poniedziałek, 28 lipca 2014

Rozdział 52: Tożsamość Czarnej Róży

2 czerwca 1994

W tym roku turniej Jhnelle wygrał jakiś pięćdziesięcioletni mężczyzna. Pokonał swojego konkurenta w czterech na pięć walk. Przy owacjach i okrzykach, mówił o tym, że o wiele ważniejsze od wieku są upór i determinacja. Henry Daniels nie zgadzał się z tymi słowami. W jego obecnej sytuacji "cechy mistrza" wydawały mu się egoistyczne i puste. Henry miał już trzydzieści jeden lat, żonę oraz syna, którzy byli dla niego ważniejsi od "dążenia do czegoś tam" jak określał wypowiedź tegorocznego zwycięzcy ligi. Nie mógł pozwolić sobie na podróże po regionie i kolekcjonowanie odznak. Nawet jeżeli w grę wchodziła wysoka nagroda, nie potrafiłby porzucić rodziny. Uważał, że podróże pokemon są dobre dla ludzi młodych, którzy ukończyli Akademię Pokemon i nie mają jeszcze sprecyzowanych planów. Pozostały mu jedynie wspomnienia z okresu ligi i szóstego miejsca, które wtedy zdobył. Od kilku lat piastował stanowisko lidera w Boheme City, co wiązało się z częstymi wyjazdami z rodzinnego Corella Town. Na szczęście zawsze mógł liczyć na Miami. Normalna podróż samochodem lub pociągiem trwała co najmniej sześć godzin, zaś na plecach skrzydlatego lwa skracała się do trzech. Po zamknięciu laboratorium profesora Poplara wszystko zaczęło biec innymi torami. Beth nie zabiegała o pracę w innym centrum badawczym. Przez jakiś czas pracowała jako konsultant pokemon, a potem zupełnie straciła zainteresowanie kieszonkowymi potworami. W końcu podjęła decyzję o wyjeździe z prowincjonalnego Corella Town. Jej dziadkowie pochodzili z Irwing, ale ojciec przyjechał do Jhnelle na studia i tu założył rodzinę. Ona postąpiła podobnie. Wyprowadziła się z Valesco, aby studiować w Akademii Pokemon, zaczęła pracę w laboratorium profesora Poplara i tam poznała Henry'ego. Nie mogąc znaleźć zadowalającej jej pracy, wspólnie z Henrym podjęła decyzję o wyjeździe do większego miasta. Przez jakiś czas pisała i dzwoniła, a potem ich kontakt urwał się. Betty Daniels zniknęła. Złośliwi uważali, że uciekła z innym mężczyzną. Wielu starszych sąsiadów krytykowało ją za urodę, spontaniczność i żywiołowość, współczując przy tym Henry'emu i jego synowi. Lider nie cierpiał "życzliwych" osób, które na siłę wmawiały kilkuletniemu Kyle'owi, że Betty uciekła. Po bezowocnych poszukiwaniach uznano, że pani Daniels zmarła. I w ten oto sposób na wielkim cmentarzu w Lakeside pojawił się jeszcze jeden nagrobek. Część miasta, która żyła życiem innych odetchnęła z ulgą, kiedy na horyzoncie pojawiła się Diana.Wzięła ślub z owdowiałym panem Danielsem, a wkrótce potem na świat przybył ich syn. Jedyną osobą, która nie mogła się z tym pogodzić był Kyle. Chłopiec nadal miał w głowie obraz matki, która wyjeżdżała. Pomimo upływu lat nadal ją pamiętał.
***

Czas obecny

Samochód zaparkował przed posiadłością położoną na skraju miasteczka. Z okiem rezydencji rozciągał się widok na góry i rozległe lasy schowane tuż za nimi. Z auta pośpiesznie wysiadła Angela, a zaraz za nią Freddy trzymający za rękę Natalie.
- Jeśli masz rację i Michael przegrał... - zaczęła Angela.
- To znaczy, że jest nas troje - dokończył jej wypowiedź Thomas. - Po zawodach zajmiemy się uzupełnieniem naszego składu. Do tego czasu skorzystamy z odznak i zapiszemy się na eliminacje turniejowe - wyjaśnił, zamykając swój samochód.
- Pewnie nie może się pani doczekać spotkania z Robinem i profesorem - Freddy zagadał do milczącej kobiety.
Natalie podniosła niechętnie zmęczony wzrok i pisnęła pod nosem:
- Robin tu jest?
- Robin i profesor - skinął głową.
- Tylko nie on. On mnie zabije - jęczała, będąc jeszcze pod wpływem środków uspokajających, które podawano jej w placówce medycznej. - On robi złe rzeczy.
- Kto? Robin? Robi dla ciebie bardzo dużo, a więc doceń to - oburzyła się Angela.
- Profesor jest bardzo złym... - mówiła.
- Witam! - zawołał, czekający na nich przy wejściu Cornelius Poplar. - Nareszcie jesteście! - mówił pełen entuzjazmu, którego nigdy po nim by się nie spodziewali.
- Coś się stało? - zapytał ostrożnie Thomas.
- Chcę przed wami pochwalić się moim osiągnięciem. Chodźcie - powiedział znikając w drzwiach.
Regulatorzy ruszyli za nim do wnętrza rezydencji.
- Przez lata mojej pracy badawczej zajmowałem się różnymi rzeczami. Zaczynając od bioewolucji, łączenie genów, mutacje, poprzez pobieranie energii z żywych istot, eliminację słabych jednostek, aż do komunikacji pomiędzy różnymi światami. Efekty bywały różne. Zadowalały lub nie, ale wynik tego doświadczenia z pewnością należy do tych pierwszych - mówił z nieustającą ekscytacją.
W salonie czekała na nich spora grupka. Poza gospodarzem byli jeszcze Rose, kamerdyner oraz dwóch rosłych mężczyzn w fartuchach laboratoryjnych. Na środku znajdował się szeroki stół, który zajmowało białe pudło*. W kącie sali znajdowało się drugie pudło, okryte białym prześcieradłem.
Widząc zbliżającą się Natalie w asyście regulatorów, pan McIntyre wstał z kanapy i odruchowo objął kobietę w pasie.
- Cieszę się, że jesteś tu - wyszeptał jej za ucho.
- Gdzie jesteśmy?
- To mój... Właściwie od teraz nasz dom.
- Wyproś stąd profesora - powiedziała pośpiesznie.
- Uspokój się. Cornelius pracuje dla mnie - wyjaśnił. - Chce nam coś pokazać. Usiądź - dodał.
Kobieta usiadła tuż obok Rose.
- Witaj, Betty - przywitała się pogodnie.
- Cześć - odparła Czarna Róża, odwzajemniając powitanie uśmiechem. - Jak się czujesz?
- Do... Dobrze...
- Skoro już wszyscy są to pora na eksperyment - zabrał głos Poplar. - Ludzie zamieszkujący Jhnelle przed wiekami wierzyli, że zmieszana krew Pierota i Underpierota tworzy nektar, boską substancję dającą życie. Dziś sprawdzimy prawdziwość tego przekazu - oznajmił, podchodząc do pudła stojącego w kącie. Jednym, szybkim ruchem ściągnął z niego biały materiał. W niewielkiej klace spał pokemon błazen.
- Pierot - wyszeptała Rose.
- Nie żyje? - spytała Angela, łamiącym się głosem.
- Tylko śpi - uspokoił ją. - Pobrałem od niego krew, którą zmieszałem z krwią Underpierota - dodał w ramach wyjaśnienia.
Pokazując substancję w strzykawce przeszedł do stołu, na którym znajdowało się ogromne pudło i uniósł jego wieko. Następnie włożył do środka rękę, w której trzymał zrobiony nektar.
- To przełom w nauce - kontynuował. - Krew dwóch pokemonów uznawanych za legendy jest lekiem na śmierć, a wasze dziecko - rzucił, spoglądając badawczo na Robina i Natalie - to najlepszy tego przykład.
Po tych słowach odsunął się od skrzyni, która nie była niczym innym jak sporych rozmiarów lodówką. Ze środka wyłoniła się kiwająca na wszystkie strony, brudna główka. Chude dłonie oparły się o krawędzie "pudełka" i używając siły uniosły całe ciało do góry. Chłopiec stał w wyprostowanej pozycji spoglądając w ścianę.
- Czy to jest... Ralphie... - przemówiła Betty. W jej głosie słychać było strach wymieszany z obrzydzeniem. Wszyscy zgromadzeni milczeli, spoglądając w zdumieniu na nowy twór naukowca.
Ralphie nie zmienił się, aż tak bardzo. Wyglądał niemal identycznie jak dnia, w którym umarł. Ten sam wzrost, podobna waga ciała, identyczne ubranie jak to z pogrzebu było przybrudzone ziemią i popiołem, i ta sama spalona skóra. Jej płaty zeschłe na wiór, delikatnie się trzymały odsłaniając pożółkłe kości. Oddychał, dławiąc się. Zupełnie jakby walczył o każdy następny oddech. Jego oczy były zupełnie szare i pozbawione wyrazu. Kości policzkowe wyraźnie wyznaczały rysy twarzy. Na czubku głowy nie miał włosów, a jedynie ogromny strup po oparzeniu, jakiego doznał po eksplozji laboratorium.
- Ekhe... - wdał z siebie ochrypły odgłos.
Natalie zaczęła wrzeszczeć.
- Zabierzcie to coś stąd! Zabierzcie!
Na znak pana McIntyre kamerdyner z pomocą podwładnych Poplara wyprowadził z pomieszczenia histeryzującą kobietę. Sam gospodarz wstał z miejsca i podszedł do Corneliusa, szarpiąc go za koszulę.
- Oszalałeś?!
- Nie rozumiem.
- Po co zrobiłeś ten pokaz?! I to jeszcze przy nich wszystkich?
- Zwariuję z tobą - mruknął niezadowolony profesor Poplar. - Chciałeś, abym przywrócił do życia waszego syna. Zrobiłem to.
- Natalie dopiero co przyjechała. Nie była gotowa na coś takiego - wyjaśnił mu, zaciskając pięści na białej koszuli naukowca. - O tym wiedzieliśmy tylko ja, ty i Rose. Pozostałych nie musiałeś w to mieszać! - podniósł głos, spoglądając kątem oka na stojących z boku regulatorów.
- Ludzkie sentymenty. Nigdy ich nie zrozumiem - stwierdził Cornelius. - Zwracam życie twojemu dziecku, a ty jesteś niezadowolony.
W tym momencie Robin zwolnił uścisk, przekierowując całą swoją uwagę na Ralphiego.
- To nie jest mój syn.
- Jest - kłócił się naukowiec. - Co ci się w nim nie podoba? Chyba nie liczyłeś, że będzie identyczny jak sprzed eksplozji?
Dwie najpotężniejsze legendy regionu Jhnelle posiadały niezwykłą siłę. Ich krew tworzyła boski nektar, który dawał życie. Jednak nawet bóstwa nie potrafiły przywrócić duszy ludzkiej, a bez niej ożywione ciało nie było nic warte.
- Co mi po tym czymś... - próbował nazwać efekt eksperymentu Poplara.
- Nie wszystko stracone - odezwał się profesor. - Może gdybym posiadał miał do dyspozycji również Underpierota to wtedy dałoby się przywrócić Ralpha do stanu sprzed wybuchu.
- Regulatorzy zajmą się dostarczeniem go - oznajmił z większym spokojem.
- Musimy porozmawiać - włączył się milczący jak dotąd Thomas.
Robin skinął głową.
- Po drodze na stadion. Za godzinę zaczynają się eliminacje.
Regulatorzy posłusznie ruszyli na stadion za Robinem. W salonie pozostali jedynie Rose i Cornelius. Kobieta, ani na moment nie spuszczała z oczu chwiejącego się na wszystkie strony chłopca.
- I jak, Betty? Tobie też nie podoba się moja praca? - zapytał, szyderczo uśmiechając się.
- To obrzydliwe - skomentowała krótko.
- Nikomu nie podoba się efekt mojej ciężkiej pracy. To smutne.
Kobieta nic nie odpowiedziała. Wstała z sofy i wyszła.
Czarna Róża nie miała zamiaru wdawać się w dalsze dyskusje z Corneliusem. Starzec budził w niej strach od zawsze. Nie potrafiła odgadnąć jego intencji, ukrytych za smugą szarego dymu.
- Może również przejdę się na stadion? - zwrócił się do Ralpha. - Kto wie? Może będzie na kogo popatrzeć?
Chłopiec spojrzał na niego bezrozumnie.
***

To był piękny letni dzień. Słońce ogrzewało poszarzałe ściany budynków, a delikatny wietrzyk przynosił przyjemny chłód podróżnym. O tej porze roku w położonym na granicy miasteczku Dayvillage można było zaobserwować więcej osób przyjezdnych. Nie byli to tylko turyści korzystający z uroków miasteczka położonego w górskim krajobrazie, ale i trenerzy pokemon. Trenerzy przybywali do Dayvillage dwa razy w roku: późną wiosną, kiedy odbywały się mistrzostwa regionu Jhnelle oraz wczesną jesienią na turniej Liyah. Kilka kilometrów za miastem znajdowały się cztery ogromne stadiony, na których rozgrywano pojedynki ligowe. Poza sezonem pokemon na arenach odbywały się mniejsze koncerty oraz imprezy charytatywne.
- Biurokracja rządzi - westchnął znudzony czekaniem w kolejce Kyle. - Czy to musi trwać tak długo? - rzucił, spoglądając na łańcuch ludzi ustawionych do okienka.
- Nic nie zrobisz - pokręciła stojąca przed nim Alissa. - Każdy chce się zapisać. Poza tym ciesz się, że nie stoisz w kolejce za Joshem - zwróciła mu uwagę na sąsiedni rząd, która wyglądał na dwa razy dłuższy.
Organizatorzy ligi wpadli na doskonały pomysł rodem z Jhnelle i zamiast zrobić zapisy na kilka dni przed oficjalnym rozpoczęciem zawodów, otwarli je dopiero w dzień rozpoczęcia pierwszych walk. Dlatego też większość trenerów stała w długich kolejkach od samego rana, aby tylko otrzymać numer startowy na pierwszą walkę eliminacyjną, która mogła odbyć się jeszcze tego samego dnia. Dodatkowo zapisy wydłużyły się poprzez zatrudnienie w jednym z okienek rejestracyjnych siostry Joy z Novan City, która miała kłopoty z obsługą komputera. Na widok kobiety walczącej z urządzeniem większość trenerów przewracała oczyma, nie kryjąc swojej irytacji związanej z jej niekompetencją.
- Myślicie, że to takie proste? Nie każdy zna się na komputerze - wygrażała się, próbując jednocześnie okiełznać skomplikowany program "Notatnik". - Co za idiota postawiał literki niealfabetycznie - mówiła, wodząc palcem po klawiaturze w poszukiwaniu "A". - Jeszcze raz. Jak się nazywasz?
- Allen. Josh Allen - powtórzył zniecierpliwiony chłopiec.
- Imię już mam! - ryknęła, odrywając się znowu od przeczesywania klawiatury. - Kurwa, back space się sam włączył! - wydarła się.
W tym momencie Joshowi opadły ręce. Gdy był przekonany, że nie może być już gorzej, pielęgniarka postanowiła wyprowadzić go z błędu i ogłosiła, że zapisze go po przerwie obiadowej. "Szczęściarz" jak określił Jima jego brat trafił do sprawniejszej kolejki. Mężczyźnie przyjmującemu zgłoszenia w kolejce młodszego Danielsa zapis jednego trenera zajmował średnio dwie minuty.
- Następny - zawołał mechanicznie.
- To ja! - uradował się siedmiolatek.
Mężczyzna w kamizelce spojrzał na dziecko z pogardą.
- Pisemna zgoda - mruknął chłodno.
- Co takiego?
- Zawodnicy, którzy nie ukończyli szesnastu lat muszą mieć zgodę na udział w zawodach od rodzica lub prawnego opiekuna.
- Jestem niski jak na swój wiek.
- W to może jedynie uwierzyć siostra Joy - odparł. - Jeśli nie masz zgody to odsuń się.
- Ja... - zaczął się jąkać. - Może być brat? - spytał, spoglądając na stojącego w równoległej kolejce Kyle'a.
- Jeśli jest pełnoletni.
- Ma moją zgodę - siedmiolatek usłyszał za plecami znajomy głos. Obok niego stanął wysoki i bardzo szczupły mężczyzna oraz kobieta o jasnej cerze i włosach splecionych w koński ogon.
- Pan Daniels?! - ożywił się recepcjonista. - To pański syn?
- Tak.
- Już zapisuję. Mogę zobaczyć odznaki?
Siedmiolatek z ledwością sięgający do lady podrzucił woreczek z medalikami. Mężczyzna spojrzał przejechał po nich specjalnym skanerem, aby potwierdzić ich prawdziwość.
- Mama? Tata? Co tu robicie? - wyjąkał zdziwiony nagłym pojawieniem się rodziców. Wiedział, że będą oni niezadowoleni jego drugą ucieczką z domu. Jednak liczył, że będzie mógł lepiej przygotować się do spotkania z nimi.
- Nie odzywaj się - uciszyła go matka. - Masz poważne kłopoty.
Kyle nie odzywał się. Stał w przeciwległej kolejce i tylko się uśmiechał. Widząc to, Jimmy zaczął skarżyć się:
- On mi pozwolił!
- Nie wysilaj się - uciszył go Kyle. - Wczoraj dzwoniłem do taty i przedstawiłem mu sytuację.
- Skarżypyta! - warknął gniewnie. - Ale w zawodach mogę wziąć udział? - zwrócił się znacznie spokojniej do matki.
- Za twoje nieposłuszeństwo nie powinieneś, ale skoro już tu jesteśmy... - mruknęła, kręcąc głową.
- Tak! - ucieszył się chłopiec, licząc, że ma szanse zająć wysoką pozycję w turnieju. Ojciec spoglądał na sytuację znacznie chłodniejszym okiem. O ile wierzył w to, że Kyle ma szanse dostać się do najlepszej piętnastki, może dziesiątki, tak występ Jimmy'ego nie budził w nim żadnych nadziei. Zgodził się na start młodszego z synów pomimo przekonania, że ten nie ma szans na przejście pierwszej rundy eliminacyjnej.
***

Robin i Thomas stali przed wysokim ogrodzeniem otaczającym zachodni stadion, na którym za niecałą godzinę miały zacząć się pierwsze walki eliminacyjne. Pierwszy z mężczyzn opierał się plecami o ogrodzenie i spoglądał w dal. Drugi głośno wzdychał i zastanawiał się jak zacząć. Nigdy wcześniej nie musiał tego powiedzieć żadnemu ze swoich pracodawców, ale tym razem miał wrażenie, że sprawy znacząco przerastały go. Dodał sobie odwagi spoglądając na czekających przy samochodzie regulatorów.
- Nie mam wyjścia. Muszę zrezygnować z dalszej współpracy z tobą - wyrzucił to z siebie jak najszybciej.
- Co masz na myśli?
- Regulatorzy wycofują się z zdania. Nie złapiemy dla ciebie Underpierota, bo cel dla jakiego chcesz go użyć... Nie wiem czy to bardziej nieetyczne czy przerażające, ale to co widziałem w twojej rezydencji - mówił zaniepokojony - nie mogę brać w tym udziału. Poza tym nie chcę mieszać moich ludzi w coś takiego.
- W porządku - ukrócił.
- Tak po prostu? - wyrwał się.
Liczył, że Robinowi mimo wszystko będzie bardziej zależało na współpracy z nim. Ten zaś wcale się nie zmartwił utratą regulatorów.
- Rozumiem. Nie mogę was przekonać do zmiany zdania, a co ważniejsze nie chcę tego robić. Mogę je uszanować i podziękować za współpracę.
- Jeśli chcesz znać moje zdanie to...
- Nie interesuje mnie ono.
Thomas nie kończył myśli. Szybko przeszedł do następnej sprawy.
- Co do wynagrodzenia. Zatrzymamy jedynie zaliczkę, bo to my rezygnujemy.
- W porządku - machnął ręką i odszedł, zostawiając Thomasa pod płotem. Po chwili do zamyślonego regulatora podeszli Angela i Freddy.
- I jak to przyjął? - spytała zmartwiona dziewczyna.
- Całkiem spokojnie. Podziękował i tyle - po pauzie kontynuował: - Nic tu po nas. Wracamy do Townview. Dostaliśmy tam ciekawe zlecenie.
- Brakuje nam czwartego - przypomniała Angela.
- Zaczniemy w troje. Potem dobierzemy kogoś.
- We dwoje - poprawił go Freddy. - Ja nie jadę.
- Co? - podniosła głos zaskoczona blondynka. - O czym ty mówisz?
- Profesor dał nam odznaki i... - szukał odpowiednich słów - chciałbym wystartować w zawodach.
- Chcesz nadal pracować dla Poplara? - skwasiła się.
- Nie - pokręcił głową. - Cornelius mnie nie interesuje. Z czystej złośliwości wolałbym zawrzeć sojusz z jego wrogami, niż mu pomagać. Chcę walczyć w turnieju wyłącznie dla siebie. Rozumiesz mnie, Tom?
- Tak - powiedział, uśmiechając się delikatnie. - Pozostaje mi tylko życzyć ci powodzenia w turnieju. Gdybyś się jednak rozmyślił - zaznaczył, ruszając w stronę samochodu - wiesz gdzie nas szukać.
Freddy pomachał odjeżdżającemu samochodowi, mając nadzieję, że jeszcze kiedyś będzie im dane spotkać się.
***

W ligowym miasteczku panował coraz większy rozgardiasz. W powietrzu dało się wyczuć zapach rywalizacji, potu i grilla. Państwo Daniels wraz z profesorem Hardingiem przybyli do Dayvillage z lekkim opóźnieniem. Najbardziej przejęty wydawał się Dennis. Alissa oraz chłopcy byli pierwszym rocznikiem jego podopiecznych, których wysłał w podróż pokemon. Chciał, aby wypadli jak najlepiej, ale cały czas w głowie miał nieprzyjemną wizję, w której jego uczniowie odpadają po pierwszej rundzie.
- Nareszcie! - westchnął Josh, siadając na ławce obok Dennisa. Po ponad półgodzinie udało mu się zapisać na walkę.
- I jak? - zerwał się z miejsca podekscytowany, a zarazem przejęty naukowiec. - Kiedy startujesz?
- Jutro około dwunastej. Walka numer sześć na stadionie południowym - przeczytał informację z blankieciku. - A wy? - zwrócił się do Kyle'a i Alissy.
- Wschodni. Jutro - rzuciła pośpiesznie Christeensen.
- Ja będę walczył jeszcze dzisiaj na północnym - pochwalił się Jimmy.
- Stadion południowy, ale pojutrze - skinął głową Daniels.
- Czyli istnieje szansa, że zmierzymy się jeszcze w eliminacjach - wzruszył ramionami Allen. - Chyba że prędzej odpadniesz - zażartował sobie.
- Uważajcie na eliminacje - poprosił ich Henry. - To zaledwie dwie walki, ale na nich przejeżdża się większość trenerów.
- Pojedynki eliminacyjne składają się wyłącznie z jednej rundy. Jeden na jednego i albo wygracie i przechodzicie do półfinałów, albo odpadacie z turnieju - dodał Dennis.
Zapadła cisza. Trenerzy myśleli o przebiegu eliminacji. Dotąd wydawały się one jedynie formalnością. Rundą, która przybliży ich do półfinałowej pięćdziesiątki. Jednak pozornie prosta walka wymagała perfekcji i doboru właściwego pokemona. Najdrobniejszy błąd w tej rundzie oznaczał eliminację.
- Przygotujcie się. Nie chciałbym, abyście nie dotrwali walki ze mną - ciszę rozciął znajomy głos.
- To ty?! - Kyle uniósł się na widok Freddy'ego. - Nie odbierzesz nam odznak - uprzedził go. - Twój kolega już próbował i źle się to dla niego skończyło.
- Nie obchodzą mnie wasze odznaki.
- W takim razie o co chodzi?
- Powiem ci o co... - mruknął Allen. - Regulatorzy uknuli jakąś zasadzkę. Nie można mu wierzyć. Z jakiegoś powodu chcą nas usunąć z turnieju.
- Regulatorzy wycofali się. Ja jestem tu dla siebie i chęci współzawodnictwa - postawił sprawę jasno. - Nigdy nie zależało mi na wykluczeniu was z zawodów. To profesor Poplar obawia się, że moglibyście przeszkodzić mu w schwytaniu Underpierota.
- Po... Poplar? - wyjąkał Dennis. - Profesor Cornelius Poplar?
- Tak, a co?
- To był nasz mentor - odpowiedział zmieszany Henry. - To musi być jakaś pomyłka - dodał z pełnym przekonaniem.
- Ciała profesora nigdy nie znaleziono - wtrącił się równie zagubiony Dennis. - Może on wtedy przeżył i teraz z pomocą Robina szuka Underpierota.
- Dokładnie - przytaknął mu Freddy. - Bóg nieszczęścia ma pojawić się podczas turnieju ponieważ to tutaj znajduje się ostatnia figurka błazna. Ma już Pierota.
- Nie wiem o co, w tym wszystkim chodzi - stwierdziła Alissa. I to była jedyna rzecz jakiej mogła być pewna.
- Nie możemy tak tego zostawić - pokręcił głową zmartwiony Henry. - Zaprowadzisz nas do domu Robina.
- W porządku - wzruszył ramionami.
- Tato, co chcesz zrobić? - spytał Jimmy.
- Uwolnić Pierota i porozmawiać z człowiekiem, który podszywa się pod profesora Poplara - oznajmił, nie dopuszczając myśli, że jego dawny mentor może jeszcze żyć.
- Skąd wiesz, że ktoś się pod niego podszywa? - zapytała Diana.
- Gdy odbieraliśmy od niego startery ponad dwadzieścia lat temu był starszym człowiekiem. Jaka jest szansa, że staruszek przeżył eksplozję laboratorium i od kilkunastu lat ukrywa się przed światem i tropi Underpierota?
Cisza. Nikt nie potrafił tego wyjaśnić.
- Posiadając krew bogów szczęścia i nieszczęścia mógłby żyć - mruknęła pod nosem Chrristeensen. - Nie ma nad czym się zastanawiać. Pan Daniels ma rację. Musimy wybrać się do Robina i wreszcie zrozumieć, o co chodzi. Pójdę z nim.
- Wszyscy pójdziemy - postanowił Josh.
- Nie wszyscy - pomarkotniał Jimmy. - Za chwilę zacznie się moja walka.
- Spokojnie. Ja zostanę, aby ci pokibicować - powiedziała z uśmiechem Diana.
- Chcecie się włamać i wykraść Pierota? - zdziwił się były regulator. - Podoba mi się ten plan. Zaprowadzę was, ale na więcej nie liczcie. Nie jestem przeciwko Robinowi, co oczywiście nie znaczy, że popieram jego działania. Nie powinniście mieć żadnych problemów z wejściem do środka - mówił dalej, nie zwalniając. - Dom nie jest strzeżony. Nie ma nawet monitoringu. Robin gdzieś wyjechał, w rezydencji są jedynie służący, profesor, Czarna Róża oraz Natalie - wyliczył.
- Kim jest Czarna Róża? - zmarszczył brwi Harding.
- Rose jest dyrektorką teatru w Irina City - przedstawiła ją Alissa. - Jakiś czas temu dowiedziałam się, że Robin McIntyre jest właścicielem Kawy, a ona nią zarządza w jego imieniu.
***

Posiadłość Robina McIntyre w Dayvillage znajdowała się na uboczu miasteczka. Osłaniały ją wysokie drzewa. Jednymi mieszkańcami domu była stara służąca nucąca sobie pod nosem jazzowe szlagiery, kamerdyner podkradający srebrne łyżeczki, ogrodnik śmierdzący etanolem, sporadycznie również Robin McIntyre oraz jego goście. Było to lokum, w którym zatrzymywał się wyłącznie na czas mistrzostw, na których jako lider oraz organizator miał obowiązek się pojawiać. Pozostały czas spędzał na Black Moon Island, a rzadziej w Irina City oraz Townview.
- To tu - wskazał ręką Freddy. - Dalej idźcie sami.
- Nic z tego - mruknął Josh. - Nie mamy pewności, czy to nie jest jakaś pułapka, a więc idziesz z nami.
- Proszę bardzo - wzruszył ramionami, udając w ten sposób obojętność. W rzeczywistości nie podobało mu się, że Allen wydaje mu polecenia. Słuchał jedynie osób, których zdanie liczyło się dla niego, zaś swoich dotychczasowych rywali nie szanował.
Sześcioosobowa ekspedycja przekroczyła bramę wjazdową, którą od drzwi do domu dzieliło krótkie podwórze. W milczeniu ruszyli w stronę wejścia.
- Wpuszczą nas? - spytał Dennis, rozglądając się na boki.
- Nie wiem. Być może...
Drewniane drzwi były uchylone, jakby gospodarze czekali na ich wizytę. Freddy niezwykle ostrożnie ruszył do przodu. Stanął w progu i zajrzał do środka.
- Droga wolna - zawołał pozostałych.
Grupa ruszyła za byłym regulatorem w głąb korytarza. Freddy szedł na tyle szybko, aby nikt nie mógł pozwolić sobie na moment przystanąć i rozejrzeć się. Zatrzymał się dopiero w drzwiach salonu. W pomieszczeniu nadal znajdowała się klatka ze śpiącym Pierotem, a także stół, na którym postawiono lodówkę. W kącie pokoju stał filigranowy chłopiec. Jego twarz skierowana w ścianę, na której wydawało się opierał cały ciężar swojego ciała. Uwagę zgromadzonych przykuwał dzięki ohydnemu zapachowi, woni zgnilizny unoszącej się wokoło martwego ciała. Alissa nie zwracając uwagi na chłopczyka, uklęknęła obok klatki Pierota. Przez moment próbowała siłować się z kłódką, a gdy dała za wygraną, zwróciła się do Danielsa:
- Kyle, twój Arise mógłby zniszczyć zamek.
- Jasne - przytaknął, wypuszczając z pokeballa psa.
Arise rozejrzał się po pokoju. Na szczęście poza wonią ciała Ralphiego nic nie powodowało u niego bólu głowy, który jako Psyduckowi zdarzało się odczuwać bardzo często.
- Arise, płomień - poprosił go trener.
Jedno szczeknięcie pozwoliło otworzyć klatkę. Alissa ostrożnie wyciągnęła śpiącego pokemona ze środka.
- Piero... - mruknął zaspany.
- O mój boże - wszyscy nagle usłyszeli kobiecy głos dobiegający z korytarza.
Oczy zgromadzonych skierowały się w stronę stojącej za nimi Rose. Zaskoczona niespodziewaną wizytą stała w bezruchu ze wzrokiem utkwionym w Henrym. Nie była przygotowana na spotkanie twarzą w twarz z przeszłością, którą porzuciła. W głowie układała słowa, zdania, cokolwiek co mogłoby wyjaśnić jej obecność w rezydencji McIntyre. Henry również milczał. Spoglądał na Czarną Różę próbując udawać, że nie dostrzega w niej Betty, ale poznawał jej szyję, te same oczy, nosek i bladomalinowe usta. Wszystko wirowało. W końcu uklęknął, łapiąc się za pierś.
- Tato, nic ci nie jest? - przyklęknął obok Kyle.
- Betty... - wyszeptał osłupiony Dennis.
Kyle spojrzał na Czarną Różę, ale nie wyglądał na zaskoczonego, a na zmartwionego ojcem.
- Henry... - wymamrotała Betty, podchodząc do męża i syna.
- Ty nie żyjesz - kręcił głową. - Odejdź.
- Przepraszam, to nie miało tak wyjść - mówiła, łapiąc się za głowę.
Kyle nie patrzył na matkę. Całą uwagę skupiał na ojcu w obawie, że spotkanie z "nieżyjącą" Betty Daniels jest dla niego zbyt wielkim przeżyciem.
- Dlaczego? Wyjaśnij mi.
Do salonu wszedł profesor Poplar. Przeszedł obok rodziny Danielsów, rzucając przelotne spojrzenia na Alissę trzymającą na rękach Pierota. Liczebna przewaga jego przeciwników nie pozwalała mu na atak. Mógł jedynie hamować swoją złość i udawać, że wszystko idzie po jego myśli. Tym bardziej, że widział już wyjście z sytuacji.
- Widzę, że Czarna Róża, a dla innych Betty Daniels przywitała was w imieniu gospodarza - zakpił. - Gratuluję, Freddy - zwrócił się tym samym kpiącym tonem w stosunku do byłego regulatora - wolałeś bandę głupców, którymi łatwo manipulować, niż mnie.
- Nic już z tego nie rozumiem - pokręcił głową Harding. - Profesor i Betty, tutaj?
- Moi uczniowie - przemówił z dumą. - Jeden został liderem, a drugi sławnym naukowcem. Nie uściskacie swojego dawnego mentora?
- O co tutaj chodzi? - warknął Josh.
- Wszystko wiecie. O Pierota i Underpierota - odparł krótko. - Nie ma czego tutaj tłumaczyć - starał się oszczędzać słowa.
- Czemu profesor... - Harding szukał odpowiednich słów.
- Czemu nie dawałem znaków życia? Nie wydawało mi się to koniecznością. Porzuciłem laboratorium, aby nie tracić energii na bzdury. Moim priorytetem jest... są legendarne pokemony. Wy widzicie w nich lek na śmierć, a ja sięgam wzrokiem nieco dalej. Dalej niż wy czy one. Byłbym wdzięczny, gdybyś zwróciła mi Pierota - zwrócił się do Alissy.
- Zapomnij - mruknęła.
- Pero... - warknął błazen.
- Nie mogę was zmusić do tego, abyście oddali mi tego pokemona - powiedział, patrząc na Christeensen i tulącego się do niej stworka. - Przynajmniej na razie nie mogę - podkreślił. - Nie mam też pokemonów, które mogłyby was powstrzymać. Póki co muszę was prosić, abyście odeszli stąd - powiedział, wydmuchując z ust szary dym.
Kyle spojrzał po raz pierwszy na Betty i zapytał:
- Idziesz z nami?
- Tak - odpowiedziała bez zastanowienia.
- Zostań - nakazał jej naukowiec.
- Nie. Nie możesz mnie trzymać przy sobie, ani ty, ani Robin. Odchodzę i zabieram z sobą Natalie - powiedziała stanowczo.
Poplar wzruszył ramionami. Los Natalie był mu zupełnie obojętny. Nie była pożądanym gościem w Dayvillage. Starzec mógł przeboleć stratę Rose, jeśli tylko z jego oczu zniknie również Natalie.
- Ekhe... - odezwał się Ralphie.
Chłopiec odbił się od ściany i wybiegł na środek salonu z ledwością utrzymując równowagę. Pozostali spoglądali na dziecko z przerażeniem. Każde z nich inaczej wyobrażało sobie wskrzeszenie za pomocą boskiej krwi. Prawda była jednak zupełnie inna. Ralphie nie żył. Był trupem, któremu dano siłę do poruszania się. Przez jego ciało przepływała krew Pierota oraz Underpierota. Element, który otrzymał od boga nieszczęścia kazał mu nienawidzić Pierota i widok poke-błazna na rękach Alissy zdawał się wyprowadzać chłopca z równowagi.
- Ekheeee! - wrzasnął i rzucił się w kierunku Christeensen.
- Arise, płonący oddech! - zawołał przerażony Kyle.
Pies wypuścił z pyska ciepłe powietrze, które po prostu przeszło przez dziecko. Ralphie zatrzymał się na moment. Nie miał już siły. Skóra płonęła i topiła się, spływając z kości. Nie czuł bólu, a jedynie niemożność wykonania ruchu. W końcu upadł na ziemię.
- To było niezłe - pokręcił głową Poplar, którego zupełnie nie obchodził los ożywionego Ralphiego. - Lepiej już idźcie - mruknął. - I zabierzcie ze sobą Natalie. Jest w pokoju na górze.
***

21 lipca, 1994*

- Jeszcze raz wszystkiego najlepszego, kochanie. Życzę ci, aby całe twoje życie było cudowne jak bajki, które ci opowiadałam przed snem.
- Kiedy wrócisz? - spytał Kyle.
- Już niedługo - odparła bezradnie. - Mama znalazła pracę.
- W teatrze?
- Tak - skłamała. - Niedługo przyjedziecie z tatą na premierę, dobrze?
- Tak.
- Wołają mnie na próbę. Muszę kończyć. Kocham cię - powiedziała, odkładając słuchawkę.
- Beth, zamówienie do stolika czwartego - wrzasnął niezadowolony szef sali.
Kobieta odeszła od telefonu i rozejrzała się po sali. Po przyjeździe do Irina City nie miała wielu możliwości. O pracę w zawodzie laboranta nie było tu trudno, ale ona odczuwała niechęć do pokemonów. Nie potrafiła tego wyjaśnić. Zaczynając naukę w Akademii Pokemon kochała kieszonkowe potwory. Wszystko zmieniło się z rozpoczęciem praktyk u Poplara. Wtedy zaczęła nienawidzić pokemonów. Teraz o wiele bardziej pociągał ją teatr. Liczyła, że już wkrótce rozpocznie pracę w jednym z mniejszych teatrów w mieście. Jednak chętnych było wielu. Na castingi nie wpuszczano nikogo z ulicy, ona nie posiadała wykształcenia aktorskiego, a sam talent nie wiele dawał. Była jednak zbyt dumna, aby się poddać i wrócić z podkulonym ogonem do Corella Town. Postanowiła odbyć potrzebny kurs w szkole wieczorowej, a w dzień pracować jako kelnerka w kasynie. Nie myśląc już o Kyle'u, zniknęła w tłumie.
- Tracimy czas - powiedział z pełnym przekonaniem Robin.
- Spokojnie. Niczego nie tracimy, a zyskujemy - powiedział profesor Poplar, wysuwając do przodu niewysoką wieżyczkę z żetonów. - Na czerwone - dodał i ponownie zwrócił twarz w stronę Robina. - Łapanie legendarnych stworzeń nie należy do prostych. Nie można od tak wyjść z domu i ich szukać. To wymaga wielu środków.
- Jestem bogaty.
- Bogaty, a musisz być bardzo bogaty i ubezpieczony. Udziały w różnych instytucjach jak chociażby telewizja, czy twój dzisiejszy zakup, teatr Kawa, pomogą ci kontrolować Jhnelle.
- Idę do łazienki - odparł McIntyre, zostawiając naukowca przy stole z ruletką.
Robin nie wiedział co myśleć o pomysłach Corneliusa. Naukowiec, którego spotkał po eksplozji w laboratorium wydawał się być zupełnie innym człowiekiem od tego, który kiedyś wręczył mu Sequela. Patrząc pod nogi wpadł na kelnerkę stojącą przy ladzie.
- Przepraszam... - powiedział, nieśmiało podnosząc wzrok.
- Robin? - spytała.
- Betty?! Co ty tu robisz?
- Pracuję. Pytanie, gdzie ty się podziewałeś przez ten cały czas - powiedziała, przytulając dawnego przyjaciela.
Robin rzucił spojrzenie za siebie. Wolał, aby Poplar nie dowiedział się o jego spotkaniu z Betty. Naukowiec wymagał od Robina zerwania kontaktów z rodziną i przyjaciółmi. Uważał, że łapanie legendarnych pokemonów wymaga skupienia i utrzymania w tajemnicy.
Nie każdy rozumie nasze motywy - tłumaczył. - Im mniej osób o tym wie, tym lepiej.
- Możemy porozmawiać, gdzieś w spokoju?
Betty bez słowa ruszyła na zaplecze. Robin podążył za przyjaciółką wąskim korytarzem prowadzącym do tylnych drzwi, gdzie nie było słychać już głośniej muzyki i krzyków pijanej klienteli. Za kasynem znajdował się ogródek, do którego niekiedy przychodził właściciel. Miejsce osłaniał wysoki żywopłot, pod ścianą stała ławka, zaś po środku znajdowała się niewielka sadzawka, w której pływały Triflepondy. Zazdrosne o majestatyczne, a wręcz uwodzicielskie ruchy Zajebistafishów, kijanki próbowały im nieudolnie dorównywać. Betty zamąciła ręką w wodzie, rozganiając pokemony.
- Pracuję tu - oświadczyła. - Po pożarze laboratorium nie szukałam pracy w swoim zawodzie.
- Wiesz, że to się zdarzyło dzisiaj? Mamy rocznicę tamtego pożaru.
- Nie musisz mi przypominać. To były urodziny Kyle'a. Jak się trzymasz?
- Nieźle.
Nagle kobieta poczuła silne szarpnięcie. Uderzyła o ścianę. Ręka napastnika zacisnęła się na jej szyi. Przerażona kobieta spojrzała w twarz mężczyzny dopiero po chwili.
- Profesor Poplar? - wyszeptała zaskoczona jego widokiem.
Jeszcze przez moment próbowała wydostać się z uścisku. Próba spełzła na niczym. Cornelius jak na swój wiek miał bardzo dużo siły.
- Mówiłem ci, abyś unikał spotkań z przeszłością! - krzyknął na McIntyre.
- Puść ją! - odkrzyknął Robin, szarpiąc naukowca za ramię.
- Powiedziałeś jej o czymś?
- Nie.
- Na pewno?
- Na pewno.
Poplar puścił szyję kobiety. Betty osunęła się na ziemię. Przestraszona jedynie przysłuchiwała się rozmowie.
- Miałeś unikać przeszłości! - powtórzył wyprowadzony z równowagi. - Ona powie teraz wszystko Henry'emu i Dennisowi.
- Nie powie, bo nic nie wie.
- Bzdura! Wszyscy myślą, że nie żyję, a twoja nieostrożność będzie nas kosztowała wszystkie moje starania. Chociaż... - zmienił ton głosu. - Chyba potrafię zatrzymać ciebie Betty przy sobie...
Pani Daniels spojrzała w stronę drzwi. Najrozsądniej było rzucić się do ucieczki. Jednak nie zdążyła. Cornelius chwycił ją za rękę i podniósł z ziemi, aby oprzeć ją o ścianę. Drugą ręką delikatnie przechylił jej głowę lekko w bok i zbliżył swoje usta do jej, po czym wyszeptał:
- Zawsze miałem do ciebie słabość. Wydaje mi się, że po tym pocałunku ty też będziesz czuła pewnego rodzaju słabość.
Z ust naukowca wydobyła się szara smuga przypominająca dym tytoniowy. Gorzki w smaku oddech wdarł się do ust Betty. Czuła jak jej całe ciało drży. W głowie pojawiły się jakieś obrazy, po których zaczęło jej się zbierać na torsje. W końcu opadnięta z sił zemdlała.
- Co jej zrobiłeś? - spytał Robin, sprawdzając przyjaciółce puls.
- Nic, to taka niewinna sztuczka. Dzięki niej zostanie z nami na dłużej.
Chciała odejść, ale nie potrafiła. Słabość czasami przemijała, ale potem wracała na nowo. Opuściła ją dopiero, kiedy straciła nadzieję na powrót do domu. Gdy kobieta dowiedziała się, że dla męża, syna i Corella Town umarła, pogodziła się ze swoją rolą. Została z Robinem i profesorem.
***

Czas obecny

Runda eliminacyjna na stadionie północnym trwała już od dwóch godzin. Podczas krótkich, bo trwających zaledwie jedną rundę pojedynków, odpadło około piętnastu zawodników. Kolejne starcie przyniosło następnego zwycięzce i przegranego. Ognisty i zawsze uśmiechnięty Magman należący do czarnoskórej szesnastolatki bez problemu pokonał Fairyfly Jimmy'ego. Pokemon nie potrafił przeciwstawić się ognistemu podmuchowi. Jeden atak wystarczył, aby rozwiać marzenia młodego Danielsa o zajęciu wysokiej lokaty w turnieju Jhnelle.
***

W innych częściach miasta również dochodziło do rozwiania złudzeń. Czarna Róża i Kyle spacerowali parkową alejką. Żadne z nich nic nie mówiło. Kobieta od czasu do czasu spoglądała na swojego syna, jakby chcąc się odezwać. W końcu przemówiła:
- Chcesz o coś zapytać?
- Na przykład, o co?
- Dlaczego zniknęłam na tyle lat?
- Niespecjalnie - powiedział najzwyklej w świecie.
- Przepraszam. Gdy powinnam wrócić, nie mogłam, a gdy wreszcie mogłam to nie potrafiłam - powiedziała, czując wyrzuty sumienia.
- W porządku. Nie gniewam się - odparł spokojnie, klepiąc kobietę po ramieniu. - Wiedziałem, że to ty.
- Co?! Ale... Wiedziałeś, że jestem twoją mamą?
- Mam w domu cały album zdjęć - przyznał. - Na początku, gdy spotkałem cię w teatrze nie byłem pewien, ale potem... Trochę się wkurzyłem. Będąc tutaj i dowiedziawszy się, że coś cię łączy z Robinem miałem pewność.
- Dlaczego nic nie powiedziałeś?
- Nie wiem - wzruszył ramionami. - Pewnie dlatego, bo ty z jakichś powodów nie mówiłaś. Mam nadzieję, że mimo wszystko dostanę etat w Kawie - zażartował.
- Oczywiście.
- To jak mam do ciebie się zwracać? Mamo, Betty, Rose czy może pani dyrektor?
- Coś wymyślimy - powiedziała z uśmiechem ulgi.
Na ławce, na końcu alejki siedział Henry. Kobieta uśmiechnęła się do syna, po czym dodała:
- Muszę porozmawiać z twoim ojcem.
Kyle czuł się dobrze. Cieszył się widokiem rodziców siedzących na ławce obok siebie. Nawet nie zauważył kiedy podeszła do niego Alissa.
- Zakręcona historia. Kobieta, która przez lata była dla mnie jak ciocia, okazała się być twoją mamą - podsumowała kręcąc głową. - Czyli tak jakby jesteśmy kuzynostwem.
- Przybranym - podkreślił. - Wiesz co właśnie sobie uświadomiłem?
Alissa spojrzała na chłopaka pytająco.
- Jeszcze nigdy nie walczyliśmy ze sobą.
- Na pewno spotkamy się w finale turnieju - stwierdziła żartobliwie.
***

Wieczorem Robin powrócił do swojej rezydencji. W progu przywitał go zmartwiony profesor Poplar.
- Starałem się ich zatrzymać - mówił z wymuszonym smutkiem - ale było ich zbyt wielu. Freddy ich przyprowadził.
- O kim mówisz?
- O tych "niegroźnych" dzieciach z Corella Town - mruknął, ciesząc się w duchu, iż tym razem Robin musi przyznać mu rację. - Przyszli tu w towarzystwie Danielsa i Hardinga. Zabrali Pierota.
- Masz jego krew, prawda? - spytał surowym tonem.
- Tak, ale to nie to samo co żywy okaz - oznajmił, nie kryjąc swojej złości wywołanej obojętnością Robina.
- Pierot mnie nie interesuje - uciął. - Najważniejszy jest teraz Underpierot.
- Myślisz, że skończyło się tylko na kradzieży boga szczęścia? - spytał ostrzejszym głosem.
- O czym ty mówisz?
- Zabrali także Natalie. Betty poszła z nimi dobrowolnie.
- A Ralphie?
- Przykro mi - powiedział z udawanym smutkiem. - Po ognistym ataku zostały z niego wyłącznie prochy.
Pan McIntyre wziął głęboki oddech. Miał wrażenie, że wszystko do czego dążył zostało zniszczone w ułamku sekundy.
- Załatwię to. Zniszczę najpierw trenerów, a potem Underpierota.
__________________________________
* - Pozdrawia was końcówka rozdziału 33.
** - Pozdrawia was rozmowa z rozdziału 37.
*** - Pozdrawia was rozdział 27. Ten fragment to kontynuacja retrospekcji z rozdziału 27.
Dex: 79

sobota, 26 lipca 2014

Max Mustarda

UWAGA! SPOILERY! 

Max Mustarda
Miasto Nieznane
Profesja Trener
Debiut Novan City (II)
Wiek 10
Krewni Nieznani
Osiągnięcia Nieznane
Wzór Ritchie

Charakterystyka Maxa
Dziesięcioletni trener pokemonów marzący o zdobyciu tytułu mistrza. Cechują go szczere chęci oraz dziecinna naiwność. Max jest stereotypowym trenerem wzorowanym na Ashu Ketchumie. Po raz pierwszy pojawia się w Novan City, gdzie ma zamiar walczyć o odznakę z Sandrą. Pomaga w walce z legendarnymi opiekunami.

 Pokemony
 - które ma przy sobie
Roomi Używa go do wyzwania Sandry.

czwartek, 24 lipca 2014

Rozdział 51: Pojedynek o wszystko

Na tydzień przed rozpoczęciem turnieju Jhnelle w telewizji pokazano pierwszą reklamę imprezy, w której prezentowali się zwycięzcy z ubiegłych lat. Jimmy leżał na dywanie przed telewizorem z głową uniesioną wysoko, zaś pulchnymi rączkami przesuwał po podłodze odznaki, które udało mu się wynieść z pokoju brata. Bardzo lubił się nimi bawić. Wtedy wyobrażał sobie, że należą one do niego. Obmyślał strategie pomocne w walce z liderami oraz kolejność zdobywania odznaczeń. Nie mógł się doczekać dnia, w którym zostanie trenerem jak ojciec i brat. Zabsorbowany oglądaniem telewizji zupełnie stracił poczucie czasu.
- Zabiję cię, Jim! - z rozmyślań wyrwał go głos Kyle'a. - Znowu ruszałeś moje rzeczy!
Siedmiolatek musiał nie zauważyć, kiedy ten wrócił do domu. Zwykle bardzo tego pilnował i odkładał odznaki brata tuż przed jego przyjściem.
- Maaaa! Maaaaa! Tata! - wpadł w panikę.
W progu pojawił się Kyle. Wyglądał na wściekłego; marszczył brwi, zaciskał pięść na klamce, a oczy iskrzyły ze złości. Jimmy zaczął pełzać na czworakach pod stół. Kyle nie miał zamiaru ścigać chłopca po pokoju. Ukląkł na podłodze i zabrał się za zbieranie odznak z podłogi.
- To nie jest zabawka! A co jak zgubisz? - warknął, coś na kształt pouczenia.
Do salonu wbiegła Diana. Chłopiec ośmielony widokiem matki wyszedł z kryjówki.
- Kyle! Dlaczego go straszysz? - burknęła Diana.
- Nie straszę - mruknął, nie podnosząc wzroku z ziemi.
- Chciałem się tylko pobawić - wyskomlał Jimmy. Mimo to nadal siedział obok stołu w obawie przed bratem.
- Co się stało, Kyle? - spytała starszego z chłopców.
- Zabrał moje odznaki - nie tyle wyjaśnił macosze, co poinformował ją.
Pierwszy syn Henry'ego nigdy nie obawiał się Diany, ani tego gdy podnosiła głos. Nie lubił jej.
- Nie zepsuje ci ich - stwierdziła.
- To nie znaczy, że może się nimi bawić - nie ustępował.
Do środka przez okno zajrzał Henry Daniels.
- Co to za hałasy? Słychać was, aż na ulicy.
- Gnom grzebie w moich rzeczach - chłopak wreszcie poskarżył się ojcu.
- Już tłumaczyłam - wtrąciła się Diana. - Nie popsuje ci tych odznak. Poza tym, pytał mnie o zgodę.
Młody Daniels cały gotował się w środku.
- Szkoda, że mnie nie zapytał! - podniósł głos, który do tej pory kontrolował. - Z resztą, dlaczego pozwalasz mu bawić się moimi rzeczami?
- Uspokójcie się wszyscy - westchnął Henry. - Po pierwsze, Kyle, nie wyrażaj się w ten sposób o bracie.
- To znaczy jak? - nie zrozumiał.
- Ma imię. Jim - przypomniał mu ojciec. - Po drugie, Jimmy - zwrócił się do młodszego z synów. - Powinieneś przeprosić brata.
Jimmy wstał z podłogi, nie podnosząc wzroku, aż wreszcie wystękał pod nosem:
- Przepraszam.
- Nie rozumiem, dlaczego jesteście do siebie tacy - dodał z niekrytą irytacją Henry. - Ja i wujek Rupert zawsze byliśmy zgodni. Jesteście braćmi i powinniście się wspierać, być zgodni, a nie złośliwi. Jeżeli kiedyś zabraknie wam rodziców, to będziecie mogli polegać wyłącznie na sobie.
- Akurat - skomentował krótko Kyle.
- Myślałem, że wspólna podróż nieco was zbliży, ale wydaje mi się, że jesteście jeszcze dalej - pokręcił głową.
Zapadła krępująca cisza. Żaden z chłopców nie miał nic do dodania. Co prawda Kyle mógł kłócić się dalej, ale wolał uniknąć kolejnych tłumaczeń ze strony ojca, które były niczym groch ciskany o ścianę.
- Poza tym, po co ci teraz odznaki? - zdziwił się Henry.
Nigdy wcześniej nie ruszał swoich odznak. Kasetka, w której się znajdowały leżała spokojnie na biurku, pozwalając przykryć się delikatną powłoką kurzu od dnia, w którym wrócił do Corella Town.
- Pakuję się. Jutro wyruszamy do Dayvillage - oznajmił.
- Już jutro? - ożywił się Jim. - Przecież liga zaczyna się za tydzień.
- Musimy tam jeszcze dotrzeć na miejsce, zakwaterować się, zgłosić do walk eliminacyjnych... - zaczął wyliczać.
- Mogę iść z nimi? - spytał radośnie Jimmy.
- Nie - odpowiedział mu starszy brat.
***
Nieobecny wzrok Robina utkwiony był w gazecie rozłożonej na biurku przed nim. Jego prawa ręka kurczowo ściskała kubek z kawą, zaś lewa leżała bezwładnie obok.
- To wszystko - tymi słowami Thomas zakończył relacjonować misję schwytania Pierota.
- Doskonale! - przyklasnął profesor. - Skoro posiadam już boga szczęścia, to pozostaje nam czekać na pojawienie boga smutku. Jesteśmy bliscy tryumfu.
- Teraz zajmiecie się sprawą, o której ci wspominałem - rzucił od niechcenia Robin.
- Jasne - skinął głową regulator.
- Jaką?
- Chodzi o Natalie - odpowiedział Robin.
- A co z nią? - zdenerwował się profesor. - Myślałem, że po tej nieudanej próbie samobójczej została umieszczona w ośrodku zdrowia psychicznego.
- Masz rację - przytaknął mu McIntyre, odrywając wzrok od gazety. - Thomas i pozostali mają ją przywieźć do Dayvillage - wyjaśnił.
- Przywieźć? - zmieszał się Cornelius. - Nie sądzę, aby to był najlepszy pomysł. Regulatorzy powinni zająć się tymi dziećmi z Corella Town.
- Tom, zostaw nas samych - poprosił Robin.
Regulator skinął głową i opuścił pomieszczenie. Gdy drzwi za nim się zatrzasnęły pan McIntyre zapytał:
- Chyba nie rozumiem. Co do tego mają "dzieci z Corella Town" - określił ich pogardliwie. Dla niego trójka trenerów Hardinga nie miała wiele wspólnego z dziećmi. To byli prawie dorośli ludzie. Byli prawie w wieku Ralphiego.
- Czytałem twoje notatki na ich temat i jestem zaniepokojony.
- Czym? Startują w mistrzostwach i co z tego?
- Gdyby tylko chodziło o ich udział w turnieju to niczym, ale... - zapowietrzył się - oni od jakiegoś czasu przeszkadzają nam w naszych planach.
- Nie są tacy silni - uspokoił go. - Faktycznie, jak na zawodników turniejowych mają wysoki poziom, ale to i tak słabo w porównaniu ze mną, Thomasem czy Freddym.
- Zamiast robić za eskortę za niedoszłej samobójczyni powinieneś przejąć się naszymi wrogami! - ryknął na niego zniecierpliwiony Poplar.
Pan McIntyre zamknął oczy i wziął głęboki oddech. Zignorował uwagę profesopra na temat Natalie, po czym powiedział najspokojniej jak tylko mógł:
- Chyba zapomniałeś, że to ja wydaję polecenia regulatorom.
- Co? - syknął zaskoczony odpowiedzią.
- To co słyszałeś - zdenerwował się. - Nie mam zamiaru płacić regulatorom, aby rzucali kłody pod nogi jakimś nowicjuszom.
- Zaufaj mi. Wiem lepiej... - mruknął naukowiec, wypuszczając z ust dym.
- Co wiesz lepiej? Od lat pozwalam ci prowadzić badania naukowe za moje pieniądze. Słucham cię w większości kwestii. Przestałem kontaktować się z przyjaciółmi tylko dlatego, że uznałeś to za konieczność. I po co to wszystko? Tylko po to, aby dać ci się karmić jakimiś bzdurami o nektarze bogów, które na dobrą sprawę mogą nic nie znaczyć.
- Jak śmiesz zwracać się do mnie w ten sposób?! - uniósł się lekarz.
- Zapominasz, że płacę ci. Już dawno nie jesteś moim mentorem. Ja tu wydaję polecenia. Jeśli coś ci się nie podoba, to pakuj się - wyjaśnił sytuację.
- Przepraszam - uspokoił się Poplar. - Masz rację. Przygotuję nektar na wieczór. Zobaczymy czy działa.
- Możesz go przygotować? Mówiłeś, że potrzebna jest ci krew obu bożków, a my mamy tylko Pierota.
- Przed laty... Pamiętasz, mówiłem ci - odparł z zakłopotaniem. - Przed tym jak Underpierot zniszczył moje laboratorium udało mi się pobrać jego krew.
Robin spojrzał na profesora z dużą rezerwą. Chociaż nie do końca wierzył w jego zapewnienia to potrzebował jego pomocy. Był niczym tonący, który chwyta się brzytwy.
- Jeszcze jedno - Poplar zwrócił się do swojego dawnego ucznia przed wyjściem. - Jeśli przygotuję nektar... Nie zmienisz planów. Nadal będzie ci zależało na złapaniu Underpierota.
Gdy pan McIntyre przytaknął, profesor opuścił jego gabinet. Na końcu korytarza stali regulatorzy.
- Zaczekajcie! - zawołał za nim naukowiec. - Mam coś dla was - powiedział, doganiając ich.
Z kieszeni lekarskiego fartucha wyciągnął cztery sakiewki, po czym wręczył po jednej każdemu.
- Co to jest? - zapytała Angela.
- Nasza moneta przetargowa.
- To są odznaki - stwierdził Freddy, wysypując zawartość woreczka na dłoń.
- Robinowi zdarza się popełniać nietrafne decyzje. Takie jak zignorowanie dzieci z Corella Town. Chcę, abyście powstrzymali ich przed dotarciem do Dayvillage. Ewentualnie wyeliminowali ich z turnieju. Odznaki umożliwią wam start w zawodach.
- Zajmiemy się tym - przyrzekł lider regulatorów.
Angela odprowadziła wzrokiem profesora, a gdy była pewna, że nie usłyszy jej przemówiła:
- Czy tylko mi się wydaje, czy on robi się coraz bardziej przerażający?
- Michael zajmiesz się trenerami z Corella, my pojedziemy po Natalie - rozdzielił zadania pomiędzy swoich towarzyszy.
- Zgoda! - przytaknął mu dwunastolatek.
- Pamiętaj tylko o jednym - przypomniał mu lider. - Jeśli nie wywiążesz się z zadania, to nie pokazuj mi się na więcej na oczy.
- Dobrze... - powiedział z mniejszym entuzjazmem.
- Nie jesteś zbyt surowy? - upewniła się Angela, która zwykle sama starała się dokuczyć najmłodszemu z grupy.
- To samo dotyczy także was - napomknął.
***

Kyle na siłę wepchnął do swojej torby szarą bluzę i wyszedł z domu. Przerzucił plecak przez lewe ramię i skinął na pożegnanie ojcu stojącemu w oknie. Przed furtką czekali na niego Josh i Alissa.
- Szybciej! - pogoniła go Christeensen.
Chłopak dogonił swoich towarzyszy i już we trójkę ruszyli w stronę skrzyżowania ulic Fabrycznej i Wiosennej. Wkrótce domy, chodniki i jezdnię zastąpiły drzewa, łąki oraz piaszczysta szosa. Pogoda dopisywała, jakby sprzyjając trenerom, którzy tego dnia wyruszali na mistrzostwa. Jedynie od czasu do czasu zrywał się silniejszy podmuch wiatru, unosząc w powietrze piasek i zeschłe liście.
- Pomyślałem, że dojdziemy do Novan City i tam spróbujemy złapać autobus. Chyba że chcecie iść pieszo - wymruczał Kyle, który zdążył się odzwyczaić od długich wycieczek.
- Popieram - skinęła głową Alissa. - Mój brat uważa, że na drodze do miasteczka może czaić się mnóstwo niedzielnych trenerów, chcących walczyć z zawodnikami ligi.
- Racja - przyznał Allen. - Szkoda czasu na pojedynki z nimi. Chociaż z drugiej strony chciałbym przed turniejem zmierzyć się z kimś silniejszym.
- Zawodnicy ligi - westchnął drugi z chłopców. - Fajnie brzmi. Kyle Daniels, zawodnik ligi.
- Twój tata nie wybiera się do Dayvillage? - zdziwił się Josh. - Jako lider ma chyba obowiązek stawienia się na mistrzostwach.
- Przyleci w przeddzień zawodów - wyjaśnił. - Tak czy inaczej nie sądzę, aby inny lider chciał wziąć udział w turnieju i wyzwał go na pojedynek, a więc jego obecność na zawodach to tylko czysta formalność.
- Cwany jesteś... - rozległo się.
Kyle, Josh i Alissa odwrócili się w obawie, że to do nich przyczepił się jakiś niedzielny trener. Na polanie za nimi znajdowała się trójka chłopców ubrana w charakterystyczne kamizelki i czapki z daszkami, na których widniały symbole ligi. Mogli mieć około trzynastu lat. Niczym drapieżniki atakujące w stadzie otoczyły swoją zwierzynę łowną - małego chłopca.
Daniels wytrzeszczył oczy z niedowierzania, po czym wyjąkał:
- To... To jest... Jim! Jim! - wykrzyknął nie hamując swojej złości.
- Co on tu robi? - zdziwił się Josh.
- Lazł za nami - jęknął Kyle, przejeżdżając dłonią po twarzy. - Cały on... Mogłem się spodziewać, że wytnie taki numer - zdenerwowany.
- Musimy mu pomóc - rzuciła pośpiesznie Alissa. - Przynajmniej zrobimy sobie zaprawę przed ligą - dodała, sięgając po pokeball. Wystarczył jeden atak Rootsberry, aby przyprawić Biriego o zawał, odgonić Mousevila i pozbawić przytomności Wormly'ego. Trójka napastników musiała dać za wygraną.
- Dzięki - zawołał Jimmy. - Złapali mnie, gdy wszedłem na łąkę. Koniecznie chcieli walczyć i...
- Co tu robisz? - rzucił zapytanie jego brat.
- Idę do ligi.
- Nie - odparł szorstko Kyle. - Poszedłeś za nami. Nie mogłeś już wytrzymać, prawda?
- Przepraszam - wymamrotał.
- Co mi po twoich przeprosinach? Uciekłeś z domu! Drugi raz!
- Zostawiłem karteczkę dla mamy.
- Jaką karteczkę?!
- Że idę z tobą.
- To teraz jeszcze ojciec będzie myślał, że pozwoliłem ci na tą podróż! - mówił podniesionym tonem. - Ty chyba rzeczywiście jesteś złośliwy, bo ojciec zabrałby cię ze sobą na te zawody, ale ty musiałeś postawić na swoim! Jak zwykle! - krzyczał.
Jim powstrzymawszy się od płaczu, wykrzyknął bratu prosto w twarz:
- Bo ja chcę brać udział w turnieju!
- Do tego są potrzebne odznaki - wyjaśnił mu Kyle. - Nie posiadasz ich.
- Specjalnie tak mówisz! - siedmiolatek brnął dalej.
- Jim, on ma rację. Nie możesz brać udziału w turnieju bez ośmiu odznak - wyjaśniła spokojnym głosem Christeensen.
Jim doskonale znał zasady ligi Jhnelle, ale mimo wszystko chciał wierzyć, że jest inaczej. Wyruszał z Corella Town razem ze starszym bratem i dwójką innych trenerów. Łapał pokemony, podróżował po regionie, pomagał w walce z regulatorami. Czuł się częścią drużyny, której ostatnią misją był udział w lidze.
- Nie ma... - pokręcił głową. - Traktujcie mnie poważnie - pisnął, podciągając nos.
- To zacznij zachowywać się poważnie - powiedział Kyle, klękając obok chłopca.
- Ale... - urwał zdanie.
Dalszą rozmowę uniemożliwiło głośne brzęczenie. Na polanie wylądowała Bee-bee. Z grzbietu pszczoły zeskoczył Michael. Dwunastolatek wyglądał inaczej niż zwykle. Rozciągniętą koszulkę oraz sztruksowe spodnie zastąpiła granatowa marynarka, pod którą znajdowała się czerwona koszula. Dolna część stroju była tego samego koloru, co marynarka. Na prawej piersi widniało jakieś oznaczenie przypominające herb szkoły lub logo jakiejś innej placówki.
- Czego chcesz? - warknął na niego Josh.
- Nie chcę przeszkadzać w rodzinnej pogadance, ale mamy pewne sprawy do uregulowania.
- O czym ty gadasz? - zmartwił się Kyle.
- Stoczymy walkę.
- Co? Teraz? - zdziwiła się Alissa.
- Tu i teraz. Mam za zadanie zatrzymać was przed dotarciem do Dayvillage.
- Przestaliście ścigać Pierota i zajęliście się nami? - zakpił starszy z braci Danielsów.
- Pierota już mamy - pochwalił się. - Przebywa w domu pana McIntyre w miasteczku ligowym.
Josh i Kyle spojrzeli po sobie. Robin będący w posiadaniu Pierota był bardzo złą nowiną.
- Moim zadaniem jest usunąć was przed zawodami. Dlatego też stoczymy walkę o odznaki - powiedział, rzucając przed nich woreczek z błyszczącymi medalami na drogę. - Nie możecie nie przyjąć wyzwania. Jeżeli spróbujecie przejść, mój pokemon zaatakuje was. Uprzedzam, że żądło Bee-bee jest napełnione jadem.
- To co robimy, chłopcy?
- Dam mu radę bez problemu - odparł Josh.
Michael spojrzał na Allena spode łba, ale nic nie odpowiedział.
- Ja chcę! - ożywił się Jimmy.
- Chyba sobie żartujesz - oznajmił jego brat. - Nie masz odznak.
- Wiem, ale...
- Nie - odmówił nim ten jeszcze skończył.- Nie zastawię swoich, abyś mógł je przegrać w walce z nim.
- Kyle, to moja jedyna szansa - zaczął jęczeć i przebierać w miejscu nogami.
- Daj mu te odznaki - westchnął regulator. - I tak was nie przepuszczę dopóki nie stoczę walki z jednym z was.
- Dwie - rzucił hasło Daniels.
- Co?
- Postawię na swojego brata dwie odznaki. Jeśli wygrasz to możesz je zabrać. Jeśli wygra Jimmy to dajesz mu swoje osiem - przedstawił mu warunki.
- No, nie wiem...
- To dobry układ - podtrzymywał swoje zdanie. - Z sześcioma odznakami nie będę mógł walczyć w lidze. Zostawię je sobie na pamiątkę - wyjaśnił. W rzeczywistości Kyle miał zamiar postawić odznakę Legendy zdobytą po walce z Sandrą oraz odznakę Odrodzenia, którą dostał od ojca. Liczył, że w razie przegranej uda się do areny Sandry i w drodze wyjątku będzie mógł ją wyzwać na pojedynek raz jeszcze. Podobnie było w przypadku jego ojca, z którym za kilka dni spotka się w Dayvillage.
- Niech będzie - zgodził się Michael. - Zasady pojedynku są proste. Walczymy do momentu, aż skończą ci się pokemony. Bee-bee, zaczynasz - powiedział klepiąc pszczołę w odwłok. Insekt wyleciał przed swojego trenera.
Jimmy skinął głową i wybiegł do przodu z dwiema odznakami brata. Raz jeszcze obejrzał się na Kyle, po czym powiedział:
- Nie zawiodę cię. Mam dobrą strategię. Na początek wybieram Zajebistafish!
Ryba wyskoczyła z pokeballa w sposób majestatyczny, a wręcz uwodzicielski, aby wylądować w niewielkiej kałuży na środku drogi. Przez moment poruszała się uwodzicielsko w błotnistej sadzawce, roztaczając wokoło siebie aurę majestatyczności.
- Jeszcze tak prostego pojedynku nigdy nie miałem - oznajmił Michael. - Ale niech ci będzie. Zaczynaj. Atakuj jak potrafisz - zakpił.
- Pluskanie!
Zajebistafish popluskał się w błocie, co było niezwykle trudnym ruchem do wykonania biorąc pod uwagę gęstość i nieatrakcyjność cieczy.
- Dobrze! Trzeba iść za ciosem! - ogłosił Jimmy. - Nigdy nie używałem tego ruchu, ale tym razem nie mamy wyboru. Użyj ataku destrukcyjnej toni morskiej!
Zajebistafish zamarł z przerażenia. Jeszcze nigdy nie wykonywał tego ataku.
- Co to za atak? - zmarszczyła brwi Alissa.
- Destrukcyjna toń morska - przemówił jej pokedex. - Udaje się go wykonać raz na tysiąc prób. Jest to niszczycielska siła potrafiąca znokautować niemal każdego przeciwnika. Siła tego ataku zależy wyłącznie od ilości wody jaką może wykorzystać pokemon.
Zajebistafish ogarnęła niezwykła moc. Pokemon uderzył w taflę wzburzonej kałuży, w której przed momentem unosił się w sposób majestatyczny, a wręcz uwodzicielski. Nastąpiło uderzenie. W oceanie moc pokemona przy wykonywaniu tego ruchu była niewiarygodnie mocna, zaś w kałuży wystarczyło wody zaledwie na chlapnięcie Bee-bee w oczy. I w ten sposób Zajebistafish oraz jego trener zmarnowali szansę na powodzenie ataku, który udawał się średnio raz na tysiąc razy.
- Zacznij walczyć! - krzyknął na niego zdenerwowany Kyle.
- A co ja robię?
- Nie mam pojęcia, bo na pewno nie walczysz!
Siedmiolatek odwołał Zajebistafisha. Jego miejsce na polu bitwy zajęła Basetka. Przerażony pokemon po wyjściu z kuli bał się otworzyć oczy i spojrzeć przed siebie. Walczący stworek doskonale wiedział, że wypuszczenie go z pokeballa oznacza kłopoty.
- Basetka! Otwórz oczy. Musisz walczyć.
Po plecach Basetki przeszedł zimny dreszcz. Chciało jej się płakać. - Be... - jęknęła, otwierając jedno oko. Widząc pszczołę szybko je zamknęła.
- Bzzzzz? - zmartwiła się jej dziwnym zachowaniem Bee-bee.
- Be... - spróbowała otworzyć je ponownie. Widok przeciwnika w pełnej okazałości wywołał u Basetki paniczny strach. Trzęsący się jak osika pokemon zaczął wydzierać się wniebogłosy. Łzy i zawodzenia nie miały końca. Zdezorientowana hałasem pszczoła zbiła się wysoko w niebo.
- Bee-bee, atakuj! - regulator próbował przywołać pokemona do porządku. W pewnym momencie insekt przestał lecieć i zaczął ostro pikować w dół.
- Basetka, uciekaj, albo spadnie na ciebie! - ostrzegł ją trener.
Pokemon jednak stał w miejscu i wylewał łzy nad swoim strasznym losem. Nie zauważył nawet, kiedy spadająca pszczoła zderzyła się z nim. Uderzenie było na tyle mocne, aby pozbawić go przytomności. Tuż obok walczącego pokemona leżała Bee-bee.
- Remis! - ogłosił z ulgą Josh.
Zdenerwowany Kyle usiadł na ziemi i z niepokojem wyczekiwał dalszego przebiegu walki.
- Szczęście nowicjusza - burknął Michael - ale ono nie trwa wiecznie.
- Kończmy tą walkę! Już widzę moje osiem odznak - uradował się siedmioletni chłopiec. - Fairyfly, wybieram cię!
Zaraz po wyjściu z pokeballa, motyl dwukrotnie okrążył pole walki, jakby chcąc się z nim zapoznać, a następnie zatrzymał się na wysokości oczu swojego właściciela.
- Nie przegram. Nie mogę przegrać. Jestem regulatorem - pokręcił głową regulator. - Masquito!
Drugim, a zarazem ostatnim pokemonem Michaela był szary insekt. Sporych rozmiarów komar miał parę długich, zakręcających się czułek oraz kłująco-ssący aparat gębowy. Półokrągłe skrzydła wydawały z siebie brzęczący odgłos, a szary pancerz ochraniał jego ciało. Odwłok przypominał kotwicę o ostrych ramionach.
Josh bez słowa sięgnął po pokedex i zeskanował stworzenie. Urządzenie przemówiło:
- Mosquito. Dorosła forma Larvaquito. Ten drapieżny pokemon żyje w okolicach bagien w koloniach liczących nawet do dwustu osobników. Grupy myśliwych zabijają żyjące w lasach pokemony, które potem stanowią posiłek dla stada na wiele tygodni. W całej historii regionów Jhnelle oraz Irwing znalazły się tylko cztery przypadki śmiertelnego ataku Mosquito na człowieka. Mimo to zaleca się szczególną ostrożność w spotkaniach z tym poke-komarem.
- Uważaj na niego. Może być bardzo niebezpieczny - Josh przestrzegł chłopca.
- Fairyfly, tęczowy pył!
Motyl wzbił się nieco wyżej i zaczął machać skrzydłami, z których wydobywał się różnokolorowy proszek. Mosquito odsunął się, aby uniknąć zetknięcia z atakiem.
- Tęczowy pył to miszmasz wszystkich rodzajów proszków od trujących po usypiające - powiedział z dumą siedmiolatek. - Imponujące, prawda?
-Byłoby gdybyś ty nauczył Fairyfly tego ataku, a nie nasz ojciec - mruknął Kyle.
- Nieważne kto go nauczył! - odszczeknął młodszy z braci. - Liczy się efekt.
- Ty chcesz mnie pouczać na temat ataków poke-insektów? - oburzył się Michael. - Od najmłodszych lat interesują mnie poke-robaki. Zniszczę cię! Mosquito, atak sierpem.
Komar podniósł swój odwłok do góry i zamachnął się końcówką przypominającą kotwicę. Jedno cięcie powietrza wystarczyło do rozegnania pyłków Fairyfly. Następne wymierzone już bezpośrednio w motyla, minęło się z jego głową tylko kilka centymetrów.
- Fariyfly, uważaj! - zdenerwował się chłopiec.
Motyl starał się omijać kolejne ciosy ze strony Mosquito. Jednak to regulator panował nad pojedynkiem. Jimmy mógł jedynie bronić się.
- Jim! Rób coś! - ryknął na niego Kyle. Zdenerwowany wstał z ziemi podszedł do chłopca.
- Co?
- Atakuj!
- Nie mogę. Jak przestanę się wycofywać to wtedy mnie trafi - powiedział bezradnym, niemal proszącym głosem.
Kyle pokręcił jedynie głową i wrócił na miejsce. Czuł, że odznaki, które zdobywał z takim trudem odchodzą.
- Jim nie potrafi prowadzić pokemona w walce - oświadczył Josh. - Chciałby walczyć tak, aby nie oberwać, ani razu, a tak nie można. Czasem, trzeba nadstawić skórę, aby wygrać. Jeżeli nie przejdzie do ofensywy...
- Nie jesteś dla mnie żadnym przeciwnikiem - zaśmiał się Michael. - Jestem regulatorem, a ty tylko dzieckiem udającym trenera.
- Nie przejmuj się tym, co mówi - Daniels zwrócił się do młodszego brata. - To co, że jest regulatorem? To tylko doszywana łatka. Wygraj.
- Jak śmiesz?! - warknął urażony dwunastolatek. - Jesteście nikim! Nie możecie się ze mną równać, bo... - zapowietrzył się ze złości. Nienawidził, kiedy ktoś podważał jego umiejętności.
Jimmy skinął głową.
- Przejdźmy do ataku. Fairyfly, uderzenie głową.
Motyl zderzył się z komarem. Niestety pokemon Michaela miał znaczącą przewagę jeśli brać pod uwagę wyłącznie siłę fizyczną. Dlatego też nie odczuł ataku Fairyfly. Mając przeciwnika tak blisko siebie zaatakował. Długa igła Mosquito wkłuła się w ramię motyla, który jedynie zapiszczał. Teraz pokemon Jima nie mógł uciekać. Unieruchomiony wisiał na igle Mosquito i czekał na dalszy przebieg walki.
- Użyj srebrnego wiatru - zawołał zniecierpliwiony Jimmy.
Z motylich skrzydeł wystrzeliły jasne promienie. Mosquito nie miał szansy wyminąć ataku, gdyż przeciwnik był nabity na jego igłę. Srebrny wiatr uderzył w komara z całej siły, pchając go do tyłu. To była okazja dla Fairyfly. Pokemon użył resztek siły, aby odpić się od przeciwnika i odlecieć na bezpieczną odległość. Pod wpływem ataku komar upadł na ziemię i stracił przytomność.
- Nie! - wrzasnął Mike.
- Mosquito niezdolny do walki - ogłosił Josh. - Zwycięzcą pojedynku jest Fairyfly i jego trener, Jim.
Po ogłoszeniu werdyktu, zdruzgotany porażką Michael upadł na kolana i skierował wzrok w piaszczystą drogę. Thomas uprzedzał go, że przegrana będzie oznaczała odejście z grupy. W jednej chwili stracił to, na czym mu tak bardzo zależało, czyli status regulatora.
- Wygrałem? - spytał siedmiolatek.
- Wygrałeś - skinął głową Allen.
- Wygrałem! - ucieszył się. Bez namysłu podbiegł po woreczek z odznakami, z którego wysypało się osiem kolorowych medali. - Dzięki, Kyle - powiedział bez skrępowania.
- Co? - zdziwił się brat, który od jakiegoś czasu wydawał się nieobecny duchem.
- Pożyczyłeś mi swoje odznaki - powiedział, zwracając bratu jego własność. - Dzięki tobie wezmę udział w mistrzostwach. I dzięki tobie Fairyfly - dodał, podchodząc do pokemona. - Teraz odpocznij - po tych słowach, zamknął motyla w pokeballu.
- Odebraliście mi wszystko co miałem... - radość przerwał im drżący głos Michaela. - Szanowano mnie dzięki statusowi regulatora, ale to nie koniec. Cieszcie się póki możecie. Z pozostałymi regulatorami nie pójdzie wam tak łatwo jak ze mną - wstał i ruszył drogą donikąd.
- Dziwny chłopak... - mruknęła Alissa, odprowadzając dwunastolatka wzrokiem.
- Miejmy nadzieję, że już nigdy go nie spotkamy - dodał Kyle.
- Nie spotkamy. O wiele więszym problemem może być pozostała trójka regulatorów - stwierdził Josh.
- Nie myślmy o tym! - machnęła ręką Christeensen. - Każde z nas ma po osiem odznak i niedługo dotrzemy do Novan City, a stamtąd już prosta droga do Dayvillage.
***
Thomas spoglądał to raz na zatłoczoną ulicę, na zegarek, lub na wysoki mur, na którym wisiała złota tablica z napisem: "Szpital zdrowia psychicznego w Townview".
- Michael chyba zawiedzie... - powiedział sam do siebie.
W tym samym momencie otworzyły się tylne drzwi samochodu. Freddy wprowadził do wnętrza brunetkę okrytą jedynie szarą kurtką, spod której wystawał jedynie biały strój przypominający piżamę. Z przodu, obok Toma miejsce zajęła Angela.
- Co tak długo? - spytał.
- Zdajesz sobie sprawę, ile formalności potrzeba, aby wypisać kogoś z takiego miejsca? - spytała Angela. - Najpierw musieliśmy przedstawić się jako jej dzieci, potem przedstawić jakieś dokumenty...
Tom nic nie odpowiedział. Obejrzał się w lusterku na siedzącą w milczeniu Natalie, po czym dodał:
- Jedziemy do Dayvillage.
_________
Dex: 77

wtorek, 22 lipca 2014

Matka Brendy i Britanny

UWAGA! SPOILERY! 

Matka Brendy i
Britanny
Miasto Irina City
Profesja Gospodyni
Debiut Rodzina
Wiek 47
Krewni
  • Brenda (córka)
  • Britanny (córka)
  • mąż (?)
Osiągnięcia Nieznane
Wzór James's mother

Charakterystyka matki Brendy i Britanny
Matka pojawia się po raz pierwszy, gdy Brenda postanawia zawitać w rodzinne strony. Apodyktyczna matka okazuje się utrzymywać Zespół Witamina C będąc przekonaną, że jest to fundacja charytatywna prowadzona przez córkę. Szybko jednak wyjaśnia, że zna prawdziwą funkcję Witaminy C, a także przyznaje, że ojciec Brendy był liderem grupy przestępczej. Jej relacje z Brendą należą do chłodnych. Córka nigdy nie potrafiła sprostać oczekiwaniom matki. Faworyzuje młodszą z córek - Britanny.


Carter

UWAGA! SPOILERY! 

Carter
Miasto Irina City
Profesja Aktor
Debiut Teatr Kawa
Wiek 30
Krewni Nieznani
Osiągnięcia
  • aktor Kawy
Wzór Cyrus (Johto)

Charakterystyka Cartera
Aktor należący do Teatru Kawa, a także czwarty członek Kabaretu Żartów Rozluźniających. Przyjaźni się z Chrisem od czasów szkolnych. Na prośbę siostry Joy wyrusza wraz z Alissą na Black Moon Island, gdzie ma do oddania jajo tajemniczego pokemona. Po drodze łapie Carcajou. Po wypełnieniu misji wraca do Irina City, gdzie dalej gra w spektaklach.


 Pokemony
 - które ma przy sobie
Bum Na co dzień nie jest zamykany w pokeballu. Pomaga w teatrze.
Carcajou Stary pokemon znaleziony w Boheme City. Carter postanawia zająć się nim.

Historia pojedynków

 Pojedynki Cartera
 Przeciwnik Użyte pokemony Rezultat Wynik Nagroda Rozdział
 Przyjmujący Wyzywający
Angela
Bum Wygrana 1-0 - 29
Miranda
Bum, Carcajou Wygrana - - 39

niedziela, 20 lipca 2014

J.J.

UWAGA! SPOILERY! 

J.J.
Miasto Irina City
Profesja Aktor
Debiut Teatr Kawa
Wiek 29
Krewni Nieznani
Osiągnięcia
  • aktor Kawy
Wzór Keith

Charakterystyka J.J'a
Najmłodszy z aktorów Kawy. Bardzo dobrze czuje się na scenie. Posiada sporą wiedzę na temat pokemonów i dlatego zostaje jurorem w finałowym konkursie koordynatorskim.

wtorek, 15 lipca 2014

Rozdział 50: Tak mało czasu pozostało

- Nie ma sposobu - stwierdził Kyle, spoglądając na obręcz zawieszoną nad koszem. - Stoisz za daleko i potrafisz rzucać jedynie "z worka" - skrytykował od razu metodę przyjaciela.
- To nie znaczy, że nie trafię - kłócił się z nim Charlie.
- Znaczy, znaczy - przytaknął mu Kyle. - Powiedz mi lepiej, czy idziesz z nami do Dayvillage.
- Kiedy? - zapytał, przymierzając się do rzutu.
- A kiedy są mistrzostwa? - przewrócił oczyma Daniels.
- Chyba nie - wymruczał, nie odrywając wzroku od kosza. - Mam jeszcze mnóstwo spraw do załatwienia w sprawie mojej firmy produkującej kostki do gry.
- Ty naprawdę będziesz zajmował się tymi kostkami? - zapytał z lekkim niedowierzaniem.
- Oczywiście - podniósł nieznacznie ton głosu. - Wy trenujecie pokemony, a ja produkuję kostki do gier planszowych, ale nie martw się. Będę wam kibicował z domu - oświadczył ze spokojem.
- Alissa napisała do mnie maila - zmienił temat. - Przyjedzie do Corella Town pojutrze, Josh wczoraj wrócił z Novan City z ósmą odznaką. I w przyszłym tygodniu wyruszamy do Dayvillage.
- A ty? - zapytał Stacey.
- Co ja?
- Nie masz jeszcze ósmej odznaki - przypomniał mu.
- Zdobędę ją przy okazji - uciął krótko. - Na razie muszę oddać się treningom.
- Przecież nie trenujesz.
- Trenuję - skinął głową. - Rzuty do kosza mają wiele wspólnego z rzucaniem pokeballem.
- Chyba że tak - przyznał mu rację. - A co z tymi bogami idiotów?
- Szczęścia - poprawił go Kyle. - Chodzi ci o Pierota. Nie wiem. Mam nadzieję, że wszystko z nim w porządku i nie dał się złapać regulatorom. Rzucaj wreszcie - popędził go.
Charlie przymierzył się do rzutu. Nagle w plecy uderzyła różowa kula. Cios był na tyle silny i niespodziewany, że chłopak wypuścił z rąk piłkę i sam poleciał do przodu. Na całe szczęście upadł na kolana, unikając czołowego zderzania z betonem. Piłka potoczyła się pod nogi Kyle'a.
- E... - jęczała piłka.
Charlie odwrócił się i spojrzał na różowe stworzenie. Miś o dużych malinowych oczach i bujnej czuprynie, podpierał się laską, na końcu której umieszczony był zegar, zaś wokoło niego błyszczały cztery jasne punkty wskazujące kierunki: północ, południe, wschód i zachód.
- Co to jest? - zapytał zdziwiony widokiem stworka Kyle.
- Elf! Wracaj tu natychmiast! - wydarła się dziewczyna, stojąca na trybunach. Rozglądając się dostrzegła swojego pokemona wraz z dwójką nastolatków. Nie czekając na reakcję pokemona pobiegła do chłopców.
- Czy to czasem nie jest... - wymamrotał Daniels.
- Tak, to ona.
- Kyle! Charlie! - zawołała uradowana ich widokiem.
Dziewczyna zeskoczyła z trybun i podbiegła do chłopców. W przeciwieństwie do nich była szczęśliwa spotkaniem z dawnymi kolegami z klasy.
Kimberley Treepson na ogół była wesoła i przyjaźnie usposobiona. Miała w sobie wiele optymizmu i słomianego zapału, który był główną przyczyną tego, że nie została wybrana przez profesora Hardinga. Dziewczyna chciała zajmować się wszystkim i wszędzie. Była chętna do wygłaszania przemówień na akademiach szkolnych, podejmowała się wykonywania dodatkowych prac domowych, zgłaszała się do odpowiedzi i z każdą osobą z klasy chciała mieć co najmniej dobry kontakt. Zwykle jednak z jej dobrych chęci wychodziły kolosalne nieporozumienia, gdyż Kim towarzyszył zwykły pech. Podczas przemówień nie trzymała się notatek i zaczynała pleść głupoty, dodatkowe prace domowe wykonywała chaotycznie i źle, ignorując prace obowiązkowe. Ponadto posiadała talent do straszenia ludzi swoją nadgorliwością.
- Kiedy wróciliście?
- Kilka tygodni temu - odpowiedział sucho Kyle.
- Kurcze... Widziałam, że też Josh wrócił - powiedziała nieskładnie, ale z pełnym optymizmem. - Musimy zrobić jakieś spotkanie klasowe. Ostatnio spotkałam dziewczyny z naszej klasy i na pewno się zgodzą. Muszę je tylko znowu gdzieś dopaść - powiedziała, szczerząc się.
- To twój pokemon? - Daniels zwrócił uwagę na różową piłkę.
- Tak! - przyznała dziewczyna, podnosząc pokemona z ziemi i z całych sił przyciskając go piersi.
Charlie uniósł brwi do góry wyrażając tym samym swoje uznanie. Pokemon wróżka bardziej pasował do koordynatorki, niżeli pulchniutkiej brunetki, wiążącej swoje długie, przetłuszczone włosy kokardą, ubierającej się w komplet dresowy. W końcu jednak wyciągnął pokedex i wsłuchał się w jego definicję:
- Elf jest pokemonem z rodziny balonowatych. Jest także uważany za patrona podróżujących. Wielu wędrowców używa tej wróżki jako kompasu wskazującego właściwą drogę. Ponadto posiada dwie funkcje zegarka - wskazuje czas, jest raczej wodoszczelny.
- Gdzie go złapałaś? - zainteresował się Daniels.
- Jeszcze nigdzie. Na razie łapię go.
Chłopcy spojrzeli na dziewczynę ze zmieszaniem. Żaden z nich nie odważyłby się ganiać za dzikim pokemonem bez asysty własnych pokemonów, nie mówiąc już o traktowaniu takiego stworka jak ulubionej maskotki. Elf był niczyi i w obronie własnej mógł wyrządzić dziewczynie krzywdę.
- Wiesz, że to niebezpieczne? - zwrócił jej uwagę Kyle.
- Jesteś po prostu zazdrosny o relację jaka łączy mnie z Elfem - oznajmiła. - Elf jest nieśmiały, ale niedługo pokonam jego niechęć do siebie.
- A nie prościej złapać go do pokeballa? - zapytał Charlie.
- Myślicie, że nie próbowałam? - prychnęła. - To nie takie proste. Kula za każdym razem odbijała się od niego - wyjaśniła, przypominając sobie o nieudolnych próbach złapania pokemona.
- Widocznie nie osłabiłaś go dostatecznie - stwierdził Kyle.
- Osłabiłam?
- Walką. Musisz zmęczyć pokemona walką - dopowiedział drugi z chłopców. Nawet on przy Kimberley czuł się jak osoba o wyższym ilorazie inteligencji.
- Nie wiedziałam - przyznała się. - No, co? - burknęła, widząc miny swoich kolegów. - Nie każdy otrzymał pokemony od profesora! Poza tym... Dzieciaki w okolicy łapią same pokemony.
- Tak, tylko są to przeważnie Biri, Mousevile i Wormly, które są ciągle zmęczone - wyjaśnił Daniels.
- To co ja mam zrobić? - wyjęczała, nadal tuląc do piersi zdenerwowanego Elfa.
- E... - piszczał nierozumiejący, co się dzieje wokoło niego pokemon.
- Ja go złapię dla ciebie - postanowił Kyle.
- Naprawdę?! Zrobisz to dla mnie?! - puściła pokemona, aby w swoje ramiona pochwycić Kyle'a.
- Tak! Tylko puść mnie! - krzyknął, wyrywając się. - Najpierw zmęczymy walką. Rathvil, wybieram cię!
Z pokeballa wyłonił się szczur. Na widok Elfa użył atak suszenia zębów, czym przestraszył i tak zdenerwowanego już pokemona.
- Rathvil, taran!
Szczur ruszył w stronę przeciwnika. Balonopodobne stworzenie odbiło się od ziemi za pomocą swojej laski. Wskazówki zegara zaczęły kręcić się, aby po chwili wystrzelić z siebie serię żółtych pocisków. Szczur zwinnie ominął kilka z nich, odskakując na trybuny.
- Co to jest? - zdenerwowany Kyle sięgnął po swój pokedex. - Co to za atak?
- Nie jestem wróżką, aby wiedzieć takie rzeczy - odparł zirytowany mistrz D.
- Elf używa ataków odpowiadających typom psychicznym i mrocznym - pośpieszył z odpowiedzią pokedex Charliego.
- Widzisz? Mogłeś od razu posiłkować się pokedexem tego chudego głupka - określił Charlie'ego - a nie przeszkadzać mi!
Kyle nie odpowiedział nic. Pośpiesznie schował urządzenie do kieszeni i skupił się na walce.
Światełka oznaczające cztery strony świata zaczęły przemieszczać się. Rathvil przyglądał im się w bezruchu niczym zahipnotyzowany.
- Użyj kła - wydał polecenie trener, ale szczur tylko spoglądał na Elfa.
Pokemon Kyle'a nie mógł ruszyć się. Jego uwagę absorbowały ruchome światła, tańczące wokoło jego przeciwnika. Nie tylko one wirowały. Rathvil miał wrażenie, że wszystko wokół niego kręci się. Zupełnie jakby znalazł się na gigantycznej karuzeli. Nie był w stanie zrobić kroku, nie chwiejąc się przy tym na krótkich łapach. Tak właśnie działał atak Elfa. Różowy przeciwnik widząc swoją przewagę postanowił zaatakować otwarcie i rzucił się na szczura. Daniels nie miał wiele czasu. Od czołowego zderzenia Elfa z otępionym Rathvilem dzieliły ich tylko sekundy. Musiał wybudzić swojego pokemona z konfuzji za wszelką cenę.
- Mam tylko jedno wyjście... Atak suszeniem zębów!
Komenda była niczym balsam dla uszów Rathvila. Jego trener po raz pierwszy kazał wykonać jego ulubiony atak! Szczur wyrwał się spod władzy wróżki i wykonał polecenie. Zaskoczony Elf wyhamował przed paszczą przeciwnika, który nie czekając na jakąkolwiek reakcję z jego strony uderzył go łapą. Elf upadł na ziemię.
- Moja kolej! - zawołał Kyle, ciskając w pokonanego pokemona pokeballem.
Kula uderzyła w Elfa, zamykając go w swoim wnętrzu. Daniels podszedł do złapanego pokemona i podniósł go z ziemi.
- Gotowe - oznajmił, wręczając przedmiot Kimberley.
- Dzięki! Teraz drżyj, bo w przyszłym roku i ja wezmę udział w lidze Jhnelle, a wtedy spiorę ci dupsko! - zaczęła krzyczeć, wymachując przy tym pokeballem ze swoim pierwszym pokemonem.
- Nie będę brał w przyszłym roku udziału w lidze - odparł.
- Dlaczego?
- Mam zamiar zacząć pracę w teatrze.
- A ja zająć się produkcją kostek do gier - dodał Charlie.
- A orientujecie się, co zamierza Josh? - spytała nieco poważniej.
- Głupio przyznać, ale... Nie wiem - mruknął Kyle.
Od ich pierwszego spotkania jako trenerów w laboratorium Hardinga minął prawie rok. Przez ten czas ich relacje znacząco poprawiły się, ale mimo to Daniels nie potrafił powiedzieć o planach Allena na przyszłość. Wiedział, że chce wygrać turniej dla Carrie, ale co zrobi dzień po zakończeniu Ligi Jhnelle?
- Muszę już iść - rzucił pośpiesznie Kyle.
- Ale mieliśmy dokończyć mecz! - zawołał za nim Stacey.
- Dokończ z Kim! Ja muszę jeszcze coś załatwić!
I po tych słowach opuścił boisko szkolne.
***

Kyle wracał do domu okrężną drogą. Po drodze minął halę walk, przeszedł dokładnie przez miejsce, w którym niegdyś stało laboratorium profesora Poplara, a następnie kawałek przez pole. W końcu zrobił postój na placu zabawki. Oparł się o huśtawki i obojętnie spojrzał na drugą stronę ulicy. Naprzeciwko znajdowało się podwórze należące niegdyś do pana Snubbulla, a po prawej stronie dom Allenów. Na schodach przed wejściem siedział Josh. Dopiero jego widok zmotywował Danielsa do przejścia na drugą stronę ulicy i przywitania się.
- Josh! - zawołał machając mu ręką.
- Cześć... - przywitał się ostrożnie. - Coś się stało?
- Gdy liga się zakończy... Co będziesz robił potem?
- Skąd to zainteresowanie? - spytał podejrzliwie.
- Po prostu.
- No... - podrapał się po brodzie. - Jeśli nie wygram ligi, to myślałem o zdobyciu doświadczenia w regionie Irwing, a potem chciałbym przyłączyć się do elitarnej czwórki.
- Fajnie - pokiwał głową Kyle i spojrzał, gdzieś wysoko w niebo.
Zdawał sobie sprawę, że już wkrótce być może będzie mu dane stanąć do walki z Joshem. I tym razem nie będzie mógł przegrać, ani zremisować. Będzie musiał walczyć tak, aby pokonać swojego najważniejszego rywala.
***

Około godziny szóstej rano prywatny samolot pana McIntyre opuścił lotnisko na Black Moon Island. Na pokładzie maszyny znajdowała się jedynie obsługa oraz czwórka pasażerów. Najmłodszy z nich siedział przy oknie i co chwila głośno wzdychał, dając w ten sposób upust swojemu znudzeniu.
- Długo jeszcze? - zapytał.
Nie usłyszał odpowiedzi.
- Długo jeszcze? - powtórzył głośniej.
- Tak samo jak przed chwilą - odparła Angela. Ciągłe pytania o lądowanie ze strony dwunastolatka zaczęły ją irytować.
- Nudzi mi się - burknął.
- Człowiek inteligentny nigdy się nie nudzi - wtrącił się siedzący kilka miejsc dalej Thomas. Nie odrywając wzroku od monitora, a palców od klawiatury laptopa ciągnął dalej - znajdź sobie zajęcie. Możesz pooglądać telewizję, albo poczytać książkę.
- Nie chcę - jęknął. - A mógłbym, pożyczyć twój laptop? - powiedział żywszym głosem. - Mógłbym wejść na forum o pokemonach i poczytać tamtejsze opowiadania.
- Beznadziejny jesteś - skomentował krótko Freddy.
- Pewnie, że nie! Mój laptop to nie jest zabawka! - zbeształ go lider grupy.
Angela jedynie parsknęła. Kiedy Michael zajął miejsce Jordan w drużynie regulatorów zmieniło się bardzo wiele. Dotychczasowym profesjonalizm oraz siłę zastąpiła dziecięce podejście do świata. Freddy i Angela nigdy nie byli przekonani, co do wyboru Michaela do zespołu, ale w tej kwestii ostatnie słowo należało do Michaela, a oni nie mogli z nim się nie zgodzić. Ponadto wydawało się, że mały Mike jest ulubieńcem Robina. McIntyre znacznie łatwiej przebaczał błędy i nieudane akcje dwunastolatkowi niż pozostałym. Być może stawiał przed nim mniejsze wymagania, niż wobec starszych?
- Za jakieś dziesięć minut wylądujemy. Dokładniej na trzydziestym drugim stopniu i czwartej minucie szerokości geograficznej północnej oraz siedemdziesiątym ósmym stopniu długości geograficznej zachodniej - wymamrotał. - Profesor odkrył tutaj punkt bardzo silnej energii. Prawdopodobnie ukrywa mam się Pierot.
- Też mi odkrycie - syknął Freddy. - Jakby nie patrzeć, właśnie tam znajdują się ostatnie nienaruszone megality.
- Złapiemy Pierota, a co z Underpierotem? - wtrąciła Angela.
- Profesor jest przekonany, że Underpierot pojawi się w Dayvillage. Wtedy go dopadniemy -wyjaśnił swojej przedmówczyni lider. - Tym szybciej wykonamy nasze zadanie, tym szybciej pożegnamy się z Robinem i profesorem.
- Też mi się wydaje, że za długo wykonujemy tą robotę - przytaknął mu Freddy.
- To najdłuższe zadanie jakie kiedykolwiek mieli do wykonania regulatorzy - mruknął Tom, drapiąc się po czole.- Jeszcze nigdy nie mieliśmy tylu komplikacji i niepowodzeń - przyznał ze złością. Misja pochwycenia legendarnych bogów spędzała mu sen z powie. Zadanie zaczynał traktować jako osobistą porażkę, która ciągnie się za nim.
- Damy radę - powiedziała Angela, sięgając po butelkę wody. - Poza tym wszelkie komplikacje brały się przez Corella Town - określiła w ten sposób trenerów z miasteczka. - A ich zainteresowanie nami to w dużej mierze wina Robina - podsumowała, biorąc łyk wody.
- Liczę, że dacie radę - odparł spokojnie - bo od teraz będę was rozliczał z każdego potknięcia. Bycie regulatorem oznacza prestiż. Nie mogę pozwolić, aby przez błędy nasza funkcja straciła swoją renomę. Od teraz błąd równa się wyrzucenie z naszej grupy. Zrozumiano? - powiedział ze spokojem.
- Jesteśmy na miejscu - odpowiedział Freddy.
Thomas spojrzał na chłopaka z niezadowoleniem. Miał wrażenie, że nastolatek zignorował jego wcześniejsze słowa. Nie było w tym jednak nic nadzwyczajnego. Freddy był ostatnią osobą, której można by zarzucić popełnianie błędów. Był najsilniejszym z regulatorów, który za kilka lat miał szansę obiąć stanowisko dowódcy.
- Dobra! - ogłosił Thomas. - Michael, w czarnej torbie podróżnej mam ostatnią statuetkę Pierota. Przynieś mi ją.
- A dalej? - zapytała niecierpliwiąca się Angela.
- Zaczekamy. Pierot pojawi się prędzej czy później - powiedział i z uśmiechem pokierował się do wyjścia z samolotu.
Maszyna wylądowała na pustej przestrzeni porośniętej niewysoką trawą. Kilkaset metrów dalej stały wysokie kamienie ułożone w kręgu. Tom rozejrzał się po okolicy bez większego zainteresowania. Po chwili z samolotu wysiedli Angela, Freddy i dźwigający wielką torbę Michael. Mężczyzna przejął plecak od dwunastolatka i wypakował z jego wnętrza szarą figurkę.
- Wieki temu w tym miejscu oddawano cześć bogu szczęścia, a dziś... - zdanie przerwało mu silne uderzenie.
Promień energii był na tyle mocny, aby wywołać wstrząs. Michael i Angela upadli niemal od razu, Freddy przez moment próbował utrzymać równowagę, ale wreszcie dał za wygraną i przewrócił się na plecy. Figurka wysmyknęła się z rąk Toma i potłukła się na drobne kawałki.
- Cholera! - krzyknął.
Przed nim lewitował Pierot. Błazen doskonale pamiętał regulatorów oraz cel ich ostatniej wizyty. Tym razem nie miał zamiaru poddawać się bez walki.
- Widzę, że nawet potrafisz atakować - zakpił z niego Tom. Kątem oka spojrzał na swoich towarzyszy, który gotowi do walki, czekali na jedno jego słowo.
- Pero... Per ri - kręcił głową pajacyk.
Chociaż był jeszcze bardzo młody to zdawał sobie sprawę, czym jest zło. Jedynym wyjściem było stawić mu opór. Mimo że walka była wbrew naturze Pierota, to tym razem nie miał innego wyjścia. Musiał stawić czoła ludziom w obronie swojej i Jhnelle. Nie mógł pozwolić, aby jego moc została wykorzystana przez "szaraka".
- Cavesaur, wybieram cię! - zawołał Thomas. - Użyj kamiennego pancerza.
Wielki dinozaur zaczął ciskać w stronę bożka szczęścia kamieniami. Pierot zaczął je wymijać. Gdy pocisków było zbyt wiele zatrzymał je w powietrzu za pomocą mentalnej siły.
- Sam sobie nie poradzisz - stwierdził Freddy.
- Nie komentuj, tylko pomóż - odparł.
- W walce z Pierotem najlepiej sprawdzi się typ mroczny, a to już moja działka. Dreammaster! - krzyknął ciskając pokeball pomiędzy walczące ze sobą stworzenia.
Na polu walki pojawił się pokemon lalka.
- Dreammaster, użyj koszmarów, a kiedy Pierot będzie dostatecznie osłabiony, spętaj go zaklęciem marionetki.
Podopieczny Freddy'ego wyrzucił z siebie ogromną ilość czarnej energii, która poszybowała w niebo.
- Per... - warknął Pierot, przymierzając się do ataku.
Niespodziewanie czarne promienie wystrzelone przez Dreammastera w niebo spadły na błazna. Pokemon poczuł na sobie nieprzyjemną, chłodną aurę, która odbierała mu całą siłę.
- Doskonale! - pochwalił swojego stwora Freddy.
Dreammaster wystrzelił z łapy zakończonej krzyżykiem bardzo jasne sznurki naładowane psychiczną mocą. Spętały one Pierota uniemożliwiając mu ucieczkę.
Bożek szczęścia nie miał już nic do stracenia.
- Perrro! - wrzasnął.
W ostatnim geście bezsilności wystrzelił z siebie jasne światło w postaci rzutu w przyszłość. Bożek szczęścia mógł wykonać ten atak tylko raz w życiu. Potem tracił możliwość spojrzenia do wydarzeń przyszłych. Wcześniej ten sam ruch wykonał jego przodek. Wiedząc, że jego potomek będzie kiedyś w niebezpieczeństwie naprowadził dzieci z Corella Town na trop za pomocą naiwnej wyliczanki. Teraz Pierot musiał sobie radzić samemu. Energia zaledwie musnęła regulatorów, dając im niejasne odczucie, a potem zniknęła, gdzieś daleko. Po tym ataku legendarny pokemon zemdlał.
- Czuliście to? - spytała Angela.
- Tak - skinął głową Michael. - To chyba jego energia.
- Jakby... - próbowała to określić dziewczyna. - Dziwne uczucie.
- Dobra. Zabierajmy się stąd - oznajmił oschłym głosem Tom.
- Wracamy na Black Moon Island? - spytał Mike.
- Nie. Profesor chce, aby dostarczyć mu Pierota do domu letniskowego Robina w Dayvillage - poinstruował regulatorów.
***
 
Elektroniczny zegarek stojący na komodzie pokazywał godzinę pierwszą czterdzieści dziewięć, kiedy zlana potem Carrie Allen obudziła się. Tym razem nie krzyknęła. Rozejrzała się po pokoju i spróbowała przypomnieć sobie swój sen. Po raz kolejny śnił jej się Pierot. Poke-błazen pokazał dziewczynce wydarzenia, które miały nastąpić. Były jak pocięty film składający się z niejasnych obrazów i dźwięków otoczonych szarym dymem.
- Mają go... - wyszeptała. - Mają...
___________________

Gary Wanderer

UWAGA! SPOILERY! 

Gary Wanderer
Miasto Irina City
Profesja Lider / Aktor
Debiut Teatr Kawa
Wiek 30
Krewni
  • Zoe (żona)
Osiągnięcia
  • status lidera w Irina
Wzór Wilbur

Charakterystyka Gary'ego
Członek "Kabaretu Żartów Rozluźniających", a także wodny lider z Irina City. Ma żonę Zoe. Jest bardzo dobrym trenerem potrafiącym wykorzystać przewagę pola walki oraz typu pokemona. Jako lider czuje się odpowiedzialny za Irina City i zawsze staje w jego obronie.

 Pokemony
 - które ma przy sobie
Washdry Najsilniejszy z pokemonów Gary'ego. Zna lodowe ataki.
Litoriamoss Użyty podczas walki z Goseberry.
Killy Potrafi kopać w ziemi, a także wywoływać niewielkie wstrząsy.
Seashark Pokemon-rekin. Używany wyłącznie w walkach w morzu.