Zderzenie Cavesaura i Miami wywołało
silny wstrząs. Walczące pokemony parły na siebie niszcząc ściany
budynku. Trenerzy mieli świadomość potęgi swoich podopiecznych.
Użycie ich pełnej siły na tak małej płaszczyźnie byłoby
niebezpieczne nie tylko dla nich samych, ale i ludzi przebywających
w innych częściach stacji telewizyjnej. Ponadto pan Daniels nie
chciał zbyt szybko kończyć walki. Póki zajmował czymś
regulatorów, Kyle i pozostali mogli spokojnie szukać
uwięzionego Pierota.
- Freddy, Angela... - mruknął Tom. -
Oni przyszli po Pierota. Nie możemy dopuścić do tego, abyśmy
stracili go przez jakichś przypadkowych trenerów. Ja zajmę
się tym facetem, a wy zajmijcie się młodzieżą.
Para regulatorów dyskretnie
wycofała się. Walczące pokemony zajmowały całą wolną
przestrzeń, dlatego też Henry nie był w stanie zauważyć
oddalających się Freddy'ego i Angelę.
- A ja co mam robić? - przypominał o
swojej obecności Michael.
- Stój tu i ucz się - nakazał
podwładnemu.
Dwunastolatek z miną zbitego psa nic
nie odpowiedział. Rzucił jedynie długie spojrzenie w stronę
walczących ze sobą pokemonów.
- Albo... - zmienił zdanie lider
regulatorów. - Zawiadom Robina i profesora o wtargnięciu.
Michael skinął głową i ruszył
przed siebie.
Przegrana najmłodszego z regulatorów
rozdrażniła Toma. Z sentymentem wspominał czas kiedy jego drużyna
tworzyła zgrany zespół, który dzięki współpracy
osiągał swoje cele. Wszystko zmieniło się wraz z odejściem
"starych" regulatorów. Michael pojmował inaczej
idee bycia regulatorem. W każdym działaniu doszukiwał się
korzyści dla siebie. Thomas wiedział, że takie działanie bywa
destrukcyjne.
***
Pierot otworzył oczy i rozejrzał się
po pomieszczeniu. Znajdował się w niewielkim oszklonym pokoju. Za
szybą na wprost niego stał starszy mężczyzna w białym kitlu.
Pokemon-błazen nie bał się dziwnego więzienia. Bardziej
intrygowała go specyfika tego miejsca i sposób w jaki się
tam znalazł. Ostatnie co pamiętał to ruiny niedaleko Ortario City.
- Ero... Ero... - wyszeptał.
Nie próżnując przeszedł do
tego, co wychodziło mu najlepiej - zabawy. Kot w przebraniu pajacyka
zdjął czapkę z głowy i wytrząsnął z jej środka flamaster, po
czym zaczął rysować ściany szklanego pokoju. Tu powstało
słoneczko, tam chmurka.
- Co on robi? - zapytał McIntyre.
- Nudzi się - odparł naukowiec. -
Pierot jak widać ma w sobie dużo energii. Jest jak małe dziecko -
określił pokemona. - Ciągle w ruchu, a przy tym jest taki niewinny
i ufny. Nic dziwnego, że dał się złapać regulatorom.
- Nie podasz mu środków
nasennych?
- Nie - odparł lekarz. - Po nich byłby
znowu otępiały.
- Nie boisz się, że ucieknie?
- Równie dobrze ty mógłbyś
się bać, że któregoś dnia jakaś legenda postanowi
zniszczyć Jhnelle. Pokemony są głupie. Nawet nie mają świadomości
swojej potęgi i tego co mogą z nią czynić. Na całe szczęście
ja tu jeszcze jestem - mruknął naukowiec.
- Kłopoty! - zaalarmował Michael
wbiegając do laboratorium. - Do sektora A2 wdarli się intruzi.
- Ilu? - rzucił krótko pan
McIntyre.
- Pięciu - odparł po namyśle. -
Czterech z nich to trenerzy.
- Co robimy? - zaniepokoił się
profesor.
- Freddy, Angela i Tom zatrzymają ich
- wyjaśnił chłopak.
- W takim razie nie mamy powodów
do obaw - wzruszył ramionami McIntyre. - Gdybym był potrzebny będę
w swoim gabinecie - dodał, opuszczając laboratorium profesora.
Naukowiec odprowadził swojego
pracodawcę wzrokiem. Podziwiał opanowanie i arogancję jakie mu
towarzyszyły. Nie obawiał się niczego, ani nikogo. Taki rodzaj
pewności siebie wyniszczał wszystko na swojej drodze. Był niczym
słodki zapach desperacji, w której mogą się pogrążyć
jedynie ci, którzy stracili w życiu wszystko.
- Nie stój tu tak! - profesor
ryknął na Michaela. - To, że Robin jest taki spokojny nie oznacza,
że ty nie masz działać! Pomóż pozostałym w walce!
Dwunastolatek grzecznie się pokłonił
i wyszedł. Profesor podszedł do szyby, aby jeszcze raz spojrzeć na
Pierota.
- Mały głuptasek... - westchnął. -
Nawet nie masz pojęcia jak bardzo mi się przysłużysz.
***
Laurie, Alissa, Josh i Kyle biegli
długim korytarzem. W oddali było słychać ryki walczących ze sobą
Miami'ego i Cavesaura. Numery na drzwiach, które mijali
zmniejszały się wolno, niby odliczając odległość od celu.
- 22... - Alissa czytała liczby znad
sal. - 21... Twój tata da radę zatrzymać regulatorów?
- No raczej... - odparł wyrwany z
zamyślenia Daniels.
Trenerzy zatrzymali się dopiero na
widok brązowych drzwi z numerem cztery. Zaraz za nimi korytarz
zakręcał i znikał w nieoświetlonej części budynku.
- Jesteśmy - oznajmiła Laurie. -
Gotowi?
W jej tonie dało się zauważyć
lekkie zdenerwowanie. Zupełnie jakby przejście przez drzwi równało
się ze zmianą wszystkiego, co do tej pory znała. W dużej mierze
obawiała się konsekwencji swoich czynów. Wpuszczając do
gmachu telewizji czterech nieznajomych trenerów mogła narazić
się swoim przełożonym, ale z drugiej strony była jeszcze
ciekawość. Dotąd znała Pierota wyłącznie z bajek i mitologii.
Zza zakrętu wyłonili się Freddy i
Angela. Na ich widok trenerzy zwarli się.
- Nie tak prędko - upomniał ich
chłopak. - Wynoście się stąd zanim pomożemy wam odszukać drzwi!
- Nic z tego! - przejął inicjatywę
Kyle. - Rathvil, wybieram cię!
Przed Angelą i Freddym pojawił się
szary szczur.
- Hh... - rozległo się.
- Chcieliśmy was grzecznie prosić o
wyjście, ale skoro chcecie ostrzej to proszę bardzo - powiedział
obojętnie regulator.
Jego towarzyszka odczepiła od pasa
pokeball i rzuciła obok Rathvila. Kula uderzyła o ziemię
wypuszczając z siebie czerwone światło. Na podłodze pojawiła się
ryba o ostrych zębach, których długość zaniepokoiła nawet
szczura używającego ataku suszenia zębów.
- Hh... - zacharczał wrogo Rathvil.
- Seacudda! Wodne wiry! - przeszła do
ofensywy Angela.
Ryba zaczęła obracać się wokół
własnej osi. Szybciej i szybciej, zaś z plamek na jej ciele zaczęła
kapać woda. W ciągu kilku następnych sekund wokół pokemona
powstał wir wodny. Niczym tornado przeszedł przez korytarz
porywając ze sobą Rathvila.
- Rathvil! - zawołał trener.
Kyle nie zdążył zareagować w żaden
sposób. Szczur był uwięziony we wnętrzu wiru. Poruszając
się "tornado" pryskało na wszystkie strony wodą. W
pewnym momencie z jego wnętrza wypadł również szczur.
Pokemon Danielsa z impetem uderzył w ścianę i spokojnie osunął
się po niej na ziemię. Wir wodny zaczął spowalniać i kurczyć
się, aż wreszcie zniknął w zupełności pozostawiając na polu
walki Seacuddę.
- To kto następny? - zaśmiała się
Angela.
Rozległ się głuchy świst. Między
trenerami przemknęło kilka splecionych ze sobą błyskawic.
Elektryczny atak zderzył się z rybim pokemonem, który z bólu
aż podskoczył do sufitu. Po uderzeniu piorunem Seacudda niemal od
razu stracił przytomność.
- Kto to zrobił? - wściekła się
Angela.
Równie zaskoczony, co jego
przeciwniczka wściekła, Kyle obejrzał się za siebie. Z głębi
korytarza wyłonił się pies o bujnej, niebieskiej sierści i
puszystym ogonie. Żółte włosy na jego szyi były sztywne i
sterczące jak ostrza noży. Stworzenie miało duże, szkliste oczy,
zaś przez czoło przechodziła strzała przypominająca błyskawicę.
- Dischatric. Opieka nad tym
pokemonem wymaga od trenera wiele czasu. Podczas czesania sierść
Dischatrica, wydziela z siebie żółte lub błękitne iskry.
Piorun na jego czole może mu służyć jako piorunochron
ochraniający go przed atakami innych elektrycznych pokemonów.
Występuje w pobliżu dużych miast - zakończył swój
wywód pokedex Josha.
Drużyna Danielsa przyglądała się
pokemonowi w osłupieniu. Angela i Freddy spojrzeli po sobie. Pioruny
uderzały zwykle we wszystko, co znajdowało się w polu ich
działania. Nieliczni trenerzy elektrycznych pokemonów
potrafili nauczyć swojego podopiecznego takiej precyzji z jaką
atakiem posługiwał się Dischatric. Regulatorom na myśl przyszła
tylko jedna osoba.
- Dobrze, Dischatric - w panującej
ciszy zamąciła pochwała dla pokemona.
Z głębi korytarza wyłoniła się
nieznajoma. Wysoka dziewczyna o długich kręconych włosach i
ciemniejszej karnacji podeszła do elektrycznego psa i pogłaskała
go za oklapniętym uchem. Dziewczyna miała na rękach gumowe
rękawice sięgające jej do samych przedramion, sukienkę za kolana
oraz szpilki, które dodawały jej dodatkowych kilku
centymetrów.
- Spisałeś się - dodała.
- Jordan! - uśmiechnęła się
przyjaźnie Angela.
- Cześć - odparła z równie
serdecznym nastawieniem nieznajoma.
- Nie widziałam cię wieki! Co tu
robisz?
- Rozrabiacie i przyszłam was uspokoić
- oznajmiła miłym tonem.
- Nie my! My tylko ochraniamy budynek -
wyjaśnił Freddy. - To oni - wskazał na czteroosobową grupę -
wdarli się do budynku.
- Nieprawda! - zaprzeczył Kyle.
- Milcz - ryknął Freddy.
- Dowiem się co tutaj się dzieje? -
przerwała im Jordan. - Urządzacie sobie jakieś walki pokemon w
centrum miasta?
- Oni porwali Pierota - naskarżyła
Laurie.
- Legendarnego bożka szczęścia -
uzupełnił jej wypowiedź Kyle.
- Szukamy eliksiru życia - wyjaśniła
Angela. - Dlatego też nasz pracodawca chce schwytać boga szczęścia
i boga rozpaczy.
- Łącząc ich krew uzyska boski
nektar, prawda? - zapytał Josh, zaraz dodając: - Znam tą historię.
- Takie czyny zagrażają ludziom, a w
moim interesie jest bronić Townview - oznajmiła Jordan.
- O jejku! Jakaś ty moralna! Od kiedy
stałaś się liderem uważasz się za taką fajną i kryształową,
co? - powiedział złośliwie Freddy.
- Zrozum, dzieciaku - odburknęła. -
Bycie regulatorem miało swoje plusy. Przykładowo... - zrobiła
pauzę. - Nie, nie widzę żadnych plusów.
- Ja ci zaraz pokażę plusy bycia
regulatorem - warknął Freddy.
- Doprawdy? - zaśmiała się Jordan. -
Czekam.
Freddy wyciągnął zza pasa pokeball i
automatycznie rzucił go na ziemię przed Dischatrictem. Na arenie
walki stanął Dreammaster. Pokemon nie czekając na rozkazy swojego
trenera rzucił się w stronę przeciwnika. Zwinny pies unikał
kolejnych ciosów.
- Dischatric, wracaj! - nakazała
Jordan.
Znikając we wnętrzu pokeballa jej
pokemon zmienił się w wiązkę czerwonego światła
- Na pokemona mrocznego potrzebuję
czegoś innego... - powiedziała, zamieniając pokeballe. - Baton!
Wybieram cię!
Na polu pojawił się dziwaczny pokemon
przypominający pomarańczowe wiadro z łapkami. Jego oczy iskrzyły
błękitnym światłem.
- Ratom-batom! - zawołał stworek.
***
- Baton. Jest to rodzaj słodyczy z
nadzieniem. Zwykle jest oblany czekoladą, albo innym kalorycznym
gównem - powiedział wielki mistrz D. - Zapisałeś?
- Tak - mruknął zniechęcony Brendan.
- Zaraz obok pokemona, który według mistrza D. przesadnie
poci się.
- Wielkiego mistrza D. -
poprawił go pokedex.
- Brendo... - jęknął mężczyzna. -
To spisywanie pokemonów coś nam nie idzie.
- Też mi się tak wydaje - oznajmiła.
- Co wy mówicie? -
oburzył się mistrz. - Jesteśmy już przy setnej definicji!
- Setnej, bezsensownej definicji -
ogłosiła Brenda. - Odłóżmy go na miejsce.
- Chcesz oddać mistrza temu
dzieciakowi? - zdziwił się Brendan. - Złodzieje nie mogą oddawać
skradzionych raz fantów.
- Niby dlaczego?
- Bo nie - sprzeciwił się.
- Odłożymy go na miejsce i nikt się
nie skapnie, że był skradziony - wyjaśniła.
- Brendo, rewelacyjny pomysł! -
powiedział tryumfalnie Brendan.
Zespół Witamina C wykonał swój
plan. Chwilę po ich wyjściu, do szatni dla koordynatorów
wbiegli Jimmy i Charlie. Chłopiec zgarnął pokedexa z szafki i
głośno westchnął:
- Co za szczęście! Mówiłem
ci, że gdzieś tutaj go zostawiłem.
- Niedługo zapomnisz własnej głowy -
mruknął Charlie.
***
Pierot skończył rysować dom i
ludziki. Przez moment przyglądał się niekształtnemu "dziełu
sztuki". Był dumny ze swojej pracy. Żałował jedynie, że w
pokoju poza nim nie było nikogo z kim mógłby się pobawić.
Dlatego też postanowił rozejrzeć się wreszcie po dziwnym miejscu,
w którym się obudził. Wstał na równe nogi i zbliżył
się do szyby, za którą zaczynało się laboratorium.
Większość pomieszczenia spowijał mrok. Jedynie pod ścianą
znajdował się oświetlony stół, przy którym plecami
do Pierota siedział profesor. Bóg szczęścia narysował na
ścianie swojego więzienia drzwi, a następnie wyszedł przez nie.
- Pierrot! - zawołał tryumfalnie
przyciągając uwagę naukowca.
- Wyszedłeś - syknął przez zęby
uczony.
- Pero...
Stojąc oko w oko z profesorem wyczuwał
niepokojącą energię, która aż korciła, aby zaatakować
go.
- Spokojnie... Wracaj do klatki...
Naukowiec widział niepokój
błazna, a co ważniejsze znał jego przyczynę. Wolał nie wykonywać
gwałtownych ruchów przy Pierocie. Ręką przejeżdżał po
blacie w poszukiwaniu alarmu.
- Per? - zdenerwowanie małej legendy
rozwiały odgłosy walczących ze sobą pokemonów.
Pajacyk opuścił salę w nadziei, że
gdzieś w budynku spotka kieszonkowe stworki, które będą
chciały się z nim pobawić. Gdy zniknął profesor dopadł do
alarmu. W całym budynku rozległ się ryk syreny.
***
- Pora się zwijać! - mruknął Thomas
i zawrócił Cavesaura do pokeballa.
- Co to za odgłosy? - zaniepokoił się
Michael.
- Alarm. Ewakuują budynek - odparł
jego towarzysz. - Coś mi się wydaje, że to przez Pierota.
- Nawiał? - zmartwił się młodszy z
regulatorów.
- Być może! A teraz chodź! Musimy
opuścić sektor A2.
Obaj regulatorzy popędzili w stronę
drzwi wyjściowych zostawiając na korytarzu Henry'ego i Miami.
- My też powinniśmy się stąd
zabierać - poinformował pokemona pan Daniels. - Z Kylem i
pozostałymi zobaczymy się pewnie przed budynkiem - dodał,
wskakując na grzbiet lwa.
Miami pobiegł przed siebie.
***
Dreammaster i Baton zaczęli walkę,
gdy na korytarzu pojawił się Pierot. Przez moment z zaciekawieniem
wpatrywał się w walczące ze sobą pokemony oraz dopingujących im
ludzi.
- Pierot! - zawołała Angela, która
dostrzegła stworka jako pierwsza.
- To on? - zdziwił się Josh.
Do tego momentu boga szczęścia
wyobrażał sobie jako ogromną bestię. Tymczasem przed nim stał
mały puchaty kot w kostiumie pajacyka.
- Jest słodki - rozczuliła się
Alissa.
- Pero! - zawołał, ciesząc się
entuzjazmem jaki wywołał wśród ludzi.
Dexter Josha zeskanował stworzenie i
zaczął mówić:
- Pierot. Pokemon błazen. Jeden z
siedmiu legendarnych pokemonów Jhnelle. Uważany jest za
patrona szczęścia, dnia głupca oraz radości. Jego istnienie
owiane jest tajemnicą. Powstało wiele spekulacji i legend
dotyczących tego pokemona. W czasach antycznych na terenie całego
regionu na jego cześć powstało kilkanaście budowli
megalitycznych.
- Pierot! - zawołał pokemon,
wyciągając do Kyle'a grubą łapkę na przywitanie.
Osłupiony Daniels podał mu rękę.
- Pierot! - przedstawił się.
- K... Kyle - wydusił zaskoczony
trener.
- Pierot! - powtórzył wesoło.
- Kyle...
- Pierot!
- Dobra! Wystarczy tej prezentacji -
odparł Daniels.
- Jedyna klatka z jakiej Pierot się
nie wydostanie to pokeball - mruknął Freddy. - Dreammaster! Czarna
energia!
Pokemon błazen energicznym ruchem
pchnął Kyle'a za siebie. Drugą łapką rozłożył swoją
parasolkę, która w ostatnim momencie odbiła zbliżający się
atak Dreammastera. Kula energii uderzyła w ścianę, robiąc w niej
potężną dziurę.
- Więc nie jesteś taki słaby... -
mruknął Freddy. - Dreammaster! Atakuj dalej!
Kolejne ataki odbijały się od
parasola niszcząc ściany, drzwi i okna.
- To bez sensu! - warknęła Angela.
Kolejny atak Dreammastera zniszczył
drzwi z numerem cztery. Zabawa w odbijanie przestała podobać się
Pierotowi. Szybko rozejrzał się szukając nowej atrakcji. Powstała
w ścianie wyrwa była jak okno ucieczki dla "małej legendy".
Błazen stanął w otworze i spojrzał w dół. Raz jeszcze
uśmiechnął się serdecznie do zgromadzonych i wyskoczył przez
okno. Spadając otworzył po drodze parasol, który niczym
spadochron pomógł mu bezpiecznie wylądować na chodniku obok
tłumu przyglądającemu się stacji telewizyjnej. Tam Pierot zmienił
się w kolorową piłkę i zniknął za zakrętem uliczki.
- Uciekł i to przez ciebie! -
wrzasnęła Angela.
- Nie moja wina! - odparł regulator. -
Sama mogłaś coś zrobić. Chodźmy stąd. Walka została skończona
- dodał i ruszył ku wyjściu.
Po chwili regulatorzy zniknęli w
zakamarkach sektora A2.
- Dobrze się spisaliście - pochwaliła
trenerów Jordan - ale teraz lepiej zmywajcie się stąd.
Budynek nieźle oberwał i chyba nie powinniśmy zostawać w nim
dłużej niż potrzeba.
***
W tłumie gapiów czekali Henry,
Charlie i Jimmy.
- Tato... - mruczał Jim.
- Słucham, synku?
- A mogę jeszcze zostać? - zapytał
niewinnie.
- Zostać, gdzie?
- Z Kylem - wymruczał. - Bo ja jeszcze
nie odpadłem z turnieju! - usprawiedliwił się.
- Porozmawiamy o tym później.
- Tato, nie później tylko
teraz! - narzucił.
- A szkoła? W tym roku powinieneś
zacząć pierwszą klasę - mruknął ojciec.
- Tatusiu - jęczał. - Proszę. Szkoła
już się zaczęła. Będę miał braki!
- Nadrobisz.
- Ale... - szukał kolejnej wymówki.
- Ale w przyszłym roku!
- Jak to w przyszłym? - zdenerwował
się Henry. - W tym powinieneś zacząć szkołę!
- Teraz mógłbym zdobyć
doświadczenie trenerskie! - odparł. - Przecież wiesz, że w
przyszłości chcę iść do Akademii Pokemon! Tato... - piszczał,
będąc na granicy histerii.
Ojciec westchnął. Chciał, aby jego
starszy syn miał entuzjazm Jima.
- Zrobimy tak... - powiedział. - Jeśli
mama się zgodzi i co ważniejsze Kyle, bo to on robi ci uprzejmość
będziesz mógł kontynuować udział w konkursach.
- Idą! - podniósł alarm
Charlie.
Do oczekującej przed wejściem do
stacji telewizyjnej grupki dołączyła dziennikarka w towarzystwie
trójki trenerów.
- Co z Pierotem? - rzucił na wstępie
Charlie.
- Uciekł - odparł krótko Josh.
Henry Daniels spoglądał na budynek.
Wydawało się, że myślami był zupełnie gdzie indziej. W tłumie
rozpoznał znajomą twarz, której nie widział od wielu lat.
Ruszył w kierunku chudego mężczyzny w czarnej koszuli, który
wydawał się być zwyczajnym mieszkańcem Townview, którego
zaniepokoiło zdarzenie w stacji.
- R... Robin? - zapytał drżącym
głosem Henry.
Jegomość spojrzał na Danielsa i
uśmiechnął się serdecznie.
- Henry, cześć.
- Co tu robisz? - zapytał.
- Próbuję ogarnąć ten nieład
związany z Pierotem - odparł zwyczajnie. - Podobno do ucieczki
Pierota przyczyniłeś się ty i twój syn. Przysporzyliście
nam wiele problemów.
- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że
masz coś wspólnego z regulatorami? - zdenerwował się pan
Daniels.
- Każdy robi to, co musi - westchnął.
- Ale... Nie rozumiem. Dlaczego?
Henry czuł się, jakby ktoś wylał na
niego kubeł zimnej wody. Jaki związek z regulatorami mógł
mieć Robin?
- To Kyle? - zapytał McIntyre,
spoglądając w stronę grupki nastolatków. - Na dzieci trzeba
uważać, bo nigdy nie wiesz co może im się przytrafić, prawda?
- Trzymaj się od niego z daleka -
zagroził mu pan Daniels.
- Miło było cię spotkać, ale na
mnie już pora - odparł i wyciągnął z kieszeni pokeball.
Z wnętrza kuli wyłonił się pajacyk
o długich łapach i czerwonym nakryciu głowy przypominającym
spadzisty dach.
- Midi! - zawołał pokemon.
- Mentalion! Teleportuj mnie stąd! -
nakazał.
- Zaczekaj... - mruknął Henry.
Robin i Mentalion zniknęli. Do ojca
podszedł Kyle w towarzystwie pozostałych trenerów.
- Kto to był? - zapytał.
- Robin McIntyre. Mój... -
zawahał się nad użyciem właściwego słowa. - To dla niego
pracują regulatorzy.
***
Freddy i Angela wsiedli do
zaparkowanego pod Centrum Pokemon samochodu. Za kierownicą siedział
Thomas, na miejscu pasażera profesor, zaś z tyłu Michael.
- Jak działamy? - zapytała Angela.
- Przez waszą nieostrożność moje
laboratorium zostało zniszczone, a wraz z nim próbki krwi
Pierota - powiedział naukowiec.
- Czyli mamy znaleźć go znowu - wolał
się upewnić Tom.
- Znowu? - jęknął dwunastolatek. -
To głupie!
- Teraz będzie znacznie prościej.
Pierot został wybudzony, a więc możecie darować sobie
kolekcjonowanie statuetek - wyjaśnił profesor. - Teraz musicie
wyłącznie znaleźć go przed Underpierotem.
___________________
Dex: 22, 52, 99
Dex: 22, 52, 99
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz