wtorek, 15 lipca 2014

Rozdział 50: Tak mało czasu pozostało

- Nie ma sposobu - stwierdził Kyle, spoglądając na obręcz zawieszoną nad koszem. - Stoisz za daleko i potrafisz rzucać jedynie "z worka" - skrytykował od razu metodę przyjaciela.
- To nie znaczy, że nie trafię - kłócił się z nim Charlie.
- Znaczy, znaczy - przytaknął mu Kyle. - Powiedz mi lepiej, czy idziesz z nami do Dayvillage.
- Kiedy? - zapytał, przymierzając się do rzutu.
- A kiedy są mistrzostwa? - przewrócił oczyma Daniels.
- Chyba nie - wymruczał, nie odrywając wzroku od kosza. - Mam jeszcze mnóstwo spraw do załatwienia w sprawie mojej firmy produkującej kostki do gry.
- Ty naprawdę będziesz zajmował się tymi kostkami? - zapytał z lekkim niedowierzaniem.
- Oczywiście - podniósł nieznacznie ton głosu. - Wy trenujecie pokemony, a ja produkuję kostki do gier planszowych, ale nie martw się. Będę wam kibicował z domu - oświadczył ze spokojem.
- Alissa napisała do mnie maila - zmienił temat. - Przyjedzie do Corella Town pojutrze, Josh wczoraj wrócił z Novan City z ósmą odznaką. I w przyszłym tygodniu wyruszamy do Dayvillage.
- A ty? - zapytał Stacey.
- Co ja?
- Nie masz jeszcze ósmej odznaki - przypomniał mu.
- Zdobędę ją przy okazji - uciął krótko. - Na razie muszę oddać się treningom.
- Przecież nie trenujesz.
- Trenuję - skinął głową. - Rzuty do kosza mają wiele wspólnego z rzucaniem pokeballem.
- Chyba że tak - przyznał mu rację. - A co z tymi bogami idiotów?
- Szczęścia - poprawił go Kyle. - Chodzi ci o Pierota. Nie wiem. Mam nadzieję, że wszystko z nim w porządku i nie dał się złapać regulatorom. Rzucaj wreszcie - popędził go.
Charlie przymierzył się do rzutu. Nagle w plecy uderzyła różowa kula. Cios był na tyle silny i niespodziewany, że chłopak wypuścił z rąk piłkę i sam poleciał do przodu. Na całe szczęście upadł na kolana, unikając czołowego zderzania z betonem. Piłka potoczyła się pod nogi Kyle'a.
- E... - jęczała piłka.
Charlie odwrócił się i spojrzał na różowe stworzenie. Miś o dużych malinowych oczach i bujnej czuprynie, podpierał się laską, na końcu której umieszczony był zegar, zaś wokoło niego błyszczały cztery jasne punkty wskazujące kierunki: północ, południe, wschód i zachód.
- Co to jest? - zapytał zdziwiony widokiem stworka Kyle.
- Elf! Wracaj tu natychmiast! - wydarła się dziewczyna, stojąca na trybunach. Rozglądając się dostrzegła swojego pokemona wraz z dwójką nastolatków. Nie czekając na reakcję pokemona pobiegła do chłopców.
- Czy to czasem nie jest... - wymamrotał Daniels.
- Tak, to ona.
- Kyle! Charlie! - zawołała uradowana ich widokiem.
Dziewczyna zeskoczyła z trybun i podbiegła do chłopców. W przeciwieństwie do nich była szczęśliwa spotkaniem z dawnymi kolegami z klasy.
Kimberley Treepson na ogół była wesoła i przyjaźnie usposobiona. Miała w sobie wiele optymizmu i słomianego zapału, który był główną przyczyną tego, że nie została wybrana przez profesora Hardinga. Dziewczyna chciała zajmować się wszystkim i wszędzie. Była chętna do wygłaszania przemówień na akademiach szkolnych, podejmowała się wykonywania dodatkowych prac domowych, zgłaszała się do odpowiedzi i z każdą osobą z klasy chciała mieć co najmniej dobry kontakt. Zwykle jednak z jej dobrych chęci wychodziły kolosalne nieporozumienia, gdyż Kim towarzyszył zwykły pech. Podczas przemówień nie trzymała się notatek i zaczynała pleść głupoty, dodatkowe prace domowe wykonywała chaotycznie i źle, ignorując prace obowiązkowe. Ponadto posiadała talent do straszenia ludzi swoją nadgorliwością.
- Kiedy wróciliście?
- Kilka tygodni temu - odpowiedział sucho Kyle.
- Kurcze... Widziałam, że też Josh wrócił - powiedziała nieskładnie, ale z pełnym optymizmem. - Musimy zrobić jakieś spotkanie klasowe. Ostatnio spotkałam dziewczyny z naszej klasy i na pewno się zgodzą. Muszę je tylko znowu gdzieś dopaść - powiedziała, szczerząc się.
- To twój pokemon? - Daniels zwrócił uwagę na różową piłkę.
- Tak! - przyznała dziewczyna, podnosząc pokemona z ziemi i z całych sił przyciskając go piersi.
Charlie uniósł brwi do góry wyrażając tym samym swoje uznanie. Pokemon wróżka bardziej pasował do koordynatorki, niżeli pulchniutkiej brunetki, wiążącej swoje długie, przetłuszczone włosy kokardą, ubierającej się w komplet dresowy. W końcu jednak wyciągnął pokedex i wsłuchał się w jego definicję:
- Elf jest pokemonem z rodziny balonowatych. Jest także uważany za patrona podróżujących. Wielu wędrowców używa tej wróżki jako kompasu wskazującego właściwą drogę. Ponadto posiada dwie funkcje zegarka - wskazuje czas, jest raczej wodoszczelny.
- Gdzie go złapałaś? - zainteresował się Daniels.
- Jeszcze nigdzie. Na razie łapię go.
Chłopcy spojrzeli na dziewczynę ze zmieszaniem. Żaden z nich nie odważyłby się ganiać za dzikim pokemonem bez asysty własnych pokemonów, nie mówiąc już o traktowaniu takiego stworka jak ulubionej maskotki. Elf był niczyi i w obronie własnej mógł wyrządzić dziewczynie krzywdę.
- Wiesz, że to niebezpieczne? - zwrócił jej uwagę Kyle.
- Jesteś po prostu zazdrosny o relację jaka łączy mnie z Elfem - oznajmiła. - Elf jest nieśmiały, ale niedługo pokonam jego niechęć do siebie.
- A nie prościej złapać go do pokeballa? - zapytał Charlie.
- Myślicie, że nie próbowałam? - prychnęła. - To nie takie proste. Kula za każdym razem odbijała się od niego - wyjaśniła, przypominając sobie o nieudolnych próbach złapania pokemona.
- Widocznie nie osłabiłaś go dostatecznie - stwierdził Kyle.
- Osłabiłam?
- Walką. Musisz zmęczyć pokemona walką - dopowiedział drugi z chłopców. Nawet on przy Kimberley czuł się jak osoba o wyższym ilorazie inteligencji.
- Nie wiedziałam - przyznała się. - No, co? - burknęła, widząc miny swoich kolegów. - Nie każdy otrzymał pokemony od profesora! Poza tym... Dzieciaki w okolicy łapią same pokemony.
- Tak, tylko są to przeważnie Biri, Mousevile i Wormly, które są ciągle zmęczone - wyjaśnił Daniels.
- To co ja mam zrobić? - wyjęczała, nadal tuląc do piersi zdenerwowanego Elfa.
- E... - piszczał nierozumiejący, co się dzieje wokoło niego pokemon.
- Ja go złapię dla ciebie - postanowił Kyle.
- Naprawdę?! Zrobisz to dla mnie?! - puściła pokemona, aby w swoje ramiona pochwycić Kyle'a.
- Tak! Tylko puść mnie! - krzyknął, wyrywając się. - Najpierw zmęczymy walką. Rathvil, wybieram cię!
Z pokeballa wyłonił się szczur. Na widok Elfa użył atak suszenia zębów, czym przestraszył i tak zdenerwowanego już pokemona.
- Rathvil, taran!
Szczur ruszył w stronę przeciwnika. Balonopodobne stworzenie odbiło się od ziemi za pomocą swojej laski. Wskazówki zegara zaczęły kręcić się, aby po chwili wystrzelić z siebie serię żółtych pocisków. Szczur zwinnie ominął kilka z nich, odskakując na trybuny.
- Co to jest? - zdenerwowany Kyle sięgnął po swój pokedex. - Co to za atak?
- Nie jestem wróżką, aby wiedzieć takie rzeczy - odparł zirytowany mistrz D.
- Elf używa ataków odpowiadających typom psychicznym i mrocznym - pośpieszył z odpowiedzią pokedex Charliego.
- Widzisz? Mogłeś od razu posiłkować się pokedexem tego chudego głupka - określił Charlie'ego - a nie przeszkadzać mi!
Kyle nie odpowiedział nic. Pośpiesznie schował urządzenie do kieszeni i skupił się na walce.
Światełka oznaczające cztery strony świata zaczęły przemieszczać się. Rathvil przyglądał im się w bezruchu niczym zahipnotyzowany.
- Użyj kła - wydał polecenie trener, ale szczur tylko spoglądał na Elfa.
Pokemon Kyle'a nie mógł ruszyć się. Jego uwagę absorbowały ruchome światła, tańczące wokoło jego przeciwnika. Nie tylko one wirowały. Rathvil miał wrażenie, że wszystko wokół niego kręci się. Zupełnie jakby znalazł się na gigantycznej karuzeli. Nie był w stanie zrobić kroku, nie chwiejąc się przy tym na krótkich łapach. Tak właśnie działał atak Elfa. Różowy przeciwnik widząc swoją przewagę postanowił zaatakować otwarcie i rzucił się na szczura. Daniels nie miał wiele czasu. Od czołowego zderzenia Elfa z otępionym Rathvilem dzieliły ich tylko sekundy. Musiał wybudzić swojego pokemona z konfuzji za wszelką cenę.
- Mam tylko jedno wyjście... Atak suszeniem zębów!
Komenda była niczym balsam dla uszów Rathvila. Jego trener po raz pierwszy kazał wykonać jego ulubiony atak! Szczur wyrwał się spod władzy wróżki i wykonał polecenie. Zaskoczony Elf wyhamował przed paszczą przeciwnika, który nie czekając na jakąkolwiek reakcję z jego strony uderzył go łapą. Elf upadł na ziemię.
- Moja kolej! - zawołał Kyle, ciskając w pokonanego pokemona pokeballem.
Kula uderzyła w Elfa, zamykając go w swoim wnętrzu. Daniels podszedł do złapanego pokemona i podniósł go z ziemi.
- Gotowe - oznajmił, wręczając przedmiot Kimberley.
- Dzięki! Teraz drżyj, bo w przyszłym roku i ja wezmę udział w lidze Jhnelle, a wtedy spiorę ci dupsko! - zaczęła krzyczeć, wymachując przy tym pokeballem ze swoim pierwszym pokemonem.
- Nie będę brał w przyszłym roku udziału w lidze - odparł.
- Dlaczego?
- Mam zamiar zacząć pracę w teatrze.
- A ja zająć się produkcją kostek do gier - dodał Charlie.
- A orientujecie się, co zamierza Josh? - spytała nieco poważniej.
- Głupio przyznać, ale... Nie wiem - mruknął Kyle.
Od ich pierwszego spotkania jako trenerów w laboratorium Hardinga minął prawie rok. Przez ten czas ich relacje znacząco poprawiły się, ale mimo to Daniels nie potrafił powiedzieć o planach Allena na przyszłość. Wiedział, że chce wygrać turniej dla Carrie, ale co zrobi dzień po zakończeniu Ligi Jhnelle?
- Muszę już iść - rzucił pośpiesznie Kyle.
- Ale mieliśmy dokończyć mecz! - zawołał za nim Stacey.
- Dokończ z Kim! Ja muszę jeszcze coś załatwić!
I po tych słowach opuścił boisko szkolne.
***

Kyle wracał do domu okrężną drogą. Po drodze minął halę walk, przeszedł dokładnie przez miejsce, w którym niegdyś stało laboratorium profesora Poplara, a następnie kawałek przez pole. W końcu zrobił postój na placu zabawki. Oparł się o huśtawki i obojętnie spojrzał na drugą stronę ulicy. Naprzeciwko znajdowało się podwórze należące niegdyś do pana Snubbulla, a po prawej stronie dom Allenów. Na schodach przed wejściem siedział Josh. Dopiero jego widok zmotywował Danielsa do przejścia na drugą stronę ulicy i przywitania się.
- Josh! - zawołał machając mu ręką.
- Cześć... - przywitał się ostrożnie. - Coś się stało?
- Gdy liga się zakończy... Co będziesz robił potem?
- Skąd to zainteresowanie? - spytał podejrzliwie.
- Po prostu.
- No... - podrapał się po brodzie. - Jeśli nie wygram ligi, to myślałem o zdobyciu doświadczenia w regionie Irwing, a potem chciałbym przyłączyć się do elitarnej czwórki.
- Fajnie - pokiwał głową Kyle i spojrzał, gdzieś wysoko w niebo.
Zdawał sobie sprawę, że już wkrótce być może będzie mu dane stanąć do walki z Joshem. I tym razem nie będzie mógł przegrać, ani zremisować. Będzie musiał walczyć tak, aby pokonać swojego najważniejszego rywala.
***

Około godziny szóstej rano prywatny samolot pana McIntyre opuścił lotnisko na Black Moon Island. Na pokładzie maszyny znajdowała się jedynie obsługa oraz czwórka pasażerów. Najmłodszy z nich siedział przy oknie i co chwila głośno wzdychał, dając w ten sposób upust swojemu znudzeniu.
- Długo jeszcze? - zapytał.
Nie usłyszał odpowiedzi.
- Długo jeszcze? - powtórzył głośniej.
- Tak samo jak przed chwilą - odparła Angela. Ciągłe pytania o lądowanie ze strony dwunastolatka zaczęły ją irytować.
- Nudzi mi się - burknął.
- Człowiek inteligentny nigdy się nie nudzi - wtrącił się siedzący kilka miejsc dalej Thomas. Nie odrywając wzroku od monitora, a palców od klawiatury laptopa ciągnął dalej - znajdź sobie zajęcie. Możesz pooglądać telewizję, albo poczytać książkę.
- Nie chcę - jęknął. - A mógłbym, pożyczyć twój laptop? - powiedział żywszym głosem. - Mógłbym wejść na forum o pokemonach i poczytać tamtejsze opowiadania.
- Beznadziejny jesteś - skomentował krótko Freddy.
- Pewnie, że nie! Mój laptop to nie jest zabawka! - zbeształ go lider grupy.
Angela jedynie parsknęła. Kiedy Michael zajął miejsce Jordan w drużynie regulatorów zmieniło się bardzo wiele. Dotychczasowym profesjonalizm oraz siłę zastąpiła dziecięce podejście do świata. Freddy i Angela nigdy nie byli przekonani, co do wyboru Michaela do zespołu, ale w tej kwestii ostatnie słowo należało do Michaela, a oni nie mogli z nim się nie zgodzić. Ponadto wydawało się, że mały Mike jest ulubieńcem Robina. McIntyre znacznie łatwiej przebaczał błędy i nieudane akcje dwunastolatkowi niż pozostałym. Być może stawiał przed nim mniejsze wymagania, niż wobec starszych?
- Za jakieś dziesięć minut wylądujemy. Dokładniej na trzydziestym drugim stopniu i czwartej minucie szerokości geograficznej północnej oraz siedemdziesiątym ósmym stopniu długości geograficznej zachodniej - wymamrotał. - Profesor odkrył tutaj punkt bardzo silnej energii. Prawdopodobnie ukrywa mam się Pierot.
- Też mi odkrycie - syknął Freddy. - Jakby nie patrzeć, właśnie tam znajdują się ostatnie nienaruszone megality.
- Złapiemy Pierota, a co z Underpierotem? - wtrąciła Angela.
- Profesor jest przekonany, że Underpierot pojawi się w Dayvillage. Wtedy go dopadniemy -wyjaśnił swojej przedmówczyni lider. - Tym szybciej wykonamy nasze zadanie, tym szybciej pożegnamy się z Robinem i profesorem.
- Też mi się wydaje, że za długo wykonujemy tą robotę - przytaknął mu Freddy.
- To najdłuższe zadanie jakie kiedykolwiek mieli do wykonania regulatorzy - mruknął Tom, drapiąc się po czole.- Jeszcze nigdy nie mieliśmy tylu komplikacji i niepowodzeń - przyznał ze złością. Misja pochwycenia legendarnych bogów spędzała mu sen z powie. Zadanie zaczynał traktować jako osobistą porażkę, która ciągnie się za nim.
- Damy radę - powiedziała Angela, sięgając po butelkę wody. - Poza tym wszelkie komplikacje brały się przez Corella Town - określiła w ten sposób trenerów z miasteczka. - A ich zainteresowanie nami to w dużej mierze wina Robina - podsumowała, biorąc łyk wody.
- Liczę, że dacie radę - odparł spokojnie - bo od teraz będę was rozliczał z każdego potknięcia. Bycie regulatorem oznacza prestiż. Nie mogę pozwolić, aby przez błędy nasza funkcja straciła swoją renomę. Od teraz błąd równa się wyrzucenie z naszej grupy. Zrozumiano? - powiedział ze spokojem.
- Jesteśmy na miejscu - odpowiedział Freddy.
Thomas spojrzał na chłopaka z niezadowoleniem. Miał wrażenie, że nastolatek zignorował jego wcześniejsze słowa. Nie było w tym jednak nic nadzwyczajnego. Freddy był ostatnią osobą, której można by zarzucić popełnianie błędów. Był najsilniejszym z regulatorów, który za kilka lat miał szansę obiąć stanowisko dowódcy.
- Dobra! - ogłosił Thomas. - Michael, w czarnej torbie podróżnej mam ostatnią statuetkę Pierota. Przynieś mi ją.
- A dalej? - zapytała niecierpliwiąca się Angela.
- Zaczekamy. Pierot pojawi się prędzej czy później - powiedział i z uśmiechem pokierował się do wyjścia z samolotu.
Maszyna wylądowała na pustej przestrzeni porośniętej niewysoką trawą. Kilkaset metrów dalej stały wysokie kamienie ułożone w kręgu. Tom rozejrzał się po okolicy bez większego zainteresowania. Po chwili z samolotu wysiedli Angela, Freddy i dźwigający wielką torbę Michael. Mężczyzna przejął plecak od dwunastolatka i wypakował z jego wnętrza szarą figurkę.
- Wieki temu w tym miejscu oddawano cześć bogu szczęścia, a dziś... - zdanie przerwało mu silne uderzenie.
Promień energii był na tyle mocny, aby wywołać wstrząs. Michael i Angela upadli niemal od razu, Freddy przez moment próbował utrzymać równowagę, ale wreszcie dał za wygraną i przewrócił się na plecy. Figurka wysmyknęła się z rąk Toma i potłukła się na drobne kawałki.
- Cholera! - krzyknął.
Przed nim lewitował Pierot. Błazen doskonale pamiętał regulatorów oraz cel ich ostatniej wizyty. Tym razem nie miał zamiaru poddawać się bez walki.
- Widzę, że nawet potrafisz atakować - zakpił z niego Tom. Kątem oka spojrzał na swoich towarzyszy, który gotowi do walki, czekali na jedno jego słowo.
- Pero... Per ri - kręcił głową pajacyk.
Chociaż był jeszcze bardzo młody to zdawał sobie sprawę, czym jest zło. Jedynym wyjściem było stawić mu opór. Mimo że walka była wbrew naturze Pierota, to tym razem nie miał innego wyjścia. Musiał stawić czoła ludziom w obronie swojej i Jhnelle. Nie mógł pozwolić, aby jego moc została wykorzystana przez "szaraka".
- Cavesaur, wybieram cię! - zawołał Thomas. - Użyj kamiennego pancerza.
Wielki dinozaur zaczął ciskać w stronę bożka szczęścia kamieniami. Pierot zaczął je wymijać. Gdy pocisków było zbyt wiele zatrzymał je w powietrzu za pomocą mentalnej siły.
- Sam sobie nie poradzisz - stwierdził Freddy.
- Nie komentuj, tylko pomóż - odparł.
- W walce z Pierotem najlepiej sprawdzi się typ mroczny, a to już moja działka. Dreammaster! - krzyknął ciskając pokeball pomiędzy walczące ze sobą stworzenia.
Na polu walki pojawił się pokemon lalka.
- Dreammaster, użyj koszmarów, a kiedy Pierot będzie dostatecznie osłabiony, spętaj go zaklęciem marionetki.
Podopieczny Freddy'ego wyrzucił z siebie ogromną ilość czarnej energii, która poszybowała w niebo.
- Per... - warknął Pierot, przymierzając się do ataku.
Niespodziewanie czarne promienie wystrzelone przez Dreammastera w niebo spadły na błazna. Pokemon poczuł na sobie nieprzyjemną, chłodną aurę, która odbierała mu całą siłę.
- Doskonale! - pochwalił swojego stwora Freddy.
Dreammaster wystrzelił z łapy zakończonej krzyżykiem bardzo jasne sznurki naładowane psychiczną mocą. Spętały one Pierota uniemożliwiając mu ucieczkę.
Bożek szczęścia nie miał już nic do stracenia.
- Perrro! - wrzasnął.
W ostatnim geście bezsilności wystrzelił z siebie jasne światło w postaci rzutu w przyszłość. Bożek szczęścia mógł wykonać ten atak tylko raz w życiu. Potem tracił możliwość spojrzenia do wydarzeń przyszłych. Wcześniej ten sam ruch wykonał jego przodek. Wiedząc, że jego potomek będzie kiedyś w niebezpieczeństwie naprowadził dzieci z Corella Town na trop za pomocą naiwnej wyliczanki. Teraz Pierot musiał sobie radzić samemu. Energia zaledwie musnęła regulatorów, dając im niejasne odczucie, a potem zniknęła, gdzieś daleko. Po tym ataku legendarny pokemon zemdlał.
- Czuliście to? - spytała Angela.
- Tak - skinął głową Michael. - To chyba jego energia.
- Jakby... - próbowała to określić dziewczyna. - Dziwne uczucie.
- Dobra. Zabierajmy się stąd - oznajmił oschłym głosem Tom.
- Wracamy na Black Moon Island? - spytał Mike.
- Nie. Profesor chce, aby dostarczyć mu Pierota do domu letniskowego Robina w Dayvillage - poinstruował regulatorów.
***
 
Elektroniczny zegarek stojący na komodzie pokazywał godzinę pierwszą czterdzieści dziewięć, kiedy zlana potem Carrie Allen obudziła się. Tym razem nie krzyknęła. Rozejrzała się po pokoju i spróbowała przypomnieć sobie swój sen. Po raz kolejny śnił jej się Pierot. Poke-błazen pokazał dziewczynce wydarzenia, które miały nastąpić. Były jak pocięty film składający się z niejasnych obrazów i dźwięków otoczonych szarym dymem.
- Mają go... - wyszeptała. - Mają...
___________________

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz