Robin podążył za przyjaciółką wąskim korytarzem prowadzącym do tylnych drzwi, gdzie nie było słychać już głośniej muzyki i krzyków pijanej klienteli. Za kasynem znajdował się ogródek, do którego niekiedy przychodził właściciel. Miejsce osłaniał wysoki żywopłot, pod ścianą stała ławka, zaś po środku znajdowała się niewielka sadzawka, w której pływały Triflepondy. Zazdrosne o majestatyczne, a wręcz uwodzicielskie ruchy Zajebistafishów, kijanki próbowały im nieudolnie dorównywać. Betty zamąciła ręką w wodzie, rozganiając pokemony.
- Pracuję tu - oświadczyła. - Po pożarze laboratorium nie szukałam pracy w swoim zawodzie.
- Wiesz, że to się zdarzyło dzisiaj? Mamy rocznicę tamtego pożaru.
- Nie musisz mi przypominać. To były urodziny Kyle'a. Jak się trzymasz?
- Nieźle.
Nagle kobieta poczuła silne szarpnięcie. Uderzyła o ścianę. Ręka napastnika zacisnęła się na jej szyi. Przerażona kobieta spojrzała w twarz mężczyzny dopiero po chwili.
- Profesor Poplar? - wyszeptała zaskoczona jego widokiem.
Jeszcze przez moment próbowała wydostać się z uścisku. Próba spełzła na niczym. Cornelius jak na swój wiek miał bardzo dużo siły.
- Mówiłem ci, abyś unikał spotkań z przeszłością! - krzyknął na McIntyre.
- Puść ją! - odkrzyknął Robin, szarpiąc naukowca za ramię.
- Powiedziałeś jej o czymś?
- Nie.
- Na pewno?
- Na pewno.
Poplar puścił szyję kobiety. Betty osunęła się na ziemię. Przestraszona jedynie przysłuchiwała się rozmowie.
- Miałeś unikać przeszłości! - powtórzył wyprowadzony z równowagi. - Ona powie teraz wszystko Henry'emu i Dennisowi.
- Nie powie, bo nic nie wie.
- Bzdura! Wszyscy myślą, że nie żyję, a twoja nieostrożność będzie nas kosztowała wszystkie moje starania. Chociaż... - zmienił ton głosu. - Chyba potrafię zatrzymać ciebie Betty przy sobie...
Pani Daniels spojrzała w stronę drzwi. Najrozsądniej było rzucić się do ucieczki. Jednak nie zdążyła. Cornelius chwycił ją za rękę i podniósł z ziemi, aby oprzeć ją o ścianę. Drugą ręką delikatnie przechylił jej głowę lekko w bok i zbliżył swoje usta do jej, po czym wyszeptał:
- Zawsze miałem do ciebie słabość. Wydaje mi się, że po tym pocałunku ty też będziesz czuła pewnego rodzaju słabość.
Z ust naukowca wydobyła się szara smuga przypominająca dym tytoniowy. Gorzki w smaku oddech wdarł się do ust Betty. Czuła jak jej całe ciało drży. W głowie pojawiły się jakieś obrazy, po których zaczęło jej się zbierać na torsje. W końcu opadnięta z sił zemdlała.
- Co jej zrobiłeś? - spytał Robin, sprawdzając przyjaciółce puls.
- Nic, to taka niewinna sztuczka. Dzięki niej zostanie z nami na dłużej.
Chciała odejść, ale nie potrafiła. Słabość czasami przemijała, ale potem wracała na nowo. Opuściła ją dopiero, kiedy straciła nadzieję na powrót do domu. Gdy kobieta dowiedziała się, że dla męża, syna i Corella Town umarła, pogodziła się ze swoją rolą. Została z Robinem i profesorem.
***

Czas obecny

Runda eliminacyjna na stadionie północnym trwała już od dwóch godzin. Podczas krótkich, bo trwających zaledwie jedną rundę pojedynków, odpadło około piętnastu zawodników. Kolejne starcie przyniosło następnego zwycięzce i przegranego. Ognisty i zawsze uśmiechnięty Magman należący do czarnoskórej szesnastolatki bez problemu pokonał Fairyfly Jimmy'ego. Pokemon nie potrafił przeciwstawić się ognistemu podmuchowi. Jeden atak wystarczył, aby rozwiać marzenia młodego Danielsa o zajęciu wysokiej lokaty w turnieju Jhnelle.
***

W innych częściach miasta również dochodziło do rozwiania złudzeń. Czarna Róża i Kyle spacerowali parkową alejką. Żadne z nich nic nie mówiło. Kobieta od czasu do czasu spoglądała na swojego syna, jakby chcąc się odezwać. W końcu przemówiła:
- Chcesz o coś zapytać?
- Na przykład, o co?
- Dlaczego zniknęłam na tyle lat?
- Niespecjalnie - powiedział najzwyklej w świecie.
- Przepraszam. Gdy powinnam wrócić, nie mogłam, a gdy wreszcie mogłam to nie potrafiłam - powiedziała, czując wyrzuty sumienia.
- W porządku. Nie gniewam się - odparł spokojnie, klepiąc kobietę po ramieniu. - Wiedziałem, że to ty.
- Co?! Ale... Wiedziałeś, że jestem twoją mamą?
- Mam w domu cały album zdjęć - przyznał. - Na początku, gdy spotkałem cię w teatrze nie byłem pewien, ale potem... Trochę się wkurzyłem. Będąc tutaj i dowiedziawszy się, że coś cię łączy z Robinem miałem pewność.
- Dlaczego nic nie powiedziałeś?
- Nie wiem - wzruszył ramionami. - Pewnie dlatego, bo ty z jakichś powodów nie mówiłaś. Mam nadzieję, że mimo wszystko dostanę etat w Kawie - zażartował.
- Oczywiście.
- To jak mam do ciebie się zwracać? Mamo, Betty, Rose czy może pani dyrektor?
- Coś wymyślimy - powiedziała z uśmiechem ulgi.
Na ławce, na końcu alejki siedział Henry. Kobieta uśmiechnęła się do syna, po czym dodała:
- Muszę porozmawiać z twoim ojcem.
Kyle czuł się dobrze. Cieszył się widokiem rodziców siedzących na ławce obok siebie. Nawet nie zauważył kiedy podeszła do niego Alissa.
- Zakręcona historia. Kobieta, która przez lata była dla mnie jak ciocia, okazała się być twoją mamą - podsumowała kręcąc głową. - Czyli tak jakby jesteśmy kuzynostwem.
- Przybranym - podkreślił. - Wiesz co właśnie sobie uświadomiłem?
Alissa spojrzała na chłopaka pytająco.
- Jeszcze nigdy nie walczyliśmy ze sobą.
- Na pewno spotkamy się w finale turnieju - stwierdziła żartobliwie.
***

Wieczorem Robin powrócił do swojej rezydencji. W progu przywitał go zmartwiony profesor Poplar.
- Starałem się ich zatrzymać - mówił z wymuszonym smutkiem - ale było ich zbyt wielu. Freddy ich przyprowadził.
- O kim mówisz?
- O tych "niegroźnych" dzieciach z Corella Town - mruknął, ciesząc się w duchu, iż tym razem Robin musi przyznać mu rację. - Przyszli tu w towarzystwie Danielsa i Hardinga. Zabrali Pierota.
- Masz jego krew, prawda? - spytał surowym tonem.
- Tak, ale to nie to samo co żywy okaz - oznajmił, nie kryjąc swojej złości wywołanej obojętnością Robina.
- Pierot mnie nie interesuje - uciął. - Najważniejszy jest teraz Underpierot.
- Myślisz, że skończyło się tylko na kradzieży boga szczęścia? - spytał ostrzejszym głosem.
- O czym ty mówisz?
- Zabrali także Natalie. Betty poszła z nimi dobrowolnie.
- A Ralphie?
- Przykro mi - powiedział z udawanym smutkiem. - Po ognistym ataku zostały z niego wyłącznie prochy.
Pan McIntyre wziął głęboki oddech. Miał wrażenie, że wszystko do czego dążył zostało zniszczone w ułamku sekundy.
- Załatwię to. Zniszczę najpierw trenerów, a potem Underpierota.
__________________________________
* - Pozdrawia was końcówka rozdziału 33.
** - Pozdrawia was rozmowa z rozdziału 37.
*** - Pozdrawia was rozdział 27. Ten fragment to kontynuacja retrospekcji z rozdziału 27.
Dex: 79