czwartek, 31 października 2013

Rozdział 31: Toksyczna miłość

Boheme City było trzecim co do wielkości miastem w regionie Jhnelle. Przybyszów urzekało pięknem starych uliczek, pięknych domów i gustownych balustrad, zaś bohemianczyków wprawiała w dumę unosząca się w powietrzu atmosfera spokoju i ciszy. Chlubą miasta był jego rynek osadzony w samym sercu. W centrum placyku wyłożonego kostką brukową stał biały zameczek z wieżyczką zegarową i dzwonem, który bił co godzinę.
Na środku owego rynku zatrzymał się odmieniony Zespół Witamina C. Mieli na sobie różowe koszulki z nadrukiem jakiegoś kwiatu. Jedynie Brenda miała na sobie wysłużony strój zespołu, którego zasadom hołdowała. Rozdrażniona usiadła na ławeczce i przyglądała się pracującym z boku Britanny i Brendanowi, którzy rozłożyli niewielki stolik, na którym poustawiali kolorowe flakoniki. Nie zwracali uwagi przechodniów do momentu, kiedy Britanny wdrapała się na stół i zaczęła mówić przed megafon:
- Miłość to wspaniałe uczucie! Rozdziera poczucie naszej pewności siebie na pierwszej randce, nerwy po ślubie i wątrobę po rozwodzie! Nic więc dziwnego, że nie chcecie świętować dnia zakochanych! - mówiła gestykulując. - Dlatego, drogie panie! Olejcie facetów i zamiast kupować im z okazji dnia zakochanych nowe gacie sprawcie sobie perfumy unikalnej marki Witamina C!
Obok podium, na którym stała przemawiająca osiemnastolatka zaczęło roić się od kobiet.
- Britanny, twój pomysł był świetny! - pochwalił dziewczynę Brendan.
- Dziękuję. I coś na tym przy okazji zarobimy - odparła z uśmiechem.
- Oszustwo i tyle! - odezwała się Brenda. - A ty Brendanie, gdzie masz koszulkę Witaminy C?
- Już ci tłumaczyłam, że czarne koszulki w żółte paski nie pasują do wizerunku naszej nowej działalności. Też powinnaś taką ubrać - wtrąciła się Britanny.
- Nigdy! - syknęła starsza siostra.
- Niby czarny wyszczupla, ale pasy znowu pogrubiają. Przebierz się - nakazała grzecznie.
- Zapomnij! Nasz zespół nie będzie się pałał uczciwym zarobkiem kiedy możemy okradać dziesięcioletnich trenerów z ich pokemonów!
- Ta? A wiele sukcesów już zanotowałaś na swoim koncie? - spytała ironicznie. - Poza tym to też jest swego rodzaju szwindel - przyznała dziewczyna. - Tyle że zamiast pakować forsę mamusi w nieprzydatne urządzenia do łapania pokemonów lub głupie stroje możemy kupić perfumy w sklepie "za piątaka" i sprzedać je drogo jako markowe. Skoro nie chcesz się przebrać - zwróciła się do siostry z troską - to chociaż popraw swój makijaż.
- Co chcesz od mojego makijażu? - wstała z miejsca Brenda.
- Nic wielkiego. Tak tylko pomyślałam, że od chudego kucharza nie przyjmiemy jedzenia, tak ty możesz mieć problem ze sprzedażą kosmetyków z tak brzydką cerą.
Brenda zacisnęła zęby i rzuciła się z pięściami na Britanny.
 ***

            Kia rzuciła walizkę na ziemię i ciężko wzdychając zajęła miejsce na metalowej ławce obok. Port świecił pustkami, ale nie przejmował jej brak pasażerów. Chciała wreszcie wsiąść na statek i wypłynąć na Black Moon Island. Była już o krok od zdania praktyk. Do otrzymania licencji pielęgniarki brakowało jej jeszcze jednej pozytywnej oceny z czwartego ośrodka. Sięgnęła do torebki, z której wyciągnęła dzienniczek praktyk. Od niechcenia przewertowała kilka kartek zatrzymując się przy wpisach ocen od trójki przełożonych. Pierwszy od siostry Joy z Novan City, która wystawiła jej dwóję na szynach.
- Niech się cieszy! - mówiła pielęgniarka wpisując się do zeszytu. - Nie zasłużyła na ten wpis i wie to tak samo dobrze jak ja, ale niech zna moje dobre serce.
Drugi wpis pochodził z Esari. Tamtejsza siostra Joy nie wiedziała nic. Broniła się nawet przed zaliczeniem Kii praktyk.
- A co mam wpisać? Bo ja nie wiem - powtarzała zakłopotana.
Po żmudnych tłumaczeniach ze strony uczennicy wpisała jej wreszcie piątkę, ale nie mogąc się powstrzymać dopisała: "ale i tak nie wiem za co ta ocena".
Wczoraj szesnastolatka zakończyła praktyki w Boheme City z piątką. Była pewna, że zatęskni za Boheme City, tutejszym Centrum Pokemon i jego opiekunem. Z Joy połączyło ją coś więcej niż przyjaźń. Na samą myśl o ostatnim z przełożonych i wyjeździe stąd, serce Kii zaczynało bić nieco szybciej. Jak na ironię dzisiaj w mieście odbywał się festyn zakochanych.
- Poszłabym z Joy... - mruknęła do siebie.
- Nie ma statku! - wyrwał ją z zamyślenia przechodzący obok marynarz.
- Co, proszę? - energicznie podniosła się z ławki.
- Czeka pani na "Grację"?
- Tak - odparła ostrożnie.
- To jeszcze panienka poczeka. "Gracja" miała problemy z dopłynięciem do portu. Spóźni się.
- Ile?
- Co najmniej dwie godziny.
Nozdrza marynarza i Kii ukuł nieprzyjemny zapach. Dziewczyna aż się wzdrygnęła, po czym skarciła wzrokiem swojego rozmówcę:
- Wstydziłby się, pan!
- To nie ja! - oburzył się marynarz.
Fetor stawał się coraz mocniejszy.
- To kto?
- Może szambo gdzieś wybiło? - próbował zgadnąć.
Wraz z falą, która uderzyła w brzeg na lądzie pojawił się ogromny brązowy pokemon. Niemal od razu wokoło niego zleciały się muchy przyciągnięte obrzydliwym smrodem. Stworzenie miało rybi ogon, płetwy i róg na głowie. Nieco otępiałe spojrzenie i ząb wystający z pyska dopełniały obraz Beka.
- Beeeeeeeeeeeek! - zawołał.
Wraz z otwarciem pyska smród nasilił się.
- Co to jest? - przeraził się marynarz.
- To... Bek - dziewczyna przypomniała sobie stworzenie z zajęć w akademii. - Nie jest groźny, ale strasznie cuchnie.
Bek pojawił się w Boheme City, gdyż dowiedział się, że ludzie urządzają sobie festyn z okazji dnia zakochanych. Jako bardzo sympatyczny pokemon Bek postanowił przybyć do miasta i złożyć każdemu napotkanemu człowiekowi serdeczne życzenia.
- Beeeeeee! - chuchnął na marynarza, który niemal od razu zemdlał.
Bek uśmiechnął się życzliwie do nieprzytomnego. Wiedział, że jego życzenia sprawią radość każdemu człowiekowi, ale nie spodziewał się omdleń wywołanych wzruszeniem! Trzeba było iść za ciosem i spróbował złożyć życzenia dziewczynie.
- Beeee! - zawołał człapiąc w kierunku Kii.
- Odejdź! - wrzasnęła.
Nie czekając, aż toksyczny pokemon podejdzie bliżej uciekła w kierunku miasta.
Bek nie spodziewał się oporu ze strony ludzi. Cóż... Pozostało mu ruszyć do miasta w ślad za dziewczyną i tam uszczęśliwić ją na siłę swoją personą.
 ***

Jak każdego roku w dzień zakochanych w Boheme City urządzano wielki festyn. Na rynku ustawiano ogromną scenę koncertową, okna przystrajano balonami w kształcie serduszek, a bramy obklejano plakatami reklamującymi imprezę.
Kia wbiegła na rynek i niemal od razu wmieszała się w tłum. Zapach Beka zniknął, gdzieś za nią. Przeszła się obok kilku stoisk z pamiątkami, po czym znalazła się przy najbardziej obleganym stole. Stanęła obok gromady kobiet i zaczęła słuchać sprzedawczyni.
- Te perfumy sprawią, że każdy facet rzuci wam się do stóp - reklamowała swój produkt Britanny.
- To głupie - stwierdziła Kia.
- Ha! - ucieszyła się Brenda, która zaczynała wątpić, że którakolwiek z kupujących dziewczyn używa rozumu.
- Co jest niby głupie? - warknęła Britanny.
- Nawet najlepsze perfumy nie pomogą w zdobyciu miłości - stwierdziła Kia.
- Miłość to głupi wymysł zakompleksionych ludzi. To, co łączy w pary na lata to zwykłe przywiązanie - kłóciła się Britanny. - Mój preparat pozwala uzyskać efekt przywiązania.
- Dziewczyny, ogarnijcie się! - Kia zaapelowała do kupujących. - Chcecie, aby ktoś był przy was nie z własnej woli, a dlatego, że jakieś lipne perfumy trzymają go siłą?
- Tylko nie lipne! To markowe podróbki! - oburzył się Brendan.
Po tych słowach klientela Britanny rozeszła się.
- Skoro nie mogę skołować forsy prawie uczciwie to zrobię to nieuczciwie - wycedziła przez zęby. - A ty, zapłacisz mi za to! - dodała łapiąc Kię za rękę.
Drugą ręką sięgnęła do kieszeni spodni po jeszcze jeden flakonik perfum, które rozpyliła w powietrzu.
Z nieba spadło kilka Birich. Na rynku wybuchło zamieszanie wywołane pojawieniem się leśnych pokemonów. Mousevile, Digstery, Hawki i ostałe przy życiu Biri zaczęły atakować ludzi.
- Co się dzieje? Skąd te pokemony? - zdziwił się Brendan.
- Tak jak powiedziałam... Dzięki specjalnemu składnikowi, który dodałam do perfum wywołują one efekt przywiązania do ludzi - oznajmiła z uśmiechem. - Trochę inaczej działają na pokemony. Stają się one agresywne wobec tych, którzy "cuchną" moim specyfikiem. Tak jakby... są w mojej mocy -określiła.
- Britanny, jesteś geniuszem zła w naszym zespole! - zawołał Brendan.
- Dlatego mnie wysłali do liceum chemicznego, a moją siostrę do wikliniarskiego - westchnęła.
- Zatrzymam was! - oznajmiła Kia wyszarpując się z uchwytu Britanny. - Tesla! Wybieram cię!
Przed straganem pojawiła się Tesla. Nieco zdziwiona rozejrzała się wokoło.
- Te sla? - spytała, nie pojmując zamieszania.
- Pokonaj ich jakoś! - wskazała na Zespół Witamina C.
- Ti... - odparła bezradnie.
Tesla znała się na pomocy w Centrach Pokemon, a nie na pojedynkach.
- Chyba niepotrzebnie naoglądałam się serialu o pokemonach - stwierdziła trenerka chowając swoją podopieczną do pokeballa.
- Beeeeeeek! - rozległo się.
Na rynku pojawił się Bek ściągając na siebie uwagę pokemonów i ludzi. Zapadła cisza. Wszyscy w skupieniu obserwowali śmierdzące stworzenie. Sam Bek uśmiechnął się i ruszył przez rynek do miejsca, w którym zapach perfum był najintensywniejszy.
- Dlaczego pokemony nie atakują już ludzi? - zaniepokoiła się Brenda.
- Bek - rzuciła hasło Kia.
- Ten śmierdziel niszczy moje perfumy! - zdenerwowała się dziewczyna.
- Co robimy teraz? - rzucił Brendan.
Nim Britanny zdążyła odpowiedzieć Bek stał tuż obok stoiska.
- Beeek! - zawołał na widok ludzi.
- Bek! Musisz zatrzymać zniszczyć flakoniki z perfumami! - nakazała mu Kia.
Pokemon uśmiechnął się i ku przerażeniu podstępnego zespołu jednym ruchem pyska pożarł całe stoisko.
- Tragedia! Zjadł moje perfumy! - zaczęła piszczeć Britanny.
- I nie zapłacił! - dodał Brendan.
- Mam pomysł! - rzuciła z niemal teatralnym heroizmem Brenda.
- Co? - zawołała pozostała dwójka.
- Nogi za pas, Zespole Witamina C! - wrzasnęła i zaczęła uciekać.
Brendan i Britanny ruszyli w ślad za nią. Dzikie pokemony będące w mocy zapachu opuściły Boheme City, a ludzie mogli wrócić do zabawy. Wszystko wskazywało na to, że festyn zakochanych został uratowany. Bek i Kia, która pomogła w odkryciu spisku Zespołu Witamina C zostali okrzyknięciu gośćmi honorowymi imprezy. Mimo wszystko Kia nie została na festynie. W porcie czekała na nią spóźniona "Gracja".
 ***

            Kia zajmowała miejsce w restauracji statku wycieczkowego. Znudzona mieszała łyżeczką w kawie i co jakiś czas głęboko wzdychała. Najgorsze w jej nieszczęśliwej miłości, bo jako platoniczną miłość zdefiniowała uczucie do swojego przełożonego, było to, że nie miała szansy na rozkwit. Z końcem praktyk opuściła Boheme City i osobę, którą darzyła tak wielki uczuciem.
- Joy, czy jeszcze się spotkamy? - zapytała samą siebie.
- Mówiła pani coś? - odezwał się kelner.
Oczy Kii rozbłysły. Kelner był wysokim szatynem o brzoskwiniowej cerze i niebieskich oczach. Wspomnienie Joy z Boheme City uleciało w zapomnienie. Dziewczyna przez moment wpatrywała się w chłopaka jak w obrazek, po czym wydukała niemądre pytanie.
- E... y... Pan płynie tym statkiem?
Nie warto przejmować się miłością, bo za rogiem może kryć się następna.
_____________________
 Dex: 98

poniedziałek, 21 października 2013

Natalie McIntyre

UWAGA! SPOILERY! 


Natalie
Miasto Corella Town / Townview
Profesja Nieznana
Debiut Odbicie w lustrze
Wiek 43
Krewni
  • Robin (mąż)
  • Ralphie (syn)
Osiągnięcia Nieznane
Wzór Florinda Showers

Charakterystyka Natalie
Po tragicznej śmierci Ralphiego oddala się od męża. Prawdopodobnie cierpi z powodu depresji. Trudno określić, czy z Robinem nadal są małżeństwem. W przeszłości mieszkali razem w Corella Town, gdzie wychowywali syna i przyjaźnili się z Danielsami. Przez pewien okres czasu mieszkali w Lakeside Town. Po wyprowadzce ich dom stał się siedliskiem poke-duchów.

niedziela, 6 października 2013

Rozdział 30: Piraci z Black Moon Island

Statek wycieczkowy "Gracja" rozcinał dziobem fale z niezwykłą precyzją. W miarę upływu czasu suche powietrze stawało się chłodniejsze, promienie słońca bledsze i jakby nic nieznaczące. Jeszcze wczoraj na morzu było ciepło i przyjemnie. Dzisiaj pogoda i bliskość lodowej wyspy zwanej "Mroźnym Światem" znacząco obniżyły klimat znanym im z Irina City. Mimo wszystko pogoda nie przeszkadzała w zabawie pokemonom. Do czwórki stworków Kyle'a dołączyła jeszcze Isia i kilka wodnych zwierzaków należąca do innych pasażerów statku. Pogoda "zachęciła" ludzi do pozostania w swoich kajutach, a więc pokemony miały do dyspozycji cały pokład. Jedynie mała grupa dzieci w wieku przedszkolnym nieśmiało stała pod ścianą przyglądając się bawiącym stworkom. Wkrótce dołączył Jimmy do nich, któremu powoli zaczynało brakować towarzystwa rówieśników.
Josh, Kyle i Carter siedzieli przy stoliku w części restauracyjnej. Poza nimi, ich pokemonami i kilkorgiem dzieciaków statek wyglądał na opuszczony. Od czasu do czasu przemykał ktoś z personelu. Znudzony Carter przyglądał się przesyłce jaką miał dostarczyć na "czarną wyspę". Kyle czytał dane pokemonów z pokedexu Allena. Trudno uwierzyć, ale Daniels pierwszy raz widział pokedexowe statystyki, występowanie pokemonów, opisy. Wielki mistrz D. nie pozwalał przeglądać swoich opcji, bo czuł się wtedy "taki nagi".
- Co jest w tym jajku? - zagadał Josh, który od dłuższego czasu przyglądał się paczce Cartera.
- Niezwykły pokemon, który może zmienić losy świata - odparł poważnie.
- Jaki? - spytał Allen.
Na to pytanie Carter parsknął śmiechem. Josh zarumienił się.
- Żartowałem - odparł. - Siostra Joy nie wiedziała, co to takiego. Znając życie to jakiś Biri, Taome lub inny bohater-samobójca. Tak czy owak muszę dostarczyć je do instytutu badań na Black Moon Island.
Kyle odłożył pokedex na stół i leniwie się przeciągnął.
- Dwadzieścia trzy pokemony - powiedział ciężko wzdychając. - Skąd je wytrzasnąłeś?
- Złapałem - wzruszył ramionami Josh.
- Ale aż tyle? - zdziwił się Daniels.
Sam miał dopiero pięć pokemonów, z czego Rathvila oddał na szkolenie do Sebastiana Harpera.
- Zawsze się przydadzą - wzruszył ramionami Allen. - Zależało mi, aby mieć po jednym pokemonie z każdego typu. Pojedynki ligowe będą odbywały się na polach tematycznych. Będziemy walczyli z trenerami równymi, albo przerastającymi nasze umiejętności. Wtedy o zwycięstwie będą decydowały drobiazgi jak atak, którego nauczyliśmy pokemona, albo typ - zakończył przemowę.
- Ale możesz mieć przy sobie tylko sześć pokemonów - ciągnął temat Kyle.
- Operuję podstawowym składem... - przytaknął mu Josh, po czym mówił dalej - ale często wymieniam pokemony tak, aby każdy miał szansę na trening.
***

John Spearow nie wyglądał jak pirat, lecz arystokrata. Po pokładzie przechadzał się emanując elegancją i szykiem. Zawsze miał na sobie spodnie od garnituru i białą koszulę ukrywaną pod kamizelką na guziki. Był człowiekiem przebiegłym, inteligentnym i bardzo złym (przynajmniej za takiego się uważał).
Mądrość ludzka chodzi w parze ze podłością, wyrafinowaniem i niegodziwością - mawiał, a gdy rozmówca spoglądał na niego pytająco dorzucał pointę - bo tylko człowiek inteligentny zrozumie jak należy korzystać z tego, co złe na własny użytek.
Jego dwumasztowiec przybywał z zachodu, z portu na Black Moon Island. Piraci nie zapuszczali się dalej niż za Mroźny Świat ponieważ Spearow nie czuł takiej potrzeby. Jego załoga była jak uśpiona choroba, potrafiła przeczekać na swoją ofiarę. Gdy na horyzoncie pojawiła się "Gracja", kapitan opuścił swój gabinet i spokojnie przespacerował się po pokładzie.
- Majtku, czy widzisz to przed nami? - zwrócił się do przechodzącego obok chudzielca.
- Ahoj, kapitanie! - zawołał, co nijak oznaczało twierdzącą odpowiedź.
- Mów, że normalnie! - ryknął.
- Tak, widzę - odparł. - Łupimy ich, stary wilku morski? - dodał, klepiąc kapitana w ramię.
John spojrzał na majtka ze złością. Na swoim statku nie tolerował czterech rzeczy: zuchwałości, głupoty, niesubordynacji i kuchni wegetariańskiej.
- Majtku... - westchnął, spoglądając pobłażliwie. - Pożytku z ciebie żadnego. Sterować nie umiesz, na bocianie gniazdo cię nie wyślę, bo masz lęk wysokości, do gotowania talentu nie masz, ale przynajmniej rozumiesz: "co znaczy być piratem".
- Pewnie, że tak! - zawołał.
- Wydaj polecenie ludziom!
- Na sto tysięcy pierdzących Koffingów! Załogo, łupimy statek! - wydarł się majtek.
Wśród piratów zapanowało zamieszanie, a John spokojnie przyglądał się wycieczkowcowi. Miał nadzieję, że poza zwykłymi turystami znajdzie się kilku trenerów. Kieszonkowe stwory były warte znacznie więcej od biżuterii i pieniędzy. Dobrze wytrenowane pokemony osiągały wysokie ceny na czarnym rynku na Black Moon Island.
***

"Gracja" zauważyła nadpływające niebezpieczeństwo. Statek piracki zbliżał się do niej w czarnych barwach. Na granatowej fladze błyszczała biała czaszka sygnalizująca nadciągające kłopoty. Dumny, a zarazem bezczelny znak piratów. Kapitan Spearow i jego ludzie byli znacznie szybsi i silniejsi. Dlatego też bez trudu dogonili wycieczkowca i zmusił go do poddania. Pomimo próśb kapitana, opuszczającego pokład wraz z załogą jedyną szalupą ratunkową, do pasażerów oto, aby współpracowali z piratami, a najlepiej zostali w swoich pokojach, większość wyszła na pokład, jakby na powitanie piratów. Kyle wraz z pozostałymi bacznie przyglądał się wrogiemu statkowi.
- To są piraci? - zdziwił się Josh.
Trudno było mu uwierzyć, że w dwudziestym pierwszym wieku ma szansę spotkać kogoś, kogo utożsamiał do tej pory z książkami przygodowymi.
- Tak - skinął głową Kyle.
- Czy oni coś nam zrobią? - spytał zaniepokojony Jimmy.
- Nie - odparł Daniels, klepiąc brata po głowie. - Wiesz, gdzie jest pokój Alissy? - zmienił nieoczekiwanie temat.
Chłopiec przytaknął.
- Na wszelki wypadek idź tam i zostań z nią - nakazał.
Nagle zainteresowanie wrogim statkiem przeniosło się na pokład "Gracji". Przez głośniki rozbrzmiało:
- Piękni i młodzi!
- Do akcji gotowi!
- To chyba jakiś żart - pokręcił głową Kyle.
Na środku pokładu pojawił się Zespół Witamina C. Brenda i Brendan z zapałem prezentowali swoją chorografię i motto, a tuż obok nich stała poirytowana Britanny.
- Zespół Witamina C! - zawołała na zakończenie Brenda. - Oddajcie swoje pokemony, odznaki i wszystko co cenne!
Otaczający ich pasażerowie spoglądali w zmieszaniu, próbując odgadnąć zamiary zespołu. Czyżby współpracowali z piratami? A może to artystyczny performance mający na celu uspokoić pasażerów przed atakiem wrogiego statku?
- Wasze pomysły są bezsensu - wtrąciła wreszcie Britanny.
- Masz lepszy? - warknęła siostra.
- Wszystko jest lepsze od wyskoczenia przed ponad setkę ludzi, wyrecytowanie motta i rozkazanie im oddania portfeli!
- Brendo, myślę, że Britanny może mieć rację - przyznał Brendan.
- Nie! - tupnęła nogą Brenda.
Już chciała coś dodać, gdy do "Gracji" dobił statek piracki.
- Gdzie kapitan? - zawołał któryś z gości.
- Uciekł z załogą jedyną szalupą! - odkrzyknął ktoś inny.
Jako pierwszy na pokład wskoczyło stworzenie o ludzkiej sylwetce.
- Tadam! - zawołał pokemon.
Miał na sobie czerwony kubraczek oraz granatową czapkę. Nie posiadał głowy tylko czaszkę, zaś zamiast prawej ręki miał hak, a nogę zastępowała drewniana proteza.
- Co to jest? - zdziwił się Josh, sięgając po pokedex.
- Joyrider - urządzenie zeskanowało pokemona. - Pokemon pirat o niezwykle złośliwym charakterze. Można spotkać go dryfującego na tratwie. Mimo że nie jest on najsilniejszym pokemonem morskim zwykle atakuje bez powodu inne pokemony żądając od nich klejnotów, złota lub dziewictwa.
- Poradzimy sobie z nim - stwierdził Kyle.
Kątem oka spojrzał za siebie. Jego drużyna stała tuż za nim czekając na polecenie.
- Jasne, że sobie poradzimy! - dodała wpieniona Brenda. - Jak ci piraci śmią atakować statek?
- Właśnie! My byliśmy pierwsi! - dodał Brendan, szykując pokeball z Salameonem.
Tuż za Joyriderem na pokład wdarli się napastnicy manifestujący swoją pirackość poprzez stroje oraz urodę. Jednym słowem byli brzydcy, śmierdzieli potem, rumem i tytoniem nieznanej marki. Na samym końcu pojawił się ich kapitan.
- Witam - zaczął. - Nazywam się kapitan John Spearow. Przepraszam za wszelkie niewygody, ale z państwa pomocą pójdzie nam to znacznie szybciej. Nie mamy wiele czasu, bo jak zakładam przed ucieczką ze statku wasz kapitan wezwał ekipę ratowniczą, która powinna pojawić się w ciągu godziny może dwóch - oszacował. - Zabierzemy wam wszystko, co cenne plus pokemony.
- Nie oddamy wam pokemonów! - zawołał młodszy Daniels.
- Zawsze... - pokręcił głową kapitan. - Zawsze znajdzie się ktoś, kto powie żałosną kwestię w stylu: "nie pozwolę wam skrzywdzić pokemonów". Nie mam ochoty na prowadzenie dyskusji o tym co mi wolno, a czego nie - uciął.
- To się jeszcze okaże! Huff, ognisty atak! - zawołał Kyle, wskazując w stronę przywódcy piratów.
- Hu? - zdziwił się baset.
Jak każdy Slowpoke nie potrafił wykonać ognistego atak, dlatego w zamian zaatakował "wodną bronią", która nie była niczym innym jak podstawowym atakiem ognistych pokemonów.
Ogień pędzący w stronę Johna zderzył się ze strumieniem wody Joyridera.
- Tadam! - zawołał pokemon pirat.
- Woda pokonuje ogień - zaśmiał się kapitan.
- A elektryczność wodę! - wrzasnął Carter, wyrzucając przed siebie pokeball z Bumem.
Zajączek od razu przeszedł do kontrataku. Elektryczny promień uderzył w hak Joyridera. Łapa pokemona rozbłysła żółtym światłem, które natychmiast rozprysło się na boki.
- Nic mu nie jest? - zdenerwował się trener.
- Działa jak piorunochron - uśmiechnął się chytrze Spearow. - Skoro nie ma więcej samozwańczych bohaterów... Przejdźmy do interesów.
Po tych słowach piraci wyciągnęli broń, która wyglądem przypominała przenośne armatki. Jakaś rozhisteryzowana kobieta zaczęła krzyczeć i błagać o życie. Garstka napastników ruszyła w głąb statku w poszukiwaniu ukrywających się pod pokładem pasażerów. Wybuchło zamieszanie. Kyle ścisnął rękę młodszego brata, gdzieś w tłumie stracił z oczu Zespół Witamina C i Josha.
- Ty zajmij się pokemonami! - John zwrócił się do majtka.
- Na sto tysięcy śmierdzących Koffinów! - zawołał, wymierzając w stronę pokemonów Kyle'a i Cartera.
Trenerzy stanęli obok swoich podopiecznych, aby po chwili wraz z pokemonami znaleźć się w sieciach wystrzelonych z armatki. Nie minął kwadrans, a wszyscy pasażerowie zostali wyłapani i postawieni przed kapitanem Spearowem.
- Pokemony przenieść do celi - nakazał.
- Czyli gdzie? - spytał majtek.
- A gdzie trzymamy skradzione pokemony? - wycedził przez zęby.
- Pod pokładem! - odparł majtek. - A co z ich trenerami? - przypomniał sobie o dwójce uwięzionej w sieciach razem z pokemonami.
- Potem się nimi zajmiemy! - odparł, pakując do wora pokeballe odebrane innym trenerom ze statku.
***

- To wszystko twoja wina! - doszła do wniosku Britanny, kiedy piraci związali ją wraz z innymi pasażerami.
- Moja? Niby z jakiej racji? - odburknęła jej Brenda.
- "Wejdziemy na statek bez biletów, bo to niegodziwe! Okradniemy trenerów, bo to podłe"! - zacytowała siostrę.
- Skąd mogłam wiedzieć, że zjawią się piraci? - broniła się.
- Obie się zamknijcie! - usłyszała w odpowiedzi.
Obok członkiń złego Zespołu Witamina C stali Alissa Christeensen i Jimmy Daniels.
- Przez wasze gadanie wpadniemy w jeszcze większe kłopoty! - dodała młoda trenerka.
- Nie uciszaj mnie, smarkulo - syknęła Brenda.
- Zamiast tracić czas na tłumaczenie mojej siostrzyczce - ostatnie słowo obciekało ironią - że ma być cicho, pomyślmy jak możemy stąd nawiać.
- Odebrali nam pokemony, a więc walka nie wchodzi w rachubę - przyznała Alissa.
- A wasi znajomi? - pytała dalej Britanny, która jak na członkinie niegodziwego Zespołu Witamina C myślała całkiem logicznie.
- Cartera i Kyle'a zabrali wraz z ich pokemonami na swój statek - odparł Jimmy. - Ale nie wiem, gdzie jest Josh. Rozdzieliliśmy się w tłumie.
- Jeśli nie złapali go to mamy jeszcze szansę - stwierdziła Alissa. - A gdzie jest Brendan?
- Kto? - w pierwszej chwili zdziwiła się Brenda. - Brendan! No właśnie... Nie wiem.
Była tak zajęta kłótnią z Britanny, że nie zauważyła kiedy zapodziała jej się jedna trzecia szajki przestępczej.
***

Josh wyglądał z pokoju restauracyjnego na zamieszanie panujące na pokładzie. Piraci wyłapali prawie wszystkich pasażerów. Musiał postępować rozważnie jeśli chciał uniknąć podobnego losu. Do pomieszczenia wszedł jeden z przestępców. Allen momentalnie przykucnął pod stołem. Pirat rozejrzał się i wyszedł.
- Poszli już?
Na pytanie Josh zamarł w bezruchu, po czym ostrożnie odwrócił się. Tuż obok niego klęczał przerażony Brendan.
- Co tu robisz? - zdziwił się Josh.
- A jak myślisz? Chowam się przed tym buractwem! - warknął.
- Czyli jest nas dwóch - stwierdził. - Musimy pozbyć się tych piratów - dodał po chwili zastanowienia.
- A nie możemy zaczekać, aż sami się pozbędą?
- Zabiorą pokemony tamtych trenerów! - upomniał go Allen.
- No to tylko dziękować bozi, że nasze są bezpieczne - odsapnął z ulgą Brendan.
Szesnastolatek przez moment nie wiedział, co odpowiedzieć. Ignorując ostatnie zdanie swojego rozmówcy powiedział:
- Nie będzie prosto, ale mam już plan. Jeden z nas musi przedostać się na statek piratów i oswobodzić Kyle'a, Cartera i ich pokemony. Drugi w tym czasie zajmie piratów walką.
- Nie... - pokręcił głową Brendan.
- Chłopie! - krzyknął Josh. - Tam są także twoje koleżanki. Nie chcesz im pomóc?
- Nie... - odparł bez przekonania. - Prawie ich nie znam. Poza tym twój pomysł ma jedną wadę.
- Jaką?
- Zostałem w nim uwzględniony! - powiedział na granicy rozpaczy.
Brendan miał jednak rację. Nie był na tyle zdolnym trenerem, aby odwrócić uwagę piratów walką pokemon. Salameon przegrałby z Joyriderem niemal od razu. Równie ryzykowne było posyłanie Brendana na pomoc uwięzionym trenerom. Zawsze istniała szansa, że członek Zespołu Witamina C coś sknoci.
- Dobra! Mam inny pomysł! Niedługo powinna przybyć straż morska. Wystarczy, że do tego czasu będziemy zajmować piratów walką, aby nie uciekli.
- My? Ja i ty? Walką? Mam nadzieję, że to był sarkazm - stwierdził Brendan.
Nie zwlekając ruszył krok za Joshem do wyjścia z bufetu. Allen z pewną siebie miną wyszedł przed tłum wrogów.
- Zapomnieliście jeszcze o nas! - zawołał.
- Jak miło... - mruknął John.
Idąc w kierunku kapitana i Joyridera wyciągnął pokeball i przygotował go do walki. Pokemon pirat wyszedł przed swojego trenera gotowy do pojedynku.
- Ługi bugi! - zawołał Cas opuszczając pokeball.
Josh chciał walczyć z piratami przynajmniej do momentu przybycia pomocy. Wątpił, że zwycięstwo w tym pojedynku zmusi piratów do odejścia. Musiał grać na zwłokę.
- Cas, atak demonicznej duszy!
Atak osłabił obronę wrogiego pokemona.
- Marne sztuczki - westchnął kapitan, który liczył na bardziej ofensywne działania ze strony młodego trenera. - Joyrider, twój przeciwnik to duch. Zapomnij o atakach stalowych i skup się na pozbawieniu go energii za pomocą wodnych ruchów.
- Tadam! - zawołał Joyrider, tworząc wokoło siebie krąg wody.
***

Carter, Kyle oraz ich pokemony zostali zamknięci pod pokładem dwumasztowca. W pomieszczeniu panowała ciemność, denerwująca cisza i nieprzyjemny zapach wilgoci.
- Cholera! - rozzłościł się Kyle. - Gdybym lepiej rozplanował taktykę nie doszłoby do tego.
- Rit? - zaniepokoił się ryś.
- Nie teraz - mruknął trener pochłonięty poszukiwaniem wyjścia z sytuacji.
- Koli? - dodał drugi.
- Nie, dziękuję. Nie chce mi się pić - mruknął pod nosem zaabsorbowany myślami.
- Kyle... - odezwał się ostrożnie Carter.
- Co?
- My chyba nie jesteśmy tutaj sami - stwierdził aktor.
W ciemnościach pod ścianą kryły się jakieś stworzenia. Wyglądały jak blado błękitne piłeczki o ogromnych szklistych oczach z płetwami po bokach ciała. Było ich całe stado.
- Marśili! - zawołały.
- Co to jest? - zdenerwował się Daniels.
- Czekaj! Gary miał takiego pokemona... Mam nazwę na końcu języka. Marshilly! - rzucił po zastanowieniu.
Piraci wyłapali błotne ryby, aby sprzedać je na czarnym rynku na Black Moon Island. Marshilly były przydatnymi pokemonami dzięki połączeniu typu wodnego i ziemnego. Dlatego też zawsze znajdował się chętny nabywca.
- Musimy się stąd wydostać - stwierdził Carter.
- Maśli! - odezwał się najodważniejszy Marshilly.
- Nie rozumiem - pokręcił głową aktor.
- Mar! Szli! - warknął.
Marshilly nie lubił, gdy ludzie udawali, że go nie rozumieją. Nie mówił w żadnym obcym języku i jakimś dziwnym trafem inne pokemony rozumiały jego słowa, a ludzie jakoś nie.
- On chyba chce nam pomóc w ucieczce, prawda? - spytał Kyle.
Urocza buzia Marshilly'ego rozpromieniała. Za pomocą płetw pokemon doskoczył do Danielsa i przytulił się do jego nogi.
- Rit-rity! - zawołał Rhythmox, chcący zapoznać się z błotną rybą.
- Grrrr... - odwarknęła.
- Moks? - nie zrozumiał agresywnej reakcji.
- Grrrr...
- Marshilly jest dość sporo, a więc mogłyby wyważyć drzwi - poddał myśl Carter.
- Hm... - mruknął Marshilly, jakby nie słysząc słów mężczyzny.
- O co mu chodzi?
Marshilly czuł się wolnym pokemonem, który nie musi słuchać ludzi, a już tym bardziej wykonywać ich poleceń.
- Marshilly - odezwał się Daniels klękając obok stworka. - Ty i twoi przyjaciele moglibyście nam bardzo pomóc używając ataku siły.
- Marś! - zgodził się stworek, któremu słowa Kyle'a wydały się mądre i słuszne. - Mar! Szillli! - wydał komendę swoim towarzyszom.
Grupa złożona z ponad dwudziestu Marshillych zaczęła uderzać w drewniane drzwi. Te jak zapałka złamały się na pół po kilku ciosach. Na pokład wypadły pokemony w towarzystwie Cartera i Kyle'a.
- Teraz musimy przedostać się na "Grację" - oznajmił Kyle.
***

Cas upadł na ziemię po ciosie Joyridera. Zaskoczony finałem pojedynku Josh utkwił pytający wzrok w kapitanie statku pirackiego.
- To proste - mruknął John. - Siła Joyridera wzrasta za każdym razem, kiedy ten użyje kręgu wody. Po kilku minutach jest zwyczajnie silniejszy od twojego pokemona.
- Brendan, twoja kolej - oznajmił Allen.
- Z czym moja?
- Na walkę! Żaden z moich pokemonów nie ma przewagi nad Joyriderem.
- Ale ja nie najlepiej się dzisiaj czuję.
- Przestań pieprzyć farmazony - wrzasnął poirytowany Josh. - Jesteś członkiem Zespołu Witamina C! Co to dla ciebie walka z silniejszym przeciwnikiem?
- On ma rację! - zawołała siedząca w tłumie Brenda. - Stoczylibyśmy walkę nawet z mistrzem ligi mając przy sobie jedynie Zajebistafisha! Wszakże desperacja to nasze drugie imię!
- Racja! - przyznał Brendan. - Salameon, wybieram cię!
Jaszczur stanął naprzeciwko pirata.
- Joyrider, ostry hak! - zawołał kapitan.
Pokemon rzucił się na Salemeona machając srebrnym hakiem. Jaszczur unikał kolejnych ciosów wycofując się w stronę swojego trenera.
- Tanie sztuczki - burknął John. - Zamknij Salamoena w wodnym wirze!
Kościotrup ściągnął z głowy swój kapelusz, z którego wystrzeliły bicze wodne. Woda otoczyła Salameona tworząc coś w rodzaju klatki.
- Salma! - zawołał pokemon uginając się pod ciężarem wody.
- Już czuję smak porażki! - zaczął lamentować Brendan.
- Zamknij się! - uciszył go Josh. - Salameon jeszcze nie przegrał. Nie wiem jakim cudem chcesz kogokolwiek pokonać jeśli z góry zakładasz, że twój pokemon przegra!
Ze statku piratów dobiegł rytmiczny szelest. Niespodziewanie na "Grację" wskoczyło kilkadziesiąt uśmiechniętych Marshillych. Pokemon rzuciły się na zaskoczonego Joyridera przewracając go. Atak "zniewalający" Salameona niemal natychmiast rozprysł się.
- Co to ma znaczyć? Kto je wypuścił? - rozzłościł się Spearow.
- Chyba zapomniałeś o nas! - usłyszał głos Cartera.
- Dosyć tego! - warknął kapitan. - Joyrider, rozpraw się z nimi! Natychmiast!
- Koli, ostry liść! - rzucił Kyle.
Trawiasty kot uderzył przeciwnika swoim najskuteczniejszym atakiem. Salameon, który zdążył otrząsnąć się z poprzedniego ataku poprawił mu uderzając go ogonem. Joyrider został zwyciężony.
Kapitan nie zdążył zareagować, gdy tuż obok niego przemknął Falcon. Jednym szybkim ruchem jastrząb porwał worek ze skradzionymi rzeczami pasażerów. Wznosząc się nad statkiem otworzył wór, z którego spadł deszcz biżuterii, pieniędzy i pokeballi przywłaszczonych przez piratów. W oddali rozbrzmiały syreny alarmowe zwiastujące zbliżającą się straż morską. Kapitan zacisnął wargi czując jak grunt usuwa mu się pod nogami.
- Wycofujemy się! - rozkazał Spearow przeskakując na swój okręt.
- Nic z tego! - zawołał Jimmy przyciskając do piersi odzyskane pokeballe. - Fairyfly!
Nad statkiem pojawił się motyl o dużych niebieskich skrzydłach.
- Nie możemy dopuścić do tego, aby piraci uciekli! Użyj usypiającego proszku!
Fairyfly zaczął trzepotać skrzydłami, z których padał delikatny pyłek. Podwładni kapitana Johna upadali na ziemię zasypiając jeden po drugim.
Kilka minut później zjawiła się ekipa ratunkowa. Udało się wyłapać prawie wszystkich piratów. Niestety kapitan John Spearow nadal pozostał nieuchwytny. Pasażerów gracji odtransportowano do portu położonego niedaleko Boheme City. Josh Allen jeszcze przez moment czekał w porcie uważnie obserwując wszystkich wysiadających pasażerów.
- Czekasz na kogoś? - zagadała do niego Alissa przechodząca wraz z Carterem.
- Nie widzieliście Brendana? - spytał.
- Nie, a co?
- Nic. Chciałem mu podziękować za pomoc - odparł.
Josh jeszcze chwilę poczekał, a potem zniknął w tłumie. Czekała na niego jeszcze daleka droga do Boheme City.
***

Kyle i Jimmy podążali kamienną ścieżką wzdłuż plaży. Młodszy z Danielsów szedł kilka kroków z przodu z wymalowanym na twarzy uśmiechem.
- Co za akcja! - przeżywał. - Najpierw walka z Joyriderem, a potem cios Koliego, a potem Salameon, a potem ja i Fairyfly złapaliśmy wszystkich piratów!
- Nie wszystkich - upomniał go Kyle. - Kapitan uciekł.
- Tak, ale i tak wygraliśmy!
- Racja - odparł starszy brat.
- Marśi! - zawołał pokemon.
Przed Danielsami wyłonił się Marshilly ze statku.
- Marsi! - powiedział.
- Jak się masz? - spytał Kyle. - Na przyszłość uważajcie na piratów.
- Mar! Mar! - odparł zdecydowany.
- Chcesz, żebym cię złapał?
- Nie! - tupnął nogą Jimmy. - Dlaczego ty? Nie wystarczy ci Rhythmox?
Kyle zignorował słowa młodszego brata i rzucił turkusowy pokeball przed siebie. Kula otworzyła się w momencie zderzenia z główką Marshilly. Pokemon zmienił się w promień światła i zniknął we wnętrzu netballa. Kyle podniósł z ziemi kulę i raz jeszcze spojrzał na nią. 
______________________

piątek, 4 października 2013

Sylvia

UWAGA! SPOILERY! 


Sylvia
Miasto Nieznane
Profesja Koordynatorka
Debiut Szał na Pikaczu
Wiek 24
Krewni Nieznani
Osiągnięcia
  • top 5 konkursu koordynatorów
Wzór Jeanette Fisher

Charakterystyka Sylvii
Epizodyczna postać pojawiająca się podczas eliminacji do konkursu koordynatorów w Esari City. Startuje z trzeciej grupy eliminacyjnej, w której zdobywa pierwsze miejsce. Zaprzyjaźnia się z Karą.

 Pokemony
 - które ma przy sobie
Biri Pojawia się dopiero podczas trzeciego etapu konkursu koordynatorów.

czwartek, 3 października 2013

Rozdział 29: Zamieszki w porcie

Jak rozpoznać ciszę? Nie taką zwyczajną, ale tę przepełnioną smutkiem? Gdy wybierzesz się do teatru Kawa przed południem możesz ją usłyszeć. Nie ma muzyki, ani prób wokalnych, nikt nie śmieje się i nie ćwiczy skeczy, nie ma testów oświetlenia i zamieszania towarzyszących temu miejscu. Tak wyglądała cisza przepełniona smutkiem. Pracownicy teatru oraz trenerzy zajmowali miejsca na widowni, scenie i w milczeniu oczekiwali na jakiekolwiek wiadomości o zaginionej Alissie.
- Ile to może trwać? - przerwała milczenie Rose.
- Aż ją znajdą - szepnął Charlie.
Jimmy szturchnął starszego brata.
- Nic jej nie będzie, prawda? - spytał z maślanym wzrokiem.
Kyle wzruszył ramionami. Nie wiedział co zaszło wczorajszego dnia w porcie. Po części czuł się źle, bo mógł wybrać walkę o odznakę, a nie nudny konkurs. Kto wie, jak wtedy potoczyłoby się spotkanie z regulatorami?
- Wczoraj mówiłeś coś o Underpierocie - podjął temat Josh. - Widziałeś go?
- Tak, widziałem - odparł Gary. - Nie wydaje mi się, aby stanowił zagrożenie.
Gdyby Underpierot chciał kogokolwiek skrzywdzić zrobiłby to wczoraj w porcie. On jednak poszukiwał Pierota i tylko względem jego miał złe zamiary. Ludzie nie obchodzili go na tyle, aby mogłoby mu zależeć na ich śmierci.
- Może on nie stanowi zagrożenia, ale jeśli regulatorzy zapanują nad nim i Pierotem... - zaczął główkować Allen.
- Co masz na myśli? - wybudził się z zamyślenia Chris.
- Ten cały boski nektar, który ponoć można uzyskać z krwi tych pokemonów da im ogromną siłę - opowiadał dalej Josh. - Sami pomyślcie, ile złego mogą uczynić z taką bronią? Może nawet zniszczą świat?
- Nie - pokręciła głową Rose. - Nic z tych rzeczy...
- Skąd wiesz? - rzucił pytanie J.J.
Kobieta spojrzała na niego ze zdenerwowaniem. Miała serdecznie dość wszystkiego. Nie potrafiła jednak przyznać się do współpracy z Robinem, dla którego pracowali regulatorzy. Złościł ją jedynie fakt utraty najpierw syna, a potem dziewczyny będącej dla niej przez wiele lat przyszywaną córką.
Zadzwonił telefon. Zoe wstała z miejsca i podbiegła do aparatu znajdującego się za sceną.
- Tak, słucham? Ale co mi tutaj siostra Joy opowiada za głupoty? Nie, niech dzisiaj nie przychodzi - pani Wanderer kłóciła się z pielęgniarką. - Co? Może pani powtórzyć? Alissa? Dziękuję, tak już jedziemy.
Imię siostry Chrisa podniosło uwagę zebranych. Gdy Zoe wróciła, Chris stał i w napięciu oczekiwał na informacje na temat swojej siostry. Wyglądał jak więzień czekający na wyrok.
- Znaleźli Alissę. Żyje! Jest ranna - powiedziała z ulgą kobieta.
W jednej chwili napięcie i strach zniknęły z Kawy wyparte przez nadzieję.
***

W Centrum Pokemon w Irina City nie było miejsca na przerwy, czy narzekania. Tutejsza siostra Joy mimo wielu braków edukacyjnych traktowała swoją pracę niezwykle poważnie. Do zadań podchodziła sumiennie, a pokemonami zajmowała się profesjonalnie niczym nigeryjski nauczyciel japońskiego uczący w ukraińskim przedszkolu, a jeśli czasami czy nawet często udało jej się coś zepsuć... Przecież chciała dobrze.
Na recepcję wbiegł Chris Christeensen, a zaraz za nim pozostali.
- Siostro! - zawołał.
Z zaplecza wybiegła chuderlawa Joy. W pośpiechu potknęła się o próg i padła na ladę. Szybko się pozbierała i poprawiła okulary o grubych szkłach. Miała na sobie uniform, który wydawał się na niej wisieć. Wytarła ręce w kamizelkę i zasalutowała jak w wojsku.
- Siostra-zastępowa Joy - krzyknęła.
- Dzwoniła siostra do teatru - mówił pośpiesznie Chris. - Podobno jest tu moja siostra.
- Nie wiem, a nazwisko? - zapytała, wertując leżącą obok księgę pacjentów.
J.J przewrócił oczyma.
- A czy dużo przyjmuje pani ludzi w klinice pokemon? - zapytał z dostrzegalnym w głosie sarkazmem.
- Nie - odparła speszona. - Teraz mamy tylko jedną dziewczynę.
- Alissa Christeensen - podał Chris, ignorując wcześniejszą odpowiedź pielęgniarki. - Jak się czuje?
- Strzała przeszła na wylot. Rozcięła jej skórę, albo coś i tyle. Był lekarz i zszył. Nic takiego. Sama mogłabym założyć jej szwy, gdyby nie fakt, że brzydzę się krwi - zaśmiała się nerwowo pielęgniarka. - Możecie do niej iść. Pokój 202 - dodała, poprawiając okulary.
***

Alissa siedziała w szpitalnym łóżku i palcami próbowała rozczesać kręcące się włosy. W kącie pod stolikiem spał Friday. Była pewna, że gdyby nie jego pomoc utonęłaby. Do sali weszli Chris, Gary i Prequel. Na ich widok twarz dziewczyny pojaśniała.
- Tak się cieszę, że nic ci nie jest - westchnął na wstępie starszy brat.
- Cześć! - pomachała im.
- Pre kue! - zawołał pokemon, podchodząc do łóżka trenerki.
- Prequel - poklepała kaczora po głowie. - Świetnie się spisałeś. Co się właściwie wczoraj stało? - zwróciła się niemal od razu do Gary'ego.
- W zasadzie nic. Po rozbiciu figurki Underpierot przeniósł mnie i Prequela z powrotem na plażę, a ty?
- Angela mnie zraniła, zachwiałam się i wpadłam do wody - wzruszyła ramionami, jakby nic się nie stało. - Obudziłam się, gdy Friday wyciągał mnie na plażę. Wystraszyłam się, bo bluzka była poplamiona krwią. Odruchowo wstałam i ruszyłam przed siebie. Doszłam aż tutaj - mówiła lekko, jakby opowiadając jakiś dowcip.
- Frej - mruknął pokemon spod stołu.
Na salę weszła siostra Joy. Nieśmiało zasalutowawszy powiedziała:
- Myślę, że pacjentce dobrze by zrobił występ panów. Na przykład skecz o "jazzie na martwo" albo o przyrodzie*. Nie ma na co czekać - mówiła, rumieniąc się. - Zdejmijcie ciuchy i pokażcie wszystko.
- Siostro Joy - westchnęła pacjentka.
- Siostra-zastępowa Joy - poprawiła ją ponownie salutując.
- Jak wolisz - mruknęła. - Czy siostra-zastępowa Joy może nas zostawić na chwilę samych? - poprosiła grzecznie.
- Nie mogę - odparła złośliwie. - Koniec wizyty, dziewczyna musi odpocząć - warczała obrażona.
***

- Pójdziemy do portu i pogadamy z regulatorami - ogłosił Kyle.
- O czym? - skrzywił się Jimmy.
- O tym, że ich nie lubimy - odparł z uśmiechem Charlie.
Chris i Gary opuścili salę numer dwieście dwa i dołączyli do debatującej na korytarzu grupki. Na pytający wzrok Rose, Christeensen powiedział z ulgą:
- Alissa czuje się dobrze.
- To najważniejsze - westchnęła Czarna Róża.
- Teraz najważniejsze jest załatwić regulatorów - stwierdził Kyle.
- Porywanie się z motyką na słońce - przerwał mu Allen. - On są silniejsi. Pójdziemy tam we dwóch, a oni nas skopią.
Daniels zacisnął zęby, aby nie krzyknąć na Josha. Wydawało mu się, że jego kolega z klasy zawsze stoi w opozycji do niego. Gdyby Daniels nie chciał iść do portu, on za pewne pierwszy ruszyłby na spotkanie z regulatorami.
- To, że ty przegrałeś z nimi kilka razy nie znaczy, że są silniejsi ode mnie - wycedził poirytowany chłopak.
- Raczej są - odparł krótko Josh. - Ty już nawet nie startujesz w lidze, a więc mogę traktować cię jako przypadkowego trenera, który nic nie znaczy.
- Słuchaj! - Kyle podniósł głos.
- Dobra, panowie! - przerwał im J.J. - Nie podniecajcie się tak jak rencista na widok emerytury.*
- Dokładnie - poparł go Gary. - Jestem liderem i powinienem zadbać o spokój i bezpieczeństwo Irina City. Odpłacę im za tę wczorajszą jazdę.
- Pójdziemy razem - zaproponował Kyle.
- Riti! - poparł go Rhythmox.
- Niech wam będzie - westchnął Josh, jakby robiąc łaskę pozostałym. - Myślę, że to zły pomysł, ale skoro chcecie...
Allen chciał stanąć do walki z regulatorami, ale dopiero w odpowiednim czasie. Trenował sumiennie, co jakiś czas łapał nowego pokemona, a przy tym starał się nie myśleć o presji, którą wywierało na niego sumienie. Musiał stać się silniejszy, aby wygrać turniej Jhnelle, chciał zwyciężyć, aby zdobyć główną nagrodę, która była ratunkiem dla jego siostry.
- Tak jest! - przyklasnął Carter. - Idę z wami!
- Czyli jest nas już czterech! - ucieszył się poparciem pomysłu Kyle.
- Pięciu! - zawołał Jimmy.
- Nie - skrzywił się starszy brat. - Gnomy, słabi trenerzy, dzieci i ci, którzy mają w składach chodzącą porażkę zostają tutaj.
- Do której kategorii mnie zaliczyłeś? - zaczął się złościć sześciolatek.
- W zasadzie pasujesz do wszystkich czterech - powiedział na odchodne.
Gdy czwórka trenerów opuściła centrum pokemon, Jimmy usiadł na krześle pomiędzy Czarną Różą, a Zoe i głośno westchnął. Tymczasem Charlie założył kurtkę i przygotował się do wyjścia.
- Gdzie idziesz? - spytał Jim.
- Alissie nic się nie stało, a więc idę świętować z pozostałą trójką koordynatorów przejście do finału. Nie czekajcie na mnie. Wrócę późno - oznajmił.
Sześciolatek skrzyżował nogi i z ponurą miną zaczął obmyślać sposób na wymataczenie od Kyle'a jego odznak.
***

Regulatorzy spotkali się z profesorem w porcie. Ku zdziwieniu Thomasa, naukowiec nie miał im za złe zniszczonej przesyłki, wręcz przeciwnie wydawał się zadowolony z przebiegu zdarzeń. Po raporcie złożonym przez lidera regulatorów uśmiechnął się chytrze i spojrzał przed siebie, jakby szukając linii oddzielającej niebo od morza.
- O co chodziło z tą całą przesyłką? - burknął Freddy.
- Chyba nie rozumiem - bawił się z nim staruch.
- Zapytam inaczej... Czy chciał pan zniszczyć figurkę? - nie poddawał się.
- Statuetki posiadają moc Pierota, którą wyczuwa bóg rozpaczy. Są jak przynęta, za którą on podąża - wyjaśnił naukowiec: - Ale co począć, jeśli taką ma naturę? Jego instynkt działa na naszą korzyść.
- Już rozumiem - pokiwał głową Thomas. - Underpierot przybył do Irina City, bo wyczuwał tutaj moc swojego przeciwnika. Chciałeś go zmylić.
- Dokładnie. Potrzebna mi jest ich krew pochodząca z żyjącego boga. Nie możemy dopuścić do tego, aby spotkali się zbyt wcześnie. Ich walka przyniesie jedynie śmierć jednego, albo drugiego.
- Mogłeś nas przynajmniej uprzedzić - stwierdziła gniewnie Angela.
- Racja - przytaknął jej Freddy. - Gdybyśmy z Michaelem wiedzieli o przesyłce, moglibyśmy pomóc w schwytaniu Underpierota.
- Nie było potrzeby - odparł profesor.
- Nie było potrzeby? - rozdrażniła się Angela. - Przez tego cholernego pokemona zabiłam dziewczynę z Corella, czy skąd ona tam była.
- Z Corella Town? Chodzi ci o to miasteczko akademickie? - zainteresował się naukowiec.
- Tak - przewrócił oczyma Michael. - Co jakiś czas trafiamy na trenerów z tego miasta. Jest ich czworo. Nie pamiętam jak się nazywają.
- Myślałem, że od zniszczenia dawnego laboratorium zaprzestano wydawania "pokemonów początkowych" - mruknął.
- Kogo to obchodzi? - mówiła zdenerwowana Angela. - Zabiłam człowieka.
- Bez histerii - uciszył ją naukowiec. - Śmierć jednej osoby nie czyni z ciebie mordercy, a twórcę. Zabijasz, bo dążysz do celu, a to znak, że na czymś bardzo ci zależy. Chociażby na sile tworzenia.
Dziewczyna nic nie odpowiedziała. Wielokrotnie reagowała impulsywniej niż było to koniecznie, ale jeszcze nigdy nie odebrała komuś życia. Od wczoraj z uwagą słuchała wiadomości, ale nikt nie wspominał o wyłowieniu ciała z morza.
- Co mamy robić? - zapytał lider regulatorów.
- Na ten moment czekacie w Irina City. Wszystko jest pod kontrolą. Dopóki pan McIntyre jest cierpliwy to i ja taki pozostanę. Czas mnie nagli - dodał pośpiesznie. - Spotkamy się na "wyspie księżyca".
Zaraz po wyjściu profesora głos zabrał Michael:
- On mnie przeraża, a was?
- Przymknij się - warknął Tom. - To prawa ręka naszego zleceniodawcy.
Nie wracali więcej do tego tematu.
***

Kyle, Josh, Gary i Carter stali obok wielkich skrzyń, które przypłynęły właśnie z Boheme City. W oddali widzieli mężczyzn w błękitnych uniformach.
- To podwładni tych waszych regulatorów - powiedział Gary.
- Czyli szykuje się grubsza afera - pokiwał głową Carter.
- Nie, niekoniecznie. Oni nie będą stanowili dla nas żadnego problemu. Gdy wczoraj pojawił się Underpierot spieprzali, gdzie pieprz rośnie.
- A tam mamy regulatorów - wskazał ręką Josh.
- Nie wyglądają, jakby złapali Underpierota - stwierdził Carter.
- Zaraz się tego dowiemy. Zaczynamy zabawę - ucieszył się Daniels. - Rhythmox, może przywitasz ich jak należy?
- Rit! - zawołał pokemon zeskakując z pleców Danielsa.
Ryś zwinnie wskoczył na skrzynię i skupił w sobie energię. W jednej chwili jego ciało rozjaśniało białym blaskiem, który wystrzelił w powietrze w postaci pioruna. Atak uderzył tuż obok zdezorientowanego Freddy'ego. Spojrzenia regulatorów powędrowały w kierunku skrzyń, obok których stała czwórka trenerów.
- Mogliśmy się spodziewać, że wróci z posiłkami - mruknął Thomas. - Załatwimy ich jak tę dziewczynę.
- Nikogo nie załatwiliście - wtrącił Josh.
- Ona żyje? - spytała przejęta Angela.
- Na twoje szczęście tak - warknął lider.
- Nie miałam zamiaru jej krzywdzić. Przekażcie jej życzenia szybkiego powrotu do zdrowia - dodała z uśmiechem.
Jej pewność siebie niespodziewanie wróciła.
- Szukamy Underpierota - przejął inicjatywę Kyle.
- To tak jak my - wzruszył ramionami Michael.
- Po co on wam?
- Nam nie jest potrzebny, ale pan McIntyre ma względem niego swoje plany. Nas one zupełnie nie obchodzą - Freddy pokreślił wyraźną odrębność regulatorów.
- Jasne - zgodził się Michael. - Nasze motto: "płacisz i wymagasz, a reszta nas nie interesuje".
- Możemy dowiedzieć się od nich więcej - stwierdził Josh.
- Co masz na myśli? - zwrócił się do towarzysza Wanderer.
- Nie mówią nam wszystkiego - ciągnął Allen. - Jeśli zajmiemy ich walką być może uda nam się wyciągnąć z nich jakieś dodatkowe informacje. Wyzywam was na pojedynek! - powiedział głośniej Allen.
Michael wyszedł na przeciw wzruszając jedynie ramionami. Josh zmartwił się. Dwunastolatek nie był jego wymarzonym przeciwnikiem, wręcz przeciwnie przez Allena postrzegany był jako najsłabsze ogniwo regulatorów. Mimo to wyciągnął pokeball, wykazując tym samym gotowość do walki.
- Jesteśmy nad wodą, a więc Crabdart! Wybieram cię! - zawołał Josh, rzucając przed siebie kulę.
Na polu walki pojawił się niewielkich rozmiarów skorupiak o muszli piaskowego koloru, do której przyczepiona była rozgwiazda. Wielkie szczypce niepewnie kołysały się na długich, ale cienkich łapkach.
Kyle mechanicznie sięgnął po pokedex, aby dowiedzieć się czegoś o nowym pokemonie Josha.
- Crabdart - przemówił wielki mistrz D. - Jeden z najfajniejszych pokemonów wodnych w Jhnelle, ale ty i tak Daniels nie złapiesz go, bo on jest bardzo rzadki. Wiesz, jak to się mówi? Nie dla psa kiełbasa.
- Wiesz co jeszcze mówią? - mruknął Kyle.
- Cio? - spytał niewinnie mistrz.
- Że wylądujesz na dnie morza!
- Opanuj się, Kyle! - uspokoił go Carter.
Chłopak schował atlas pokemonów do kieszeni i skupił się na walce.
Przeciwnikiem Crabdarta była pszczoła Bee-bee.
- Zademonstruję ci jak wygląda porażka! - zaczął się odgrażać Michael.
Josh spojrzał na przeciwnika lekceważąco. Od pierwszego spotkania zastanawiał się, co dwunastolatek robi wśród regulatorów.
- Nie wątpię - wzruszył ramionami Allen. - Crabdart, użyj podwójnych szczypiec!
Skorupiak przeszedł do ataku. Zaskoczona pszczoła próbowała unikać ciosów. Jednak pokemon Josha był od niej szybszy. Kolejne uderzenia w tułów osłabiły Bee-bee, na tyle że upadła ona na ziemię.
- Wstań! - złościł się dwunastoletni nerwus.
W tym momencie Michael zaczął przypominać Danielsowi jego młodszego brata. Z zamyślenia wyrwał go szept Gary'ego:
- Wiesz, dlaczego tak łatwo mu idzie? Skorupa, jak i szczypce Crabdarta są czymś w rodzaju zbroi, w której ukrywa delikatne ciało. Ta zbroja - jak określał określał broń pokemona - składa się z fragmentów koralowca, minerałów i roślin morskich. Zetknięcie z nimi bardzo często oznacza dla przeciwnika koniec walki.
Miał rację Bee-bee nie mogła kontratakować. O losie walki zadecydowało następne uderzenie ze strony Crabdarta. Zwycięzcą pojedynku został Josh i jego krab. Michael ze złością wycofał z pola walki swojego pokemona.
- Teraz ci pokażę... - mruknął dwunastolatek, szukając za pasem następnego insekta.
- Nie - przerwała mu Angela. - Moja kolej...
- Ale...
- Nie poradzisz sobie - powiedziała z brutalną szczerością. - Mam doświadczenie w pojedynkach z takimi jak on.
Josh spojrzał znacząco na swoich kompanów. Wiedział, że pora ustąpić z pola walki. Miejsce Allena zastąpił lider z Irina City. Gdyby nie ewolucja Prequela oraz zachowanie Underpierota do ich pojedynku doszłoby prawdopodobnie już wczoraj.
Dziewczyna wyjęła z torebki pokeball i rzuciła przed siebie. W powietrze wybił się jasny promień światła, który jakby ulegając prawom grawitacji nagle opadł do morza. W wodzie pojawiła się okrągła ryba sporych rozmiarów. Miała długi pysk, z którego wystawały ostre zęby, tępe spojrzenie i długi falujący ogon.
- Sibol - mruknęła.
- Jak widzicie moja Seacudda ewoluowała kilka dni temu, w Seabola.
Gary uśmiechnął się i zamienił pokeball, który trzymał w ręku na inny.
- Wybieram Seashark! - zawołał, rzucając przed siebie kulę.
W wodzie pojawił się granatowy rekin o cwaniackim uśmiechu. Na grzbiecie miał trzy płetwy, a na ogonie znamię przypominające trupią czaszkę.
- Seabol i Seashark. Czeka nas najnudniejszy pojedynek wszech czasów - Freddy mruknął do Toma.
- Seabol, taran! - zaczęła Angela.
Przypominająca kulę ryba ruszyła z gracją i klasą, której mógłby jej pozazdrościć niejeden Zajebistafish.
- Zanurzenie - wydał polecenie Gary.
Seashark posłusznie zniknął pod wodą.
- Nie daj się zwieść tym sztuczkom! Bądź przygotowany na atak spod wody! - Angela ostrzegła swojego pokemona.
Seabol interpretując jej słowa jako: "skop chama" zniknął pod błękitną taflą wody. Nastała cisza. Kyle i Carter zbliżyli się do krawędzi, aby dostrzec walczące pod wodą ryby. Co jakiś czas następowała silniejsza fala informująca o starciu dwójki pokemonów.
- To bez sensu - mruknął Carter.
- Czekajcie - uspokoił go Wanderer. - Nadal nie mogę zrozumieć, czego chcecie? - zwrócił się do regulatorów.
- My? - zaśmiał się Tom. - Szukamy dwójki bogów, a poza tym rutyna.
- Nie o to pytałem. Z resztą sami widzieliście jak potężny jest Underpierot. Igracie z ogniem.
- Wiemy o nim więcej niż jakiś przypadkowy lider oraz dzieciaki z Corella Town - mruknął niegrzecznie Michael.
- Kim jest ten cały McIntyre? - wtrącił się Kyle, który przypomniał sobie nazwisko, które wcześniej padło z ust jednego z regulatorów.
- On nam płaci i wymaga - zaśmiała się Angela od czasu do czasu spoglądając na niespokojną wodę.
- Chętnie go poznamy - mruknął Josh.
- Nic trudnego. Jest jednym z tegorocznych organizatorów turnieju Jhnelle - wyjawił im Michael. - Pojawisz się na turnieju to może go spotkasz. Wygrasz ligę to uściśnie ci rękę i poda czek na sto kawałków.
- Morda w kubeł, dzieciaku! - pogroził mu Freddy.
- Niech wiedzą - wzruszył ramionami Michael. - Poza moimi słowami nic nas nie wiąże z Robinem, a więc...
- Gary... Kończ walkę, albo zrób mi miejsce - niecierpliwił się Carter.
- Nerwus... - mruknął lider.
Wycofał Seasharka i ze skwaszoną miną ustąpił swojemu koledze z kabaretu. Chłopak podrapał się po głowie i spojrzał na pływającego Seabola.
- Bułka z masłem - stwierdził, rzucając do wody pokeball.
Obok Seabola pojawił się elektryczny króliczek. Ryba spojrzała na swojego przeciwnika z niesmakiem. Wyglądał na niegrzecznego chama, który oszukuje w walce.
- Si bol? - spytała ryba chcąc wyczuć zamiary przeciwnika, który jakoś niespecjalnie wyglądał na wodnego pokemona.
- Seabol, musisz się wycofać zanim on... - Angela nie zdążyła dokończyć.
- Bum, elektryczny bębenek!
Na jego polecenie zajączek uderzył w bębenek, z którego dobyły się elektryczne iskry.
- Woda przewodzi prąd - zaśmiał się Carter.
Nieprzytomny Seabol został pokonany.
- Gówno potrafcie! Oboje! - Freddy rozzłościł się na pokonanych regulatorów.
- Wystarczy - przerwał Tom. - Walka z nimi to strata czasu. Chłopak z Corella jest tak czy inaczej silniejszy od ciebie - zwrócił się do dwunastolatka. - Lider mógłby cię pokonać bez pomocy elektrycznego pokemona, ale dla nich ważniejsze było dowiedzieć się czegoś o naszych planach - zwrócił uwagę Angeli. - Jasne, Freddy. Możesz z nimi walczyć. Ty, albo ja z pewnością dalibyśmy im radę, ale nie widzę sensu pojedynku.
Regulatorzy nie kłócili się. Spokojnie wycofali się za swoim liderem zostawiając czwórkę przyjaciół w pustym porcie.

Dwa tygodnie później

Dokładnie czternaście dni po walce z regulatorami do portu w Irina City dobił statek wycieczkowy. Płynął z Black Moon Island do Boheme City robiąc sobie krótką przerwę w Irina. Alissa czuła się na tyle dobrze, aby zabrać się nim do miasta szóstego lidera. Dziewczyna stała i wysłuchiwała porad starszego brata.
- Oszczędzaj się! Nie forsuj - wymieniał. - I dzwoń!
- W porządku - przewróciła oczyma. - Josh i Jimmy płyną ze mną tym statkiem, a więc w razie czego pomogą mi - dodała, aby uspokoić brata.
Josh uśmiechnął się tylko. W podobny sposób traktował swoją młodszą siostrę.
- Nie zostajesz z bratem? - zagadał do siedmiolatka zdziwiony J.J.
- Nie mogę - mruknął. - Obiecałem przyjechać do taty do Boheme City jak tylko odpadnę z konkursu.
- A gdzie Kyle? Nie pożegna się? - zmartwiła się dziewczyna.
- Właśnie biegną - Charlie zwrócił uwagę na biegnących w kierunku portu Kyle'a, Cartera i Rhythmoxa.
- Zdążyliśmy? - wydarł się zasapany Daniels. - Płynę z wami! - ogłosił tryumfalnie.
- Skąd ta zmiana? - zdziwił się Josh.
Mimo zapytania poczuł sporą ulgę. Nadal nie przepadał za Kylem, ale powoli zaczynał rozumieć, że łączy ich bardzo wiele. Obaj wyruszyli w podróż pokemon dla kogoś. Josh robił to dla swojej siostry, a Daniels dla taty.
- Jeśli ten cały McIntyre jest powiązany z ligą - zaczął tłumaczyć - to wypadałoby wziąć w niej udział.
- Czyli nie zostajesz z nami? - zmartwił się Gary.
- Wybaczcie... - powiedział zawiedziony.
- W porządku - wtrąciła się Czarna Róża. - Walcz w lidze, daj z siebie wszystko, a gdy ten zwariowany rok minie wróć tutaj. Będziemy czekać z otwartymi ramionami - po tych słowach odruchowo przytuliła chłopaka. - Uważaj na siebie - dodała z rodzicielską troską.
- Jeśli kogoś to obchodzi - zaczął Carter. - Płynę z nimi tym parostatkiem,* czy jak to się zwie - powiedział, wskazując na statek.
- A ty z jakiej paki? - obruszył się J.J.
- Siostra Joy poprosiła mnie o przewiezienie przesyłki na Black Moon Island - wyjaśnił, wyjmując z plecaka pomarańczowe jajo pokemona.
- Miała kogo wybrać - przewróciła oczyma Zoe.
- Co masz na myśli?
- Może to, że masz dwie lewe ręce - odparł złośliwie Chris.
- Hej! Ja też chcę coś ogłosić! - Charlie przerwał wiszącą w powietrzu kłótnie. - Rozmawiałem ostatnio z Eddiem, Alexis i Crystal - wymienił trójkę konkursowych rywali. - Postanowiliśmy zostać w Irina i wspólnie przygotować się do finału konkursu - ogłosił uroczyście.
- Czyli nie płyniesz z nami? - pomarkotniał Kyle.
- No nie...
- Szkoda. Pamiętasz jak mieliśmy wspólnie podróżować po Jhnelle?
- I podróżowaliśmy - uśmiechnął się Stacey. - Tyle że w innych kierunkach. Ty zostaniesz kabareciarzem, albo muzykiem, a ja...
- Producentem kostek do gier i świetnym koordynatorem - dokończył Daniels.
Przyjaciele podali sobie ręce na pożegnanie. Wkrótce potem statek odpłynął.
***

Ląd zniknął, gdzieś za horyzontem. Niebo przybrało barwę ciemnej pomarańczy. Josh, Alissa i Carter dawno zeszli do swoich kajut. Na pokładzie nie było żywego ducha poza Danielsami wpatrującymi się w błękitne fale Bursztynowego morza.
- Jim - Kyle zwrócił się do młodszego brata. - Pamiętasz Townview?
- Tak, a co?
- Miałeś wtedy ten sen z numerami, pamiętasz? - niespodziewanie wrócił do tematu sprzed tygodni. Jimmy pamiętał swój sen jak przez mgłę.
- Wtedy podałeś jakieś imię... Robin - rzucił Kyle.
- Chyba - wzruszył ramionami.
- Pamiętasz coś jeszcze?
- Nie... Nie bardzo - odparł markotnie.
Starszy brat nie kontynuował tematu. Po głowie chodziło mu jedynie imię pana McIntyre. Zakładał, że skoro sen narzucił pokemon regulatorów to być może był w jakiś sposób powiązany z motywami ich działania.
- Wiesz, co? - zaczął Jimmy. - Fajnie, że będziesz kontynuował podróż.
Kyle uśmiechnął się.
- Szkoda tylko, że nie złapałeś Rhythmoxa - przyznał sześciolatek.
- Też trochę żałuję, ale myślę, że w Kawie dobrze się nim zajmą - powiedział dyplomatycznie.
- Rit! - rozbrzmiało.
Danielsowie spojrzeli za siebie. Z tylnej części pokładu wybiegł ryś. Wyskoczył z rozpędu, aby wylądować w ramionach Kyle'a.
- Nie gadaj, że płyniesz na gapę? - zaśmiał się Daniels.
- Rytam!
- Wygląda na to, że Rhythmox jednak będzie w twojej drużynie - przyznał Jimmy. 
____________________
* Nawiązanie do skeczy "Jazz na żywo" i Piosenka ekologiczna" Kabaretu Skeczów Męczących.
* Nawiązanie do parodii piosenki "Paparazzi" pt. "Parostatek" w wykonaniu Kabaretu Skeczów Męczących.
Dex: 89, 110, 111