niedziela, 17 lipca 2016

Rozdział 2: Trenerzy i ich pokemony

Gdy tylko tajemniczy pokemon zmieniający się w człowieka odszedł, Cody rzucił się do ucieczki. Gnał przed siebie nie zważając na przeszkody. Biegł potrącając przechodniów i co najmniej dwa razy wpadając pod samochód. Lutrine siedzący na jego ramieniu kurczowo obejmował szyję trenera, aby nie spaść w tym szaleńczym pośpiechu i chociaż podobało mu się bycie poza pokeballem, w chwilach takich jak ta wolał pozostawać zamknięty w kuli.
Biegnąc trener zaczął analizować całą sytuację od początku. Przed kim właściwie uciekał? Niezwykła istota nie wydawała się być nim szczególnie zainteresowana. Miał komuś o tym powiedzieć? Obok tego pytania pojawiło się następne, kto mu uwierzy? W końcu zwolnił kroku i zaczął się rozglądać. W panice nawet nie zauważył, kiedy wybiegł z parku, minął akademię, osiedle i dotarł do wschodniej części miasta. Znajdował się przed gmachem Centrum Pokemon.
Wnętrze budynku przypominało szpital miejski w Violet Hill. Na wprost drzwi wejściowych wisiała wielka tablica informacyjna przyozdobiona plakatami i ogłoszeniami, po lewej znajdował się rząd krzeseł oraz recepcja, zaś po prawej drzwi prowadzące do gabinetu zabiegowego oraz laboratorium. Cody i Lutrine od razu po wejściu skierowali się w stronę lady, za którą urzędowała siostra Joy.
- Dzień dobry – przywitał się grzecznościowo, po czym od razu przeszedł do rzeczy: - W parku... Spotkałem pokemona... - mówił, co chwila pauzując. - Przypominał żółtego psa. On zmienił się...
- To bardzo dobrze! Cieszę się! - ucięła krótko pielęgniarka. - Idź już sobie!
- Ale... - próbował dokończyć.

- Przyjdź jak będziesz pełnoletni! - przerwała mu ponownie.
Cody zmarszczył brwi. Jego zdenerwowanie przeszło, a w jego miejscu pojawiło się zainteresowanie dziwnym zachowaniem pielęgniarki. Kobieta była blada i trzęsła się jak osika.
- Dobrze się czujesz? - zapytał przyjacielsko.

- Cierpię na dziecioszachofobię – zapiszczała. - Panicznie boję się dzieci i gry w szachy!
Lewis na moment zamilkł. Również nie przepadał za szachami i małymi dziećmi, ale nie wydawały mu się one być dostatecznymi powodami dla takiego zachowania.
- To zajmie tylko chwilę – nie poddawał się. - Chciałbym tylko, aby powiedziała mi pani coś na
temat pokemona, którego spotkałem.
- Czy ja wyglądam jak ktoś, kto zna się na pokemonach? - spytała z brutalną szczerością. - Idź do biblioteki albo gdzieś! - wrzasnęła, uciekając na zaplecze.
Cody oparł głowę o blat recepcji i głośno westchnął. Internet milczał na temat tajemniczego stworzenia, a na wycieczkę do laboratorium profesora Sulivana było za późno. Pozostało mu sięgnąć do wiedzy książkowej.



***

Biblioteka w Nesta City mieściła się na poddaszu kamienicy, która niegdyś podlegała pod Akademię Pokemon. Było to skromne pomieszczenie, mieszczące jedynie pięć regalików z ciasno poupychanymi lekturami, jeden komputer pamiętający lata dziewięćdziesiąte, biurko bibliotekarki oraz wąski stolik przy którym można było przeglądać książki. W powietrzu unosiły się połączone ze sobą zapachy stęchlizny i kurzu z książek oraz świeżo odmalowanych na kremowo ścian.
Ich aromat przyprawiał Cody'ego o mdłości. Nie przepadał za biblioteką. Nie lubił starych książek, ciszy oraz starej bibliotekarki siedzącej w końcu sali, której wzrok zdawał się prześwietlać każdą osobę wchodzącą do pomieszczenia. Unikał tego miejsca, jak tylko mógł. Jeżeli już musiał sięgać po książkę, to wyłącznie po elektroniczną.
Pierwszą rzeczą, która rzuciła mu się w oczy po przekroczeniu progu był brak bibliotekarki. Ostatni raz był tutaj rozpoczynając naukę w Akademii Pokemon, a więc całkiem możliwe, że kobieta zdążyła już przejść na emeryturę. Od niechcenia podszedł do pierwszego regału i zaczął przyglądać się ustawionym na nim pozycjom.
- Buni!
Chłopak wzdrygnął się i spojrzał w dół. Obok jego nogi stał mały, brązowy króliczek.
- Skąd się tutaj wziąłeś?
Pokemon zrobił wielkie oczy.
- Buni?
Lewis ukląkł i z wielką uwagą przyjrzał się stworkowi. Pokemon był drobny jak Lutrine. Miał wielkie uszy, bursztynowe oczy, a na czubku głowy jarzyły mu się niewielkie płomyki. Dopiero po chwili zrozumiał, że ów tajemniczy pokemon to Bunny, a było to o tyle zaskakujące, że był on ognistym starterem wydawanym w regionie Jhnelle.
 - Mogę w czymś pomóc?
 Między regałami stała Carrie Allen. Przyglądała mu się ze znudzoną miną, oczekując odpowiedzi. Lewis szybko wstał, odruchowo łapiąc za pierwszą z brzegu książkę.
- Właściwie... - zaczął niepewnie, odkładając zabraną przed momentem książkę.
Bunny wskoczył dziewczynie na ramię i z tej wysokości przyglądał się trenerowi.
- Skąd masz Bunny'ego? - zapytał zupełnie zapominając, że Carrie pochodziła z Jhnelle i zdobycie startera z tamtego regionu nie mogło być dla niej czymś nieosiągalnym.
- To prezent od brata - oznajmiła, sięgając do paska po pokeball. - Hazel, powrót.
- Hazel? Dałaś mu imię?
 - Co w tym dziwnego? - zapytała, widząc malujące się na twarzy rozmówcy zaskoczenie.
- Nic... Tylko nie spotkałem jeszcze nikogo, kto nazywałby swoje pokemony.
- Pewnie spotkałeś już wielu trenerów - zażartowała, ale Cody dalej stał posępną miną, jakby oczekiwał jakichś konkretnych wyjaśnień.
- Imię to świadectwo. To...- dodała: - Znak, że nie jesteś niczyi, ty też masz imię. W takim razie, dlaczego pokemon miałby nie mieć imienia?
Chłopak nadal nie uważał, aby imię dla pokemona było rzeczą niezbędną, a wręcz przeciwnie. Przy zapisach do turnieju ligowego trener musi uzupełnić rubrykę "imię pokemona". Kratka jest na tyle wąska, aby zmieściło się wyłącznie jedno słowo. Wpisywanie imienia i nazwy gatunku to niepotrzebny zamęt. Jeżeli imię i nazwa jest taka sama to problemu nie ma.
-  To czego potrzebujesz?
- Przeobrażenia - rzucił hasło.
- W jakim sensie? Chodzi ci o ewolucję pokemonów, przemiany bohaterów romantycznych, przeobrażenia społeczeństwa...
- Nic z tych rzeczy - stwierdził, nie będąc do końca pewnym, czego dokładnie szuka. - Człowiek zmieniający się w pokemona - sprecyzował, mając nadzieję, że wcale nie brzmi to tak idiotycznie.
- O matko, żeś wymyślił - westchnęła, podchodząc do regału pod oknem. 
Lewis ruszył za nią. Allen wskoczyła na niewielki schodek, a następnie ściągnęła z górnej półki książkę mogącą mieć około sześćdziesięciu stron, opakowaną w zmatowioną okładkę.
- Iluzja -  przeczytała tytuł, podając mu lekturę. - Niektóre pokemony potrafią na krótki moment zmienić postać.
- A w drugą stronę?
- Z tego co wiem, ludzie jeszcze nie potrafią zmieniać się w pokemony - odparła ostrożnie. - Właściwie... - zaczęła, pchana przez ciekawość. - Dlaczego cię to interesuje?
- Będąc z moim Lutrine za miastem, wpadliśmy na pewnego człowieka. Był dość dziwny i... - raz jeszcze przywołał w pamięci sytuację, dla pewności, że nic mu się nie przewidziało, po czym rzucił: - I ten facet zmienił się w psa.
- Mówisz o wilczym szaleństwie. Lykantropii, tak?
- Nie dziwi cię to, co przed chwilą powiedziałem?
- Nie - odparła bezbarwnym tonem. - Jeżeli uważam siebie za reinkarnację zmarłej gwiazdy popu, może to oznaczać, że jestem nienormalna, ale to moja sprawa - podała przykład. - Skoro twierdzisz, że widziałeś mężczyznę przemieniającego się w psa, może lekko niepokoić, ale to sprawa twojej poczytalności i nie mnie to oceniać.
- Wiem, co widziałem - podniósł nieznacznie głos. - Pokażę ci to miejsce. Chodźmy, teraz!
- Dobrze, ale nie dzisiaj - westchnęła.
- Dzisiaj! - zażądał kategorycznie. - Widziałem go jakąś godzinę temu. Jutro możemy go już nie spotkać.
Carrie spojrzała na zegarek wiszący nad wejściem. Została minuta do osiemnastej. Zabrała swoje rzeczy, zamknęła bibliotekę i ruszyła z Cody'm w stronę parku.


***

- Tak! To mój dzień! - zawołał. - Dzisiaj... - mówił, stopniując napięcie w głosie. - To dzisiaj przyszły mistrz ligi Liyah rozpoczyna swoją drogę po laur zwycięstwa!
Po tych słowach chwycił za przypięty do pasa pokeball i przygotował się do rzutu. Już miał nim cisnąć, gdy rozległo się pukanie do drzwi.
- Kogo znowu niesie? - spytał samego siebie zeskakując z łóżka, na którym cały czas stał.
Pukanie powtórzyło się. Ayden odłożył kulę na nocny stolik i otworzył drzwi.
W progu stała Michelle Whitman. Wyglądała nieco inaczej niż zwykle. Włosy spięte w dwie końskie kity znikały za linią pleców. Miała na sobie wełnianą czapkę, białą kurtkę i krótkie, granatowe spodenki. Jedyne co pozostało w niej niezmienne to promieniujący z twarzy uśmiech w typie słodkiej idiotki.
- Cześć!

Odpowiedział jej skinieniem głowy bez większego entuzjazmu. Nie czekając na zaproszenie, weszła do środka i od razu zajęła miejsce przy biurku. Dopiero wtedy Ayden zwrócił uwagę na pokemona, którego niosła na rękach. Zielony stworek był jeżem, niewiele większym od dłoni dorosłego człowieka. Z jego grzbietu wyrastały liście, które do złudzenia przypominały igły. Nie mogąc usiedzieć w bezruchu stworek zeskoczył z kolan swojej trenerki i zaczął rozglądać się po pokoju. Ayden od razu usiadł na podłodze obok stworka i zaczął się z nim droczyć.
- Twój starter jest super – przyznał, skanując go pokedexem.
- Needle – przemówiło urządzenie. - Jeden z trzech oficjalnych starterów w regionie Liyah. Wraz z wiekiem liście na jego grzbiecie stają się twardsze i ostrzejsze.
- Gdy ewoluuje będzie po prostu genialny.
- Nie wiem, czy chcę go ewoluować – odparła Michelle. - W tej postaci wydaje się być znacznie słodszy.
- Pokemony to nie tylko słodki wygląd – przypomniał jej.
- Mów, co chcesz – ucięła. - Jak ma mi się zmienić w jakiegoś brzydala to dziękuję.

Ayden nic nie odpowiedział.
Michelle nie należała do elity najlepszych uczniów kończących akademię w tym roku. Pomimo urody cechowały ją naiwność i nikła wiedza trenerska, które wpływały kryteria oceny pokemonów. 
Nie interesowały jej możliwości i siła kieszonkowych potworów, a uroda, kolorystyka, czasem usposobienie. Trudno było odgadnąć powód, dla którego profesor Sulivan wybrał ją do "dziewiątki". Decyzja zdziwiła nie tylko innych uczniów, ale nawet samą zainteresowaną, która złożyła podanie o przyznanie startera, nie licząc na pozytywne rozpatrzenie.

- To chyba najlepszy dowcip jaki wywinęłam rodzicom - zaśmiała się.
- Dlaczego?
- Całe życie mieli mnie pod swoimi skrzydłami. Wiesz, totalnie bogata dziewczyna, która nigdy nie opuściła Nesta City. Nie chcieli, abym wyjeżdżała do szkoły do innego miasta, a więc wybrali mi szkołę w Nesta City. Jak na złość Akademia Pokemon była jedyną prestiżową szkołą średnią w mieście, a więc nie było wyboru. Ale wiesz, co? 

- Co?
- Udowodnię im jak bardzo się pomylili, że jestem rozważna, totalnie odpowiedzialna i dojrzała.
- Powodzenia - zaśmiał się. 

Przyjaźnił się Michelle od pierwszej klasy, trzymał za nią kciuki, ale nie wierzył, że uda jej się wytrwać w podróży pokemon. Specjalnego talentu do tresury kieszonkowych stworów nie posiadała, a szczęście musiało się wyczerpać na wyborze jej do "dziewiątki".
Być może utrzyma się w konkursach koordynatorskich, jeżeli się przygotuje - pomyślał.
- Nie jesteś gotowy? Zapomniałeś, że mieliśmy iść razem z naszymi pokemonami do parku? - rzuciła podejrzliwie.
- Nie, nie zapomniałem – odparł zawstydzony. - Po prostu straciłem poczucie czasu.
- Znowu bawiłeś się w Złotego? - zapytała, tym razem z pobłażliwym uśmieszkiem.
- Odczep się od Złotego - mruknął.
Ayden był wielkim fanem serialu o pokemonach, którego głównym bohaterem był początkujący trener o imieniu Złoty. Przesiąknięty wyobrażeniami na temat telewizyjnego serialu widział swoją podróż w różowych barwach, zdobywanie odznak, walki z trenerami, łapanie i zaprzyjaźnianie się z nowymi pokemonami i mistrzostwo. Scenariusz nie mógł być inny. 
- Niedługo zdobędzie szóstą odznakę.
- Myślałam, że zdjęli ten tasiemiec z anteny. 
 Miała rację po wielu latach serial został zdjęty z anteny z powodu niskiej oglądalności. Ayden jako fan oczywiście oglądał powtórki na okrągło, ale poniekąd czuł żal za nieoczekiwane zakończenie produkcji tuż przed zdobyciem przez bohatera siódmej odznaki w Jhnelle. Złoty miał ogromny wpływ na młodego trenera. Nawet ubiór po części wzorował na telewizyjnym aktorze - nosił żółtą czapkę z daszkiem odwróconą tyłem na przód, czerwoną bluzę oraz żółte spodenki.
- Dobra! - zawołał Ayden. - Heathery, wybieram cię!
Pokeball otworzył się, wyrzucając ze swojego wnętrza wiązkę czerwonego światła, która przybrała postać pokemona. Stworek był okrągłym ptakiem nielotem o krótkich skrzydłach, brązowym upierzeniu i leniwym wzroku. Wydawał się zdyscyplinowany i bez problematyczny, co było sporym atutem, biorąc pod uwagę, że pokemony w Liyah na ogół lubują się w sprawianiu kłopotów. W każdym razie miał stanowić idealnego partnera dla stąpającego w obłokach marzyciela.
Ayden Morris nie miał żadnych obaw. Towarzyszył mu niegasnący zapał i ambicja. Dnia, w którym po raz pierwszy przekroczył mury Akademii Pokemon obiecał sobie, że zostanie mistrzem. Miał szesnaście lat i pochodził z Gillroy Town. Oceny miał mierne, podobnie było ze sprawowaniem, ale nadrabiał za to niegasnącym entuzjazmem. I to właśnie ów zapał sprawił, że stał się pierwszym kandydatem profesora do otrzymania startera.


***

W momencie, w którym Carrie i Cody wyszli z bocznej alejki na niewielkie boisko, znudzona Michelle wertowała kartki czasopisma, towarzyszyły jej Heathery oraz Needle, z kolei Ayden uparł się odnaleźć w zaroślach jakiegoś pokemona, następnie stoczyć z nim walkę i złapać. Zadanie okazało się niezwykle żmudne i jakoś mało ekscytujące w porównaniu do przygód Złotego. Nic więc dziwnego, że ich uwagę przykuli głośno debatujący Carrie i Cody.
- Na pewno to tutaj? - spytała Carrie.
- Tak! - odpowiedział po raz trzeci z wyraźną irytacją. 
- Jak dla mnie to zwykła polana - oświadczyła, rozglądając się na strony.
- Nie wierzysz mi.
- Tego nie powiedziałam - pokręciła głową. - Pewnie to był pokemon, który użył iluzji.
- To nie był pokemon - powtórzył zdenerwowany Lewis. - Jestem pewien, że to był człowiek.
- A skąd masz pewność, że jednak nie pokemon? - zapytała przewrotnie.
Z twarzy szesnastolatka na moment zniknęła pewność siebie.
- Sprawdziłem dane - odpowiedział z większym przekonaniem. - W tej strefie nie ma pokemonów, które potrafią tworzyć iluzje.
Carrie uśmiechnęła się delikatnie i tylko pokręciła głową.
- Zbyt dużą wagę przykładasz do danych, ale niech ci będzie - stwierdziła. - W takim razie powiedz mi, w jakiej strefie żyją ludzie potrafiący zmieniać się w pokemony?
Chłopak zgromił ją wzrokiem.
- Po prostu wierzę swojej intuicji.
- Męska intuicja - zaśmiała się Carrie. - Amen!
- Cześć! Co tam słychać? - ich rozmowę przerwały głośne okrzyki Michelle.
- Ciiii! - syknął Ayden.
W momencie, gdy zobaczył na horyzoncie Lewisa, wyskoczył z krzaków i na złamanie karku popędził do kolegi. Widząc to, Heathery również przyśpieszył kroku, w pościg za poke-kurczakiem rzucił się Needle, zaś za nim z kolei popędziła Michelle. Cała grupa wyhamowała tuż przed Cody'm i Carrie. Ayden już miał coś powiedzieć, gdy w słowo weszła mu Michelle.
- Wy dwoje byliście na tym spotkaniu w laboratorium Sulivana, prawda? - zaczęła gorączkowo. - Fajny facet z tego profesora, chociaż belfer, ale to akurat mi nie przeszkadza, bo znam dużo osób, które nie są nauczycielami, a i tak nie są fajne - trajkotała jak najęta, skutecznie blokując wszelkie próby przedarcia się choć z jednym słowem. - Odebraliście już startery? O co ja pytam? Tak totalnie dobrzy i nienaganni uczniowie pewnie już od dawna trenują swoje pokemony! Złapaliście już coś, bo Ayden próbuje i póki co tylko świeże powietrze złapał! Tak w ogóle to Michelle jestem - przedstawiła się na zakończenie.
- Em... Cody Lewis, a to jest Carrie - wycedził przez zęby, jak tylko opanował szok wywołany gadulstwem dziewczyny.
Kojarzył Michelle Whitman. Należała do szkolnej drużyny sportowej i większość czasu pochłaniała na treningach gimnastyki niż pracy z kieszonkowymi stworkami. Dlatego też zdziwił się, widząc ją wczoraj na spotkaniu u Sulivana, a dzisiaj w towarzystwie startera. Był ciekawy, który do niej należał, Needle, czy Heathery?
- Jakiego pokemona wybrałeś? - Ayden wreszcie doszedł do głosu.
- Lutrine, a ty? - przemówił Cody.
- Ja wybrałam Needle - znowu wcięła się Michelle. Z dumą wzięła na ręce swojego pokemona i pokazała nowym znajomym.
- Czyli jesteś lepsza.
- Lepsza w czym?
- Typ trawiasty pokonuje wodę - odparł Lewis.
- Bzdurna regułka - zakpił Ayden, dodając z pełnym przekonaniem: - Wszystko zależy od stopnia wytrenowania pokemona oraz siły relacji z jego trenerem, a nie od jakiegoś typu.
- Z pewnością już wytrenowałeś swojego Heathery'ego do perfekcji. Twój pokemon ma około dwóch tygodni - zauważył Cody. - Zgaduję, że jeszcze nie rozpocząłeś treningów, a nawet jeśli... W tak krótkim czasie nie zdążyłeś opanować odpowiedniej strategii ataków. Na ten moment decyduje przewaga typu.
Ayden gotował się w środku. Złość mieszała się z ekscytacją. Było zupełnie jak w jego ukochanym serialu! Cody'ego uważał za zarozumiałego prymusa, idealnego do roli dupka-rywala, z którym konkurowała postać Złotego. Gdy dowiedział się, że Lewis również otrzymał startera, miał pewność, że prędzej, czy później wyzwie go na pojedynek i pokona, udowadniając wszystkim, że liczy się talent, a nie wiedza.
- W porządku - powiedział chytrze Morris. - Niech walka pokemonów rozstrzygnie, kto ma rację.
Cody zgodził się. W zasadzie nie śmiałby mu odmówić, widząc szaleństwo w oczach Aydena.
Dziewczyny zajęły miejsca na ławce, skąd mogły obserwować pojedynek.
Heathery Nerwowo przeskakując z nogi na nogę wyczekiwał przeciwnika. Cody nie śpieszył się. W pierwszej kolejności sięgnął po pokedex i zeskanował stworka:
- Heathery. Ognista kura pokemon jest oficjalnym starterem w regionie Liyah. Do jego ulubionych zajęć należy grzebanie w ziemi. Jego największym atutem jest atak.
- To powinna był bułka z masłem - stwierdził.
W końcu sięgnął po pokeball. Położył kulę na ziemi i zwolnił blokadę urządzenia. Na polu walki pojawił się Lutrine.
- Ayden, użyj ataku mieczy Micharachiego! - wydarła się Michelle, która zaczęła emocjonować się walką, nim ta zdążyła się zacząć.
- A co mi to pomoże?
- Pewnie nic, ale spróbuj - przyznała.
Lewis nie czekał na ruch przeciwnika. Wykorzystując moment nieuwagi,  wydał polecenie swojemu pokemonowi:
- Lutrine, taran!
Ten niemal od razu ruszył w stronę oponenta. Zderzenie okazało się bolesne dla obydwojga pokemonów. Heathery przewrócił się i poturlał po ziemi pod nogi swojego trenera, zaś Lutrine w chwili zderzenia rozciął sobie skórę na ramieniu ostrym dziobem wroga.
- Heathery, dobrze?
Kurka wstała i gniewnym wzrokiem rozejrzała się po polu walki. Lutrine znajdował się kilka metrów dalej i w skupieniu oczekiwał na kolejne polecenie trenera.
- Heathery, kurz!
Kura pokemon zaczęła biegać. W tym samym momencie nad ziemię uniósł się piasek. Pole walki przysłoniła szara chmura dymu, w której trudno było dostrzec cokolwiek poza czubkiem własnego nosa lub dzioba (jak w przypadku ognistego pokemona).
- Hi! Hit! - zaskrzeczał.
- Uspokój się, Heathery! - Ayden próbował przywołać pokemona do porządku.
- Hit! Hi! - wołał w dalszym ciągu.
Dym, który unosił się nad polem walki przede wszystkim działał na jego niekorzyść. Największe stężenie brunatnej chmury kurzu otaczało samego pokemona. Luntrine znajdował się poza działaniem kurzu. Wodny pokemon stał i ze spokojem przyglądał się czarnemu obłokowi, w którym zamknięty niczym w klatce był Heathery.
- Musimy to jakoś rozegnać - stwierdził Morris, szukając jakiegokolwiek sposobu na oczyszczenie pola widzenia.
- Powodzenia - zaśmiał się Cody. - Lutrine, bąbelkowy atak!
Diabeł wodny wypluł z pyska chmarę baniek, które zbombardowały kurzową zasłonę i znajdującego się w niej Heathery. Atak pozbawił waleczną kurkę pokemon resztek energii oraz waleczności.
- Tak! - zawołał Lewis. - Pierwsze zwycięstwo!
O wiele mniejszy entuzjazm mógł towarzyszyć Aydenowi. Chłopak ze spokojem odwołał nieprzytomnego pokemona do pokeballa i uśmiechnął się smutno.
- Gratuluję, wygrałeś.
Było mu głupio. Bardzo chciał wygrać, ale dzisiaj okazał się słabszy.
- A tak właściwie... - zmieniła temat Michelle. - Co tutaj robicie?
- Cody chciał mi pokazać wilkołaka - wyjaśniła Carrie.
- Jakiego wilkołaka? - spytała wyraźnie zainteresowana Whitman.
- Wczoraj, na tej polanie spotkałem człowieka, który zmienił się w jakiegoś psowatego pokemona - wyjaśnił.
- W moim miasteczku, w Avery Town, mieszka naukowiec, który opracowuje dane do pokedexa - zaczął ni stąd ni zowąd Ayden. - Podobno zna wszystkie gatunki pokemonów. Stworzenie, które spotkałeś pewnie też będzie umiał nazwać.
- Niby wioska, a mają fabrykę, szalonego naukowca, sklep spożywczy i arenę lidera - powiedziała z uznaniem Michelle.
- Arenę lidera... - mruknął pod nosem. Cody - W takim razie... Być może odwiedzę Avery Town.
_______________
Dex: 1, 4

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz