niedziela, 31 stycznia 2016

Rozdział 1: Dziewiątka Sulivana

To było najgorętsze lato w regionie Liyah od ponad dekady, a przynajmniej tak wydawało się staremu kustoszowi z Violet Hill. Nieznośnemu upałowi towarzyszyły bezruch i duchota, wobec których ludzie, jak i pokemony, byli bezsilni. Większość, dając za wygraną, ukrywała się przed promieniami słońca, bezpiecznie wyczekując ochłodzenia. Jedynie na łące za miastem było słychać skrzeki Włodzimierzy, które rozpoczynały swój okres godowy.
Akademia Pokemon w Nesta City pustoszała wraz z początkiem wakacji. Teraz zwykle tłumne korytarze i boisko zamierały. Po terenie szkoły rozchodził się wyłącznie dźwięk dzwonka, który zapraszał na lekcje do opuszczonych klas. Od wschodu do szarego gmachu szkoły przylegał drugi, identyczny budynek – bursa. W rzeczywistości była to dawna część szkoły, którą dyrekcja zdecydowała się przebudować na pokoje dla uczniów nie mieszkających w Nesta City. Większość z nich opuściła internat zaraz po odebraniu świadectwa. Każdy zdawał klucz do pokoju w recepcji, po czym łapał za walizkę i ruszał w podróż do domu. W głębi boiska znajdował się jeszcze jeden budynek. Był to piętrowy pawilon o oszklonych ścianach i dużych drzwiach obrotowych. Niepozorny budynek, w przeciwieństwie do szkoły i bursy, nie przerywał pracy. Co prawda zmienił godziny otwarcia z ósmej do szesnastej - na sobotni czas, od dziesiątej do trzynastej - ale poza tym placówka badawcza funkcjonowała niezmiennie. Laboratorium współpracowało ze szkołą nieprzerwanie od ponad dwudziestu lat. Niecałe dwa lata temu na emeryturę przeszedł jego główny dyrektor, ustępując miejsca dużo młodszemu koledze, profesorowi Sulivanowi, który poza kierownictwem laboratorium, podjął się także pracy nauczyciela w Akademii Pokemon.
Nowy naukowiec miał dwadzieścia dziewięć lat i był jedną z najmłodszych osób noszących tytuł profesora w Liyah. Zaszczyt i duma, jaka spływała ze strony rodziny, równoważyła się z zazdrością i brakiem uznania "starych" profesorów. Dla większości kolegów po fachu George Sulivan był jedynie "młokosem, który dopiero pracuje na swój tytuł". Inni profesorowie niechętnie podawali mu rękę, a z jeszcze mniejszą ochotą dyskutowali z nim na temat badań nad pokemonami. Jednak Sulivanowi nie zależało na niczyjej aprobacie i po prostu wykonywał swoje obowiązki. 

Profesor raz jeszcze poprawił krawat przed lustrem, po czym opuścił swój gabinet i pokierował się schodami na parter, gdzie mieściła się główna pracownia. Tam już czekał asystent, z którym robił codzienny obchód po laboratorium.
- Dzieci! Dzieci! - rozległo się wołanie.
Do Sulivana i jego asystenta podbiegła siostra Joy. Kobieta od ponad dwóch miesięcy dzieliła swój "niezwykle cenny" czas pomiędzy pracę pielęgniarki w centrum, a asystentki w laboratorium. Siostra Joy nie była jedyną osobą zatrudnioną na okres letni. Większość stałego personelu brała urlopy, wyjeżdżała z miasta. Wtedy ich miejsca zajmowali wolontariusze, którzy mieli zapał i w zamian za doświadczenie pomagali w prowadzeniu laboratorium.
- Jakie dzieci? - zapytał zaskoczony naukowiec.
- Normalne... Hordy ich stoją przed budynkiem i chcą wedrzeć się do środka... Mam dzwonić po milicję? - mówiła zaaferowana.
- A tak... - odezwał się asystent. - Wycieczka z akademii.
- Zupełnie o tym zapomniałem – przyznał Sulivan.
Tuż przed końcem roku szkolnego naukowiec zaprosił na obchód swojego laboratorium uczniów. Było to nieformalne zaproszenie, bo liczył, że zjawi ich się co najwyżej dwóch może trzech, ale słowa "wycieczka" i "hordy", oznaczało całą gromadę. Nie wypadało jednak zamykać drzwi przed nosem zainteresowanych, a więc zdecydował się przyjąć ich.
- Mam wezwać milicję? - pielęgniarka ponowiła pytanie.
- Milicję? Po co? - dziwił się Sulivan.
- Żeby je przepędzili – odparła najnormalniej w świecie.
- Niech siostra otworzy im drzwi – poinstruował pielęgniarkę.
- Dobrze... - przytaknęła niechętnie. - Przed wejściem mam sprawić, czy są zawszone? 

- Oczywiście, że nie!
- Aha, czyli wystarczy aktualna książeczka szczepień?
- Siostro, proszę ich po prostu wpuścić i nic ponadto – wyjaśnił jej ze spokojem.
- Przepraszam za mój brak profesjonalizmu – zaczęła się usprawiedliwiać - ale cierpię na dziecioszachofobię.
- Na co? - zdziwił się naukowiec.
- Dziecioszachofobia, czyli lęk przed dziećmi i grą w szachy – zdefiniowała wymyśloną przez siebie chorobę.
George już nic nie odpowiedział. W trakcie studiów podróżował po regionie oglądając najróżniejsze dziwactwa. Szybko nauczył się ignorować szaleństwo i ekscentryzm, które dla Liyah nie było niczym nadzwyczajnym.
Zgodnie z poleceniem siostra Joy wprowadziła szesnastoosobową grupę do laboratorium. Wśród nich było pięciu pierwszoklasistów, trzech drugoklasistów, zaś resztę stanowili tegoroczni absolwenci. Profesor Sulivan znał każdego z nich przynajmniej z widzenia.
- Witam – zaczął pogodnie. - Cieszy mnie, że pomimo rozpoczętych wakacji przybyliście dzisiaj, aby wysłuchać mojego nudnego wywodu.
Kilka osób zaśmiało się wyczuwając dowcip Sulivana. Profesor nigdy nie prowadził nudnych lekcji. Prawdopodobnie nawet, gdyby bardzo chciał, nie potrafiłby przekazać wiedzy w nużący sposób. Mówił, uśmiechał się, wciągał uczniów w dyskusje, a wszystko było niezwykle naturalne.
- Zacznę od spraw organizacyjnych – zaczął. - Dotychczas cztery osoby zgłosiły się po swoje startery. W moim gabinecie czeka jeszcze pięć pokemonów.
Była to jeszcze jedna rzecz, jaka wyróżniała Sulivana. Wydawał, aż dziewięć starterów, gdy inni naukowcy pozostawali przy tradycyjnej trójce. Profesor zdecydował się potroić liczbę starterów ze względu na ilość chętnych absolwentów.
- Jeśli dzisiaj pojawiło się któreś z grupy szczęśliwców – określił wybranych przez siebie trenerów. - To po obchodzie będę czekał w swoim gabinecie. To ten pokój na piętrze.
- Odebrałeś już startera? - spytał Billy szturchając łokciem stojącego obok kolegę.
- Jeszcze nie – odparł Cody Lewis.
- To na co czekasz? Jak będziesz długo zwlekał to inni cię uprzedzą i tobie zostanie jakiś fajtłapa.
Chłopak zamyślił się. Wniosek o przyznanie startera złożył już w październiku, ale nie liczył, że spośród ogromnej liczby chętnych, Sulivan wybierze właśnie jego. Początkowy entuzjazm szybko przygasnął i ustąpił miejsca niepewności. Kieszonkowy potwór wymagał opieki, odpowiedniego treningu, zaplanowania. Musiał bardzo dobrze przemyśleć swój wybór, aby właśnie nie trafić na żadnego "fajtłapę".
- Na nic – odszepnął. - Odbiorę startera zaraz po zajęciach – dodał na odczepne.
- To zacznijmy od podstaw – powiedział ochoczo Sulivan i ruszył korytarzem w głąb laboratorium.
Uczniowie podążyli za nim.
- Kto wymieni mi oficjalne startery regionu Liyah?
Ktoś się zgłosił:
- Trawiasty Needle, ognisty Heathery i... wodny Lutrine.
- Zgadza się, a nad jakim typem ma przewagę Heathery?
- Nad trawiastym – rzucił od niechcenia Lewis.
- Dobrze, Cody – pochwalił go Sulivan. - Coś trudniejszego... Kto mi opowie o legendarnych pokemonach? - rzucił kolejne zagadnienie, tym razem spoglądając na dziewczynę idącą po jego prawej.
- W regionie Liyah mamy sześć legend – opowiedziała Michelle licząc w pamięci. - Są wilki... Jeden był taki ładny i nazywał się...
- Może od początku – przerwał jej profesor. - Jak dzielimy legendarne pokemony?
Zapadła cisza.
- Na telluryczne, czyli ziemskie oraz uraniczne, czyli związane z niebem – odezwał się ktoś z końca grupy.
- Dokładnie! To samo chciałam powiedzieć – przytaknęła Michelle.
Z tłumu wyłoniła się drobna blondynka o dużych niebieskich oczach. Jasne włosy sięgające jej do ramion zdobiła granatowa kokarda. W chudych, jak nitki, rękach ściskała dwie książki i notatnik w nieco zniszczonej okładce z logo szkoły.
- Przykładami tych pierwszych mogą być chociażby Pierot i Underpierot z Jhnelle, zaś Arlekin będzie pokemonem uranicznym – mówiła dalej. - Oczywiście są to wiadomości, które opieramy wyłącznie o mity i legendy. Dlatego nie możemy w sposób naukowy określić ich związków między sobą. Przykładowo – zrobiła krótką pauzę, aby złapać oddech: - Możemy mówić, że Arlekin opiekuje się wilczym trio, ale nie znaczy to, że są one powiązane ze sobą.
- Świetna odpowiedź – pochwalił ją Sulivan. - Kieszonkowe stwory wciąż kryją wiele tajemnic. Wkrótce – podjął nowy wątek - wielu z was wyruszy w podróż pokemon. Będziecie mogli polegać na książkach i pokedexach, ale proszę was, abyście odkrywali ten świat, tak jakby nikt przed wami tego nie zrobił. Bądźcie dociekliwi. Niech każdy, nawet najbardziej pospolity pokemon stanowi dla was nową zagadkę, którą chcecie odkryć. 

Po tym wywodzie zamilkł na moment, po czym zwrócił się do aktywnej uczennicy:
- Jak się nazywasz?
- Carrie Allen  – odparła szesnastolatka.
Nie była już drobną i chorowitą dziewczynką, młodszą siostrą dobrze zapowiadającego się trenera, tylko tegoroczną absolwentką akademii. Pochodziła z Corella Town w Jhnelle i należała do niewielkiej grupy uczniów z wymiany międzyregionalnej. Nauka w Liyah dawała jej o wiele więcej swobody i niezależności, które tak bardzo sobie ceniła.
Sullivan zmarszczył brwi:
- Startowałaś do mojej dziewiątki? - spytał, nie mogąc skojarzyć jej twarzy.
- Nie – odpowiedziała szybko. - Zgłosiłam się do pomocy w laboratorium jako wolontariuszka.
Pomimo dobrych wyników w nauce nie chciała iść śladami brata. Oczywiście, dalekie podróże, łapanie nowych okazów, kolekcjonowanie odznak i walki, które tak dobrze znała z opowieści Josha, musiały być wspaniałe. Słuchając o nich za każdym razem dostawała gęsiej skórki. Jednak praca trenera wiązała się z dużym wysiłkiem fizycznym, któremu mogłaby nie podołać. Ponadto bardziej interesowała ją medycyna i badania zależności między pokemonami.
- W porządku – odparł, przenosząc zainteresowanie na kolejny temat, po czym rzucił nowe pytanie.


***

Zaraz po zakończeniu obchodu uczniowie opuścili laboratorium, a profesor udał się do swojego gabinetu na piętrze. Tuż za nim nieśmiało kroczył Cody Lewis.
Szesnastolatek miał jasne włosy, które lekko stawiał do góry. Był słusznie zbudowany i zawsze uśmiechnięty. Sposób w jaki mówił, ubierał się, a nawet chodził, sugerował, że jest typem żartownisia, który zajmuje ostatnią ławkę i chętnie ściąga na testach. Rzeczywistość była nieco inna. Cody nie miał większych problemów z nauką. Statystyki, informatyka i strategie walk były jego "piątkowymi przedmiotami", ale obok nich znajdowały się takie, które szły mu gorzej nieco jak mitologia oraz wychowanie fizyczne.
Profesor otworzył swój gabinet i przepuścił przodem ucznia. Biuro Sulivana mieściło się w dawnym kantorku. Było małe, ciasne, ale nieponure. Wielkie okno znajdujące się na równoległej do drzwi ścianie wpuszczało promienie słońca, ocieplając pokój. Boczne ściany okupowały wysokie regały po brzegi wypakowane pokeballami.
- To wszystko pańskie pokemony? - spytał Lewis.
- Nie – zaśmiał się. - Należą do trenerów z wcześniejszych roczników.
- Nie jest ich tak dużo.
Na regałach mogło znajdować się około setki pokeballi. Była to mała liczba, zważywszy, że szkoła co roku wypuszczała w świat około osiemdziesięciu absolwentów, z czego co najmniej pięciu zostawało trenerami, z których każdy złapał przynajmniej pięć pokemonów.
- To nie wszystkie – naukowiec uprzedził następne pytanie. - Te tutaj należą wyłącznie do ostatnich czterech roczników. Dopiero rozbudowujemy nasz magazyn i część z nich musiała chwilowo zostać w moim gabinecie.
- I tak jest ich sporo – odparł w końcu Lewis.
- Mamy tu pokemony z wszystkich regionów zachodniego świata... Co rusz przychodzi nowy pokemon, a z nim jakaś historia.
- Historia?
- Każdy pokemon jakąś ma – odpowiedział z powagą. - Każdy kiedyś przyszedł na świat, gdzieś mieszkał i zdobywał jakieś doświadczenie. Nie przyszedłeś tutaj,
aby dyskutować ze mną o historii, tylko wybrać startera.
Dopiero teraz Cody zauważył, że na biurku przed nim leżały trzy pokeballe.
- Są ułożone według oficjalnej numeracji – uprzedził profesor. - Od prawej: trawiasty, ognisty, wodny.
Lewis spróbował wyobrazić każdego ze starterów obok siebie. Najbardziej pasował do niego trawiasty Needle, a najmniej ognisty Heathery. Jednak nie chodziło o wygląd, a statystyki. Potrzebował pokemona, który pomoże mu osiągnąć cel. 

- Lutrine – rzucił hasło i wskazał na ostatnią kulę.
- W porządku – odparł naukowiec. - Gratuluję, zostałeś oficjalnym trenerem. Otworzysz?
Cody spojrzał na kulę, ale nic nie odpowiedział. Już miał schować pokeball do kieszeni, gdy zwrócił się do niego profesor:
- Nie otworzysz?
- Co?
- Nie wypuścisz go od razu? Nie jesteś ciekawy, jaki jest?
- A... tak... - mruknął, przyciskając blokadę pokeballa.

Z kuli wystrzeliło czerwone światło, które niemal od razu przybrało formę wodnego startera. Cody pierwszy raz z tak bliska miał okazję przyjrzeć się Lutrine. Wydawał mu się znacznie mniejszy od innych "diabełków rzecznych", które widywał w szkole. Określenie "diabeł rzeczny" zyskał dzięki uszom wywiniętym do góry niczym rogi. Całe ciało pokemona pokrywała bladoniebieska sierść. Miał drobne kończyny i ogon, którym przyjacielsko merdał, zaś jego duże, czerwone oczy wpatrzone były w trenera.
- Jeszcze to – dodał, podając chłopakowi urządzenie wielkości kalkulatora. - Pokedex. Uważaj, żeby go nie zgubić, bo poza udzielaniem ci informacji rejestruje także twoje postępy w treningu.
Cody jeszcze przez chwilę rozmawiał z profesorem pytając go o najróżniejsze rzeczy: typy i występowanie pokemonów, metody treningów i wiele innych. Na koniec podziękował i opuścił gabinet już jako trener. 


***

Cody wracał do hotelu okrężną drogą. Lutrine podążał krok za nim bacznie obserwując ulice, domy i samochody. Pokemon miał niespełna dwa tygodnie i otoczenie za murami laboratorium, w którym przyszedł na świat, wydawało mu się niezwykle interesujące. Był inny od pokeballi i spokojnego wybiegu. W mieście przeważały głośne dźwięki i intensywne kolory. Perspektywa podróży podobała mu się coraz bardziej. 

- Może lepiej, abyś wrócił do pokeballa... - mruknął pod nosem trener.
Przechadzka z pokemonem u boku wydała mu się nieco dziwna. Miał wrażenie, że każdy mijany przechodzień ogląda się za nim.
W końcu zeszli z głównej ulicy, skręcili w alejkę i po chwili znaleźli się w opustoszałej części parku. Lewis usiadł na pierwszej ławce i wyjął z torby laptop. Lutrine wdrapał się na ławkę i z zainteresowaniem zaczął obwąchiwać tajemniczy przedmiot należący do człowieka.
- Lu lu?
- Daj mi chwilę – poprosił szesnastolatek. - Muszę sprawdzić skrzynkę... - urwał zdanie w połowie, łapiąc się na tym, że odpowiada pokemonowi.
Trenerzy różnili się od siebie w wielu kwestiach, ale jedną z najistotniejszych kwestii była komunikacja. Cody był zwolennikiem teorii, według  której pokemony nie rozumiały mowy ludzkiej, a jedynie przyswajały komendy wydawane przez trenera.
Zupełnie jak w komputerze – pomyślał.
Dotąd jedyny kontakt, jaki miał z pokemonami, zawdzięczał symulatorowi zainstalowanemu w laptopie. Kieszonkowe potworki z komputera niewiele wymagały: uczyły się ataków, wykonywały zadania, a on zajmował się wyłącznie pielęgnacją ich statystyk. Dlatego przebywanie w towarzystwie "prawdziwego" stworka było dla niego czymś nowym.
Lutrine jeszcze przez chwile spoglądał w monitor komputera, po czym dał za wygraną i zajął się rozglądaniem na boki. W jednej chwili dotarł do niego zupełnie nowy zapach jakiegoś pokemona. Specyficzny, bo mieszał się z ludzkim.
- Lar.. Lar... - zaczął popiskiwać pokemon.
- Zaraz – wymamrotał, nie odrywając wzroku od laptopa.
- Lar! Lar! - zaczął go szarpać.
Nie mogąc jednak zwrócić uwagi trenera przestał. Zeskoczył z ławki i przybrał pozycję bojową. W tej samej chwili Lewis odłożył laptop i spojrzał na swojego podopiecznego.
- Wszystko w porządku?
- Lu...
Zza drzew wyłonił się pokemon. Na jego widok Cody zamarł. Stworzenie przypominało dużego psa: podłużny pysk, wielkie łapy, spiczaste uszy i falujący ogon. Miał złotą sierść, a ta - porastająca szyję była nieco dłuższa i jaśniejsza. Chłopak próbował odnaleźć w pamięci nazwę pokemona. Na myśl przychodziły mu jedynie nazwy starterów. I wtedy stało się coś, czego zupełnie się nie spodziewał. Pokemon zaczął lśnić i zmieniać formę. Lewis odruchowo sięgnął po pokedex. Jasnoróżowa aura otaczająca pokemona zniknęła, a na jej miejscu pojawił się młody mężczyzna.
Wysoki blondyn miał na sobie wojskową kurtkę, szare spodnie i wysokie czarne buty na przylepce.
- Ja... Jak ty... – Lewis próbował złożyć zdanie.
Wtedy właśnie nieznajomy spojrzał w stronę chłopaka. Powagę na jego twarzy zastąpił delikatny uśmieszek.
- Tylko nikomu o tym nie mów – wyszeptał. - To będzie nasza mała tajemnica.
Po tych słowach ruszył przed siebie, aby po chwili zniknąć za zakrętem. Lewis siedział w bezruchu.
- To... To był pokemon, czy człowiek? - wydusił z siebie wreszcie.


Dex: 7

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz