środa, 7 sierpnia 2013

Rozdział 24: Upór Kyle'a

Kyle, Charlie i Jimmy zmierzali w stronę Irina City położonego nad morzem bursztynowym. Tam też mieściła się arena lidera, a także miał odbyć się trzeci etap konkursu koordynatorskiego. Jednak zaraz po opuszczeniu Townview trenerzy postanowili zrobić sobie krótką przerwę na dzikim polu. Był to rozległy piaszczysty teren z zaledwie kilkoma drzewami. Nie zawsze tak to wyglądało. Niegdyś na miejscu równiny znajdował się las iglasty. Pustka była efektem istnienia miasta. Wiele drzew zostało wyciętych, a tereny zagospodarowane. Inna roślinność wymarła nie mogąc przystosować się do sąsiedztwa Townview i mniejszych miast położonych wokoło stolicy.
Dla trójki trenerów jak i kieszonkowych potworów miał to być dzień odpoczynku i relaksu. Charlie, Kyle oraz ich pokemony: Koli, Huff i Rathvil urządzili sobie mały turniej piłki nożnej. Na trybunach, w które zmienił się przegniły pień zasiedli Jimmy i Fairyfly. Na ziemi obok smacznie spał Bordobear, zaś w kałuży nieopodal leżał Zajebistafish poruszający płetwami w sposób majestatyczny, a wręcz uwodzicielski. Natomiast Falcon obserwował okolicę z lotu ptaka.
- Rathvil, do ciebie! - zawołał Kyle lekko kopiąc piłkę.
Grając z pokemonami trzeba było uważać. Stworki nie były obdarzone kończynami przystosowanymi do kopania piłki, ani znajomością zasad gry. Mecz bardziej polegał na podawaniu sobie piłki Charliego z Kylem i od czasu do czasu sprawieniu radości poke-zawodnikom z przechwycenia okrągłego przedmiotu i kilkukrotnego uderzenia w niego łbem. Piłka przetoczyła się obok niezainteresowanego nią szczura. O wiele ważniejsze na ten moment dla Rathvila było wyrwanie uschniętego krzaka z ziemi.
- Hh...- siłował się pokemon.
- Co on robi? - zdziwił się Charlie.
- Taka zdolność - wyjaśnił Daniels. - Podnosi z ziemi różne śmieci. Rathvil, zostaw! - krzyknął na pokemona. - Znowu coś zeżresz i się pochorujesz - mruknął pod nosem.
Nim chłopcy się spostrzegli na polanie pojawił się bardzo wysoki i szczupły mężczyzna. Jednak nie tylko wzrost był tym, co wyróżniało go w tłumie przechodniów. Miał długie, czarne włosy i bardzo kościste policzki.
- Ciekawa metoda treningu - zwrócił na siebie uwagę trenerów.
Pytające spojrzenia Charliego i Kyle'a powędrowały na nieznajomego. Jedynie Jimmy wpatrywał się w mężczyznę ze szklanymi oczyma pełnymi euforii.
- My nie trenujemy - pokręcił głową Charlie.
- Nie? - zdziwił się nienaturalnie.
- To tylko zabawa - odparł starszy z Danielsów.
- W takim razie wszystko jasne - pokiwał głową. - Mi to bardziej wyglądało na nieudolną parodię treningu, ale skoro "dzieci" - podkreślił słowo odnosząc się do nastolatków - się bawią to wszystko w porządku.
- O co panu chodzi? - zapytał Kyle.
- Tylko nie pan! - mruknął urażony.
Mężczyzna miał około trzydziestu pięciu lat, a więc dla Kyle'a było czymś naturalnym użyć grzecznościowego zwrotu do osoby starszej i chwilę temu poznanej.
- Może pani - przewrócił oczyma Stacey.
- Nie, buraku - warknął. - Mówcie mi Sebastian! - przedstawił się tryumfalnie odgarniając przy tym włosy z twarzy.
Ten już nic nie odpowiedział.
W pewnym momencie Jimmy wydarł się na brata i Charliego:
- Wy głupole! To przecież Sebastian Harper! *
- Sebastian Harper? Ten Harper? - zdziwił się Kyle.
- Ja tam nadal nie wiem co to za jeden - oznajmił Stacey.
- Skup się, Charles! - jęknął starszy z Danielsów. - Na pewno wiesz.
Chłopak zmarszczył brwi. Po chwili jego twarz rozpromienił uśmiech.
- Prawie pana nie rozpoznałem! - zawołał uradowany. - Kibicowałem panu w tańcu z gwiazdami, ale na żywo wygląda pan zupełnie inaczej - dodał.
Kyle uderzył się ręką w czoło. Czasami zastanawiał się, czy Charlie nie pochodzi z innej planety, która nigdy nie słyszała o życiu w Jhnelle. Poza pomysłem z uruchomieniem fabryki produkującej kostki do gier planszowych, czy nierozpoznaniem nazwiska "Harper", chłopak miał na swoim kącie cały szereg pomyłek, błędów oraz zwalających z nóg teorii.
- Żaden taniec! - ryknął Jimmy. - To Sebastian Harper! Mistrz regionu Jhnelle! Jeden z pięciu najpotężniejszych trenerów w naszym regionie!
- Ale ja go znam wyłącznie z tańca - upierał się przy swoim Stacey.
- Zlituj się. Nawet ja wiem takie rzeczy - jęknął bezsilnie Kyle.
- Dobra, skończcie chłopaki! - uciął Sebastian. - Przejdźmy do rzeczy, czyli krytyki waszych umiejętności trenerskich - powiedział.
- Co? - skrzywił się Kyle.
- Żadne "co", tylko święta racja! - przywtórzył mu Jimmy. - Z pewnością byłby pan lepszym towarzyszem podróży niż mój brat! - zwrócił się do Harpera.
Sebastian tylko się uśmiechnął i zaczął mówić:
- Zamiast trenować obijacie się, a więc raczej nie jesteście żadną elitą trenerską. Oczywiście to nic złego, bo obok tych, którzy pokonują mistrzów muszą być także kolekcjonerzy Birich, Mousevili i innego polnego prostactwa - mówił bez ogródek.
- Chwila! - przerwał mu Kyle. - Mam cztery odznaki!
Harper buchnął śmiechem.
- Cztery odznaki? Dobre! Wygrałeś je na jakiejś licytacji internetowej? - zakpił. - Przepraszam, to oczywiście nie moja sprawa, który niekompetentny lider ulitował się nad tobą i ci je sprezentował. Wracam z długiej podróży do Townview i przez przypadek zauważyłem was z pokemonami - wyjaśnił. - W pierwszym odruchu myślałem, że jesteście jakimiś silnymi trenerami, ale teraz widzę, że zwyczajnie się pomyliłem.
- Nie masz prawa tak mówić - jego monolog przerwał dopiero Charlie. - To, że spędzamy czas ze swoimi pokemonami przy zabawie nie oznacza, że jesteśmy słabymi trenerami.
- Nie oznacza także, że jesteście dobrymi - oznajmił Harper.
- Na szczęście pan o tym nie decyduje - upomniał go Kyle.
- Jesteś pewny? Wydaje mi się, że mam ogromne doświadczenie, a krytyka jakiej udzielam jest na bardzo wysokim poziomie - wyjaśnił, spoglądając w niebo. - Powiedz mi lepiej, dlaczego Falcon nie lata tak szybko jak powinien?
- Przed samą ewolucją miał zwichnięte skrzydło - odparł, przypominając sobie starcie z Freddym.
- I źle się zrosło - mruknął Harper. - Po ewolucji charakter pokemona częściowo ulega zmianie. Dlatego powinniśmy jak najlepiej przygotować się do momentu, w którym nasz podwładny - określił mianem sługi pokemona - będzie gotowy mentalnie. Czasami ewolucje w chwilach gniewu, ciężkiego starcia wywołują u pokemona coś w rodzaju... traumy? - zaśmiał się.
- Myśli pan, że Falcon może mieć złe wspomnienia z okresu swojej ewolucji? - zainteresował się Kyle.
- Nie przejmuj się tym - mruknął Harper. - Zaraz obejrzę i skrytykuję pozostałe pokemony. Po pierwsze, Huff jest jakiś dziwny - westchnął. - Jak na mistrzostwach pojawisz się z czymś takim to z miejsca zostaniesz zdyskwalifikowany.
- Huff myśli, że jest Slowpokiem - wtrącił Charlie.
- Hm... - mruknął mistrz Jhnelle. - Uważanie się za Slowbro jest dosyć osobliwe...
- Slowpoke - poprawił go Jimmy.
- Slowpoke, Slowbro, czy tam inne gówno. Nie ma znaczenia - machnął ręką Sebastian. - Następnie. Dlaczego twój Koli nie jest jeszcze wyewoluowany?
- Everstone - mruknął Kyle.
Złość na młodszego brata spowodowana użyciem mistycznego kamienia nie minęła mu do końca. Na dobrą sprawę bracia nie rozmawiali o zdarzeniu. Zaraz po tym jak trener dowiedział się o wybryku Jima rozpętała się burza związana z tajemniczą chorobą dzieciaków z Topolowej, a potem jakoś nie mieli okazji wrócić do tematu.
- A co? - zakpił Harper. - Nie chcemy by nasze pokusie ewoluowały? Chcemy, aby były słodziutkimi zabaweczkami i naszymi przyjaciółmi? Rathvil śmierdzi.
- To samo mu mówię - z torby Danielsa dobył się metaliczny odgłos wielkiego mistrza D.
Jimmy buchnął śmiechem. Nic bardziej go nie cieszyło jak krytyka Kyle'a ze strony uznanego trenera.
- A ty się nie ciesz! - uciszył go niespodziewanie Harper. - Masz Zajebistafisha w drużynie! Trenerzy takich pokemonów nie powinni w ogóle mieć prawa głosu.
Jimmy momentalnie zaczerwienił się i zamilkł.
Chociaż Kyle dorastał w otoczeniu pokemonów nie wiązał z nimi swojej przyszłości. Chodził do Akademii Pokemon tak jak jego ojciec, a wcześniej dziadek. Poznawał wielu przyjaciół Henry'ego: trenerów, liderów i ludzi powiązanych z fachem kieszonkowych stworów. Owszem, lubił pokemony. Koli uwielbiał zabawy, Huff był fantastyczną maskotką, Rathvil rozśmieszał go swoim zachowaniem, a Falcon był bardzo pomocny i wierny, ale mimo tego wszystkiego nie wiązał swojej przyszłości ze specjalizacjami trenerskimi. Nie liczył na wysoką lokatę w zawodach. Nie miał jednak ochoty zbłaźnić się odpadając po pierwszej rundzie. Zdawał sobie sprawę, że w turnieju Jhnelle będzie musiał stawić czoła trenerom pokroju Sebastiana Harpera - silnym i przekonanym o swojej wyższości nad nim.
- Walczmy - zaproponował po dłuższej chwili przerwy Kyle.
- Co?! - wyrwał się Jimmy. - Chcesz walczyć z mistrzem?
- Tak.
- Zdajesz sobie sprawę, kim jest ten facet? - zapytał dla pewności młodszy Daniels.
- Najwyżej przegram - wzruszył ramionami. - Świat się nie zawali.
- On cię zniszczy! - bronił swojego sześciolatek.
- Skończ - uciął. - Powiedziałem, że będę walczył!
- Ale ja jeszcze nie powiedziałem, że się zgadzam - zachichotał mistrz. - Niech ci będzie - dodał z powagą. - Co mi szkodzi? Umówmy się tak - zaczął. - Możesz użyć wszystkich swoich pokemonów przeciwko moim dwóm.
- Zgoda.
Daniels nie miał zamiaru utrudniać sobie zadania i prosić przeciwnika o "sprawiedliwą" walkę. Przyzwolenie Sebastiana na użycie większej ilości pokemonów była mu na rękę.
- Falcon! - zawołał Kyle.
Tuż przed trenerem wylądował jego pokemon.
- Hłada! - zaskrzeczał sokół, jakby meldując swoją gotowość do pojedynku.
- A ja wybieram... - uśmiechnął się, wyciągając z kieszeni żółty pokeball. - Jumpey!
Kula otworzyła się wypuszczając z wnętrza czerwone światło. Gruby i długi ogon przeciwnika uderzył o ziemię wydając z siebie głuchy odgłos. Naprzeciw Falcona pojawił się pokemon o podobnych jemu rozmiarach. Jumpey był kangurem o lśniącej, pomarańczowej sierści i szmaragdowych oczach. Na przednich łapach miał czerwone rękawice bokserskie.
- Twój ruch - zaśmiał się Sebastian.
- Falcon! Ostre skrzydło - wydał komendę jego przeciwnik.
Sokół wzbił się w powietrze, gdzie był poza zasięgiem ciosów walczącego pokemona. Jumpey nie wyglądał na specjalnie zmartwionego. Ze spokojem zaczął przeskakiwać z łapy na łapę, jakby przygotowując się na atak z powietrza. W pewnym momencie Falcon zaczął ostro pikować w dół. Będąc tuż obok Jumpey'a podniósł skrzydło, które przy tej prędkości było ostre niczym brzytwa.
- Unik - wymruczał Harper.
Jumpey odgiął się do tyłu. Skrzydło Falcona nawet go nie zadrasnęło.
- Jeszcze raz! - rzucił komendę Kyle.
Falcon nawrócił. Kangur odskoczył. Omijał ataki jakby wiedział, z której strony nadciągną.
- Kończmy ten pojedynek - westchnął Sebastian.
Jumpey ponownie uniknął zetknięcia z ostrym skrzydłem. Jednak nim sokół zdążył oddalić się, jego przeciwnik wrócił do bojowej pozycji, a następnie zdzielił go pięścią. Cios był na tyle silny, aby Falcon uderzył o ziemię.
- Falcon! Nie! - zawołał Kyle.
Jumpey pokonał Falcona jednym uderzeniem.
- To było zabawne! - zawołał uradowany Sebastian. - Więcej takich przeciwników jak ty! Jumpey, wracaj! - powiedział, wyciągając następny ultraball. - Gotowy na dalsze pranie?
Kyle zacisnął zęby. Przez moment zastanawiał się, jaki błąd popełnił? Zdawał sobie sprawę, że pokemony mistrza mają większe doświadczenie i siłę. Nie chciał przegrywać, a tym samym dając satysfakcję Harperowi.
- Koli, teraz ty - mruknął.
Trawiasty kot wyskoczył przed swojego trenera.
- Koli! - zawołał.
- Koli, tak? - mruknął Sebastian. - A ja wybieram Eledance!
Ultraball uderzył o ziemię i tuż przed Kolim pojawiła się Eledance.
Kyle, Jimmy i Charlie zamarli w zdumieniu.
- To... - próbował nie wybuchnąć śmiechem starszy z Danielsów.
Przeciwnikiem był ogromnych rozmiarów słoń stojący na tylnych nogach. Przerzednie, chudsze łapy miał wyprostowane i wyciągnięte na boki. Wyglądał jakby próbował za ich pomocą utrzymać równowagę. Pokemon stał dosyć niepewnie chwiejąc się na boki. Jednak nie to było w nim najdziwniejsze. Barczysty słoń miał na sobie sukienkę baletnicy.
Charlie sięgnął do kieszeni po pokedex, ani na moment nie spuszczając wzroku z Eledance.
- Eledance - przemówił metaliczny głos pokedexa. - Pokemon baletnica tańczy jak słoń w składzie porcelany. Jego największym atutem jest ciężar oraz doskonałe wyczucie rytmu. Złośliwi mówią, że Eledance jest najgorszym tancerzem regionu Jhnelle, zaś sympatycy chwalą go za muzykalność i ładny kostium.
- Koli, nie możemy popełnić żadnego błędu - oznajmił trener. - Nie zbliżaj się do Eledance, atakujemy wyłącznie z dystansu.
Kot wysłuchał trenera, a następnie posłał kilka ostrych liści w kierunku słonicy. Ta rozbiła je lewą łapą przy tym z ledwością utrzymując balans.
- Skoro Koli nie chce podejść do Eledance, to Eledance pofatyguje się do niego! Wiruj, primo balerino! Uwielbiam piruety w jej wykonaniu! - zaklaskał podekscytowany przeciwnik.
Słoń w sukience zaczął obracać się wokoło własnej osi. Po chwili przypominał tornado prące wprost na Koliego.
- Teraz, zduś go ciałem! - rzucił pośpiesznie Sebastian.
Słoń momentalnie zaprzestał piruetów przed przeciwnikiem i rzucił się całym ciężarem na drobnego kota. Koli umknął. Po uderzeniu w ziemię wszystko zaczęło trząść się.
- Zrób coś, Koli! - wyjęczał Daniels.
- Kol? Koi! - odparł bezradnie.
W końcu kot nieśmiało podniósł łapę z wyciągniętymi pazurami. Zamachnął się, wyrzucając z łapy zielone promienie światła. Te rozbiły się na Eledance, która nie zdążyła się jeszcze pozbierać po zetknięciu z ziemią.
- Co to za atak? - zdziwił się Kyle.
- Nawet nie wie jakie ataki ma jego pierwszy pokemon - mruknął niezadowolony Jimmy. - Trawiasty promień! - zawołał.
- Nie ważne. Koli, musimy unieruchomić Eledance! Użyj chytrych nasionek! - wydał konkretną komendę.
Pokemon wykonał polecenie. Przeciwnika zaczęły obrastać latorośle absorbujące jego energię.
- Imponujące - westchnął obojętnie Harper. - Pora, abym wyprowadził cię z błędu, jakim jest myśl o tym, że masz jakąkolwiek przewagę nade mną.
Jego słowa zaniepokoiły Danielsa.
- Eledance, weź zerwij te chwasty i wygraj, inaczej będę bardzo niezadowolony - mruknął mistrz.
Słonica wstała z ziemi wyrywając z korzeniami trzymające ją rośliny.
- Doskonale - pochwalił ją Sebastian. - Teraz użyj pompy wodnej lub czegoś innego co rozniesie tę zabawkę.
Z trąby Eledance wystrzeliła woda. Uderzenie z tak bliska zepchnęło Koliego kilka metrów dalej. Koci pokemon zatrzymał się dopiero obok przyglądających się walce Huffowi i Rathvilowi.
- Zatkało? - zaśmiał się Harper. - Nie spodziewałeś się, że walczący pokemon może używać wodnego ataku? To takie typowe dla słabych trenerów - nabijał się.
- Zmień pokemona! - zawołał Charlie.
Kyle skinął głową.
Kątem oka spojrzał na Huffa i Rathvila. Żaden z nich nie wydawał mu się dość silny, aby sprostać sile Eledance. Mimo wszystko musiał spróbować. Do głowy chłopaka coraz napastliwiej dobijała się myśl o drastycznej porażce z Sebastianem. Szybko odgonił ją od siebie.
- Rathvil, liczę na ciebie - dał znać szczurowi.
- Hh...! - odparł szczur i posłusznie stanął na prowizorycznej arenie walki.
Przecież mogę wygrać - powiedział sobie Daniels. - Gdyby tylko udało mi się sprowokować go do ponownego użycia wodnego ataku.
- Rathvil, nie zmieniamy strategii. Unikaj bliskiego kontaktu z Eledance - zawołał Kyle. - I nie wykonuj ataku suszeniem zębów bez mojej zgody!
- Hh... - zanegował.
- Rozumiem, że szykujesz jakiś podstęp - podkreślił ostatnie słowo, jakby wątpiąc w jakąkolwiek pomysłowość przeciwnika. - Tonący brzytwy się chwyta. Nie moja sprawa - mruknął. - Eledance, atakuj piruetem.
- Wycofuj się! - nakazał Kyle.
Szczur unikał każdego uderzenia ze strony słonicy. W końcu oba pokemony znalazły się przy samotnym drzewku. Rathvil stanął "pod ścianą". Pozbawiony drogi ucieczki szczur mógł jedynie czekać na atak ze strony otyłej baletnicy, a przy tym życzyć jej, aby Birdy nasrał jej na głowę.
- Nie powiem... Rathvil ciekawiej walczy niż pachnie - stwierdził z uznaniem Sebastian. - Jednak pora kończyć tę żenującą walkę. Eledance, pompa wodna!
Strumień wody z trąby słonicy przyparł szczura do drzewa.
- Mam cię! - zawołał z ulgą Kyle. - Ratvhil, elektryczny łańcuch!
Prąd przeszedł po słupie wody prosto do Eledance. Kumulujące się rzuciły słonicę do tyłu.
- Jak to? - zdenerwował się Sebastian.
- Zatkało? - tym razem zakpił Daniels. - Nie spodziewałeś się, że normalny pokemon może nauczyć się elektrycznego ruchu? Typowe - pokręcił głową.
Oba pokemony leżały nieprzytomne. Kyle podbiegł do Rathvila.
- Jak się czujesz? - zainteresował się oszołomionym pokemonem.
- H... - wymamrotał.
Sebastian spojrzał na Danielsa i Rathvila spode łba. Po chwili rozchmurzył się.
Należało mi się - pomyślał. - Nie doceniłem początkującego.
- Eledance, wracaj - dodał, chowając sparaliżowaną słonicę. - Niezła walka - pochwalił Kyle'a. - Możemy zakończyć remisem. Muszę przyznać, że nawet coś tam potrafisz, ale nie myśl od razu, że uważam cię przez to za dobrego trenera. Przy drobnej pomocy Rathvil mógłby stać się jeszcze lepszy.
- Wiem - przytaknął Kyle, chowając podopiecznego do kuli.
- Mógłbym ci pomóc.
- Jak?
- Twój Rathvil potrzebuje dużo uwagi, a ty poświęcasz mu jej zdecydowanie za mało. Oczywiście to zrozumiałe, bo musisz dzielić swój czas pomiędzy wszystkie pokemony. Dlatego tak sobie pomyślałem, że mógłbym wytrenować Rathvila dla ciebie - wyszedł z propozycją Harper. - Prowadzę w Townview szkołę dla uzdolnionych pokemonów. Rathvil mógłby zacząć naukę w niej choćby od zaraz.
- Chce pan zabrać go? - zmieszał się Daniels.
- Tak. Co ty na to? - powiedział z uśmiechem.
- Ale ja... Nie wiem. Rathvil jest ze mną prawie od początku i...
- Zgódź się! - wtrącił się Jimmy. - Mistrz pokemon składa ci taką ofertę! Nauczy Rathvila ruchów o jakich ty nie masz bladego pojęcia.
- A kiedy go odbiorę?
- Za kilka miesięcy mam być sędzią w konkursie koordynatorskim w Valesco Town. To tuż przed rundą eliminacyjną turnieju Jhnelle. Wtedy możemy się spotkać, a ja oddam ci Rathvila.
Daniels zamyślił się.
***

Wczesnym popołudniem trójka trenerów szykowała się do dalszej drogi, zaś Sebastian Harper w towarzystwie Rathvila miał udać się do Townview. Kyle ukląkł obok szczura i pogłaskał go po szarym łbie.
- Rathvil - zwrócił się do pokemona. - Słuchaj mistrza i... Nie wiem - przyznał uśmiechając się. - Nie zapominaj o mnie.
- Hh... - odparł szczur.
- Czas się zbierać - postanowił Daniels wstając z klęczek.
- Tak - przyznał Sebastian.
- Może mi pan dać autograf? - przypomniał sobie Jimmy.
Harper uśmiechnął się i pokręcił głową.
- Mam coś lepszego - powiedział mistrz.
Bez słowa sięgnął do kieszeni marynarki, z której wyciągnął owalny przedmiot.
- Niedługo z tego jaja powinien wykluć się pokemon. Możesz je zatrzymać.
- Wykluje się z niego pokemon? Dziękuję! - zawołał, przyjmując prezent.
Ruszając w przeciwnym kierunku niż Kyle, Rathvil raz jeszcze obejrzał się za swoim trenerem. Z niewiadomych przyczyn przypomniał sobie o pierwszym spotkaniu z Danielsem. Poczuł się dziwnie, ale to zaraz minęło. Wiedział, że pewnego dnia spotkają się znowu, ale wtedy będzie on już bardzo silnym pokemonem.

21 lipca 1991

Wiosenne osiedle było stosunkowo nową częścią Corella. Składało się na nie kilkanaście domów z podwórzami oraz ogrodami z tyłu, a także niewielki placyk zabaw. Osiedle zamieszkiwały głównie młode małżeństwa z małymi dziećmi. Urodziny jakiejkolwiek pociechy z sąsiedztwa były doskonałym pretekstem dla rodziców do wspólnego spotkania i porozmawiania.
- Wszystkiego najlepszego, synku - powiedział Henry, całując dziecko w policzek.
Przed chłopcem znajdował się biały torcik z napisem: "Dla Kyle'a z okazji pierwszych urodzin". Przez pomieszczenie ciągnął się długi stół zapełniony dziećmi w różnym wieku oraz ich rodzicami. Solenizant siedział na kolanach matki. Kobieta zsadziła syna na krzesełko obok i sama wstała od stołu. Przez moment jeszcze pokręciła się po pokoju i wyszła do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie było jeszcze kilkoro innych rodziców oraz czteroletni chłopiec o dłuższych kręconych włosach, które przykrywała czerwona chusta. Betty wyminęła chłopca i usiadła obok Susan Stacey.
- Beth, słyszałaś coś o tych zamieszkach w Jhnelle? - zapytała z ciekawości matka Charliego.
- Podobno jakiś pokemon niszczy miasta - dodała Natalie.
- Nikt nie potwierdził, że za sytuację odpowiada pokemon - wtrącił się Steve Allen. - Coś wysadza w powietrze przypadkowe miejsca. Równie dobrze jak pokemon mogą to być terroryści.
Betty wzruszyła ramionami z obojętnością.
- Nie wiem - odparła.
Rodzice usłyszeli rytmiczne trzaskanie dobiegające z przyjęcia dzieci. Pani Stacey zgasiła papierosa i wstała z miejsca. Mozolnymi ruchami ruszyła do pokoju gościnnego.
- Charlie! - usłyszeli pozostali rodzice. - Zejdź ze stołu, bo jak podejdę, tyłek będziesz miał w kolorze purpury!
- Lepiej pójdę zobaczyć, co tam się dzieje - dodał pan Allen.
W pokoju zostały jedynie Natalie, Betty i chłopiec usiłujący ściągnąć z głowy bandamkę.
- Mama, zawiąż, już - rzucił trzy słowa czterolatek wyciągając w stronę kobiety chustę.
- Mamo, czy mogłabyś zawiązać? - poprawiła go Natalie.
- Nie - zgromił ją wzrokiem.
Kobieta westchnęła. Ulubionym słowem jej syna było: "nie". Negowanie rzeczywistości wychodziło mu doskonale. Zaczynał rano nie chcąc jeść śniadania, a kończył wieczorem sprzeciwiając się pójściu zaraz po dobranocce.
- Taki wiek - Betty usprawiedliwiła chłopca. - Kyle do perfekcji opanował dwa słowa, które używamy w domu nader często: "tata" i "dupa". I potem cały dzień potrafi trajkotać: "tata-dupa, tata-dupa, tata-dupa". Co ciekawe inne słowa kaleczy, ale to jedno... - westchnęła.
- Zabawne - uśmiechnęła się Natalie.
- Powiedz to Henry'emu - odparła, spoglądając na chłopca próbującego zawiązać na szyi chustę. - Chodź, ja ci to zrobię - dodała.
Syn Natalie energicznie doskoczył do Betty, która natychmiast zawiązała mu bandamkę na szyi.
- Ładna - powiedziała pani Daniels oglądając materiał z wyszytym imieniem: "Ralphie".
- Dzięki, sama zrobiłam - odparła Natalie.
- Marnujesz się - przyznała Beth. - Znam ludzi, którzy zapłaciliby za takie ręcznie wyszywane wzory.
- I kto to mówi? Zamiast podbijać światowe sceny pracujesz u profesora Poplara.
- Niedługo odejdę z laboratorium - mruknęła niechętnie. - Jestem tam od początku praktyk i szczerze powiedziawszy mam dosyć tego miejsca.
- To znaczy? - zapytała śmiało.
Panie poznały się na ślubie Henry'ego i Betty. Mąż Natalie, Robin McIntyre był najlepszym przyjacielem Danielsa, a także drużbą na ich ślubie. Robin, Henry i Dennis razem przeszli przez Akademię Pokemon, potem wystartowali jako trenerzy z ramienia Poplara. Ich przyjaźń trwała od wielu lat, wspólne wakacje, spotkania, a więc nic dziwnego, że również ich żony zaprzyjaźniły się ze sobą.
- Poplar jest... Boję się go. Dziwnie się zachowuje wobec mnie.
- Zgroza - dopowiedziała sobie Natalie. - On ma chyba ze sto lat.
- Blisko, sześćdziesiąt siedem - poprawiła ją Betty. - Ciarki mnie przechodzą jak na mnie patrzy. Mówiąc do mnie zwraca się: "skarbie", "kochanie", "gołąbeczko", zaś gdy w pobliżu jest mówi: "pani Daniels". Ostatnio niby przypadkiem przejechał ręką po moich plecach, aż mnie zmierziło.
- A co na to Henry?
- Nie mówiłam mu. Poplar to jego mentor. Nie powinien wiedzieć takich rzeczy ze względu na to, że współpracuje z tym człowiekiem - wyszeptała.
Do pomieszczenia wszedł Kyle. Betty natychmiast rozchmurzyła się, przyciągnęła chłopca do siebie i mocno przytuliła.
- Jesteś tylko mój! - powiedziała. - Mama zrobi sobie jeszcze czterech takich!
Tymczasem Ralphie ściągnął ze stołu miseczkę i niepostrzeżenie wyszedł z przedpokoju. W progu minął się z ojcem.
- Gdzie z tym idziesz? - zaczepił go Robin.
- Dam kotu mleczka - powiedział.
McIntyre wzruszył ramionami i wszedł do pokoju, gdzie siedziały Natalie i Betty.
- Słuchajcie, jest sprawa - zaczął.
- Żadnego alkoholu, pijaki - ucięła Natalie. - To urodziny Kyle'a, a nie gorzelnia.
- Nie o to chodzi - mruknął poirytowany słowami żony. - Profesor Poplar wezwał mnie, Henry'ego i Dennisa do siebie.
- Jak? Teraz? - zdziwiła się Betty.
- Dosłownie na moment. Chce nas prosić o jakąś przysługę - wyjaśnił. - Mówi, że to ważne,
- A Henry sam nie mógł mi przyjść tego powiedzieć? Tylko ciebie wysyła?
- Nie - odparł Robin. - Wiesz jaki jest profesor. Chce wszystko na zaraz.
Betty Daniels nic nie odpowiedziała. Ona sama chciała "na zaraz" wygrać na loterii. Niestety Cornelius Poplar nie pojmował, że istnieją rzeczy takie jak priorytety. Dla niego jedynym priorytetem był on sam.
***

W laboratorium profesora Poplara nie było już żywego ducha. Gdy budynek opuszczali jego asystenci, on sam przenosił się do gabinetu znajdującego się w części domowej. Tam parzył sobie kawę i zasiadał w wygodnym fotelu. Potrafił godzinami siedzieć przy zgaszonych lampach, w bezruchu i spoglądać w ciemność, jakby karmiąc się nią. Jego osobliwe zachowanie było jak rytuał, który powtarzał każdego wieczora.
- Panowie - zaczął profesor wstając z fotela. - Wezwałem was tutaj ponieważ Jhnelle niedługo może potrzebować waszej pomocy.
Robin i Dennis spojrzeli po sobie.
- Słyszeliście o tajemniczym stworzeniu, które atakuje miasta i zabija ludzi? - rzucił pytanie.
- Tak - mruknął Henry. - Policja niczego nie ustaliła. Krążą pogłoski, że to pokemon.
- To nie jest zwykły pokemon! - oburzył się Cornelius.
Jego kąśliwy głos wprowadził atmosferę niepokoju.
- To stworzenie stoi w drabinie ewolucyjnej znacznie wyżej niż pokemon. Jest formą doskonałą. W przeciwieństwie do pokemonów on myśli i dąży do celu - scharakteryzował owe stworzenie.
- Jak się nazywa? - zapytał Dennis Harding.
- Na ten moment nie potrafię powiedzieć - wymruczał pod nosem. - Chcę tylko, abyście byli przygotowani na spotkanie z nim.
- To znaczy? - spytał Robin.
- Jako moi uczniowie, co tu dużo mówić jedni z najlepszych trenerów Jhnelle - pochwalił ich - będziecie musieli się z nim zmierzyć.
- To może być niebezpieczne - przypomniał Harding.
- Nie, jeżeli dobrze to rozegracie. Na ten moment niczego nie oczekuję od was. Przygotujcie się jedynie mentalnie na moment, w którym spotkacie się z tym monstrum - wyjaśnił.
***

Ralphie wyszedł przed dom z miską mleka. Ostrożnie przeszedł przez niewielki fragment piaszczystego podwórka, aby po chwili zniknąć za szopą obok domu Danielsów.
- Kici-kici! - zawołał Ralphie. - Gdzie jesteś, kotku?
Z szopy wyłonił się kot w stroju pajacyka.
- Piero?
Na jego widok Ralphie zmieszał się. Mimo pewnych podobieństw nie był to kot jakiego spotkał tutaj przed chwilą.
- A gdzie twój brat? - powiedział nieco zawiedziony.
- Piero?
- Był podobny do ciebie. Tylko wydał mi się smutniejszy - odparł Ralphie.
Pierot spojrzał w przyszłość. Na moment jego myśli znalazły się w drugiej z wież telewizyjnych na siódmym piętrze w pokoju numer cztery. Widział swojego potomka uwięzionego przez regulatorów, trenerów z Corella Town, odznaki, monstrum i wielki finał turnieju Jhnelle. Chciał spojrzeć jeszcze dalej, ale wizja bezpowrotnie zniknęła. Nie mógł pozwolić, aby jego potomek zginął. Zdawał sobie sprawę, że będzie mu potrzebna pomoc dzieci z Corella Town.
Bóg szczęścia przejechał łapką po ścianie szopy. Przed Ralphiem pojawiły się następujące cyfry: dwa, siedem, cztery. Pierot spojrzał na chłopca z nadzieją, jakby chcąc ustrzec go przed nieuchronnymi zdarzeniami. Nie wiadomo dlaczego, ale w głowie chłopca powstała rymowanka:
Dwa, siedem, cztery - nie ze złym pokiem te numery.
Tego dnia Ralphie opowiedział ją innym dzieciom na urodzinach Kyle'a. Wizja Pierota otrzymała nowe znaczenie. Była jak mit przekazywany z ust do ust, który znało każde dziecko w Corella Town. Zwykła wyliczanka, która za kilka lat miała przyjść z pomocą Pierotowi.

Czasy obecne

Sebastian Harper wrócił do swojego biura w Townview. Położył swoje pokeballe na stole i podniósł słuchawkę telefonu. Po kilku sygnałach usłyszał swojego rozmówcę.
- Henry Daniels, słucham.
- Cześć! To ja Sebastian - zaczął. - Spotkałem już twoich synów.
- Jak poszło?
- Najpierw trochę ich po wkurzałem, ponabijałem się z ich składów, a potem sprowokowałem Kyle'a do walki.
- Właśnie! Jak walka? - zapytał poddenerwowany pan Daniels.
- Nie jest źle. Nie jest jakimś mega, super, hiper trenerem, ale średniakiem. Całkiem nieźle sobie poradził. Obiecałem, że wytrenuję jego Rathvila.
- A Jimmy? - zapytał ostrożniej.
- Dałem mu jajko smoka - powiedział.
Po chwili sięgnął do drugiej kieszeni, z której wyciągnął inne jajko.
- Nie, jednak nie dałem mu smoczątka - mruknął Sebastian. - Pomyliłem kieszenie i musiałem dać mu innego malucha.
- Czyli kogo?
- Powiedzmy, że ten pokemon będzie idealnie pasował do składu chłopca - wyjaśnił dość tajemniczo.
- Jeszcze jedna sprawa - przypomniał sobie ojciec chłopców. - Mówiłeś im, że to był mój pomysł, aby ich "przetrenować"?
- Nie. Nawet nie wspomniałem.
__________
Dex: 34, 72

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Justin

UWAGA! SPOILERY! 

Justin
Miasto Darea Town (?)
Profesja Trener
Debiut Dobranoc, Bordobear
Wiek 17
Krewni Nieznani
Osiągnięcia Nieznane
Wzór Damian

Charakterystyka Justina
Trener pochodzący prawdopodobnie z Darea Town. Alissa i bracia Daniels spotykają go na drodze prowadzącej przez Skalny Potok. Chłopak przedstawia im się jako "mistrz polnych pokemonów". Tytuł nadał sobie sam po pokonaniu Zespołu Witamina C. Jest pewny siebie i bojowo nastawiony. Bez wahania wyzywa na pojedynek Kyle'a.


 Pokemony
 - które ma przy sobie
Mousevil Polna mysz, która zna atak suszeniem zębów
Skarabox Silny, ale wolny pokemon.

niedziela, 4 sierpnia 2013

Rozdział 23: Obietnica Josha

Październikowe dni w Corella były coraz krótsze i chłodniejsze. Jakby zapowiadały wczesną zimę. Zbliżało się późne popołudnie, kiedy to Diana Daniels zakończyła dyżur w szpitalu. Przed wyjściem z niewielkiego budynku szpitala poprawiła jeszcze apaszkę, skierowała wzrok w ziemię i ruszyła przed siebie parkowymi uliczkami. Nie śpieszyło jej się do domu, w którym nikt na nią nie czekał. Pan Daniels większość czasu spędzał w Boheme City, Kyle wyruszył w podróż, a Jimmy nie chciał wracać. Gdy zadzwonił do niej Henry i opowiedział jej o pomyśle ich syna, a także o swoim stanowisku w tej sprawie, poczuła się oszukana. Decyzja o najbliższym roku życia jej dziecka została podjęta bez jej wiedzy. Minęła alejkę parkową i wyszła wprost na halę treningową, nad którą znajdowało się teraz laboratorium Hardinga. Przed budynkiem stała jakaś dziewczynka, na którą Diana nie zwróciła najmniejszej uwagi.
- Dobry wieczór!
Pani Daniels podniosła wzrok i rozpoznała Carrie Allen.
- Dobry wieczór - odparła zaskoczona.
Pulchniutka blondynka podbiegła do znajomej pielęgniarki.
- Czemu Jimmy nie chodzi do szkoły? - zapytała prosto z mostu.
- Zacznie naukę w przyszłym roku - odparła grzecznie Diana. - Teraz podróżuje z Kylem po Jhnelle.
- Ja też chciałabym tak - westchnęła - ale Josh nie zabrałby mnie.
- Kiedyś będziesz - odparła pani Daniels. - Co tu robisz sama? - zmieniła temat.
- Chciałam się pobawić.
- A twoja mama wie, że tutaj jesteś?
- Mama jest jeszcze w pracy, a ja wymknęłam się ze świetlicy szkolnej - przyznała Carrie.
- Nie powinnaś tak robić - udzieliła jej delikatnej reprymendy.
- Tak, wiem, ale tam jest potwornie nudno. Poza tym on chciał się ze mną pobawić.
- Kto?
- Pokemon.
Diana uśmiechnęła się i rozejrzała się wokoło laboratorium w poszukiwaniu jakiegoś Mousevila, Biriego lub innego pokemona cechującego się rzadkością z jaką nadawano powtórki seriali.
- Odprowadzę cię do domu - zaproponowała po chwili namysłu kobieta.
- Zgoda... Tylko pożegnam się z nim - przytaknęła.
Carrie rozejrzała się w poszukiwaniu towarzysza zabawy.
- Dopiero tu był. Musiał się przestraszyć pani.
Po tych słowach dziewczynka złapała za rękę Dianę i podążyła z nią drogą do domu. Droga z sześciolatką u boku minęła znacznie szybciej. Nim pielęgniarka spostrzegła się weszły na osiedle domków jednorodzinnych, na którym mieszkała Carrie. Minęły spaloną posiadłość pana Hammonda i już za moment znalazły się przy furtce prowadzącej do domu Allenów, gdzie zatrzymały się jeszcze na moment.
- On bardzo dużo wie. Szkoda, że go nie poznałaś - zaczęła dziewczynka.
- Kogo?
- Pokemona.
- Tego z przed laboratorium?
- Ehe - mruknęła. - Mówił bardzo przykre rzeczy.
- To znaczy? - kontynuowała dyskusję Diana podziwiając wielką wyobraźnię swojej rozmówczyni.
- Mówił o panu Hammondzie i jakichś zobo...zobo... - próbowała powtórzyć trudne słowo. - Zobowiązkach - wykrztusiła wreszcie.
- Zobowiązaniach - poprawiła ją, zdziwiona tematem jaki podjęła Carrie. - A mówił coś jeszcze? Wymieniał jakieś jeszcze nazwiska? - zapytała pielęgniarka mająca w pamięci ostatnie słowa umierającego Hammonda.
- Nie pamiętam - mruknęła. - Powiedział jeszcze jedną rzecz. Że nie cofnie się przed niczym, aby odpłacić temu, kto zadał mu ból.
Diana poczuła się nieswojo.
- Carrie! Gdzie byłaś?! - rozległo się.
Przed dom wybiegła Mandisa. Miała na sobie szary płaszcz, spod którego wystawał błękitny uniform kelnerki. Na nogach miała czarne szpilki. Kobieta dorabiała sobie w miejscowej restauracji. W sytuacji materialnej Allenów, liczył się dla nich każdy grosz. Mąż Mandisy wyjechał pracować za granicą, gdzieś w Liyah. Wracał do domu jeszcze rzadziej niż Henry. Dianę dziwiło jedynie dlaczego mimo tak długiej rozłąki, kobieta nie przeprowadziła się z dziećmi do męża.
- Dzwonili ze szkoły! Uciekłaś! - krzyknęła matka podchodząc do furtki. - Cześć! - w ostatniej chwili zauważyła Dianę.
- Cześć - odparła pani Daniels. - Nic się nie stało. Odprowadziłam ją - stanęła po stronie dziewczynki.
- Dzięki - odetchnęła z ulgą matka, po czym zwróciła się do córki: - Wejdź do środka. Kolacja czeka.
- Przepraszam... - zaskomlała dziewczynka i posłusznie ruszyła w stronę drzwi frontowych.
- Może wejdziesz? - zaproponowała Mandisa. - Pogadamy trochę, napijemy się kawy, pogadamy o "naszych przyszłych mistrzach pokemon" - określiła żartobliwie chłopaków.
Wyrwana z zamyślenia Diana przytaknęła. Obie kobiety ruszyły przez podwórze do domu Allenów. Pani Daniels raz jeszcze rzuciła spojrzenie na zgliszcza domu pana Hammonda.
Kobiety przeszły do salonu, którego okna wychodziły na szarą szosę. Diana usiadła na kanapie i rozejrzała się po otoczeniu. Na środku pokoju stała ława, a na niej kilka gazet. Pod oknem znajdowało się mnóstwo kwiatów doniczkowych.
- Josh do mnie dzwonił. Jest już w Townview - powiedziała.
- Jim też. Uparł się koniecznie uczestniczyć w konkursach.
- Nie pójdzie do szkoły?
- W przyszłym roku - odparła. - Chociaż szczerze to wydaje mi się, że odpadnie w następnym etapie. Wtedy wróci do domu jak tylko chłopcy spotkają się drugi raz z Henrym. A jak Carrie? - zapytała.
- Dobrze - westchnęła. - Staram się jakoś wiązać koniec z końcem.
- Jeśli będziesz zostawała dłużej w pracy - zaczęła nieśmiało pani Daniels - to ja chętnie przypilnuję Carrie.
- Nie mogę cię wykorzystywać - pokręciła głową Mandisa. - Jakoś sobie poradzę - zapewniła ją.
***

Centrum Pokemon w Townview przyjmowało ostatnich pacjentów przed zamknięciem. W przeciwieństwie do innych placówek medycznych bliźniaczki Joy zamykały wcześniej. Głównym powodem był fakt, że w lecznicy musiały się napracować. Mając mało czasu na odpoczynek otwierały w południe i zamykały o trzeciej, a czasem heroicznym wysiłkiem czekały do czwartej. Nic więc dziwnego, że szpital w stolicy był ciągle oblegany przez trenerów.
Josh leżał na ławce w poczekalni i wpatrywał się w okno. Po szybie spływały krople deszczu. Za oknem robiło się szaro. Niebo miało kolor stali, a liście na drzewach obok parkingu wydawały mu się brązowe i pozbawione chęci życia. Po chwili chłopak wyciągnął z plecaka brązowe pudełko. Przejechał dłonią po wieczku, a następnie otworzył je. Wewnątrz trzymał odznaki. Miał jeszcze pięć wolnych miejsc, co oznaczało jeszcze długą drogę do finałów ligi Jhnelle. Próbował odgadnąć przeszkody jakie jeszcze spotkają go po drodze do pucharu. Pomijał regulatorów, Pierota i przypadkowych trenerów. Najważniejsi byli liderzy. Czekał go jeszcze pojedynek z Sandrą, panem Danielsem i bratem Alissy. Z Sethem wygrał dopiero za drugim razem, a jak będzie wyglądała jego walka z byłym regulatorem? W Corella Town był najlepszym trenerem i co do tego nikt nie miał wątpliwości, a tutaj? Przegrał już kilka pojedynków. Najpierw z Thomasem, potem z Sethem. Jordan mogła być silniejsza od Toma i mniej łaskawa od Setha.
- Siostro... - zaczął, słysząc buszującą po recepcji Joy.
- Tak? - odparła niechętnie.
- Moje pokemony.
- A co z nimi? - udała głupią.
- Dziesięć minut temu oddałem je do kontroli - powiedział, nie zrażając się zachowaniem Joy.
Kobieta skwasiła minę.
- Jest już za dwadzieścia trzecia. Chcę iść już do domu - jęknęła jakby cały dzień spędziła na nogach.
- W regulaminie Centrum Pokemon napisano, że powinno być ono otwarte osiem godzin - przypomniał sobie informację z lekcji prawa.
- Jest - przytaknęła.
- Osiem godzin w tygodniu - mruknął.
- Dziennie, tygodniowo... Czepiasz się - mruknęła.
- Na litość boską! - Josh energicznie podniósł się z ławki. - Jesteście tu we dwie i tak ciężko jest wam podzielić pracę na dwie zmiany po cztery godziny każda?
- Ale wtedy nie mogłybyśmy zamieniać się w przerwach! - wrzasnęła roztrzęsiona, po czym dodała najspokojniej w świecie. - Niech ci będzie. Pójdę na zaplecze po twoje pokemony chociaż padam z sił! Ale miej na uwadze, że jeśli jutro w pracy zasłabnę, ja, albo moja siostra bliźniaczka to wszystko będzie twoją winą!
Niezadowolona zniknęła na recepcji, aby po chwili wrócić z sześcioma pokeballami.
- Proszę! - ryknęła.
- Dziękuję - odpowiedział równie przyjaznym tonem Josh.
Wkrótce potem w Centrum Pokemon pogasły wszystkie światła, co oznaczało, że bliźniaczki Joy napracowały się i postanowiły zamknąć lecznicę. Deszcz padał coraz agresywniej i mocniej. Jego krople uderzały o chodnik przed centrum wygrywając dziwnie znajomą Joshowi melodyjkę. Chłopak zarzucił kaptur na głowę i ruszył przed siebie. Jeszcze dzisiaj chciał zmierzyć się z liderem.

Październik 2003, Corella Town

W murach Akademii Pokemon pojawił się kolejny rocznik. Czterdzieści trzy osoby podzielono na dwie klasy po dwadzieścia jeden i dwadzieścia dwie osoby. Początek szkoły dla juniorów oznaczał wiele zmian. Dla Alissy Christeensen największą zmianą była przeprowadzka z Irina City do Corella Town, dla Kyle'a Danielsa i Charliego Stacey'a nowi nauczyciele i znajomi. Wśród trzynastolatków był jeden, który nie przejmował się błahymi rzeczami jak nowy budynek, czy rówieśnicy. W przeciwieństwie do pozostałych Josh nie czuł potrzeby zaaklimatyzowania się w Akademii Pokemon. Przerwy między lekcjami spędzał pod murem przyglądając się pojedynkom starszych uczniów. Na lekcjach nie odzywał się do nikogo (o ile oczywiście był o coś pytany), uczył się przeciętnie i takie też wrażenie sprawiał. Był jak powietrze, które w klasie zajmowało samotnie drugą ławkę w pierwszym rzędzie.
Josh Allen wracał ze szkoły koło trzeciej. Szedł szybkim krokiem mijając kolejne uliczki i aleje. Na podwórzu przed jego domem bawiła się trzyletnia Carrie.
- Co tu robisz sama? - zawołał, przechodząc przez furtkę.
- Bawię się! - odkrzyknęła.
- Tylko nie za długo - mruknął, mijając siostrę.
Od przyjścia na świat trzeba było uważać na Carrie. Wada serca dziewczynki wymuszała zmiany stylu życia całej rodziny. Siostra Josha musiała unikać wysiłku fizycznego oraz stresów, raz w tygodniu musiała pojawiać się w ośrodku zdrowia, zaś w soboty przyjmowała pielęgniarkę z lekami.
Chłopak minął próg. Usłyszał głosy rozmawiających ze sobą rodziców. Ten tylko westchnął i zrzucił z ramienia plecak. Zawiesił kurtkę na drzwiach i wsłuchał się w dialog matki z ojcem.
- Ale jak? - zapytał zirytowany Steve.
- Przecież mówię - westchnęła zmęczona tłumaczeniem. - Lekarstwa nie pomagają jej.
- No to za co ja, kurwa, płacę?! - rozzłościł się.
- Zrozum. To tylko zamienniki lekarstw, które mogłyby jej pomóc! - tłumaczyła Mandisa. - One jej nie leczą, a jedynie pomagają przeżyć. Lekarstwa, które mogą jej pomóc - podkreśliła ostatnie słowo. - Są dostępne jedynie w regionie Irwin. Sprowadzenie ich kosztuje jakieś... - próbowała obliczyć w pamięci. - Dziesięć może piętnaście tysięcy miesięcznie. I musimy liczyć, że poprawa nie nastąpi od razu, a kupowanie ich przez jakieś pół roku daje nam wydatek około stu tysięcy.
- Nie wiem - mruknął bezsilnie. - Nie stać nas na to - przyznał otwarcie. - Musimy jeszcze spłacić ten dom, czesne Josha w akademii...
- Po co wspominasz o jego szkole? - oburzyła się niespodziewanie Mandisa.
- Po nic. Tak tylko napomniałem - zaczął się tłumaczyć.
- Wiem, opłata za szkołę jest dla ciebie za wysoka! Lepiej żeby szedł do podrzędnego liceum, a potem harował jak wół na jakiejś budowie, prawda? - mówiła poirytowana. - Od początku miałeś problem z tym, żeby Josh poszedł do Akademii Pokemon.
- Co za bzdury?! - syknął pan Allen.
- Bzdury? Pierwsza osoba w naszej rodzinie ma szansę zdobyć wykształcenie, a ty zachowujesz się jakby to było dla ciebie jakąś ujmą - złościła się, nie zdając sobie sprawy, że ich syn jest tuż za ścianą. - I mam mu powiedzieć, że nie stać nas na jego szkołę?
- A ja mam powiedzieć Carrie, że nie stać nas na jej życie?! - odpowiedział wściekły. - Gadałem ze znajomym... - dodał nieco spokojniejszym tonem. - Pracuje w Johto i może mnie wkręcić.
W oczach Mandisy pojawiło się przerażenie.
- Oszalałeś? Chcesz nas zostawić?
- Nie, ale tam więcej zarobię. Co oznacza, że szybciej zbierzemy pieniądze na leki.
- A jak nie wrócisz? - rzuciła udając obojętność.
- Dlaczego miałbym nie wracać? - zdenerwował się.
- Z Betty Daniels też coś się stało - odparła. - Wyjechała do pracy w Townview i ślad po niej zaginął. Pewnie ktoś ją zamordował, albo...
- Nic jej się nie stało. Po prostu uciekła od męża i dzieciaka. Zrobiła to dla siebie, a ja wyjadę dla was - wyjaśnił różnicę.
Josh nie słuchał dalszej części kłótni. Wyszedł przed dom, gdzie bawiła się Carrie. Usiadł na schodach i przez moment przyglądał się dziecko w piaskownicy.
- Gniewają się? - zapytała.
- Nie. Tylko głośno rozmawiają o nas.
- Nie ma pieniążków? - pomarkotniała.
- Jakoś sobie poradzimy - westchnął. - Coś wykombinuję.
- Co?
- Kiedyś... - zaczął. - Wygram turniej Jhnelle i wszystko się ułoży - oświadczył.
- Obiecujesz? Jak bucha ogień na ogonku Charmanderka?
- Tak - powiedział, uśmiechając się. - Jak bucha ogień na ogonku Charmanderka - powtórzył.

Kilka dni później

Strategia walk była najnudniejszym przedmiotem w całej Akademii Pokemon. Nauczyciel prowadzący lekcje, pan Boredom chodził po klasie rozprawiając o atakach, sposobach obrony i typach od czasu do czasu rzucając mdłą definicję.
- A więc - zaczął nauczyciel - Rozładowanie energii elektrycznej na przeciwniku poprzez pomoc z zewnątrz to...
Zamiast wyczekiwanej odpowiedzi słyszał wyłącznie ciszę.
- To śmiertelna nuda - szepnął Kyle.
Charlie i Teddy uśmiechnęli się do siebie.
- Nikt nie wie? - tracił nadzieję pan Boredom. - Jak nazywa się ten atak?
- Elektryczny kocioł - rozbrzmiał głos Josha.
Wszystkie spojrzenia pokierowały się na małomównego Allena.
- Więc jednak ktoś się przygotował - zaśmiał się profesor. - A teraz pokemony, które mogą się nauczyć tego ruchu - rzucił następne pytanie.
- Wszystkie pokemony mające pierwszy typ elektryczny za wyjątkiem Pikaczu, który nie jest przystosowany do używania tak potężnych ataków. Wyjątkiem może być także Dread.
- Dlaczego Dread? - zapytał nauczyciel.
Tym razem pytanie nie było rzucone w pustą przestrzeń, a do Allena.
- Jest on legendarnym pokemonem - odpowiedział śmielej Josh. - Nie mamy o nim żadnych konkretnych informacji. Możemy jedynie domyślać się jego umiejętności.
Nauczyciel spojrzał na Josha z uznaniem.
- Bardzo dobrze - powiedział krótko i zaczął następny temat lekcji.
Do tej pory wszyscy uznawali go za nieśmiałego chłopca, który jest średnim uczniem, ale tamtego dnia wszystko się zmieniło. Josh stał się aktywny, jego średnia rosła, a wkrótce przegonił największych prymusów budząc podziw nauczycieli i zazdrość kolegów. Już nie był powietrzem, a najlepszym uczniem. Z łatwością zdobył stypendium naukowe i stał się dumą grona pedagogicznego.
Wśród kolegów zyskał sobie opinię niekoleżeńskiego i nieprzyjemnego kujona, który liczy wyłącznie na siebie. Nigdy nie podpowiadał na egzaminach, zadania grupowe wykonywał w pojedynkę twierdząc, że sam lepiej wie jak trzeba wykonać pracę, podczas zajęć z pojedynków dawał się poznać jako trudny przeciwnik, który zawsze ma ukrytą w zanadrzu taktykę. Koledzy ze szkoły wymijali go szerokim łukiem. Wydawał się arogancki i zadufany w sobie. Sam Josh nie ukrywał, że nie przepadał za kolegami ze szkoły, którzy byli mu potrzebni do szczęścia jak zdechły Biri. Swoje kontakty ograniczał do nauczycieli, rodziców i młodszej siostry. Z innymi wiązała go jedynie znajomość z widzenia.
Wkrótce potem pan Allen wyjechał do Liyah.

Czerwiec 2006, Corella Town

- Dzień dobry - ukłonił się, wchodząc do gabinetu.
Przy biurku pod oknem siedział grubszy mężczyzna w błękitnej koszuli. Przed nim leżało mnóstwo dokumentów i książek ze zdjęciami pokemonów. Z drugiej strony stołu znajdowały się dwa krzesła dla gości, szafa ze szklanymi drzwiami, przez które można było dostrzec segregatory. W rogu pokoju stała starsza kobieta uderzająca głową w ścianę, co wydawało się Joshowi dosyć niepokojące.
- Profesor Dennis Harding? - zapytał ostrożnie.
- Tak, słucham - odparł leniwie podnosząc wzrok znad notatnika.
- Nazywam się Josh Allen i jestem absolwentem Akademii Pokemon. Interesuje mnie starter - powiedział, zajmując miejsce naprzeciw Hardinga.
- Jasne - mruknął Dennis. - Dostałem cały stos podań z prośbami o pokemony. I muszę wybrać tylko troje z ponad dwudziestki jaka do mnie przyszła. Dlaczego ty?
- Dlaczego ja? Napisałem w podaniu, że... - powiedział, wyciągając z plecaka wniosek.
- Nie pytam o podanie tylko o ciebie. Dlaczego chcesz zostać trenerem?
Allen zamilkł na moment, aby po chwili odpowiedzieć na pytanie, które wydawało mu się czymś oczywistym:
- Mam świetne wyniki w szkole. Jestem najlepiej rokującym absolwentem Akademii Pokemon. Ciężko pracuję, jestem zdyscyplinowany i nie olewam sobie nauki jak inni - powiedział, mając przed oczyma obraz Danielsa i jego kolegów. - Chcę wygrać turniej Jhnelle. Jestem najlepszy.
Dennis spojrzał w swoje dokumenty.
- Allen... Allen... - poszukał chłopaka na liście. - Mam jeszcze dwa wolne miejsca - mruczał pod nosem. - Zgoda - powiedział na głos. - Oficjalnie ogłoszę swój wybór za kilka dni, ale na ten moment nie widzę lepszego kandydata od ciebie.

Townview, obecnie

Przed wejściem do sali siedziała młoda dziewczyna z papierosem. Widząc zbliżającego się Josha zgasiła papierosa i wstała z ławki.
- Pogoda jak pod psem - zagadała do niego.
- Cześć - przywitał się chłopak. - Chciałem zawalczyć o odznakę.
- Oficjalnie chyba jeszcze się nie znamy. Jestem Jordan Hooper - przedstawiła się.
- Josh Allen - odwzajemnił uściskiem ręki.
Po czym ruszył za dziewczyną do wnętrza budynku. Na arenę walki prowadził długi korytarz na końcu, którego znajdowały się metalowe drzwi na kłódkę. Trenerka wyjęła klucze z kieszeni i otworzyła kłódkę. Josh ruszył za nią na halę walki, na której panował mrok. W powietrzu czuł kujący w nozdrza zapach spalenizny.
- Zaczekaj w progu - rozkazała mu. - Tu trzeba uważać tym bardziej jeśli jest ciemno.
- Dzięki za pomoc z regulatorami - odezwał się Allen.
- Nic wielkiego - machnęła ręką Jordan.
Następnie prawie po omacku zaczęła szukać czegoś na ścianie.
- W ogóle to specjalizuję się w elektrycznym typie, ale to pewnie już zauważyłeś - zaczęła niespodziewanie mówić. - Za każdym razem kiedy wychodzę z sali muszę wyłączać korki, bo moje pokemony mają brzydki nawyk bawienia się elektryką. Ostrzegam po sto razy, że kiedyś prąd je popieści i będą miały, ale te swoje...
- Elektryczne pokemony mogą sobie zrobić krzywdę prądem? - zdziwił się Josh.
- Naturalnie - odparła dziewczyna. - Wyobraź sobie, że Dischatric kiedyś przypalił sobie włosy, agent jeden...
- Mogę o coś cię zapytać? - zapytał Josh.
- Wal jak w dym. Zawsze mogę nie odpowiedzieć, prawda?
- Byłaś regulatorem - rzucił myśl. - Kim jesteście?
- My? Nikim, bo już nie jestem jedną z nich - odparła. - Regulatorzy to najemnicy. Jak ich lepiej opłacisz to będą wbiją nóż w plecy twoim wrogom. Zawsze działają w zespole czteroosobowym. Specjalnością regulatorów jest walka partnerska. Wiesz na czym taka walka polega?
- Tak, duet. Dwa na dwa - odparł. - Dlaczego odeszłaś od nich?
- Mam dwadzieścia jeden lat, a wydaje mi się, że w "zawodzie regulatora" - określiła funkcję. - Emerytura przychodzi bardzo szybko. Na mojej ostatniej akcji jeszcze w regionie Liyah prawie zginęłam. Uratowała mnie moja partnerka, Angela, ale mimo wszystko to był czas żeby się wyłączyć. Swoją drogą - zaczęła nowy temat. - Tobie i twoim przyjaciołom regulatorzy musieli nieźle zajść za skórę skoro cała wasza trójka o nich tak namiętnie wypytuje - zażartowała.
- Mówisz o Alissie i Kyleu? - zaniepokoił się Josh. - I jak im poszło?
- Chłopakowi całkiem nieźle - przyznała. - Byłam pozytywnie zaskoczona jego Huffem. Ogniste pokemony to moja słabość, a ogniste pokemony, które uważają się za wodne... - westchnęła ciężko. - Co do dziewczyny... - pokręciła głową. - Było nieco gorzej. Ma w składzie dwa wodne pokemony i początkowo walka szła jej jak krew z nosa. Potem coś lepiej i jakoś jej się udało wymęczyć zwycięstwo.
- Mówisz tak jakbyś nie starała się wygrać z nimi.
- Myślę, że bycie liderem polega na sprawdzaniu czyichś umiejętności i ewentualnie braków, a nie ich szlifowaniu. Oboje pokazali, że są dobrymi trenerami. Sama zaś nie mam w interesie udupiania kogokolwiek.
Wielkie reflektory rozświetliły salę. Josh spojrzał z niepokojem na miejsce walki. Przez ogromnych rozmiarów boisko przechodziły druty i kable dzielące je na mniejsze kwadraty. Z lotu ptaka całość wyglądała jak ogromna szachownica.
- To kable? - zdziwił się Josh.
- Takie udogodnienie dla lidera - uśmiechnęła się wędrując na pozycję dla trenera. - Mój własny wynalazek. Jeśli walczysz na polu tematycznym to zwykle masz albo trawnik, kilka kamieni, kilo śniegu, bądź jakiś basen. Tu masz przewody elektryczne. To co? Po dwa pokemony. Zaczynamy? - zapytała ochoczo.
Josh skinął głową i zajął miejsce naprzeciw Jordan.
- Ringrock! Wybieram cię! - zawołał.
Nad przewodami uniósł się kamienny pokemon-planeta.
- A więc zaczynamy od zabawy nad ziemią? - zaśmiała się. - Niech ci będzie. Baton!
- Baton! - zawołał wesoło pokemon wyskakując z pokeballa.
- Twój przeciwnik jest wolny! Wykorzystaj to! - udzieliła wskazówek pokemonowi.
- Rzut kamieniem! - nakazał prędko Josh.
Kamienny stwór zaatakował Batona. Przypominający pomarańczowy kubek pokemon wyminął atak i od razu rzucił się na przeciwnika. Zderzenie z kamiennym Ringrockiem nie było najprzyjemniejsze dla pokemona liderki, który odbił się od niego niczym piłka od ściany.
- Nowa próba, elektroszok! - wydała kolejną komendę Jordan.
Atak Batona rozszedł się po Ringrocku nie wyrządzając mu najmniejszej krzywdy.
- Kończmy tą rundę - oznajmił Allen. - Psycho-wstrząs!
Atak niemal od razu pozbawił Batona przytomności. Czerwony promień z pokeballa zawrócił pokonanego stworka.
- Kamień ma przewagę nad piorunem - oznajmił Josh.
- No co ty nie powiesz? - zakpiła Jordan. - Zobaczymy teraz - mruknęła, wyciągając drugi pokeball. - Sparktric!
Na polu pojawił się pies o długiej, niebieskiej sierści i uszach. Jednak w przeciwieństwie do Dischatrica stał na dwóch łapach i nie posiadał żółtej błyskawicy na łbie, która mogłaby chronić go przed elektrycznymi atakami.
Josh sięgnął po pokedex.
- Sparktric - odparło urządzenie po zeskanowaniu stworka. - Dorosła forma Dischatrica. Jest niezwykle szybki i silny. Włosy na jego ciele wytwarzają energię elektryczną będącą w stanie powalić dorosłego smoka. Występuje w okolicach wielkich miast.
Sparktric niczym akrobata przeskakiwał kolejne kable i druty, aby na końcu swojej drogi zetrzeć się z Ringrockiem podobnie jak przedtem zrobił to Baton. Spaniel uderzył o kable. Na moment jego ciało rozbłysło niczym błyskawica. Niespodziewanie podniósł się z ziemi i wyskoczył wysoko nad zaskoczonego przeciwnika. Opadając na ziemię zdzielił łapą pokemona-planetę. Energia elektryczna przeszła przez całe pole. Sparktric stał obojętnie spoglądając na swoją właścicielkę, zaś obok niego leżał sparaliżowany Ringrock
- Co? - przestraszył się Josh. - To nie możliwe, aby elektryczny atak mógł wywołać taki efekt u kamiennego pokemona.
- W momencie zetknięcia z przewodami moc elektrycznego pokemona wzrasta - wyjaśniła Jordan. - O ile się nie mylę taki ruch to...
- Elektryczny kocioł - uśmiechnął się Josh. - Co za ironia... - mruknął.
- Te druty, kable, przewody... Wszystko dodaje siłę mojemu pokemonowi. Jedynym sposobem, aby mnie powstrzymać jest natychmiastowy nokaut. Tylko śpiesz się, twój pokemon słabnie, a mój wręcz przeciwnie - wyjaśniła liderka.
- Wracaj, Ringrock! - nakazał pokemonowi. - Nie mogę przegrać - zdenerwował się.
Nokaut, nokaut, nokaut... - szukał w głowie rozwiązania. Przez chwilę zastanawiał się jaki pokemon mógłby powstrzymać Sparktrica. Rozwiązanie problemu wydawało mu się nazbyt banalne.
- Rabbit! - zawołał, wyrzucając w powietrze pokeball.
Pokemon zając stanął pomiędzy kablami, które jeszcze strzelały iskrami po doładowaniu Sparktrica.
- Ciekawy wybór - przyznała Jordan.
- Nieciekawy, a słuszny - odparł trener. - Rabbit! - zwrócił się do pokemona. - Najpierw musimy uniemożliwić Sparktricowi korzystanie z elektrycznego kotła. Użyj ognistego podmuchu do zniszczenia tych przewodów!
Zając wykonał polecenie paląc wszystko co znajdowało się na polu. Na oczyszczonej z pułapek arenie znajdowali się już tylko Sparktric i Rabbit. Spaniel uważnie spoglądał na przeciwnika, który w każdej chwili mógł użyć ognistego podmuchu po raz drugi.
- Nic się jeszcze nie stało - rzuciła liderka. - Nie powiem, żebyś czymś nas zaskoczył! - warknęła w stronę Josha. - Sparktric, teraz wystrzegaj się ognistych ataków Rabbita.
Spaniel posłusznie skinął głową.
- Dobrze, mamy blokadę - pochwalił podopiecznego Allen. - A teraz pora na niespodziankę! Rabbit, atak elektrycznym łańcuchem!
Pokemon ruszył w stronę przeciwnika. Będąc tuż obok niego wybił się w powietrze, a następnie uderzył zaskoczonego spaniela w łeb. Elektryczny pokemon cofnął się kilka kroków do tyłu.
- Póki jest zamroczony! Płomień! - wydał kolejną komendę Josh.
Ognisty atak pozbawił Sparktrica szans na zwycięstwo. Pojedynek wygrali Josh Allen i jego Rabbit.
- Dobry mecz - przyklasnęła Jordan schodząc z pola walki. - Mam tylko jedną drobną uwagę. Dopracuj ataki fizyczne, bo coś krucho z nimi u ciebie. Rabbit i Ringrock mogą nieźle przywalić, a w ogóle z tego nie korzystasz.
Josh z uwagą wysłuchał porad i przytaknął, a na koniec przyjął od liderki odznakę Burzy.
- I jeszcze jedno - powiedziała liderka, nim trener opuścił jej arenę. - Nie wiem co powoduje u ciebie tą nerwowość podczas walki, ale... Co nas nie zabije to nas wzmocni.
________
Dex: 23

sobota, 3 sierpnia 2013

Cathrine Ferrgato

UWAGA! SPOILERY! 

Cathrine Ferrgato
Miasto Darea Town
Profesja Lider / Ninja
Debiut Spokój orchidei
Wiek 26
Krewni Nieznani
Osiągnięcia
  • status lidera w Darea
Wzór Aya

Charakterystyka Cathrine
Jest drugim liderem, z którym przyszło się zmierzyć Kyle'owi, Joshowi i Alissie. Jej arena mieści się w lesie za miastem, ale mimo to uważa ją się za część Darea Town. Poza walkami pokemon Cathrine interesuje się bronią białą. Zachęca Alissę do walki o odznakę i tym samym przekonuje ją do udziału w Turnieju Jhnelle. Przyjaźni się z Mattem Novym.

 Pokemony
 - które ma przy sobie
Malibu Jego najpotężniejszym atakiem jest spokój orchidei.
Moonflora Posiada ich cały ogródek. Od czasu do czasu karmi jest sproszkowanym kamieniem księżycowym.
Onionleaf Dwa nieposłuszne pokemony cebule. Często uciekają na drzewa, gdzie urządzają protesty.

piątek, 2 sierpnia 2013

Rozdział 22: Regulator kontra regulator

Zderzenie Cavesaura i Miami wywołało silny wstrząs. Walczące pokemony parły na siebie niszcząc ściany budynku. Trenerzy mieli świadomość potęgi swoich podopiecznych. Użycie ich pełnej siły na tak małej płaszczyźnie byłoby niebezpieczne nie tylko dla nich samych, ale i ludzi przebywających w innych częściach stacji telewizyjnej. Ponadto pan Daniels nie chciał zbyt szybko kończyć walki. Póki zajmował czymś regulatorów, Kyle i pozostali mogli spokojnie szukać uwięzionego Pierota.
- Freddy, Angela... - mruknął Tom. - Oni przyszli po Pierota. Nie możemy dopuścić do tego, abyśmy stracili go przez jakichś przypadkowych trenerów. Ja zajmę się tym facetem, a wy zajmijcie się młodzieżą.
Para regulatorów dyskretnie wycofała się. Walczące pokemony zajmowały całą wolną przestrzeń, dlatego też Henry nie był w stanie zauważyć oddalających się Freddy'ego i Angelę.
- A ja co mam robić? - przypominał o swojej obecności Michael.
- Stój tu i ucz się - nakazał podwładnemu.
Dwunastolatek z miną zbitego psa nic nie odpowiedział. Rzucił jedynie długie spojrzenie w stronę walczących ze sobą pokemonów.
- Albo... - zmienił zdanie lider regulatorów. - Zawiadom Robina i profesora o wtargnięciu.
Michael skinął głową i ruszył przed siebie.
Przegrana najmłodszego z regulatorów rozdrażniła Toma. Z sentymentem wspominał czas kiedy jego drużyna tworzyła zgrany zespół, który dzięki współpracy osiągał swoje cele. Wszystko zmieniło się wraz z odejściem "starych" regulatorów. Michael pojmował inaczej idee bycia regulatorem. W każdym działaniu doszukiwał się korzyści dla siebie. Thomas wiedział, że takie działanie bywa destrukcyjne.
***

Pierot otworzył oczy i rozejrzał się po pomieszczeniu. Znajdował się w niewielkim oszklonym pokoju. Za szybą na wprost niego stał starszy mężczyzna w białym kitlu. Pokemon-błazen nie bał się dziwnego więzienia. Bardziej intrygowała go specyfika tego miejsca i sposób w jaki się tam znalazł. Ostatnie co pamiętał to ruiny niedaleko Ortario City.
- Ero... Ero... - wyszeptał.
Nie próżnując przeszedł do tego, co wychodziło mu najlepiej - zabawy. Kot w przebraniu pajacyka zdjął czapkę z głowy i wytrząsnął z jej środka flamaster, po czym zaczął rysować ściany szklanego pokoju. Tu powstało słoneczko, tam chmurka.
- Co on robi? - zapytał McIntyre.
- Nudzi się - odparł naukowiec. - Pierot jak widać ma w sobie dużo energii. Jest jak małe dziecko - określił pokemona. - Ciągle w ruchu, a przy tym jest taki niewinny i ufny. Nic dziwnego, że dał się złapać regulatorom.
- Nie podasz mu środków nasennych?
- Nie - odparł lekarz. - Po nich byłby znowu otępiały.
- Nie boisz się, że ucieknie?
- Równie dobrze ty mógłbyś się bać, że któregoś dnia jakaś legenda postanowi zniszczyć Jhnelle. Pokemony są głupie. Nawet nie mają świadomości swojej potęgi i tego co mogą z nią czynić. Na całe szczęście ja tu jeszcze jestem - mruknął naukowiec.
- Kłopoty! - zaalarmował Michael wbiegając do laboratorium. - Do sektora A2 wdarli się intruzi.
- Ilu? - rzucił krótko pan McIntyre.
- Pięciu - odparł po namyśle. - Czterech z nich to trenerzy.
- Co robimy? - zaniepokoił się profesor.
- Freddy, Angela i Tom zatrzymają ich - wyjaśnił chłopak.
- W takim razie nie mamy powodów do obaw - wzruszył ramionami McIntyre. - Gdybym był potrzebny będę w swoim gabinecie - dodał, opuszczając laboratorium profesora.
Naukowiec odprowadził swojego pracodawcę wzrokiem. Podziwiał opanowanie i arogancję jakie mu towarzyszyły. Nie obawiał się niczego, ani nikogo. Taki rodzaj pewności siebie wyniszczał wszystko na swojej drodze. Był niczym słodki zapach desperacji, w której mogą się pogrążyć jedynie ci, którzy stracili w życiu wszystko.
- Nie stój tu tak! - profesor ryknął na Michaela. - To, że Robin jest taki spokojny nie oznacza, że ty nie masz działać! Pomóż pozostałym w walce!
Dwunastolatek grzecznie się pokłonił i wyszedł. Profesor podszedł do szyby, aby jeszcze raz spojrzeć na Pierota.
- Mały głuptasek... - westchnął. - Nawet nie masz pojęcia jak bardzo mi się przysłużysz.
***

Laurie, Alissa, Josh i Kyle biegli długim korytarzem. W oddali było słychać ryki walczących ze sobą Miami'ego i Cavesaura. Numery na drzwiach, które mijali zmniejszały się wolno, niby odliczając odległość od celu.
- 22... - Alissa czytała liczby znad sal. - 21... Twój tata da radę zatrzymać regulatorów?
- No raczej... - odparł wyrwany z zamyślenia Daniels.
Trenerzy zatrzymali się dopiero na widok brązowych drzwi z numerem cztery. Zaraz za nimi korytarz zakręcał i znikał w nieoświetlonej części budynku.
- Jesteśmy - oznajmiła Laurie. - Gotowi?
W jej tonie dało się zauważyć lekkie zdenerwowanie. Zupełnie jakby przejście przez drzwi równało się ze zmianą wszystkiego, co do tej pory znała. W dużej mierze obawiała się konsekwencji swoich czynów. Wpuszczając do gmachu telewizji czterech nieznajomych trenerów mogła narazić się swoim przełożonym, ale z drugiej strony była jeszcze ciekawość. Dotąd znała Pierota wyłącznie z bajek i mitologii.
Zza zakrętu wyłonili się Freddy i Angela. Na ich widok trenerzy zwarli się.
- Nie tak prędko - upomniał ich chłopak. - Wynoście się stąd zanim pomożemy wam odszukać drzwi!
- Nic z tego! - przejął inicjatywę Kyle. - Rathvil, wybieram cię!
Przed Angelą i Freddym pojawił się szary szczur.
- Hh... - rozległo się.
- Chcieliśmy was grzecznie prosić o wyjście, ale skoro chcecie ostrzej to proszę bardzo - powiedział obojętnie regulator.
Jego towarzyszka odczepiła od pasa pokeball i rzuciła obok Rathvila. Kula uderzyła o ziemię wypuszczając z siebie czerwone światło. Na podłodze pojawiła się ryba o ostrych zębach, których długość zaniepokoiła nawet szczura używającego ataku suszenia zębów.
- Hh... - zacharczał wrogo Rathvil.
- Seacudda! Wodne wiry! - przeszła do ofensywy Angela.
Ryba zaczęła obracać się wokół własnej osi. Szybciej i szybciej, zaś z plamek na jej ciele zaczęła kapać woda. W ciągu kilku następnych sekund wokół pokemona powstał wir wodny. Niczym tornado przeszedł przez korytarz porywając ze sobą Rathvila.
- Rathvil! - zawołał trener.
Kyle nie zdążył zareagować w żaden sposób. Szczur był uwięziony we wnętrzu wiru. Poruszając się "tornado" pryskało na wszystkie strony wodą. W pewnym momencie z jego wnętrza wypadł również szczur. Pokemon Danielsa z impetem uderzył w ścianę i spokojnie osunął się po niej na ziemię. Wir wodny zaczął spowalniać i kurczyć się, aż wreszcie zniknął w zupełności pozostawiając na polu walki Seacuddę.
- To kto następny? - zaśmiała się Angela.
Rozległ się głuchy świst. Między trenerami przemknęło kilka splecionych ze sobą błyskawic. Elektryczny atak zderzył się z rybim pokemonem, który z bólu aż podskoczył do sufitu. Po uderzeniu piorunem Seacudda niemal od razu stracił przytomność.
- Kto to zrobił? - wściekła się Angela.
Równie zaskoczony, co jego przeciwniczka wściekła, Kyle obejrzał się za siebie. Z głębi korytarza wyłonił się pies o bujnej, niebieskiej sierści i puszystym ogonie. Żółte włosy na jego szyi były sztywne i sterczące jak ostrza noży. Stworzenie miało duże, szkliste oczy, zaś przez czoło przechodziła strzała przypominająca błyskawicę.
- Dischatric. Opieka nad tym pokemonem wymaga od trenera wiele czasu. Podczas czesania sierść Dischatrica, wydziela z siebie żółte lub błękitne iskry. Piorun na jego czole może mu służyć jako piorunochron ochraniający go przed atakami innych elektrycznych pokemonów. Występuje w pobliżu dużych miast - zakończył swój wywód pokedex Josha.
Drużyna Danielsa przyglądała się pokemonowi w osłupieniu. Angela i Freddy spojrzeli po sobie. Pioruny uderzały zwykle we wszystko, co znajdowało się w polu ich działania. Nieliczni trenerzy elektrycznych pokemonów potrafili nauczyć swojego podopiecznego takiej precyzji z jaką atakiem posługiwał się Dischatric. Regulatorom na myśl przyszła tylko jedna osoba.
- Dobrze, Dischatric - w panującej ciszy zamąciła pochwała dla pokemona.
Z głębi korytarza wyłoniła się nieznajoma. Wysoka dziewczyna o długich kręconych włosach i ciemniejszej karnacji podeszła do elektrycznego psa i pogłaskała go za oklapniętym uchem. Dziewczyna miała na rękach gumowe rękawice sięgające jej do samych przedramion, sukienkę za kolana oraz szpilki, które dodawały jej dodatkowych kilku centymetrów.
- Spisałeś się - dodała.
- Jordan! - uśmiechnęła się przyjaźnie Angela.
- Cześć - odparła z równie serdecznym nastawieniem nieznajoma.
- Nie widziałam cię wieki! Co tu robisz?
- Rozrabiacie i przyszłam was uspokoić - oznajmiła miłym tonem.
- Nie my! My tylko ochraniamy budynek - wyjaśnił Freddy. - To oni - wskazał na czteroosobową grupę - wdarli się do budynku.
- Nieprawda! - zaprzeczył Kyle.
- Milcz - ryknął Freddy.
- Dowiem się co tutaj się dzieje? - przerwała im Jordan. - Urządzacie sobie jakieś walki pokemon w centrum miasta?
- Oni porwali Pierota - naskarżyła Laurie.
- Legendarnego bożka szczęścia - uzupełnił jej wypowiedź Kyle.
- Szukamy eliksiru życia - wyjaśniła Angela. - Dlatego też nasz pracodawca chce schwytać boga szczęścia i boga rozpaczy.
- Łącząc ich krew uzyska boski nektar, prawda? - zapytał Josh, zaraz dodając: - Znam tą historię.
- Takie czyny zagrażają ludziom, a w moim interesie jest bronić Townview - oznajmiła Jordan.
- O jejku! Jakaś ty moralna! Od kiedy stałaś się liderem uważasz się za taką fajną i kryształową, co? - powiedział złośliwie Freddy.
- Zrozum, dzieciaku - odburknęła. - Bycie regulatorem miało swoje plusy. Przykładowo... - zrobiła pauzę. - Nie, nie widzę żadnych plusów.
- Ja ci zaraz pokażę plusy bycia regulatorem - warknął Freddy.
- Doprawdy? - zaśmiała się Jordan. - Czekam.
Freddy wyciągnął zza pasa pokeball i automatycznie rzucił go na ziemię przed Dischatrictem. Na arenie walki stanął Dreammaster. Pokemon nie czekając na rozkazy swojego trenera rzucił się w stronę przeciwnika. Zwinny pies unikał kolejnych ciosów.
- Dischatric, wracaj! - nakazała Jordan.
Znikając we wnętrzu pokeballa jej pokemon zmienił się w wiązkę czerwonego światła
- Na pokemona mrocznego potrzebuję czegoś innego... - powiedziała, zamieniając pokeballe. - Baton! Wybieram cię!
Na polu pojawił się dziwaczny pokemon przypominający pomarańczowe wiadro z łapkami. Jego oczy iskrzyły błękitnym światłem.
- Ratom-batom! - zawołał stworek.
***

- Baton. Jest to rodzaj słodyczy z nadzieniem. Zwykle jest oblany czekoladą, albo innym kalorycznym gównem - powiedział wielki mistrz D. - Zapisałeś?
- Tak - mruknął zniechęcony Brendan. - Zaraz obok pokemona, który według mistrza D. przesadnie poci się.
- Wielkiego mistrza D. - poprawił go pokedex.
- Brendo... - jęknął mężczyzna. - To spisywanie pokemonów coś nam nie idzie.
- Też mi się tak wydaje - oznajmiła.
- Co wy mówicie? - oburzył się mistrz. - Jesteśmy już przy setnej definicji!
- Setnej, bezsensownej definicji - ogłosiła Brenda. - Odłóżmy go na miejsce.
- Chcesz oddać mistrza temu dzieciakowi? - zdziwił się Brendan. - Złodzieje nie mogą oddawać skradzionych raz fantów.
- Niby dlaczego?
- Bo nie - sprzeciwił się.
- Odłożymy go na miejsce i nikt się nie skapnie, że był skradziony - wyjaśniła.
- Brendo, rewelacyjny pomysł! - powiedział tryumfalnie Brendan.
Zespół Witamina C wykonał swój plan. Chwilę po ich wyjściu, do szatni dla koordynatorów wbiegli Jimmy i Charlie. Chłopiec zgarnął pokedexa z szafki i głośno westchnął:
- Co za szczęście! Mówiłem ci, że gdzieś tutaj go zostawiłem.
- Niedługo zapomnisz własnej głowy - mruknął Charlie.
***

Pierot skończył rysować dom i ludziki. Przez moment przyglądał się niekształtnemu "dziełu sztuki". Był dumny ze swojej pracy. Żałował jedynie, że w pokoju poza nim nie było nikogo z kim mógłby się pobawić. Dlatego też postanowił rozejrzeć się wreszcie po dziwnym miejscu, w którym się obudził. Wstał na równe nogi i zbliżył się do szyby, za którą zaczynało się laboratorium. Większość pomieszczenia spowijał mrok. Jedynie pod ścianą znajdował się oświetlony stół, przy którym plecami do Pierota siedział profesor. Bóg szczęścia narysował na ścianie swojego więzienia drzwi, a następnie wyszedł przez nie.
- Pierrot! - zawołał tryumfalnie przyciągając uwagę naukowca.
- Wyszedłeś - syknął przez zęby uczony.
- Pero...
Stojąc oko w oko z profesorem wyczuwał niepokojącą energię, która aż korciła, aby zaatakować go.
- Spokojnie... Wracaj do klatki...
Naukowiec widział niepokój błazna, a co ważniejsze znał jego przyczynę. Wolał nie wykonywać gwałtownych ruchów przy Pierocie. Ręką przejeżdżał po blacie w poszukiwaniu alarmu.
- Per? - zdenerwowanie małej legendy rozwiały odgłosy walczących ze sobą pokemonów.
Pajacyk opuścił salę w nadziei, że gdzieś w budynku spotka kieszonkowe stworki, które będą chciały się z nim pobawić. Gdy zniknął profesor dopadł do alarmu. W całym budynku rozległ się ryk syreny.
***

- Pora się zwijać! - mruknął Thomas i zawrócił Cavesaura do pokeballa.
- Co to za odgłosy? - zaniepokoił się Michael.
- Alarm. Ewakuują budynek - odparł jego towarzysz. - Coś mi się wydaje, że to przez Pierota.
- Nawiał? - zmartwił się młodszy z regulatorów.
- Być może! A teraz chodź! Musimy opuścić sektor A2.
Obaj regulatorzy popędzili w stronę drzwi wyjściowych zostawiając na korytarzu Henry'ego i Miami.
- My też powinniśmy się stąd zabierać - poinformował pokemona pan Daniels. - Z Kylem i pozostałymi zobaczymy się pewnie przed budynkiem - dodał, wskakując na grzbiet lwa.
Miami pobiegł przed siebie.
***
Dreammaster i Baton zaczęli walkę, gdy na korytarzu pojawił się Pierot. Przez moment z zaciekawieniem wpatrywał się w walczące ze sobą pokemony oraz dopingujących im ludzi.
- Pierot! - zawołała Angela, która dostrzegła stworka jako pierwsza.
- To on? - zdziwił się Josh.
Do tego momentu boga szczęścia wyobrażał sobie jako ogromną bestię. Tymczasem przed nim stał mały puchaty kot w kostiumie pajacyka.
- Jest słodki - rozczuliła się Alissa.
- Pero! - zawołał, ciesząc się entuzjazmem jaki wywołał wśród ludzi.
Dexter Josha zeskanował stworzenie i zaczął mówić:
- Pierot. Pokemon błazen. Jeden z siedmiu legendarnych pokemonów Jhnelle. Uważany jest za patrona szczęścia, dnia głupca oraz radości. Jego istnienie owiane jest tajemnicą. Powstało wiele spekulacji i legend dotyczących tego pokemona. W czasach antycznych na terenie całego regionu na jego cześć powstało kilkanaście budowli megalitycznych.
- Pierot! - zawołał pokemon, wyciągając do Kyle'a grubą łapkę na przywitanie.
Osłupiony Daniels podał mu rękę.
- Pierot! - przedstawił się.
- K... Kyle - wydusił zaskoczony trener.
- Pierot! - powtórzył wesoło.
- Kyle...
- Pierot!
- Dobra! Wystarczy tej prezentacji - odparł Daniels.
- Jedyna klatka z jakiej Pierot się nie wydostanie to pokeball - mruknął Freddy. - Dreammaster! Czarna energia!
Pokemon błazen energicznym ruchem pchnął Kyle'a za siebie. Drugą łapką rozłożył swoją parasolkę, która w ostatnim momencie odbiła zbliżający się atak Dreammastera. Kula energii uderzyła w ścianę, robiąc w niej potężną dziurę.
- Więc nie jesteś taki słaby... - mruknął Freddy. - Dreammaster! Atakuj dalej!
Kolejne ataki odbijały się od parasola niszcząc ściany, drzwi i okna.
- To bez sensu! - warknęła Angela.
Kolejny atak Dreammastera zniszczył drzwi z numerem cztery. Zabawa w odbijanie przestała podobać się Pierotowi. Szybko rozejrzał się szukając nowej atrakcji. Powstała w ścianie wyrwa była jak okno ucieczki dla "małej legendy". Błazen stanął w otworze i spojrzał w dół. Raz jeszcze uśmiechnął się serdecznie do zgromadzonych i wyskoczył przez okno. Spadając otworzył po drodze parasol, który niczym spadochron pomógł mu bezpiecznie wylądować na chodniku obok tłumu przyglądającemu się stacji telewizyjnej. Tam Pierot zmienił się w kolorową piłkę i zniknął za zakrętem uliczki.
- Uciekł i to przez ciebie! - wrzasnęła Angela.
- Nie moja wina! - odparł regulator. - Sama mogłaś coś zrobić. Chodźmy stąd. Walka została skończona - dodał i ruszył ku wyjściu.
Po chwili regulatorzy zniknęli w zakamarkach sektora A2.
- Dobrze się spisaliście - pochwaliła trenerów Jordan - ale teraz lepiej zmywajcie się stąd. Budynek nieźle oberwał i chyba nie powinniśmy zostawać w nim dłużej niż potrzeba.
***

W tłumie gapiów czekali Henry, Charlie i Jimmy.
- Tato... - mruczał Jim.
- Słucham, synku?
- A mogę jeszcze zostać? - zapytał niewinnie.
- Zostać, gdzie?
- Z Kylem - wymruczał. - Bo ja jeszcze nie odpadłem z turnieju! - usprawiedliwił się.
- Porozmawiamy o tym później.
- Tato, nie później tylko teraz! - narzucił.
- A szkoła? W tym roku powinieneś zacząć pierwszą klasę - mruknął ojciec.
- Tatusiu - jęczał. - Proszę. Szkoła już się zaczęła. Będę miał braki!
- Nadrobisz.
- Ale... - szukał kolejnej wymówki. - Ale w przyszłym roku!
- Jak to w przyszłym? - zdenerwował się Henry. - W tym powinieneś zacząć szkołę!
- Teraz mógłbym zdobyć doświadczenie trenerskie! - odparł. - Przecież wiesz, że w przyszłości chcę iść do Akademii Pokemon! Tato... - piszczał, będąc na granicy histerii.
Ojciec westchnął. Chciał, aby jego starszy syn miał entuzjazm Jima.
- Zrobimy tak... - powiedział. - Jeśli mama się zgodzi i co ważniejsze Kyle, bo to on robi ci uprzejmość będziesz mógł kontynuować udział w konkursach.
- Idą! - podniósł alarm Charlie.
Do oczekującej przed wejściem do stacji telewizyjnej grupki dołączyła dziennikarka w towarzystwie trójki trenerów.
- Co z Pierotem? - rzucił na wstępie Charlie.
- Uciekł - odparł krótko Josh.
Henry Daniels spoglądał na budynek. Wydawało się, że myślami był zupełnie gdzie indziej. W tłumie rozpoznał znajomą twarz, której nie widział od wielu lat. Ruszył w kierunku chudego mężczyzny w czarnej koszuli, który wydawał się być zwyczajnym mieszkańcem Townview, którego zaniepokoiło zdarzenie w stacji.
- R... Robin? - zapytał drżącym głosem Henry.
Jegomość spojrzał na Danielsa i uśmiechnął się serdecznie.
- Henry, cześć.
- Co tu robisz? - zapytał.
- Próbuję ogarnąć ten nieład związany z Pierotem - odparł zwyczajnie. - Podobno do ucieczki Pierota przyczyniłeś się ty i twój syn. Przysporzyliście nam wiele problemów.
- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że masz coś wspólnego z regulatorami? - zdenerwował się pan Daniels.
- Każdy robi to, co musi - westchnął.
- Ale... Nie rozumiem. Dlaczego?
Henry czuł się, jakby ktoś wylał na niego kubeł zimnej wody. Jaki związek z regulatorami mógł mieć Robin?
- To Kyle? - zapytał McIntyre, spoglądając w stronę grupki nastolatków. - Na dzieci trzeba uważać, bo nigdy nie wiesz co może im się przytrafić, prawda?
- Trzymaj się od niego z daleka - zagroził mu pan Daniels.
- Miło było cię spotkać, ale na mnie już pora - odparł i wyciągnął z kieszeni pokeball.
Z wnętrza kuli wyłonił się pajacyk o długich łapach i czerwonym nakryciu głowy przypominającym spadzisty dach.
- Midi! - zawołał pokemon.
- Mentalion! Teleportuj mnie stąd! - nakazał.
- Zaczekaj... - mruknął Henry.
Robin i Mentalion zniknęli. Do ojca podszedł Kyle w towarzystwie pozostałych trenerów.
- Kto to był? - zapytał.
- Robin McIntyre. Mój... - zawahał się nad użyciem właściwego słowa. - To dla niego pracują regulatorzy.
***

Freddy i Angela wsiedli do zaparkowanego pod Centrum Pokemon samochodu. Za kierownicą siedział Thomas, na miejscu pasażera profesor, zaś z tyłu Michael.
- Jak działamy? - zapytała Angela.
- Przez waszą nieostrożność moje laboratorium zostało zniszczone, a wraz z nim próbki krwi Pierota - powiedział naukowiec.
- Czyli mamy znaleźć go znowu - wolał się upewnić Tom.
- Znowu? - jęknął dwunastolatek. - To głupie!
- Teraz będzie znacznie prościej. Pierot został wybudzony, a więc możecie darować sobie kolekcjonowanie statuetek - wyjaśnił profesor. - Teraz musicie wyłącznie znaleźć go przed Underpierotem.
___________________
Dex: 22, 52, 99