czwartek, 7 lutego 2013

Rozdział 3: Novan City (I)

„Nie ma problemu. Musi się udać”. Z takimi założeniami wychodził każdego dnia do pracy. Jeszcze moment majstrował przy kłódce. Oporny zamek ustąpił. Spokojnie odsunął kraty broniące dostępu do drzwi. Z samymi drzwiami poszło mu znacznie łatwiej. Mężczyzna uchylił drzwi i wślizgnął się do środka. Po przejściu kilku bezszelestnych kroków stąpał pewniej. Na środku sali znajdowała się szklana szuflada. Przeszedł obojętnie obok kilku złotych zegarków i naszyjników.
- Chała. Chała. Chała do kwadratu - wyliczał. - Ujdzie w tłoku - stwierdził, zatrzymując się przed ogromnym naszyjnikiem z czarnym wisiorkiem w kształcie gwiazdy.
Z całej siły uderzył pięścią w szybę. Delikatne szkło rozprysło się na drobne kawałki. Gdyby nie rękawiczki, pociąłby sobie ręce. Spokojnie schował błyskotkę do kieszeni i wyszedł.

***
Podróż z Corella Town do Novan City nie należała do najprzyjemniejszych. W miarę upływu drogi Kyle robił coraz dłuższe i częstsze postoje. Powietrze stało się suche, a otoczenie jakby zamarło w nieznośnej temperaturze.
- Nic dziwnego, że na zdobycie odznak dają dziesięć miesięcy – wysapał Kyle. - W takim tempie dojdę do Novan City w przyszłym miesiącu.
Aby nie marudzić w samotności wypuścił z pokeballa Koliego. Pogoda nie przerażała stworka. Wręcz przeciwnie: upał dobrze wypływał na jego samopoczucie.
- Głupio będzie jak cofnę się do domu po butelkę wody? - spytał stworka.
- Koli? - zdziwił się.
Umysł Danielsa zaprzątała butelka coli, o której wspomniał jego podopieczny. Wstyd przyznać, ale w szaleństwie całych przygotowań zapomniał zabrać ze sobą wodę.
- Teraz padniemy... - mruczał zniechęcony. - Za jakiś czas pokemony sępy zlecą się nad nasze martwe ciała – stękał.
Kot nie widział powodu do narzekania. Wskoczył na kamień i rozejrzał się po okolicy. W oddali rysowały się pierwsze budynki Novan City. Do przebycia została im tylko polna droga i skrawek niewysokich traw. Jednak o wiele ciekawsze od trawy były żyjące w niej pokemony. Uwagę kota pochłonęło stadko Biri. Drobne ptaszki o ciemnych skrzydłach z czarnymi paskami ucztowały na środku wydeptanej w trawie ścieżki.
Przyglądający się im od dłuższej chwili Hawk rozłożył skrzydła i wzbił się w powietrze. Chwilę krążył nad łakomymi ptakami, aż w końcu sfrunął obok, wywołując nagłe zdenerwowanie u Birich. Niespodziewanie jeden z dziobiących okruszki ptaków padł trupem.
Biri było ciężko wytrenować przez ich skłonność do nagłych ataków serca. Złapanie go i uniknięcie jego śmierci było dopiero połową sukcesu. Potem należało ewoluować nerwowego pokemona do bardziej odpornej formy, która z pewnością nie umrze na zawał po ujrzeniu przeciwnika.
Koli wzdrygnął się. Nie wyobrażał sobie walki z przeciwnikiem, który może umrzeć na sam jego widok. Po chwili jego trener dojrzał stadko.
- Biri i Hawk – wymienił poprawnie nazwy stworków.
Przez moment myślał o latającym pokemonie w drużynie. W końcu niechętnie poprosił o informacje wielkiego mistrza D.
- Biri. Jedyny ptak w całym poke-świecie, który może dostać zawału po rzucie pokeballem. Nie jest to jednak jego wada, a zaleta świadcząca o dużej wrażliwości. Polecam Hawka. Nie ma osobowości tak jak ty, a ponadto jest trudniejszym przeciwnikiem. Założę się, że Josh wybrałby Hawka – dodał złośliwie.
- Zamknij się z tym Joshem!
- Czyżbym musnął drażliwy temat?
- Nie!
- A właśnie, że tak!
- Przestań!
- Nie przestanę. Jesteś głupi!
- A ty... - już chciał odpowiedzieć, gdy uświadomił sobie, że kłóci się z urządzeniem na baterie.
Bez słowa zamknął pokedex i schował go do plecaka.
Skupił się na dziobiących okruszki ptakach. Obok stadka wylądował jeszcze jeden Hawk. Następny Biri nie wytrzymując emocji padł trupem. Pozostałe opanowały emocje i wróciły do dziobania.
- Bez jaj... Jeżeli złapię Biri to on mi padnie przy pierwszej lepszej okazji – zaczął zastanawiać się nad ewentualną walką.
Potrzebował pokemona, który będzie mu pomocny. Dexter miał rację. Hawk był mocniejszy.
Bez zastanowienia zawołał:
- Koli! Atakuj je!
Kot zeskoczył z kamienia i wylądował pomiędzy ptakami. Pozostałe przy życiu trzy Biri były zbyt zszokowane, aby wykonać jakąkolwiek akcję. Dlatego jeden z nich zrobił to, co uważał za słuszne w danym momencie i umarł na zawał. Pozostałe dwa w panice wzbił się w powietrze. Podobnie zrobił jeden z Hawków i uciekł. Drugi nie miał zamiaru pozostawić cennego pożywienia. Agresywny pokemon spróbował odstraszyć kota trzepocząc skrzydłami. Gdy to nie podziałało zaczął dziobać kota.
- Koli! Użyj... Cholera...
Kyle nie potrafił skojarzyć żadnego ataku, który mógłby posiadać jego pokemon.
Trawiasty stworek przejął inicjatywę i uderzył Hawka głową. Brązowy drapieżnik opadł na ziemię, ale szybko się z niej podniósł i otrząsnął. Wydawał się jeszcze bardziej wściekły, niż przed momentem.
Daniels nie czekał. Odruchowo rzucił pokeball w stronę Hawka. Kula otworzyła się uderzając w głowę pokemona. Ten zmienił się w strumień czerwonego światła i zniknął w jej wnętrzu. Pokeball pulsował jeszcze przez moment. Koli i jego trener czekali w napięciu na efekt. Zamilkł. Chłopak bez słowa podniósł z ziemi kulę. Złapał pierwszego pokemona.
- Hawk! - zawołał. - Udało nam się!
Jego krzyk zdenerwował przelatujące nad nimi stado Biri. Kilka z nich spadło z powodu zatrzymania akcji serca. Kyle i Koli szybko opuścili polanę w nadziei, że przez nich nie umrze więcej Birich.

***
Po zachmurzonym niebie snuły się jedynie Seriany. Niby w locie, co jakiś czasu uderzały w burzowe chmury, aby tylko móc dotknąć błyskawic. Potem ich ciała wiele dni wydzielały z siebie światło w ten sposób udając pioruny uderzające w ziemię.
Nabrzmiałe chmury zwiastowały ogromną ulewę. Po oknach zaczęły spływać krople deszczu. Rozpoczęła się burza. Wiatr szarpał korony drzew i wielki szyld zawieszony nad salą lidera w Novan City.
Kyle wbiegł do Centrum Pokemon w ostatniej chwili. Za oknem lunął deszcz.
- Co za fuks – odetchnął z ulgą.
Nie tracąc czasu rozejrzał się po sali. Lecznica pokemon w Corella Town nie umywała się do tej w Novan City. Przypominało salę gimnastyczną, ale nadal pozostawała przytulnym miejscem z obrazkami na ścianach i różnymi dekoracjami w oknach.
Przy ladzie z komputerem siedział dziwaczny stworek przypominający czerwonożółte pudełko w kształcie pięciokąta. Kyle przypomniał sobie naukę o gatunkach i nazwę zwierzątka – Tesla. Tesla pełniła podobną rolę do Chansey z tym wyjątkiem, że jak ująłby delikatnie to wielki mistrz D.: „Tesla jest mało przydatna”.
- Tesla! - ucieszyła się na widok trenera.
- Jest tu ktoś poza tobą? - spytał Daniels.
Z zaplecza wyłoniła się szesnastoletnia dziewczyna o kawowym kolorze skóry i czarnych włosach sięgających jej do ramion.
- Ty nie jesteś Joy – zdziwił się na jej widok.
- O co ci chodzi? - warknęła. - A może jestem? Masz z tym problem? Tylko dlatego, że nie jestem lafiryndą o różowych włosach i fałdach w talii to nie mogę być pielęgniarką? - zaczęła robić się agresywna jak Hawk, którego złapał dzisiejszego popołudnia.
- Przepraszam. Ja, nie...
- Co się dzieje? - z zaplecza wyłoniła się oryginalna Joy.
- Nie wiem – ucichła dziewczyna. - Bardzo agresywny typ...
- Co? - oburzył się.
- Widzi siostra Joy? Widzi jak się rzuca?
Kyle momentalnie ucichł.
- Zrobiłaś to, o co cię prosiłam? - spytała Joy.
- Znaczy...
- Miałaś odebrać moje rzeczy z pralni.
- Teraz?
- Nie, jak przestanie padać. Pewnie, że teraz! - krzyknęła Joy.
Dziewczyna stanęła na baczność, po czym odmaszerowała.
- Przepraszam za nią – przewróciła oczyma Joy. - Kia jest praktykantką. Uparła się, że skoro nie jest tak ładna jak my Joy, to chociaż zdobędzie nasz fach.
Daniels skinął głową udając, że rozumie, o co chodzi.

***
Minęła siódma. Kyle wykręcił numer do domu. Po trzech sygnałach słuchawkę podniósł ojciec.
- Daniels, słucham.
- Cześć, tato. Dotarłem do Novan City. A, i złapałem Hawka – pochwalił się pierwszym sukcesem. - Chciałem też złapać Biri, ale...
- Nie wolno ich denerwować – dokończył zdanie Henry przypominając sobie własne doświadczenia. - Podoba ci się bycie trenerem?
Kyle nadal nie był pewny. Minęło dopiero kilka godzin.
- Tak... - odparł dla świętego spokoju i radości ojca.
Po swojej odpowiedzi słyszał szepczących Henry'ego i Dianę.
- Kyle, to ja Diana – odezwała się jego macocha.
Chłopak westchnął i odpowiedział chłodno:
- Cześć.
- Pamiętasz jak Jimmy mówił, że też chce wyruszyć w podróż?
- Tak.
- Zniknął. Obawiam się, że uciekł z domu.
„A co mnie to obchodzi?” - zaczął się zastanawiać.
- Nie ma go ze mną. Zresztą, dokąd mógł uciec? Mały głupek boi się sam przejść przez ulicę, a co dopiero przejść z miasta do miasta – powiedział zupełnie zapominając, że rozmawia z matką chłopca. - Jeżeli znajdzie się gdzieś to zadzwonię, chociaż wątpię... - dodał.
Szklane drzwi centrum otworzyły się. Do sali wdarł się deszcz i wiatr. Przemoczony Josh zamknął za sobą drzwi i przeszedł kilka metrów w stronę recepcji, za którą stała pielęgniarka. Sapał głośno. Ostatnie sto metrów biegł, ale nawet to nie uchroniło go przed deszczem.
Wyjął dwa pokeballe i podał je siostrze Joy.
- A dzień dobry? - spytała napastliwa pielęgniarka.
- Będzie dobry jak zrobisz to, co do ciebie należy.
Joy zamilkła. Odebrała pokeballe od chłopaka i zniknęła na zapleczu.
- Cześć.
Josh rozejrzał się po sali. Na krześle pod oknem siedział Kyle Daniels.
- A, to ty... - mruknął do siebie. - Myślałem, że nie wybierasz się w podróż – z ciekawości rozpoczął rozmowę.
- Zmieniłem zdanie. Mam zamiar raz jeszcze wyzwać cię na pojedynek.
- Jeszcze raz? - na twarzy Josha pojawił się szyderczy uśmieszek. - Nie wyzwałeś mnie nawet pierwszy raz.
- W takim razie wyzywam cię teraz! - zerwał się z miejsca Daniels.
Drzwi centrum otworzyły się kolejny raz wpuszczając chłód.
- Masakra! – wydarła się przemoczona Kia. - Jeżeli nie przestanie padać to wpadnę w jakąś „pogodopresję”.
- W co?
- Depresję z powodu złej pogody – wyjaśniła Kia.
- Jesteśmy już w centrum – oznajmiła, zrzucając z siebie błękitne palto.
Spod jej objęć wyłonił się chłopiec.
- Jimmy!
- Kyle? Co ty tutaj robisz? - spytał sześciolatek udając zaskoczonego.
- Nie! Pytanie: „co ty tutaj robisz”? - poprawił go starszy brat.
- Kręcił się po ulicy – wyjaśniła Kia.
- Szedłeś za mną – zarzucił mu Kyle.
- Właściwie to za Joshem. On jest fajniejszy od ciebie – przyznał się.
Starszy brat pokiwał głową:
- Zobaczysz jak ci rodzice fajnie zrobią po powrocie do domu – pogroził.
Marudzący pod nosem Jimmy znalazł sobie miejsce przy oknie, gdzie wcześniej siedział jego brat. Odwrócił się tyłem do sali i spoglądał na padający deszcz. W rytm uderzających o szybę kropli, kopał w nogę krzesła.
Lało jak z cebra i nic nie zanosiło na poprawę pogody. Nie było sensu opuszczać centrum przed jutrzejszym dniem.
Josh stał oparty o ladę recepcji próbując skupić się na jednej czynności. Bez większego zainteresowania przeglądał porozrzucane po stole ulotki o lidze i treningach. Co chwila odwracał głowę w kierunku ściennego zegarka, bądź szklanych drzwi. Ulewa zdawała się nie mieć końca. Kyle z większym spokojem, a może praktyką w „nic nie robieniu” rozłożył się na ławce i wpatrując się w sufit. Młodszemu z Danielsów zdążyła minąć złość i teraz bawił się z Kolim i Teslą.
- Nie zdziwię się jak znowu będzie włamanie – zaczęła niewinnie Kia.
- O czym mówisz? - spytał od niechcenia Kyle.
- Od kilku tygodni w mieście grasuje złodziej. Okradł już bank, jubilera, a teraz przerzucił się na bogate domy. Zupełnie jakby czegoś szukał...
- To znaczy? - zainteresował się Josh.
- Podobno nic nie zginęło. Zachowuje się jakby szukał czegoś konkretnego, albo włamywał się dla rozrywki.
- Ładna mi rozrywka – zachichotał Kyle. - Jak nic może dostać za nią dziesięć lat.
- Śmiej się. Ten przestępca włamał się do domu siostry Joy – przerwała mu dziewczyna, po chwili mówiła dalej, ale ze złością w głosie. - Zrobiła z tego włamania taki dramat, że dowiedziało się o tym pół Novan City. Gdy wreszcie okazało się, że nic nie zginęło, rozniosłam, znaczy ktoś rozniósł – poprawiła się: - „że wielka dama Joy nie ma nic wartościowego w swoim wspaniałym apartamentowcu”. Przez dwa tygodnie chodziła czerwona ze wstydu – zaśmiała się.
- A więc to byłaś ty – usłyszała za swoimi plecami głos siostry Joy.
Dziewczyna wzdrygnęła się. Nie miała odwagi odwrócić się.
- Siostra wie, że jest moją idolką? - wymamrotała, nie odwracając się.
- To niech Kia umyje toalety, bo od tygodnia nikt nie mył – zarządziła gderliwa pielęgniarka.
Kia ruszyła, nie oglądając się za siebie. Po chwili zniknęła za drzwiami składziku ze środkami czyszczącymi.
- Prędzej skisnę, niż to dziewuszysko zostanie siostrą w Centrum Pokemon – mruknęła Joy.
- Czy to coś złego, żeby została pielęgniarką? - spytał Jimmy nie odrywając uwagi od Koliego i Tesli. - Moja mama też jest pielęgniarką, ale prawdziwą dla ludzi, a nie taką jak pani.
Czoło Joy zmarszczyło się pod wpływem złości. Opanowała emocje i odparła z dumą:
- Siostrami Joy zostają tylko najlepsze z Joy, a nie jakaś tam Kia... Pewnie nawet nie pamiętacie, ale raz się zdarzyło, że pielęgniarką w centrum została dziewczyna spoza naszej rodziny. Kiedy to było – zaczęła szukać w pamięci. - Macie szesnaście lat... Szesnaście minus dziesięć – zaczęła rachować w pamięci. - Mogliście mieć wtedy dwa albo trzy latka – obliczyła z precyzją popsutego kalkulatora. - A zarejestrowaliście się już na zawody ligowe? - zmieniła niespodziewanie temat.
- Nie.
- Nie? Jedna dziewczyna z Corella Town już się zapisała – oznajmiła, prosząc o pokedexy.
Pielęgniarka zniknęła za swoim komputerem. Przez moment była pochłonięta wpisywaniem danych, po czym przemówiła:
- Gotowe. Jesteście oficjalnymi zawodnikami Ligi Jhnelle.

***
Kyle drugi raz zadzwonił do domu:
- Tato, to ja Kyle. Jim jeszcze się nie znalazł?
- Nie – usłyszał suchy głos.
- Nie martw się. Jest ze mną.
- Co? Jak to? - głos ojca ożywił się.
- Lazł za mną – wyjaśnił w skrócie.
- Cześć, tato! - usłyszał głos młodszego syna.
- W domu dostaniesz taką karę... – zapowiedział Henry.
Kyle przypominał sobie ojcowski pas. Jimmy nie znał tego rodzaju kar. Diana była zwolenniczką „bezstresowego wychowania”, co znajdowało swoje skutki w zachowaniu dziecka.
- Tak sobie myślałem... - zaczął Kyle. - Są wakacje. Może... Jimmy mógłby podróżować ze mną? Tylko do końca wakacji – podkreślił.
Daniels zamilkł.
- Jesteś tego pewien?
- Nie, ale nie mogę tracić czasu na odprowadzanie małego gnoma do domu. Josh jest w tym samym punkcie co ja, zaś Alissa już opuściła Novan City. Albo pójdzie ze mną, ale sam wraca do domu...
Ojciec znowu zamilkł.
- Zgoda... – powiedział opornie - ... ale jesteś za niego odpowiedzialny.
Kyle czuł, że będzie żałować tej decyzji. Jednak było za późno. Zaproponował, a ojciec się zgodził.

***

O świcie Kyle'a zbudziła Kia. Nieco zamroczony chłopak rozejrzał się wokoło. Pierwsza noc spędzona poza domem była dla niego ciężka. Wiele razy budził się przez zapach lekarstw, odgłosy ulewy i niewygodne łóżko.
- Mamy piękny dzień – oznajmiła Kia odsłaniając okno.
- Mój brat?
- Śpi jeszcze.
Cholera! - pomyślał. Miał nadzieję, że wczorajszy dzień i plączący się pod nogami Jim były tylko złym snem.
- Nienawidzę tego miejsca – oświadczył.
- A co ja mam powiedzieć? Po śniadaniu się ulatniacie, a ja zostanę sama z Joy – powiedziała Kia uchylając ciężkie okno.
Świeże powietrze rozbudziło Danielsa.
- Która godzina? - spytał, wychodząc z łóżka.
- Ósma. Twój kolega już ruszył – dodała.
- Jasna cholera... - przeklął.
- Mówią, że ostatni będą pierwszymi – powiedziała dla otuchy Kia zaczynając ścielić łóżko. - Osobiście uważam, że tak tylko gadają przegrani, ale może akurat ciebie to pocieszy.
- Dzięki – odparł nieszczerze.
Cały czas wydawało mu się, że jest najsłabszym trenerem z Corella Town.

***
Sektor A4 był osiągalny jedynie dla ludzi z rangą „Regulatora”. Dzięki identyfikatorowi Michael mógł pozwolić sobie na spacery do A4. Mimo młodego wieku był z siebie dumny. Starsi pracownicy kłaniali się i schodzili mu z drogi. On był regulatorem i należał mu się szacunek, który nie wymagał wzajemności. Ludzie, którzy nie szanują nikogo najbardziej domagają się szacunku. W innym wypadku Michael mógł być zakompleksionym chłopcem w ogromnych okularach, ale nie. On był regulatorem. Średnia wieku wśród regulatorów wynosiła osiemnaście lat. Była tak niska dzięki temu, że jego młody wiek drastycznie ją zaniżał. Najstarszy regulator miał dwadzieścia sześć lat, zaś najmłodszy, dwanaście.
Michael przeszedł przez drzwi z wyrysowaną czarną gwiazdą. Usiadł przy stole, na którego środku rozłożone były plany całego Jhnelle. Garstka ludzi w milczeniu śledziła jego ruchy. Usiadł.
- Zaczynajmy – dał sygnał.
Na znak jego podwładni zaczęli przeglądać dokumenty i mapy.
____________
Dex:  20, 15, 63, 115

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz