poniedziałek, 28 lipca 2014

Rozdział 52: Tożsamość Czarnej Róży

2 czerwca 1994

W tym roku turniej Jhnelle wygrał jakiś pięćdziesięcioletni mężczyzna. Pokonał swojego konkurenta w czterech na pięć walk. Przy owacjach i okrzykach, mówił o tym, że o wiele ważniejsze od wieku są upór i determinacja. Henry Daniels nie zgadzał się z tymi słowami. W jego obecnej sytuacji "cechy mistrza" wydawały mu się egoistyczne i puste. Henry miał już trzydzieści jeden lat, żonę oraz syna, którzy byli dla niego ważniejsi od "dążenia do czegoś tam" jak określał wypowiedź tegorocznego zwycięzcy ligi. Nie mógł pozwolić sobie na podróże po regionie i kolekcjonowanie odznak. Nawet jeżeli w grę wchodziła wysoka nagroda, nie potrafiłby porzucić rodziny. Uważał, że podróże pokemon są dobre dla ludzi młodych, którzy ukończyli Akademię Pokemon i nie mają jeszcze sprecyzowanych planów. Pozostały mu jedynie wspomnienia z okresu ligi i szóstego miejsca, które wtedy zdobył. Od kilku lat piastował stanowisko lidera w Boheme City, co wiązało się z częstymi wyjazdami z rodzinnego Corella Town. Na szczęście zawsze mógł liczyć na Miami. Normalna podróż samochodem lub pociągiem trwała co najmniej sześć godzin, zaś na plecach skrzydlatego lwa skracała się do trzech. Po zamknięciu laboratorium profesora Poplara wszystko zaczęło biec innymi torami. Beth nie zabiegała o pracę w innym centrum badawczym. Przez jakiś czas pracowała jako konsultant pokemon, a potem zupełnie straciła zainteresowanie kieszonkowymi potworami. W końcu podjęła decyzję o wyjeździe z prowincjonalnego Corella Town. Jej dziadkowie pochodzili z Irwing, ale ojciec przyjechał do Jhnelle na studia i tu założył rodzinę. Ona postąpiła podobnie. Wyprowadziła się z Valesco, aby studiować w Akademii Pokemon, zaczęła pracę w laboratorium profesora Poplara i tam poznała Henry'ego. Nie mogąc znaleźć zadowalającej jej pracy, wspólnie z Henrym podjęła decyzję o wyjeździe do większego miasta. Przez jakiś czas pisała i dzwoniła, a potem ich kontakt urwał się. Betty Daniels zniknęła. Złośliwi uważali, że uciekła z innym mężczyzną. Wielu starszych sąsiadów krytykowało ją za urodę, spontaniczność i żywiołowość, współczując przy tym Henry'emu i jego synowi. Lider nie cierpiał "życzliwych" osób, które na siłę wmawiały kilkuletniemu Kyle'owi, że Betty uciekła. Po bezowocnych poszukiwaniach uznano, że pani Daniels zmarła. I w ten oto sposób na wielkim cmentarzu w Lakeside pojawił się jeszcze jeden nagrobek. Część miasta, która żyła życiem innych odetchnęła z ulgą, kiedy na horyzoncie pojawiła się Diana.Wzięła ślub z owdowiałym panem Danielsem, a wkrótce potem na świat przybył ich syn. Jedyną osobą, która nie mogła się z tym pogodzić był Kyle. Chłopiec nadal miał w głowie obraz matki, która wyjeżdżała. Pomimo upływu lat nadal ją pamiętał.
***

Czas obecny

Samochód zaparkował przed posiadłością położoną na skraju miasteczka. Z okiem rezydencji rozciągał się widok na góry i rozległe lasy schowane tuż za nimi. Z auta pośpiesznie wysiadła Angela, a zaraz za nią Freddy trzymający za rękę Natalie.
- Jeśli masz rację i Michael przegrał... - zaczęła Angela.
- To znaczy, że jest nas troje - dokończył jej wypowiedź Thomas. - Po zawodach zajmiemy się uzupełnieniem naszego składu. Do tego czasu skorzystamy z odznak i zapiszemy się na eliminacje turniejowe - wyjaśnił, zamykając swój samochód.
- Pewnie nie może się pani doczekać spotkania z Robinem i profesorem - Freddy zagadał do milczącej kobiety.
Natalie podniosła niechętnie zmęczony wzrok i pisnęła pod nosem:
- Robin tu jest?
- Robin i profesor - skinął głową.
- Tylko nie on. On mnie zabije - jęczała, będąc jeszcze pod wpływem środków uspokajających, które podawano jej w placówce medycznej. - On robi złe rzeczy.
- Kto? Robin? Robi dla ciebie bardzo dużo, a więc doceń to - oburzyła się Angela.
- Profesor jest bardzo złym... - mówiła.
- Witam! - zawołał, czekający na nich przy wejściu Cornelius Poplar. - Nareszcie jesteście! - mówił pełen entuzjazmu, którego nigdy po nim by się nie spodziewali.
- Coś się stało? - zapytał ostrożnie Thomas.
- Chcę przed wami pochwalić się moim osiągnięciem. Chodźcie - powiedział znikając w drzwiach.
Regulatorzy ruszyli za nim do wnętrza rezydencji.
- Przez lata mojej pracy badawczej zajmowałem się różnymi rzeczami. Zaczynając od bioewolucji, łączenie genów, mutacje, poprzez pobieranie energii z żywych istot, eliminację słabych jednostek, aż do komunikacji pomiędzy różnymi światami. Efekty bywały różne. Zadowalały lub nie, ale wynik tego doświadczenia z pewnością należy do tych pierwszych - mówił z nieustającą ekscytacją.
W salonie czekała na nich spora grupka. Poza gospodarzem byli jeszcze Rose, kamerdyner oraz dwóch rosłych mężczyzn w fartuchach laboratoryjnych. Na środku znajdował się szeroki stół, który zajmowało białe pudło*. W kącie sali znajdowało się drugie pudło, okryte białym prześcieradłem.
Widząc zbliżającą się Natalie w asyście regulatorów, pan McIntyre wstał z kanapy i odruchowo objął kobietę w pasie.
- Cieszę się, że jesteś tu - wyszeptał jej za ucho.
- Gdzie jesteśmy?
- To mój... Właściwie od teraz nasz dom.
- Wyproś stąd profesora - powiedziała pośpiesznie.
- Uspokój się. Cornelius pracuje dla mnie - wyjaśnił. - Chce nam coś pokazać. Usiądź - dodał.
Kobieta usiadła tuż obok Rose.
- Witaj, Betty - przywitała się pogodnie.
- Cześć - odparła Czarna Róża, odwzajemniając powitanie uśmiechem. - Jak się czujesz?
- Do... Dobrze...
- Skoro już wszyscy są to pora na eksperyment - zabrał głos Poplar. - Ludzie zamieszkujący Jhnelle przed wiekami wierzyli, że zmieszana krew Pierota i Underpierota tworzy nektar, boską substancję dającą życie. Dziś sprawdzimy prawdziwość tego przekazu - oznajmił, podchodząc do pudła stojącego w kącie. Jednym, szybkim ruchem ściągnął z niego biały materiał. W niewielkiej klace spał pokemon błazen.
- Pierot - wyszeptała Rose.
- Nie żyje? - spytała Angela, łamiącym się głosem.
- Tylko śpi - uspokoił ją. - Pobrałem od niego krew, którą zmieszałem z krwią Underpierota - dodał w ramach wyjaśnienia.
Pokazując substancję w strzykawce przeszedł do stołu, na którym znajdowało się ogromne pudło i uniósł jego wieko. Następnie włożył do środka rękę, w której trzymał zrobiony nektar.
- To przełom w nauce - kontynuował. - Krew dwóch pokemonów uznawanych za legendy jest lekiem na śmierć, a wasze dziecko - rzucił, spoglądając badawczo na Robina i Natalie - to najlepszy tego przykład.
Po tych słowach odsunął się od skrzyni, która nie była niczym innym jak sporych rozmiarów lodówką. Ze środka wyłoniła się kiwająca na wszystkie strony, brudna główka. Chude dłonie oparły się o krawędzie "pudełka" i używając siły uniosły całe ciało do góry. Chłopiec stał w wyprostowanej pozycji spoglądając w ścianę.
- Czy to jest... Ralphie... - przemówiła Betty. W jej głosie słychać było strach wymieszany z obrzydzeniem. Wszyscy zgromadzeni milczeli, spoglądając w zdumieniu na nowy twór naukowca.
Ralphie nie zmienił się, aż tak bardzo. Wyglądał niemal identycznie jak dnia, w którym umarł. Ten sam wzrost, podobna waga ciała, identyczne ubranie jak to z pogrzebu było przybrudzone ziemią i popiołem, i ta sama spalona skóra. Jej płaty zeschłe na wiór, delikatnie się trzymały odsłaniając pożółkłe kości. Oddychał, dławiąc się. Zupełnie jakby walczył o każdy następny oddech. Jego oczy były zupełnie szare i pozbawione wyrazu. Kości policzkowe wyraźnie wyznaczały rysy twarzy. Na czubku głowy nie miał włosów, a jedynie ogromny strup po oparzeniu, jakiego doznał po eksplozji laboratorium.
- Ekhe... - wdał z siebie ochrypły odgłos.
Natalie zaczęła wrzeszczeć.
- Zabierzcie to coś stąd! Zabierzcie!
Na znak pana McIntyre kamerdyner z pomocą podwładnych Poplara wyprowadził z pomieszczenia histeryzującą kobietę. Sam gospodarz wstał z miejsca i podszedł do Corneliusa, szarpiąc go za koszulę.
- Oszalałeś?!
- Nie rozumiem.
- Po co zrobiłeś ten pokaz?! I to jeszcze przy nich wszystkich?
- Zwariuję z tobą - mruknął niezadowolony profesor Poplar. - Chciałeś, abym przywrócił do życia waszego syna. Zrobiłem to.
- Natalie dopiero co przyjechała. Nie była gotowa na coś takiego - wyjaśnił mu, zaciskając pięści na białej koszuli naukowca. - O tym wiedzieliśmy tylko ja, ty i Rose. Pozostałych nie musiałeś w to mieszać! - podniósł głos, spoglądając kątem oka na stojących z boku regulatorów.
- Ludzkie sentymenty. Nigdy ich nie zrozumiem - stwierdził Cornelius. - Zwracam życie twojemu dziecku, a ty jesteś niezadowolony.
W tym momencie Robin zwolnił uścisk, przekierowując całą swoją uwagę na Ralphiego.
- To nie jest mój syn.
- Jest - kłócił się naukowiec. - Co ci się w nim nie podoba? Chyba nie liczyłeś, że będzie identyczny jak sprzed eksplozji?
Dwie najpotężniejsze legendy regionu Jhnelle posiadały niezwykłą siłę. Ich krew tworzyła boski nektar, który dawał życie. Jednak nawet bóstwa nie potrafiły przywrócić duszy ludzkiej, a bez niej ożywione ciało nie było nic warte.
- Co mi po tym czymś... - próbował nazwać efekt eksperymentu Poplara.
- Nie wszystko stracone - odezwał się profesor. - Może gdybym posiadał miał do dyspozycji również Underpierota to wtedy dałoby się przywrócić Ralpha do stanu sprzed wybuchu.
- Regulatorzy zajmą się dostarczeniem go - oznajmił z większym spokojem.
- Musimy porozmawiać - włączył się milczący jak dotąd Thomas.
Robin skinął głową.
- Po drodze na stadion. Za godzinę zaczynają się eliminacje.
Regulatorzy posłusznie ruszyli na stadion za Robinem. W salonie pozostali jedynie Rose i Cornelius. Kobieta, ani na moment nie spuszczała z oczu chwiejącego się na wszystkie strony chłopca.
- I jak, Betty? Tobie też nie podoba się moja praca? - zapytał, szyderczo uśmiechając się.
- To obrzydliwe - skomentowała krótko.
- Nikomu nie podoba się efekt mojej ciężkiej pracy. To smutne.
Kobieta nic nie odpowiedziała. Wstała z sofy i wyszła.
Czarna Róża nie miała zamiaru wdawać się w dalsze dyskusje z Corneliusem. Starzec budził w niej strach od zawsze. Nie potrafiła odgadnąć jego intencji, ukrytych za smugą szarego dymu.
- Może również przejdę się na stadion? - zwrócił się do Ralpha. - Kto wie? Może będzie na kogo popatrzeć?
Chłopiec spojrzał na niego bezrozumnie.
***

To był piękny letni dzień. Słońce ogrzewało poszarzałe ściany budynków, a delikatny wietrzyk przynosił przyjemny chłód podróżnym. O tej porze roku w położonym na granicy miasteczku Dayvillage można było zaobserwować więcej osób przyjezdnych. Nie byli to tylko turyści korzystający z uroków miasteczka położonego w górskim krajobrazie, ale i trenerzy pokemon. Trenerzy przybywali do Dayvillage dwa razy w roku: późną wiosną, kiedy odbywały się mistrzostwa regionu Jhnelle oraz wczesną jesienią na turniej Liyah. Kilka kilometrów za miastem znajdowały się cztery ogromne stadiony, na których rozgrywano pojedynki ligowe. Poza sezonem pokemon na arenach odbywały się mniejsze koncerty oraz imprezy charytatywne.
- Biurokracja rządzi - westchnął znudzony czekaniem w kolejce Kyle. - Czy to musi trwać tak długo? - rzucił, spoglądając na łańcuch ludzi ustawionych do okienka.
- Nic nie zrobisz - pokręciła stojąca przed nim Alissa. - Każdy chce się zapisać. Poza tym ciesz się, że nie stoisz w kolejce za Joshem - zwróciła mu uwagę na sąsiedni rząd, która wyglądał na dwa razy dłuższy.
Organizatorzy ligi wpadli na doskonały pomysł rodem z Jhnelle i zamiast zrobić zapisy na kilka dni przed oficjalnym rozpoczęciem zawodów, otwarli je dopiero w dzień rozpoczęcia pierwszych walk. Dlatego też większość trenerów stała w długich kolejkach od samego rana, aby tylko otrzymać numer startowy na pierwszą walkę eliminacyjną, która mogła odbyć się jeszcze tego samego dnia. Dodatkowo zapisy wydłużyły się poprzez zatrudnienie w jednym z okienek rejestracyjnych siostry Joy z Novan City, która miała kłopoty z obsługą komputera. Na widok kobiety walczącej z urządzeniem większość trenerów przewracała oczyma, nie kryjąc swojej irytacji związanej z jej niekompetencją.
- Myślicie, że to takie proste? Nie każdy zna się na komputerze - wygrażała się, próbując jednocześnie okiełznać skomplikowany program "Notatnik". - Co za idiota postawiał literki niealfabetycznie - mówiła, wodząc palcem po klawiaturze w poszukiwaniu "A". - Jeszcze raz. Jak się nazywasz?
- Allen. Josh Allen - powtórzył zniecierpliwiony chłopiec.
- Imię już mam! - ryknęła, odrywając się znowu od przeczesywania klawiatury. - Kurwa, back space się sam włączył! - wydarła się.
W tym momencie Joshowi opadły ręce. Gdy był przekonany, że nie może być już gorzej, pielęgniarka postanowiła wyprowadzić go z błędu i ogłosiła, że zapisze go po przerwie obiadowej. "Szczęściarz" jak określił Jima jego brat trafił do sprawniejszej kolejki. Mężczyźnie przyjmującemu zgłoszenia w kolejce młodszego Danielsa zapis jednego trenera zajmował średnio dwie minuty.
- Następny - zawołał mechanicznie.
- To ja! - uradował się siedmiolatek.
Mężczyzna w kamizelce spojrzał na dziecko z pogardą.
- Pisemna zgoda - mruknął chłodno.
- Co takiego?
- Zawodnicy, którzy nie ukończyli szesnastu lat muszą mieć zgodę na udział w zawodach od rodzica lub prawnego opiekuna.
- Jestem niski jak na swój wiek.
- W to może jedynie uwierzyć siostra Joy - odparł. - Jeśli nie masz zgody to odsuń się.
- Ja... - zaczął się jąkać. - Może być brat? - spytał, spoglądając na stojącego w równoległej kolejce Kyle'a.
- Jeśli jest pełnoletni.
- Ma moją zgodę - siedmiolatek usłyszał za plecami znajomy głos. Obok niego stanął wysoki i bardzo szczupły mężczyzna oraz kobieta o jasnej cerze i włosach splecionych w koński ogon.
- Pan Daniels?! - ożywił się recepcjonista. - To pański syn?
- Tak.
- Już zapisuję. Mogę zobaczyć odznaki?
Siedmiolatek z ledwością sięgający do lady podrzucił woreczek z medalikami. Mężczyzna spojrzał przejechał po nich specjalnym skanerem, aby potwierdzić ich prawdziwość.
- Mama? Tata? Co tu robicie? - wyjąkał zdziwiony nagłym pojawieniem się rodziców. Wiedział, że będą oni niezadowoleni jego drugą ucieczką z domu. Jednak liczył, że będzie mógł lepiej przygotować się do spotkania z nimi.
- Nie odzywaj się - uciszyła go matka. - Masz poważne kłopoty.
Kyle nie odzywał się. Stał w przeciwległej kolejce i tylko się uśmiechał. Widząc to, Jimmy zaczął skarżyć się:
- On mi pozwolił!
- Nie wysilaj się - uciszył go Kyle. - Wczoraj dzwoniłem do taty i przedstawiłem mu sytuację.
- Skarżypyta! - warknął gniewnie. - Ale w zawodach mogę wziąć udział? - zwrócił się znacznie spokojniej do matki.
- Za twoje nieposłuszeństwo nie powinieneś, ale skoro już tu jesteśmy... - mruknęła, kręcąc głową.
- Tak! - ucieszył się chłopiec, licząc, że ma szanse zająć wysoką pozycję w turnieju. Ojciec spoglądał na sytuację znacznie chłodniejszym okiem. O ile wierzył w to, że Kyle ma szanse dostać się do najlepszej piętnastki, może dziesiątki, tak występ Jimmy'ego nie budził w nim żadnych nadziei. Zgodził się na start młodszego z synów pomimo przekonania, że ten nie ma szans na przejście pierwszej rundy eliminacyjnej.
***

Robin i Thomas stali przed wysokim ogrodzeniem otaczającym zachodni stadion, na którym za niecałą godzinę miały zacząć się pierwsze walki eliminacyjne. Pierwszy z mężczyzn opierał się plecami o ogrodzenie i spoglądał w dal. Drugi głośno wzdychał i zastanawiał się jak zacząć. Nigdy wcześniej nie musiał tego powiedzieć żadnemu ze swoich pracodawców, ale tym razem miał wrażenie, że sprawy znacząco przerastały go. Dodał sobie odwagi spoglądając na czekających przy samochodzie regulatorów.
- Nie mam wyjścia. Muszę zrezygnować z dalszej współpracy z tobą - wyrzucił to z siebie jak najszybciej.
- Co masz na myśli?
- Regulatorzy wycofują się z zdania. Nie złapiemy dla ciebie Underpierota, bo cel dla jakiego chcesz go użyć... Nie wiem czy to bardziej nieetyczne czy przerażające, ale to co widziałem w twojej rezydencji - mówił zaniepokojony - nie mogę brać w tym udziału. Poza tym nie chcę mieszać moich ludzi w coś takiego.
- W porządku - ukrócił.
- Tak po prostu? - wyrwał się.
Liczył, że Robinowi mimo wszystko będzie bardziej zależało na współpracy z nim. Ten zaś wcale się nie zmartwił utratą regulatorów.
- Rozumiem. Nie mogę was przekonać do zmiany zdania, a co ważniejsze nie chcę tego robić. Mogę je uszanować i podziękować za współpracę.
- Jeśli chcesz znać moje zdanie to...
- Nie interesuje mnie ono.
Thomas nie kończył myśli. Szybko przeszedł do następnej sprawy.
- Co do wynagrodzenia. Zatrzymamy jedynie zaliczkę, bo to my rezygnujemy.
- W porządku - machnął ręką i odszedł, zostawiając Thomasa pod płotem. Po chwili do zamyślonego regulatora podeszli Angela i Freddy.
- I jak to przyjął? - spytała zmartwiona dziewczyna.
- Całkiem spokojnie. Podziękował i tyle - po pauzie kontynuował: - Nic tu po nas. Wracamy do Townview. Dostaliśmy tam ciekawe zlecenie.
- Brakuje nam czwartego - przypomniała Angela.
- Zaczniemy w troje. Potem dobierzemy kogoś.
- We dwoje - poprawił go Freddy. - Ja nie jadę.
- Co? - podniosła głos zaskoczona blondynka. - O czym ty mówisz?
- Profesor dał nam odznaki i... - szukał odpowiednich słów - chciałbym wystartować w zawodach.
- Chcesz nadal pracować dla Poplara? - skwasiła się.
- Nie - pokręcił głową. - Cornelius mnie nie interesuje. Z czystej złośliwości wolałbym zawrzeć sojusz z jego wrogami, niż mu pomagać. Chcę walczyć w turnieju wyłącznie dla siebie. Rozumiesz mnie, Tom?
- Tak - powiedział, uśmiechając się delikatnie. - Pozostaje mi tylko życzyć ci powodzenia w turnieju. Gdybyś się jednak rozmyślił - zaznaczył, ruszając w stronę samochodu - wiesz gdzie nas szukać.
Freddy pomachał odjeżdżającemu samochodowi, mając nadzieję, że jeszcze kiedyś będzie im dane spotkać się.
***

W ligowym miasteczku panował coraz większy rozgardiasz. W powietrzu dało się wyczuć zapach rywalizacji, potu i grilla. Państwo Daniels wraz z profesorem Hardingiem przybyli do Dayvillage z lekkim opóźnieniem. Najbardziej przejęty wydawał się Dennis. Alissa oraz chłopcy byli pierwszym rocznikiem jego podopiecznych, których wysłał w podróż pokemon. Chciał, aby wypadli jak najlepiej, ale cały czas w głowie miał nieprzyjemną wizję, w której jego uczniowie odpadają po pierwszej rundzie.
- Nareszcie! - westchnął Josh, siadając na ławce obok Dennisa. Po ponad półgodzinie udało mu się zapisać na walkę.
- I jak? - zerwał się z miejsca podekscytowany, a zarazem przejęty naukowiec. - Kiedy startujesz?
- Jutro około dwunastej. Walka numer sześć na stadionie południowym - przeczytał informację z blankieciku. - A wy? - zwrócił się do Kyle'a i Alissy.
- Wschodni. Jutro - rzuciła pośpiesznie Christeensen.
- Ja będę walczył jeszcze dzisiaj na północnym - pochwalił się Jimmy.
- Stadion południowy, ale pojutrze - skinął głową Daniels.
- Czyli istnieje szansa, że zmierzymy się jeszcze w eliminacjach - wzruszył ramionami Allen. - Chyba że prędzej odpadniesz - zażartował sobie.
- Uważajcie na eliminacje - poprosił ich Henry. - To zaledwie dwie walki, ale na nich przejeżdża się większość trenerów.
- Pojedynki eliminacyjne składają się wyłącznie z jednej rundy. Jeden na jednego i albo wygracie i przechodzicie do półfinałów, albo odpadacie z turnieju - dodał Dennis.
Zapadła cisza. Trenerzy myśleli o przebiegu eliminacji. Dotąd wydawały się one jedynie formalnością. Rundą, która przybliży ich do półfinałowej pięćdziesiątki. Jednak pozornie prosta walka wymagała perfekcji i doboru właściwego pokemona. Najdrobniejszy błąd w tej rundzie oznaczał eliminację.
- Przygotujcie się. Nie chciałbym, abyście nie dotrwali walki ze mną - ciszę rozciął znajomy głos.
- To ty?! - Kyle uniósł się na widok Freddy'ego. - Nie odbierzesz nam odznak - uprzedził go. - Twój kolega już próbował i źle się to dla niego skończyło.
- Nie obchodzą mnie wasze odznaki.
- W takim razie o co chodzi?
- Powiem ci o co... - mruknął Allen. - Regulatorzy uknuli jakąś zasadzkę. Nie można mu wierzyć. Z jakiegoś powodu chcą nas usunąć z turnieju.
- Regulatorzy wycofali się. Ja jestem tu dla siebie i chęci współzawodnictwa - postawił sprawę jasno. - Nigdy nie zależało mi na wykluczeniu was z zawodów. To profesor Poplar obawia się, że moglibyście przeszkodzić mu w schwytaniu Underpierota.
- Po... Poplar? - wyjąkał Dennis. - Profesor Cornelius Poplar?
- Tak, a co?
- To był nasz mentor - odpowiedział zmieszany Henry. - To musi być jakaś pomyłka - dodał z pełnym przekonaniem.
- Ciała profesora nigdy nie znaleziono - wtrącił się równie zagubiony Dennis. - Może on wtedy przeżył i teraz z pomocą Robina szuka Underpierota.
- Dokładnie - przytaknął mu Freddy. - Bóg nieszczęścia ma pojawić się podczas turnieju ponieważ to tutaj znajduje się ostatnia figurka błazna. Ma już Pierota.
- Nie wiem o co, w tym wszystkim chodzi - stwierdziła Alissa. I to była jedyna rzecz jakiej mogła być pewna.
- Nie możemy tak tego zostawić - pokręcił głową zmartwiony Henry. - Zaprowadzisz nas do domu Robina.
- W porządku - wzruszył ramionami.
- Tato, co chcesz zrobić? - spytał Jimmy.
- Uwolnić Pierota i porozmawiać z człowiekiem, który podszywa się pod profesora Poplara - oznajmił, nie dopuszczając myśli, że jego dawny mentor może jeszcze żyć.
- Skąd wiesz, że ktoś się pod niego podszywa? - zapytała Diana.
- Gdy odbieraliśmy od niego startery ponad dwadzieścia lat temu był starszym człowiekiem. Jaka jest szansa, że staruszek przeżył eksplozję laboratorium i od kilkunastu lat ukrywa się przed światem i tropi Underpierota?
Cisza. Nikt nie potrafił tego wyjaśnić.
- Posiadając krew bogów szczęścia i nieszczęścia mógłby żyć - mruknęła pod nosem Chrristeensen. - Nie ma nad czym się zastanawiać. Pan Daniels ma rację. Musimy wybrać się do Robina i wreszcie zrozumieć, o co chodzi. Pójdę z nim.
- Wszyscy pójdziemy - postanowił Josh.
- Nie wszyscy - pomarkotniał Jimmy. - Za chwilę zacznie się moja walka.
- Spokojnie. Ja zostanę, aby ci pokibicować - powiedziała z uśmiechem Diana.
- Chcecie się włamać i wykraść Pierota? - zdziwił się były regulator. - Podoba mi się ten plan. Zaprowadzę was, ale na więcej nie liczcie. Nie jestem przeciwko Robinowi, co oczywiście nie znaczy, że popieram jego działania. Nie powinniście mieć żadnych problemów z wejściem do środka - mówił dalej, nie zwalniając. - Dom nie jest strzeżony. Nie ma nawet monitoringu. Robin gdzieś wyjechał, w rezydencji są jedynie służący, profesor, Czarna Róża oraz Natalie - wyliczył.
- Kim jest Czarna Róża? - zmarszczył brwi Harding.
- Rose jest dyrektorką teatru w Irina City - przedstawiła ją Alissa. - Jakiś czas temu dowiedziałam się, że Robin McIntyre jest właścicielem Kawy, a ona nią zarządza w jego imieniu.
***

Posiadłość Robina McIntyre w Dayvillage znajdowała się na uboczu miasteczka. Osłaniały ją wysokie drzewa. Jednymi mieszkańcami domu była stara służąca nucąca sobie pod nosem jazzowe szlagiery, kamerdyner podkradający srebrne łyżeczki, ogrodnik śmierdzący etanolem, sporadycznie również Robin McIntyre oraz jego goście. Było to lokum, w którym zatrzymywał się wyłącznie na czas mistrzostw, na których jako lider oraz organizator miał obowiązek się pojawiać. Pozostały czas spędzał na Black Moon Island, a rzadziej w Irina City oraz Townview.
- To tu - wskazał ręką Freddy. - Dalej idźcie sami.
- Nic z tego - mruknął Josh. - Nie mamy pewności, czy to nie jest jakaś pułapka, a więc idziesz z nami.
- Proszę bardzo - wzruszył ramionami, udając w ten sposób obojętność. W rzeczywistości nie podobało mu się, że Allen wydaje mu polecenia. Słuchał jedynie osób, których zdanie liczyło się dla niego, zaś swoich dotychczasowych rywali nie szanował.
Sześcioosobowa ekspedycja przekroczyła bramę wjazdową, którą od drzwi do domu dzieliło krótkie podwórze. W milczeniu ruszyli w stronę wejścia.
- Wpuszczą nas? - spytał Dennis, rozglądając się na boki.
- Nie wiem. Być może...
Drewniane drzwi były uchylone, jakby gospodarze czekali na ich wizytę. Freddy niezwykle ostrożnie ruszył do przodu. Stanął w progu i zajrzał do środka.
- Droga wolna - zawołał pozostałych.
Grupa ruszyła za byłym regulatorem w głąb korytarza. Freddy szedł na tyle szybko, aby nikt nie mógł pozwolić sobie na moment przystanąć i rozejrzeć się. Zatrzymał się dopiero w drzwiach salonu. W pomieszczeniu nadal znajdowała się klatka ze śpiącym Pierotem, a także stół, na którym postawiono lodówkę. W kącie pokoju stał filigranowy chłopiec. Jego twarz skierowana w ścianę, na której wydawało się opierał cały ciężar swojego ciała. Uwagę zgromadzonych przykuwał dzięki ohydnemu zapachowi, woni zgnilizny unoszącej się wokoło martwego ciała. Alissa nie zwracając uwagi na chłopczyka, uklęknęła obok klatki Pierota. Przez moment próbowała siłować się z kłódką, a gdy dała za wygraną, zwróciła się do Danielsa:
- Kyle, twój Arise mógłby zniszczyć zamek.
- Jasne - przytaknął, wypuszczając z pokeballa psa.
Arise rozejrzał się po pokoju. Na szczęście poza wonią ciała Ralphiego nic nie powodowało u niego bólu głowy, który jako Psyduckowi zdarzało się odczuwać bardzo często.
- Arise, płomień - poprosił go trener.
Jedno szczeknięcie pozwoliło otworzyć klatkę. Alissa ostrożnie wyciągnęła śpiącego pokemona ze środka.
- Piero... - mruknął zaspany.
- O mój boże - wszyscy nagle usłyszeli kobiecy głos dobiegający z korytarza.
Oczy zgromadzonych skierowały się w stronę stojącej za nimi Rose. Zaskoczona niespodziewaną wizytą stała w bezruchu ze wzrokiem utkwionym w Henrym. Nie była przygotowana na spotkanie twarzą w twarz z przeszłością, którą porzuciła. W głowie układała słowa, zdania, cokolwiek co mogłoby wyjaśnić jej obecność w rezydencji McIntyre. Henry również milczał. Spoglądał na Czarną Różę próbując udawać, że nie dostrzega w niej Betty, ale poznawał jej szyję, te same oczy, nosek i bladomalinowe usta. Wszystko wirowało. W końcu uklęknął, łapiąc się za pierś.
- Tato, nic ci nie jest? - przyklęknął obok Kyle.
- Betty... - wyszeptał osłupiony Dennis.
Kyle spojrzał na Czarną Różę, ale nie wyglądał na zaskoczonego, a na zmartwionego ojcem.
- Henry... - wymamrotała Betty, podchodząc do męża i syna.
- Ty nie żyjesz - kręcił głową. - Odejdź.
- Przepraszam, to nie miało tak wyjść - mówiła, łapiąc się za głowę.
Kyle nie patrzył na matkę. Całą uwagę skupiał na ojcu w obawie, że spotkanie z "nieżyjącą" Betty Daniels jest dla niego zbyt wielkim przeżyciem.
- Dlaczego? Wyjaśnij mi.
Do salonu wszedł profesor Poplar. Przeszedł obok rodziny Danielsów, rzucając przelotne spojrzenia na Alissę trzymającą na rękach Pierota. Liczebna przewaga jego przeciwników nie pozwalała mu na atak. Mógł jedynie hamować swoją złość i udawać, że wszystko idzie po jego myśli. Tym bardziej, że widział już wyjście z sytuacji.
- Widzę, że Czarna Róża, a dla innych Betty Daniels przywitała was w imieniu gospodarza - zakpił. - Gratuluję, Freddy - zwrócił się tym samym kpiącym tonem w stosunku do byłego regulatora - wolałeś bandę głupców, którymi łatwo manipulować, niż mnie.
- Nic już z tego nie rozumiem - pokręcił głową Harding. - Profesor i Betty, tutaj?
- Moi uczniowie - przemówił z dumą. - Jeden został liderem, a drugi sławnym naukowcem. Nie uściskacie swojego dawnego mentora?
- O co tutaj chodzi? - warknął Josh.
- Wszystko wiecie. O Pierota i Underpierota - odparł krótko. - Nie ma czego tutaj tłumaczyć - starał się oszczędzać słowa.
- Czemu profesor... - Harding szukał odpowiednich słów.
- Czemu nie dawałem znaków życia? Nie wydawało mi się to koniecznością. Porzuciłem laboratorium, aby nie tracić energii na bzdury. Moim priorytetem jest... są legendarne pokemony. Wy widzicie w nich lek na śmierć, a ja sięgam wzrokiem nieco dalej. Dalej niż wy czy one. Byłbym wdzięczny, gdybyś zwróciła mi Pierota - zwrócił się do Alissy.
- Zapomnij - mruknęła.
- Pero... - warknął błazen.
- Nie mogę was zmusić do tego, abyście oddali mi tego pokemona - powiedział, patrząc na Christeensen i tulącego się do niej stworka. - Przynajmniej na razie nie mogę - podkreślił. - Nie mam też pokemonów, które mogłyby was powstrzymać. Póki co muszę was prosić, abyście odeszli stąd - powiedział, wydmuchując z ust szary dym.
Kyle spojrzał po raz pierwszy na Betty i zapytał:
- Idziesz z nami?
- Tak - odpowiedziała bez zastanowienia.
- Zostań - nakazał jej naukowiec.
- Nie. Nie możesz mnie trzymać przy sobie, ani ty, ani Robin. Odchodzę i zabieram z sobą Natalie - powiedziała stanowczo.
Poplar wzruszył ramionami. Los Natalie był mu zupełnie obojętny. Nie była pożądanym gościem w Dayvillage. Starzec mógł przeboleć stratę Rose, jeśli tylko z jego oczu zniknie również Natalie.
- Ekhe... - odezwał się Ralphie.
Chłopiec odbił się od ściany i wybiegł na środek salonu z ledwością utrzymując równowagę. Pozostali spoglądali na dziecko z przerażeniem. Każde z nich inaczej wyobrażało sobie wskrzeszenie za pomocą boskiej krwi. Prawda była jednak zupełnie inna. Ralphie nie żył. Był trupem, któremu dano siłę do poruszania się. Przez jego ciało przepływała krew Pierota oraz Underpierota. Element, który otrzymał od boga nieszczęścia kazał mu nienawidzić Pierota i widok poke-błazna na rękach Alissy zdawał się wyprowadzać chłopca z równowagi.
- Ekheeee! - wrzasnął i rzucił się w kierunku Christeensen.
- Arise, płonący oddech! - zawołał przerażony Kyle.
Pies wypuścił z pyska ciepłe powietrze, które po prostu przeszło przez dziecko. Ralphie zatrzymał się na moment. Nie miał już siły. Skóra płonęła i topiła się, spływając z kości. Nie czuł bólu, a jedynie niemożność wykonania ruchu. W końcu upadł na ziemię.
- To było niezłe - pokręcił głową Poplar, którego zupełnie nie obchodził los ożywionego Ralphiego. - Lepiej już idźcie - mruknął. - I zabierzcie ze sobą Natalie. Jest w pokoju na górze.
***

21 lipca, 1994*

- Jeszcze raz wszystkiego najlepszego, kochanie. Życzę ci, aby całe twoje życie było cudowne jak bajki, które ci opowiadałam przed snem.
- Kiedy wrócisz? - spytał Kyle.
- Już niedługo - odparła bezradnie. - Mama znalazła pracę.
- W teatrze?
- Tak - skłamała. - Niedługo przyjedziecie z tatą na premierę, dobrze?
- Tak.
- Wołają mnie na próbę. Muszę kończyć. Kocham cię - powiedziała, odkładając słuchawkę.
- Beth, zamówienie do stolika czwartego - wrzasnął niezadowolony szef sali.
Kobieta odeszła od telefonu i rozejrzała się po sali. Po przyjeździe do Irina City nie miała wielu możliwości. O pracę w zawodzie laboranta nie było tu trudno, ale ona odczuwała niechęć do pokemonów. Nie potrafiła tego wyjaśnić. Zaczynając naukę w Akademii Pokemon kochała kieszonkowe potwory. Wszystko zmieniło się z rozpoczęciem praktyk u Poplara. Wtedy zaczęła nienawidzić pokemonów. Teraz o wiele bardziej pociągał ją teatr. Liczyła, że już wkrótce rozpocznie pracę w jednym z mniejszych teatrów w mieście. Jednak chętnych było wielu. Na castingi nie wpuszczano nikogo z ulicy, ona nie posiadała wykształcenia aktorskiego, a sam talent nie wiele dawał. Była jednak zbyt dumna, aby się poddać i wrócić z podkulonym ogonem do Corella Town. Postanowiła odbyć potrzebny kurs w szkole wieczorowej, a w dzień pracować jako kelnerka w kasynie. Nie myśląc już o Kyle'u, zniknęła w tłumie.
- Tracimy czas - powiedział z pełnym przekonaniem Robin.
- Spokojnie. Niczego nie tracimy, a zyskujemy - powiedział profesor Poplar, wysuwając do przodu niewysoką wieżyczkę z żetonów. - Na czerwone - dodał i ponownie zwrócił twarz w stronę Robina. - Łapanie legendarnych stworzeń nie należy do prostych. Nie można od tak wyjść z domu i ich szukać. To wymaga wielu środków.
- Jestem bogaty.
- Bogaty, a musisz być bardzo bogaty i ubezpieczony. Udziały w różnych instytucjach jak chociażby telewizja, czy twój dzisiejszy zakup, teatr Kawa, pomogą ci kontrolować Jhnelle.
- Idę do łazienki - odparł McIntyre, zostawiając naukowca przy stole z ruletką.
Robin nie wiedział co myśleć o pomysłach Corneliusa. Naukowiec, którego spotkał po eksplozji w laboratorium wydawał się być zupełnie innym człowiekiem od tego, który kiedyś wręczył mu Sequela. Patrząc pod nogi wpadł na kelnerkę stojącą przy ladzie.
- Przepraszam... - powiedział, nieśmiało podnosząc wzrok.
- Robin? - spytała.
- Betty?! Co ty tu robisz?
- Pracuję. Pytanie, gdzie ty się podziewałeś przez ten cały czas - powiedziała, przytulając dawnego przyjaciela.
Robin rzucił spojrzenie za siebie. Wolał, aby Poplar nie dowiedział się o jego spotkaniu z Betty. Naukowiec wymagał od Robina zerwania kontaktów z rodziną i przyjaciółmi. Uważał, że łapanie legendarnych pokemonów wymaga skupienia i utrzymania w tajemnicy.
Nie każdy rozumie nasze motywy - tłumaczył. - Im mniej osób o tym wie, tym lepiej.
- Możemy porozmawiać, gdzieś w spokoju?
Betty bez słowa ruszyła na zaplecze. Robin podążył za przyjaciółką wąskim korytarzem prowadzącym do tylnych drzwi, gdzie nie było słychać już głośniej muzyki i krzyków pijanej klienteli. Za kasynem znajdował się ogródek, do którego niekiedy przychodził właściciel. Miejsce osłaniał wysoki żywopłot, pod ścianą stała ławka, zaś po środku znajdowała się niewielka sadzawka, w której pływały Triflepondy. Zazdrosne o majestatyczne, a wręcz uwodzicielskie ruchy Zajebistafishów, kijanki próbowały im nieudolnie dorównywać. Betty zamąciła ręką w wodzie, rozganiając pokemony.
- Pracuję tu - oświadczyła. - Po pożarze laboratorium nie szukałam pracy w swoim zawodzie.
- Wiesz, że to się zdarzyło dzisiaj? Mamy rocznicę tamtego pożaru.
- Nie musisz mi przypominać. To były urodziny Kyle'a. Jak się trzymasz?
- Nieźle.
Nagle kobieta poczuła silne szarpnięcie. Uderzyła o ścianę. Ręka napastnika zacisnęła się na jej szyi. Przerażona kobieta spojrzała w twarz mężczyzny dopiero po chwili.
- Profesor Poplar? - wyszeptała zaskoczona jego widokiem.
Jeszcze przez moment próbowała wydostać się z uścisku. Próba spełzła na niczym. Cornelius jak na swój wiek miał bardzo dużo siły.
- Mówiłem ci, abyś unikał spotkań z przeszłością! - krzyknął na McIntyre.
- Puść ją! - odkrzyknął Robin, szarpiąc naukowca za ramię.
- Powiedziałeś jej o czymś?
- Nie.
- Na pewno?
- Na pewno.
Poplar puścił szyję kobiety. Betty osunęła się na ziemię. Przestraszona jedynie przysłuchiwała się rozmowie.
- Miałeś unikać przeszłości! - powtórzył wyprowadzony z równowagi. - Ona powie teraz wszystko Henry'emu i Dennisowi.
- Nie powie, bo nic nie wie.
- Bzdura! Wszyscy myślą, że nie żyję, a twoja nieostrożność będzie nas kosztowała wszystkie moje starania. Chociaż... - zmienił ton głosu. - Chyba potrafię zatrzymać ciebie Betty przy sobie...
Pani Daniels spojrzała w stronę drzwi. Najrozsądniej było rzucić się do ucieczki. Jednak nie zdążyła. Cornelius chwycił ją za rękę i podniósł z ziemi, aby oprzeć ją o ścianę. Drugą ręką delikatnie przechylił jej głowę lekko w bok i zbliżył swoje usta do jej, po czym wyszeptał:
- Zawsze miałem do ciebie słabość. Wydaje mi się, że po tym pocałunku ty też będziesz czuła pewnego rodzaju słabość.
Z ust naukowca wydobyła się szara smuga przypominająca dym tytoniowy. Gorzki w smaku oddech wdarł się do ust Betty. Czuła jak jej całe ciało drży. W głowie pojawiły się jakieś obrazy, po których zaczęło jej się zbierać na torsje. W końcu opadnięta z sił zemdlała.
- Co jej zrobiłeś? - spytał Robin, sprawdzając przyjaciółce puls.
- Nic, to taka niewinna sztuczka. Dzięki niej zostanie z nami na dłużej.
Chciała odejść, ale nie potrafiła. Słabość czasami przemijała, ale potem wracała na nowo. Opuściła ją dopiero, kiedy straciła nadzieję na powrót do domu. Gdy kobieta dowiedziała się, że dla męża, syna i Corella Town umarła, pogodziła się ze swoją rolą. Została z Robinem i profesorem.
***

Czas obecny

Runda eliminacyjna na stadionie północnym trwała już od dwóch godzin. Podczas krótkich, bo trwających zaledwie jedną rundę pojedynków, odpadło około piętnastu zawodników. Kolejne starcie przyniosło następnego zwycięzce i przegranego. Ognisty i zawsze uśmiechnięty Magman należący do czarnoskórej szesnastolatki bez problemu pokonał Fairyfly Jimmy'ego. Pokemon nie potrafił przeciwstawić się ognistemu podmuchowi. Jeden atak wystarczył, aby rozwiać marzenia młodego Danielsa o zajęciu wysokiej lokaty w turnieju Jhnelle.
***

W innych częściach miasta również dochodziło do rozwiania złudzeń. Czarna Róża i Kyle spacerowali parkową alejką. Żadne z nich nic nie mówiło. Kobieta od czasu do czasu spoglądała na swojego syna, jakby chcąc się odezwać. W końcu przemówiła:
- Chcesz o coś zapytać?
- Na przykład, o co?
- Dlaczego zniknęłam na tyle lat?
- Niespecjalnie - powiedział najzwyklej w świecie.
- Przepraszam. Gdy powinnam wrócić, nie mogłam, a gdy wreszcie mogłam to nie potrafiłam - powiedziała, czując wyrzuty sumienia.
- W porządku. Nie gniewam się - odparł spokojnie, klepiąc kobietę po ramieniu. - Wiedziałem, że to ty.
- Co?! Ale... Wiedziałeś, że jestem twoją mamą?
- Mam w domu cały album zdjęć - przyznał. - Na początku, gdy spotkałem cię w teatrze nie byłem pewien, ale potem... Trochę się wkurzyłem. Będąc tutaj i dowiedziawszy się, że coś cię łączy z Robinem miałem pewność.
- Dlaczego nic nie powiedziałeś?
- Nie wiem - wzruszył ramionami. - Pewnie dlatego, bo ty z jakichś powodów nie mówiłaś. Mam nadzieję, że mimo wszystko dostanę etat w Kawie - zażartował.
- Oczywiście.
- To jak mam do ciebie się zwracać? Mamo, Betty, Rose czy może pani dyrektor?
- Coś wymyślimy - powiedziała z uśmiechem ulgi.
Na ławce, na końcu alejki siedział Henry. Kobieta uśmiechnęła się do syna, po czym dodała:
- Muszę porozmawiać z twoim ojcem.
Kyle czuł się dobrze. Cieszył się widokiem rodziców siedzących na ławce obok siebie. Nawet nie zauważył kiedy podeszła do niego Alissa.
- Zakręcona historia. Kobieta, która przez lata była dla mnie jak ciocia, okazała się być twoją mamą - podsumowała kręcąc głową. - Czyli tak jakby jesteśmy kuzynostwem.
- Przybranym - podkreślił. - Wiesz co właśnie sobie uświadomiłem?
Alissa spojrzała na chłopaka pytająco.
- Jeszcze nigdy nie walczyliśmy ze sobą.
- Na pewno spotkamy się w finale turnieju - stwierdziła żartobliwie.
***

Wieczorem Robin powrócił do swojej rezydencji. W progu przywitał go zmartwiony profesor Poplar.
- Starałem się ich zatrzymać - mówił z wymuszonym smutkiem - ale było ich zbyt wielu. Freddy ich przyprowadził.
- O kim mówisz?
- O tych "niegroźnych" dzieciach z Corella Town - mruknął, ciesząc się w duchu, iż tym razem Robin musi przyznać mu rację. - Przyszli tu w towarzystwie Danielsa i Hardinga. Zabrali Pierota.
- Masz jego krew, prawda? - spytał surowym tonem.
- Tak, ale to nie to samo co żywy okaz - oznajmił, nie kryjąc swojej złości wywołanej obojętnością Robina.
- Pierot mnie nie interesuje - uciął. - Najważniejszy jest teraz Underpierot.
- Myślisz, że skończyło się tylko na kradzieży boga szczęścia? - spytał ostrzejszym głosem.
- O czym ty mówisz?
- Zabrali także Natalie. Betty poszła z nimi dobrowolnie.
- A Ralphie?
- Przykro mi - powiedział z udawanym smutkiem. - Po ognistym ataku zostały z niego wyłącznie prochy.
Pan McIntyre wziął głęboki oddech. Miał wrażenie, że wszystko do czego dążył zostało zniszczone w ułamku sekundy.
- Załatwię to. Zniszczę najpierw trenerów, a potem Underpierota.
__________________________________
* - Pozdrawia was końcówka rozdziału 33.
** - Pozdrawia was rozmowa z rozdziału 37.
*** - Pozdrawia was rozdział 27. Ten fragment to kontynuacja retrospekcji z rozdziału 27.
Dex: 79

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz